Pages

wtorek, grudnia 03, 2013

"W imię miłości" Katarzyna Michalak

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Liczba stron: 270
Moja ocena : 4/6

"W imię miłości" przeczytałam w sierpniu. Spytacie zapewne, dlaczego dopiero teraz piszę tą notkę? Zdarza mi się odwlec pisanie opinii o danej książce z braku czasu, czy natłoku nowych lektur. W tym przypadku jednak, moje opóźnienie było bardziej celowe. Sprawa ma się podobnie, jak z "Bezdomną" tej samej autorki. Trudno mi wyrazić, co czuję po jej przeczytaniu.

Z jednej strony, książkę czytało mi się bardzo dobrze. Podobał mi się ogólny pomysł na fabułę i prowadzenie całej historii. Nie wzruszyłam się jakoś specjalnie, tak jak było to w przypadku "Bezdomnej", co nie znaczy jednak, że treść mnie nie poruszyła.

Od książek, które dotykają tak trudnej sfery, jaką jest choroba nowotworowa, postawa bliskich, czy emocje dziecka w obliczu takiej choroby rodzica, wymagam zdecydowanie więcej. "W imię miłości" oparte jest w sumie na takiej sytuacji, więc czegoś wymagam. Jednak w powyższej powieści tematyka ta została potraktowana bardzo powierzchownie, a sama historia (podobnie jak w "Bezdomnej") jest zupełnie nierealna i nie miałaby szans wydarzyć się w prawdziwym życiu. Do tego, w wątek główny wplecione zostały zupełnie niepotrzebne wątki poboczne, które miały chyba dodać dramatyzmu całej opowieści, a wypadły raczej słabo...

Małgosia trzydziestoletnia kobieta choruje na nieoperacyjny nowotwór mózgu. Jest samotną matką, wychowującą dziesięcioletnią Anię ... i tyle o niej wiemy. Stan zdrowia Małgosi pogarsza się z dnia na dzień i nie jest ona w stanie zapewnić córce opieki. Ania sama postanawia zatroszczyć się o siebie i mamę. I tu zaczynają się pierwsze nierealne sytuacje. 

Nikt nie zauważa, że dziesięcioletnie dziecko nie ma właściwej opieki, nikt nie podejrzewa, że coś niepokojącego dzieje się w jej domu, nikt nie zauważa nieobecności matki. To nic, że chora Małgorzata krzyczy z bólu. Sąsiedzi tylko kulturalnie "mają dość". Kiedy kończą się pieniądze, Ania zaczyna samodzielnie sprzedawać zabawki i książki na pewnym serwisie aukcyjnym. Doskonale ogarnia internetowy biznes, przesyłki, przelewy na konto, te sprawy... Małgorzata leży bez przytomności w domu, nie musi jeść (o przepraszam, je zupki chińskie, kupione przez Anię), nie musi korzystać z toalety, nie musi dbać o higienę...wystarczy jej opieka, jaką zapewnia jej córka. No tak ... bez komentarza.
Dziesięcioletnie dziecko kontaktuje się z zagranicznym specjalistą, neurochirurgiem w sprawie choroby mamy. Z całym szacunkiem dla genialnych dzieciaków, które świetnie znają angielski, nie sądzę, żeby potrafiły prowadzić konwersację z klinikami onkologicznymi na całym świecie. 
A do tego dziewczynka świetnie się uczy, jest miła, kulturalna, czysta, zadbana i stwarza pozory "normalności". No cóż, większości dorosłych ludzi, będących w takiej sytuacji, to się nie udaje, ale naszej małej bohaterce wychodzi to świetnie...

W temacie choroby nowotworowej i opieki nad chorą osobą, mogłabym jeszcze wymienić wiele zgrzytów. Trzeba jednak wiedzieć, że sytuacja Małgorzaty to tylko tło do właściwych wydarzeń.

Małgorzata ostatkiem sił kontaktuje się ze swoim ojcem. Facet porzucił jej matkę, kiedy okazało się, że jest w ciąży. Edward żyje sobie dostatnio na Jabłoniowym Wzgórzu i nie interesuje się losem Małgorzaty ani tym bardziej jej córki. Kiedy otrzymuje wiadomość, żeby zaopiekował się wnuczką, wzbrania się ze wszystkich sił, jest bowiem złym i zgorzkniałym człowiekiem. Urocza Ania zmienia go jednak nie do poznania, a ten wzruszony jej historią postanawia pomóc swojej córce i ...uwaga... sprzedaje to, co ma najcenniejszego, czyli konie czystej krwi, żeby zdobyć fundusze na zagraniczną operację Małgorzaty.
Jednym słowem, rzuca wszystko, zmienia się o 100% i ze "złego" zmienia się w "dobrego", w parę chwil, jak w bajce. 

Do całej tej historii dochodzi jeszcze wątek bratanicy Edwarda - Leny. Zapatrzonej w siebie nastolatki, która lubi hejtować w Internecie (tak, tak, dobrze widzicie...wątek hejtu w powieści o chorobie nowotworowej ). W ogóle Lena jest złą i zadufaną dziewczyną, czyhająca na majątek wujka, której nie pomoże żadna resocjalizacja. Chociaż bohaterowie, a zwłaszcza Ania, bardzo się starają, żeby stała się dobrą dziewczyną. Do tego Lena kłóci się z matką, która nie bardzo potrafi ją wychować, ale za to świetnie straszy ją oddaniem do domu dziecka, a w rezultacie oddaje pod opiekę obcemu facetowi.
Ważny też jest wątek ojca Ani, który jakimś cudem pracuje na Jabłonowym Wzgórzu i dzięki temu może naprawić swoje błędy z przeszłości (a ma sporo grzeszków na sumieniu).

Gdybym opisywała książkę zaraz po przeczytaniu, znalazło by się pewnie jeszcze sporo nierealnych wydarzeń czy wątków. Z czasem jednak, zatarły mi się w pamięci, a zostało tylko ogólne wrażenie z lektury.

Żeby nie było tak całkiem krytycznie, muszę przyznać, że książkę przeczytałam bardzo szybko, zaciekawiona, jak ta cała historia się skończy. Faktem jest, że kiedy patrzy się na książkę bezkrytycznie, to rzeczywiście może się ona podobać. Najlepszym przykładem tego może być opinia mojej Mamy i koleżanki, które od powieści obyczajowych oczekują po prostu relaksu i mile spędzonego czasu. Książka się im bardzo podobała i nie obyło się bez ich wzruszeń.

Ja jednak jestem bardziej krytyczna i nie umiem przejść do porządku dziennego z ogromem tych absurdalnych sytuacji i wątków, zawartych w książce. "W imię miłości" przeczytałam w krótkim czasie po "Bezdomnej". Widocznie mój problem polega na tym, że jakoś nie przypadają mi do gustu powieści autorki, które poruszają ważne i trudne problemy. Większą sympatią darzę zdecydowanie te, które są lekkimi i przyjemnymi, kobiecymi historiami (np. Seria z Kokardką, o której pisałam już nie raz).

Na koniec wspomnę jeszcze, że porównywanie  Ani z Jabłonowego Wzgórza do Ani z Zielonego Wzgórza nie ma wielkiego sensu, bowiem poza imieniem i Wzgórzem, nic dziewczynki nie łączy.

Sardegna

11 komentarzy:

  1. Ło matko... Widzę, że autorka coraz bardziej odrywa się od rzeczywistości ;)

    Wydawnictwo naprawdę powinno zatrudnić jej konsultantów merytorycznych i takich od życia codziennego ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli będę miała okazję to przeczytam

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam tę książkę. Podobała mi się, nie powiem. Po Twojej recenzji zauważam pewną prawidłowość w lekturach autorki (oczywiście nie wszystkie jeszcze czytałam, jednak kilka mam już za sobą), a mianowicie wszystkie kończą się w większości szczęśliwie, życie bohaterek jest trochę wyidealizowane. Jednak Kasia Michalak aż tak bardzo nie słodzi, jak pewna autorka polska, gdzie jej bohaterzy mają wszystko, wysokie pozycje, miłość odwzajemnioną itp.

    K. Michalak lubię za poczucie humoru, natomiast ta druga pani mi podpadła ta wszechogarniającą słodyczą ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy pierwszy raz przeczytałam o czym jest ta książka, postanowiłam, że nie będę tracić na nią czasu. I trzymam się tego postanowienia, bo na pewno zirytowałyby mnie to, że dziecko jest w stanie tak funkcjonować.

    OdpowiedzUsuń
  5. A mnie książka się podobała, wzruszyła i nie patrzę na nią tylko i pod kątem czy to realne, tak nie może być itp. To tylko literatura! Ma sprawić przyjemność czytającym. Znam książki które kończą się nie po mojej myśli różnych autorów, znam takie które są mega idealne... Ta książka dała mi to czego oczekiwałam. A porównanie do Zielonego Wzgórza faktycznie nietrafione, ale to nie ja zaczęłam :P

    OdpowiedzUsuń
  6. Mam podobne odczucia do Twoich. Do tego wszystkiego odniosłam wrażenie, że autorka stara się jak najwięcej wątków upchnąć na kartach powieści. Niestety nie dość, że się to nie udaje to dodatkowo psuje lekturę. A zwróciłaś uwagę na absurdalną sytuację, że bratanica Edwarda, czyli "przystojniaka tuż po czterdziestce", mówi do niego per "dziadku"? Nie byłam w stanie tego zrozumieć.

    OdpowiedzUsuń
  7. Właśnie czytam i też mam zamiar wrzucić mały kamyczek do tych wszystkich super pozytywnych recenzji. Nie jest j całkiem źle , ale zobaczymy co będzie dalej i jakie czeka mnie zakończenie historii.

    OdpowiedzUsuń