Pages

piątek, września 01, 2017

"Na linii świata" Manuela Gretkowska


Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 356
 Moja ocena : 3/6

Lubię ciekawe akcje promocyjne, wymyślane przez wydawnictwa, szczególnie zachęcające czytelników do zainteresowania się daną książką. Wyjątkowo lubię te, które są trochę zagadkowe, tajemnicze i nie odkrywają od razu wszystkich kart, by ochota na przeczytanie tak promowanej książki tylko wzrastała. Ostatnio taką fajną akcję promocyjną przygotował Znak, który przedpremierowo rozesłał książki "bez tytułu" i "bez autora". Historia stawała się więc czystą kartą, czytaną bez oczekiwań, bez uprzedzeń i bez jakiegokolwiek wcześniejszego oceniania przez pryzmat autora, jego wcześniejszego dorobku, czy zapowiedzi na stronie wydawcy. 

Nie ukrywam, że moją pierwszą myślą był Remigiusz Mróz, który już przyzwyczaił czytelników do różnych takich akcji, kiedy jednak zaczęłam wkręcać się w fabułę, stwierdziłam, że nie, to na pewno nie jest styl Mroza, ale nie potrafiłam też jasno określić, kto za niego odpowiada. Ostatecznie jednak, wierzcie mi, lub nie, nazwisko Autorki przemknęło mi przez myśl. 

"Na linii światła" jest mocno pokręcone, dlatego i moje uczucia w stosunku do tej książki są mieszane. Z jednej strony, nie jest to zupełnie moja bajka, głównie w kwestii fabuły, nawiązań do technologii, fizyki kwantowej czy polityki, ale z drugiej, nie lubię narzucać sobie ograniczeń i wycofywać się z czytania gatunków, które nie do końca mi odpowiadają i nie są mi bliskie. Dałam więc tej historii szansę. I nie żałuję, choć przyznam, że książkę czytało się ciężko. Po ostatecznym "odkryciu" kim jest Autorka powieści, mogę stwierdzić, że zdecydowanie wolę ją w wersji literatury o kobiecych namiętnościach, a już bezkonkurencyjnie w "Polce", niż historiach s-f.

Powieść rozpoczyna się, jak typowa obyczajówka, w której część wydarzeń toczy się w Polsce, a część w Stanach Zjednoczonych. Natasza jest studentką psychologii, która dorabia sobie sesjami na sekswideo czacie. Dla większości swoich klientów, dziewczyna jest wykreowaną postacią, kobietą, która chcą oglądać w internecie, jednak z jednym mężczyzną ma bardzo dobry, niemalże prywatny kontakt. Tom jest Amerykaninem, genialnym programistą, pracującym w Dolinie Krzemowej, w parze z jego intelektem nie idzie jednak pewność siebie, gdyż jest on zakompleksionym i nieśmiałym facetem, który nawet w swoich fantazjach erotycznych jest bardzo zachowawczy. Natasza naprawdę dobrze się z nim dogaduje, a pewnego dnia zaskakuje ją fakt, że Tom zaprasza ją do siebie do Kalifornii, w charakterze opiekunki do dziecka.

Dziewczyna miałaby zajmować się jego pięcioletnim synem Ethanem, który, jak się później okazuje, jest dzieckiem autystycznym. Natasza początkowo zupełnie nie przyjmuje do wiadomości możliwości wyjazdu, obawiając się, że Tom może okazać się zupełnie innym człowiekiem, niż ten z czatu, ostatecznie jednak postanawia coś w swoim życiu zmienić i jechać do Kalifornii. 

Na miejscu okazuje się, że to nie Tom będzie problemem dziewczyny, a jego praca. Któregoś dnia w otoczeniu Nataszy zaczynają dziać się niepokojące rzeczy, nie mające jednak żadnego związku z mocami nadprzyrodzonymi. Wprost przeciwnie. Technologia i nauka zdominują życie bohaterów, którzy pogubią się i przerażą tym, co zostało dla nich zaplanowane.

I właśnie na tym polega problem mój problem z tą książką: o ile pierwsza część, związana właśnie z podróżą Nataszy do Stanów, jej relacją z Tomem i Ethanem, kiedy mamy okazję poznać bliżej bohaterów i dowiedzieć się, jak rozwinie się ta znajomość dwójki pokręconych ludzi, w miarę mi się podobała, to już druga część, bardziej s-f,  związana z technologią, "buntem maszyn", wydarzeniami, o których i tak nie mogę zbyt wiele napisać, żeby nie zdradzić fabuły, to już zupełnie nie było w moim stylu.

Za dużo tego wszystkiego. Gdzieś pomiędzy wydarzeniami bohaterowie toczą rozważania metafizyczne, prowadzone są dyskusje o fizyce kwantowej, polityce, przemyśle czy religii. Oprócz głównych postaci pojawiają się też osoby pozornie nieważne, które na końcu okazują się kluczowe. Łatwo można się w tym pogubić i zniechęcić, dlatego uważam, że książka jest przeznaczona dla czytelników, którzy lubią takie specyficzne historie i nie zrażą chaosem, poszarpaną narracją i ostrym językiem. Pozytywem na pewno jest zakończenie, które w całym tym fabularnym misz - maszu może być satysfakcjonujące i ratuje niekoniecznie dobre wrażenie, jakie zrodziło się podczas lektury.

"Na linii światła" utwierdza czytelników w przekonaniu, że technologia i maszyny zaczynają rządzić naszym światem. Tendencja ta została może ukazana w nieco przerysowanej formie i nie każdemu może ona odpowiadać, ale przekaz daje jasny. I o tym właśnie jest ta książka.

Sardegna

4 komentarze:

  1. Jeszcze nie czytałam żadnej książki autorki, a więc z pewnością nie wiedziałabym kto to napisał :)
    Z pewnością kiedyś też przeczytam coś z jej dorobku, może jednak nie zacznę od tej historii. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli jeszcze nie czytałaś nic Autorki, polecam zacząć od czegoś "kobiecego". Gretkowska pisze o uczuciach w specyficzny i mocny sposób, ale interesująco

      Usuń
  2. Naprawdę ciekawie to wygląda. Chętnie sięgnę po nią i zapoznam się dokładniej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli czujesz się zainteresowana, to cieszę się, że w moich zarzutach znalazlaś coś, co Cie przekonało do lektury :)

      Usuń