Pages

wtorek, marca 27, 2018

"Ucieczka na szczyt" Bernadette McDonald



 Wydawnictwo: Agora
Liczba stron: 375
Moja ocena : ?/6

Stało się coś naprawdę niedobrego. I nie mówię tylko o styczniowej tragedii na Nanga Parbat, gdzie w wyniku próby pierwszego, zimowego wejścia zginął himalaista Tomasz Mackiewicz. To nie jest pierwsza śmierć w górach w historii polskiego himalaizmu, jednak, jak każda inna, jest niewyobrażalną tragedią. Jakby tego było mało, na nieszczęście, z całego ataku szczytowego, a później z akcji ratowniczej spod NP zrobiono szeroko komentowaną, głośną imprezę w mediach. Tak nie powinno się stać, bo co my ludzie z nizin wiemy na temat poruszania się po górach wysokich. Sporo osób wyszło jednak z założenia, że skomentuje, bo może. Pomijając już całą burzę medialną, jaka rozgrywała się wobec tych wydarzeń, stało się jeszcze coś, co dotknęło mnie osobiście.


Kiedy cały kraj zaczął interesować się górami i książkami wysokogórskimi, znikąd pojawiło się całe grono "specjalistów", świetnie znających się na temacie wspinaczki i ośmiotysięczników, komentujących wydarzenia na NP, jakby zdarzyły się one za miedzą, tacy ludzie zaczęli mnie otaczać. Wzięli  sobie chyba za punkt honoru uświadomić mi, że są w tym temacie zdecydowanie bardziej obeznani ode mnie. Oczywiście nie czuję się w żaden sposób ekspertem od gór, jednak śmiem twierdzić, że minimalnie lepiej orientuję się w literaturze górskiej, którą zresztą czytam od dawna, od osób, które zainteresowały się tematem dopiero po tragedii. 

W każdym razie, ilość informacji na temat gór, jaka mnie otoczyła, ogrom książek, które zostawały mi polecone (to nic, że większość z nich już czytałam, ale tym się rozmówcy akurat nie zainteresowali), przytłoczyła mnie na tyle, że zacząłam czuć autentyczną awersję na słowo "góry". Stało się coś, co wydawało mi się niemożliwe. Temat, który traktowałam bardzo osobiście, niemal, jak coś świętego, książki, o których pisałam z pasją, po prostu przestały mnie cieszyć. Stały się towarem "wyskakującym z lodówki", o którym każdy miał coś do powiedzenia. Moje wpisy, owego czasu publikowane na blogu i nie wzbudzające w czytelnikach większych emocji, stały się bardzo poczytne, a statystyki zamiast mnie cieszyć, tylko przygnębiały.

Nie chciałam uczestniczyć w tym przedstawieniu, jednak, jak na złość, w czasie całej tej szopki, czytałam "Ucieczkę na szczyt". Nieszczęśliwie, bo jeszcze w grudniu, zaczęłam tą lekturę. Czytałam sobie ją powoli, delektując się każdą historią Jerzego Kukuczki, Wojtka Kurtyki, Wandy Rutkiewicz, Artura Hajzera czy Krzysztofa Wielickiego. Zajęło mi dość dużo czasu,  bo i książka obszerna i druk mały, lektura przeciągnęła mi się więc na styczeń, aż do momentu tragedii... Potem czytać przestałam i udało mi się ją dokończyć dopiero pod koniec lutego, a kiedy zamknęłam ostatnią stronę ... nie poczułam nic. Absolutnie nic. 

Chyba pierwszy raz w życiu, czytają książkę o górach, nie odczułam żadnych emocji. Nadal są one mi bliskie, ale cały szał medialny zabrał mi całą przyjemność obcowania z literaturą wysokogórską. Nie potrafię nawet ocenić "Ucieczki na szczyt", stąd też zamiast konkretnej cyfry pojawił się pytajnik. Ciągle staram się spojrzeć na książkę jakoś obiektywnie, ale jedynie co czuję to wypalenie. Jest mi ogromnie przykro, bo Bernadette McDonald, od lat związana kulturą górską, wykonała w tej książce kawał dobrej roboty, której nie potrafię docenić.

 
Bernadette McDonald, kanadyjska dziennikarka, obserwując na przestrzeni dwudziestu lat osiągnięcia naszych rodzimych wspinaczy (od lat 90 - tych do 2012), udokumentowała najważniejszy rozdział w historii polskiego himalaizmu, a w kilku opowieściach, wzajemnie się przeplatających, opisała drogę do sukcesu najbardziej znanych postaci. Naszą rodzimą historię górską przedstawiła jednak w sposób bardziej ogólny, bez wnikania w szczegóły poszczególnych akcji. Autorka skupiła się raczej na społecznym wydźwięku wypraw, próbując połączyć je z zagmatwaną historią naszego kraju.  

"Ucieczka na szczyt" to takie kompendium wiedzy w pigułce o polskim himalaizmie, ale związanej ze "starą gwardią" wspinaczy. Nowe pokolenie buduje już swoją historię, która nie jest jeszcze w prawdzie spisana w formie jednego tomu, ale pewnie to wkrótce ulegnie zmianie. 

Na koniec tego osobistego wpisu, zostaje mi tylko mieć nadzieję, że za jakiś czas poczuję do literatury wysokogórskiej to, co kiedyś. Będę mogła przeczytać historię o ludziach gór, a potem napisać pełen pasji tekst na ten temat, bez poczucia, że jest on niewłaściwy, a ja nie mogę wyrazić tego, co czuję. Mam też nadzieję, że ludzie, dla których tragedia pod NP była tylko chwilowym zrywem do zainteresowania się himalaizmem, poczują, o co w nim tak naprawdę chodzi. Tego z całego serca im i sobie, życzę!



Sardegna

6 komentarzy:

  1. Szkoda, że taka literatura, którą lubisz nie wywołuje teraz w Tobie emocji i że czujesz się wypalona. :( Życzę Ci tego, żeby to się zmieniło i żebyś znów czuła satysfakcję z takich lektur. Co do książki to nie jestem tak do końca do niej przekonana, ale też nie mówię jej 'nie'.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję, choć na razie się na to nie zapowiada. Musze sobie dać sporo czasu, żeby zatęsknić

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja podziwiam tych wszystkich ludzi, którzy się wspinają.... to jest dla mnie po prostu niesamowite...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też ich podziwiam i chyba trochę zazdroszczę...

      Usuń
  4. Polecam "Kurtykę", albo wywiad z Piotrem Pustelnikiem.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam Cię serdecznie w Książkach Sardegny, mam nadzieję, że zagościsz u mnie na dłużej. Co do polecanek, "Kurtykę" faktycznie planuję przeczytać, ale jakoś nie mogę zdobyć książki. Natomiast Pustelnika już czytałam: https://ksiazki-sardegny.blogspot.com/2017/12/ja-pustelnik-piotr-pustelnik.html

      Usuń