Pages

piątek, października 12, 2018

"Making faces" Amy Harmon


 Wydawnictwo: Editiored
Liczba stron: 342
Moja ocena : 5/6

"Making faces" to kolejna książka amerykańskiej Autorki Amy Harmon, znanej już czytelnikom z takich powieści, jak "Prawo Mojżesza" i "Pieśń Dawida". Do tej pory miałam z tą książką spory problem, przede wszystkim z powodu jej małego druku i wąskich marginesów. Niby taka drobnostka, ale skutecznie zniechęcała, przez to powieść leżała sobie na stosie, a ja zawsze znajdowałam coś innego do czytania. 

Z pomocą przyszły wakacje i mój wymarzony urlop, na który zawsze zabieram książki, do których w ciągu roku szkolnego podchodzę z dystansem, albo mam co do nich nieuzasadniony opór. Stwierdziłam zatem, że to jest ten moment i pakuję "Making faces" na wczasy. I faktycznie, to była bardzo dobra decyzja z mojej strony. W sprzyjających okolicznościach przyrody udało mi się przeczytać tę powieść w dosłownie jeden dzień, a sama historia okazała się naprawdę fajna. Myślę też, że odkładając ją w nieskończoność, sama sobie odmówiłam wielu chwil spędzonych na przyjemnej lekturze. Mądry Polak po szkodzie...

W każdym razie, gdybym miała jednym słowem streścić, jaka jest ta książka, powiedziałabym, że uduchowiona. Nie zrozumcie mnie źle, ta duchowość nie jest w żaden sposób nachalna, nie jest też jedyną definicją tej historii. Po prostu  "Making faces", podobnie, jak "Prawo Mojżesza" i "Pieśń Dawida" zawiera pewne wątki religijne, które wydają się znakiem rozpoznawczym Autorki, mocno związanej z chrześcijańskim nurtem wiary. Tak, jak powiedziałam, te wątki nie są jakieś dominujące, nie przysłaniają też innych wydarzeń, rozgrywających się w tej opowieści. Bardziej objawiają się jako tematy rozważań głównej bohaterki, córki pastora, w domu rodzinnym której religia od zawsze była bardzo ważnym elementem życia. Dziewczyna często powierza swój los opiece boskiej, zastanawia się nad istotą cierpienia, szuka opieki Najwyższego w najtrudniejszych dla niej momentach. Jest po prostu osobą wierzącą i często daje świadectwo swej wiary.

Fern Taylor od dzieciństwa była brzydkim kaczątkiem. Niezbyt urodziwa, nie za wysoka, bardzo szczupła, wyglądem przypomina małe dziecko i tak od zawsze jest traktowana. Do tego, zawsze stanowi wyraźny kontrast swojej najlepszej przyjaciółki, szkolnej gwiazdy, Rity. Wraz z kuzynem Baileyem, cierpiącym na postępujące porażenie mięśniowe, wspólnie spędzają czas, są też dla siebie najlepszym wsparciem w trudnych momentach zwątpienia w sens swojego życia. Jakby tego było mało, Fern zakochuje się w największym przystojniaku w szkole, gwieździe drużyny zapaśniczej, Ambrose Young'u. 

Ulokowanie pierwszych młodzieńczych uczuć szarej myszki, w najpopularniejszym chłopaku w szkole powoduje oczywiście, że dziewczyna staje się pośmiewiskiem kolegów Ambrose, a sam zainteresowany również nie czuje się z tą całą sytuacją komfortowo. Poza tym, myśli chłopaka nie skupiają się raczej na dziewczynach, tylko krążą wokół zupełnie innej sprawy. 

Zbliża się zakończenie liceum, a Ambrose postanawia zaciągnąć się do wojska. Jego decyzja ściśle wiąże się z wydarzeniami z 11 września, kiedy to w wieżowcach World Trade Center o mało co nie zginęła jego mama. Chłopak postanawia zostać żołnierzem i jechać na Bliski Wschód, ale ponieważ nie chcę iść na wojnę sam i przeżywać tej strasznej rzeczywistości samotnie, namawia na pobór do wojska swoich czterech najlepszych przyjaciół. Jak się można domyślać, z tej wojny nie wszyscy wrócą żywi, a nasz bohater, mimo że ocalał, przez rany fizyczne i psychiczne, które go naznaczyły, będzie odczuwał coś znacznie gorszego, od świadomości zbliżającej się śmierci.

Ambrose, kiedyś tak lubiany, teraz czuje się intruzem w rodzinnym miasteczku. Blizny na ciele i duszy bolą go każdego dnia, a jedynym jasnym punktem w jego depresyjnej codzienności staje się Fern, która wyciąga do niego rękę i próbuje pomóc mu zaaklimatyzować się na nowo wśród znajomych miejsc. Poza tym, dziewczyna ciągle kocha go swoją pierwszą, szczerą miłością, i mimo wszelkich zewnętrznych niedoskonałości, widzi w nim tylko piękne wnętrze. Czy dwojgu ludziom o złamanych sercach, skomplikowanej przeszłości i tak niskiej samoocenie, uda się zbudować coś trwałego?  Czy dadzą radę przeciwstawić się nieprzychylnym opiniom i pokonać problemy związane z postrzeganiem własnego ciała?
  
Wydawało by się, że powieść ta jest typowym romansem, mającym jedynie "poważniejsze" tło dla rozwijającej się relacji między dwoma głównymi bohaterami. To nie jest jednak prawda, bowiem mimo że relacja pomiędzy Fern i Ambrose wydaje się być wątkiem kluczowym tej historii, to tak naprawdę jest tylko jednym z wielu elementów tej opowieści. Oprócz niego w "Making faces" pojawia się motyw przemocy w rodzinie, radzenia sobie ze stratą, w sytuacji śmierci najbliższych, próby powrotu do normalności po trudnych przejściach, śmiertelnej choroby, odrzucenia przez społeczeństwo z powodu odmiennego wyglądu, a także wyżej przez mnie wspomniany wątek religijny, który w przypadku powyższych problemów ma swoje poważne uzasadnienie.

Powiem tak, ta książka jest poważniejsza, niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Czyta się ją bardzo dobrze i mimo iż ma pewne "moralizatorskie" i pseudofilozoficzne momenty, to całość odbiera się raczej pozytywnie. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że taka forma przekazu nie każdemu czytelnikowi może odpowiadać, stąd też książka nie do wszystkich przemówi. Jeśli chodzi o mnie, podobał mi się  trochę nieszablonowy pomysł na oklepany w książkach motyw, czyli splecenie losów "brzydkiego kaczątka" z szkolną gwiazdą sportu. Ciekawe były też wszystkie wątki dodatkowe, choć poruszające trudną tematykę, przez to okazały się być mocno wzruszające. 

Na pewno nie uznam czasu poświęconego "Making faces" za stracony. Stąd też zostawiam Was z moją opinią i zachęcam zainteresowanych do lektury.

Sardegna

4 komentarze:

  1. Mam za sobą trzy powieści tej autorki i akurat "Making faces" podobała mi się najmniej, ale nadal była przyjemną lekturą. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówisz, ze inne są fajniejsze? A czy ten wątek religijny nie jest jakoś mocno nachalny? Bo mnie jakoś te nawiązania trochę odstraszają...

      Usuń
  2. Przeczytałabym, gdyby nie to szablonowe przedstawienie społeczności amerykańskich licealistów. Szkolna gwiazda płci żeńskiej + szkolna gwiazda płci męskiej (koniecznie jednocześnie gwiazda szkolnej drużyny sportowej) + brzydkie kaczątko zakochujące się w przystojniaku. Co prawda ta historia rozwija się nieco poważniej, ale i tak chyba nie jestem w stanie czytać takich schematycznych powieści.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety trochę schematów tutaj jest. Mi akurat jakoś to specjalnie nie przeszkadzała, zwłaszcza, kiedy potem akcja rozegrała się już w nieco innym kierunku, ale początek był bardzo stereotypowy

      Usuń