Pages

piątek, sierpnia 23, 2019

PRZEDPREMIEROWO "Skrzynia ofiarna" Martin Steward

 
Wydawnictwo: YA!
Liczba stron: 400
Moja ocena : 4/6

"Skrzynię ofiarną" Martina Stewarda, czyli świeżutką nowość reklamowaną, jako paranormalny thriller, skierowaną do grupy young adult, miałam okazję przeczytać przedpremierowo. Bardzo zaciekawiła mnie polecanka, mówiąca, że historia ta zadowoli miłośników "To" Kinga oraz serialu "Stranger Things". Dodatkowo, opis okładkowy również jest interesujący i sugeruje, że powieść będzie utrzymana w klimacie grozy i krążyć wokół wydarzeń, których nie można będzie racjonalnie wytłumaczyć. I powiem szczerze, faktycznie coś w tej opowieści przypomina "To" i "Stranger Things". Mamy tutaj do czynienia z wydarzeniami rozgrywającymi się w latach 80-tych XX wieku, kiedy to grupa dzieciaków wplątana zostanie w niesamowicie niebezpieczną grę, mającą swój początek wiele lat wcześniej. 

Piątka nastolatków: Sep, Arkle, Mack, Lamb i Hadley spędzają wspólnie wspaniałe lato w 1982 roku. Schyłek wakacji skłania ich do refleksji, że było to ich najcudowniejsze lato, pełne przygód, przyjaźni i dobrych emocji, choć pozornie miało być totalną klapą. Normalnie bowiem, w roku szkolnym, ta piątka dzieciaków zupełnie nie przyjaźni się ze sobą, nie spędza wspólnie czasu, bo po prostu każdy z nich ma zupełnie inną grupę znajomych. Jednak na skutek dziwnego zbiegu okoliczności, przyjdzie im razem spędzić to wyjątkowe lato, które na zawsze ich połączy.

Aby uczcić zakończenie wakacji, dzieciaki postanawiają dokonać rytuału, który ma spowodować, że żadne z nich nie zapomni tego wspaniałego, wspólnie spędzonego czasu i zapewni im wieczne więzy przyjaźni. W starej, znalezionej w lesie skrzyni, składają tajemniczą ofiarę, na którą składają się ważne dla nich przedmioty. Na zakończenie recytują dziwną formułkę, którą wymyślił jedne z chłopaków: "Nigdy nie wracaj do skrzyni samotnie. Nigdy nie otwieraj jej po zmroku. Nigdy nie zabieraj z niej swojej ofiary". Nastolatki traktują oczywiście ten rytuał, jako dobrą zabawę, o której szybko zapominają, kiedy bowiem zaczyna się szkoła i życie wraca do normy, ich relacje szybko ulegają ochłodzeniu. 

Wszystko zmienia się cztery lata później, kiedy w życiu Sepa, Arkle'go, macka, Lamb i Hadey zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Zaczyna się niewinnie, jednak z każdym kolejnym dniem robi się coraz bardziej niebezpiecznie. Dzieciaki dochodzą do wniosku, że ktoś z nich musiał złamać przysięgę i otworzyć skrzynię ofiarną samemu, w ten sposób nałożył na resztę klątwę. Co zrobić jednak w momencie, kiedy nikt nie przyznaje się do winy, a co więcej dzieciaki niezbyt potrafią się ze sobą dogadać. Cztery lata rozłąki robią swoje, namnażają wzajemne animozje, sympatie i antypatie. Nastolatków praktycznie nic nie łączy, a już na pewno nie przyjaźń...

Dzieciakom pomaga, albo przynajmniej próbuje pomóc, kilku seniorów, których również dotknęła klątwa skrzyni. Ma to związek z faktem, że przed czterdziestu laty oni również złożyli w ofierze swej przyjaźni kilka przedmiotów. Ich wskazówki będą nieocenione, ale czy staruszkom wystarczy siły, aby przeciwstawić się złu?

Prym w rozwikłaniu tajemnicy skrzyni ofiarnej wiedzie Sep, ma on bowiem poważne obawy, co do tego, iż "jego" klątwa nie zaszkodzi mu bezpośrednio, odbije się natomiast na zdrowiu mamy. Postanawia za wszelką cenę zatrzymać niebezpieczną, niszczycielską siłę, która wydobyła się ze skrzyni, a przyjdzie mu walczyć naprawdę na śmierć i życie.


Jeśli chodzi o moje wrażenia z lektury, mam ze "Skrzynią ofiarną" wielki problem. Sam początek zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Podobał mi się koncept, tajemnica i nawiązanie do osób, które wcześniej miały już ze skrzynią do czynienia. Mroczna historia tak mnie wciągnęła i trzymała w napięciu, że połowę książki przeczytałam właściwie "na raz", w ciągu jednego wieczora, ale potem coś się popsuło... Nie wiem, czy wynika to z faktu, że bohaterowie mocno "błądzili", zanim dotarli do konsensusu ich przygody, przez co akcja trochę się rozwlekła i straciła dynamikę, a może po prostu działo się tam tak wiele "strasznych" rzeczy, że przestało być tajemniczo i klimatycznie, a zaczęło robić się nerwowo i dziwnie...

W każdym razie, wiecie, jak to jest. Chodzi o gonienie króliczka, a nie o jego złapanie. Kiedy czytelnik sam musi sobie coś dopowiedzieć, szukać odpowiedzi i rozgryzać zagadkę, jest dobrze, kiedy natomiast w połowie książki dostaje wszystko na tacy, i jedyne, co musi, to doczytać do końca, robi się już mniej atrakcyjnie. Tak niestety jest w przypadku powyższej powieści. Coś mi w niej nie zagrało, a szkoda, bo fajny pomysł na fabułę poszedł trochę na zmarnowanie. 

Przeczytaj również:

Sardegna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz