Pages

poniedziałek, września 21, 2020

"Każdemu jego Everest" Mirosław "Falco" Dąsal


Wydawnictwo: Bezdroża
Liczba stron: 416
Moja ocena : 4/6
 
Kolejną książką przeczytaną w czasie urlopu były dzienniki Mirosława "Falco" Dąsala, o wspólnym tytule "Każdemu jego Everest". Pozycja ta to właściwie wznowienie pierwszego wydania z 1994 roku i skupienie się na 3 wyprawach wysokogórskich: na Lhotse w 1985 oraz 1987, na K2 w sezonie 87'/88' oraz na Mont Everest w 1989, o a wszystko to z okazji trzydziestej rocznicy śmierci wspinacza, do której doszło na przełęczy Lho La w drodze na Everest. 37 letni wówczas himalaista, wraz ze swoimi kolegami, Andrzejem Heinrichem, Eugeniuszem Chrobakiem, Mirosławem Gardzielewskim i Wacławem Otrębą zginął w lawinie, która zeszła w rejonie obozu na 7300 metrów. Jak do tej pory, tragedia ta jest określana mianem największej, w historii polskiego himalaizmu.
Ponieważ jestem wielką miłośniczką literatury wysokogórskiej, z chęcią rzuciłam się na lekturę "Everestu" (jak go w skrócie nazywam). Chciałam się nieco podszkolić w zakresie tych konkretnych wypraw, bo jeśli chodzi o Falco, poza kojarzeniem charakterystycznego przydomka i nazwiska niewiele umiałabym o tym wspinaczu powiedzieć.
 
Niestety, jak szybko sięgnęłam po tą książkę, tak prawie natychmiast ją odłożyłam. Musiało minąć trochę czasu, abym na urlopie przedarła się przez jej treść. Dlaczego tak się stało? Otóż, "Każdemu jego Everest" składa się z bardzo skrupulatnych, niesamowicie szczegółowych zapisków wspinacza, które tworzył na przestrzeni lat, będąc właśnie w górach, zarówno w trasie, w bazie, jak i w obozach, w drodze na szczyt. To nie jest tak, że ja nie lubię czytać takich dzienników. Lubię i to bardzo, zresztą lektura kilku już za mną, ale takie relacje z wyprawy muszą (jak dla mnie) mieć odpowiedni dynamizm i różnorodność. 
 
Mam wrażenie, że himalaista miał po prostu taki styl. W bardzo dokładny, aż do przesady, sposób, kwieciście i plastycznie opisywał najbardziej prozaiczne czynności, związane z wyprawą. Do tego poruszał wiele wątków pobocznych, wtrącał informacje o postaciach polskiego i światowego himalaizmu, z którymi akurat się wspinał, opisywał relacje panujące w ekipie, strategie, plany i ich wykonanie, a wszystko to łączył z filozoficznymi rozważaniami na temat sensu wspinania się i gór. Ja to wszystko rozumiem i doceniam. Wspinaczka wysokogórska to nie tylko wykonane, bądź niezrealizowane zadanie, ale także doświadczenie niemalże metafizyczne, w którym to człowiek przekracza własne granice i najlepiej poznaje samego siebie. Jednakże w kontekście książki, po prostu nie uniosłam tematu. 
 
Uwielbiam czytać o górach, ale w związku z tym, że jestem osobą energiczną i lubię, kiedy się coś dzieje wokół mnie, nie potrafiłam przebrnąć przez leniwe, powolne wspinanie się Dąsala i jego współtowarzyszy. Jakby tego było mało, książka ma bardzo mały druk, wąskie marginesy, stąd też duża ilość tekstu zlepia się w jedno i sprawia, że czytanie staje się jeszcze bardziej nużące i męczące. 
 
Książka jest bardzo osobista, specyficzna, więc na pewno nie trafi do każdego czytelnika. Ale czy to ważne? Istotne jest to, że dotrze do najbardziej zainteresowanych. Co ważne, to fakt, iż z dzienników tych wyłania się z obraz wrażliwego, skromnego człowieka, pełnego pokory, który swoją miłością do gór postanowił dzielić się ze wszystkimi, którzy zechcieli go posłuchać. W swym dzienniku pokazał też jasno i wyraźnie mocne stanowisko, co do zdobywania szczytów za wszelką cenę. Sądzę, że dla czytelnika bogatszego o wiedzę o tym, co wydarzyło się na scenie polskiego i światowego himalaizmu w ciągu ostatnich trzydziestu lat, taka świadomość jest niezwykle cenna.


Sardegna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz