Pages

niedziela, marca 17, 2013

"Szarańcza" Gabriel Garcia Marquez


Wydawnictwo: Muza
Liczba stron: 120
Moja ocena : 3/6

Debiutancka powieść Marqueza nie była moim pierwszym spotkaniem z twórczością tego kolumbijskiego pisarza. Dobre dziesięć lat temu przeczytałam "Sto lat samotności" i od tamtej pory miałam bardzo pozytywne zdanie o jego prozie. Strasznie podobała mi się historia "Stu lat...", ale przez te kolejne lata nie miałam jakoś okazji skonfrontować jej z inną książką autora.
A w tym miesiącu nadarzyła się okazja, bowiem Ania z Czytanki Anki zaproponowała "Szarańczę" jako lekturę do marcowego Klubu Czytelniczego.

Niestety jestem rozczarowana. Wiecie jak to jest, kiedy ma się głowie pewien obraz autora, stworzony na bazie jednej książki, a przeczytanie kolejnej burzy ten obraz? Więc ja się właśnie tak czuję. Nie zachwyciła mnie "Szarańcza", chociaż początek i sam pomysł wydawał mi się bardzo intrygujący.
W sennym miasteczku Mocondo umiera lekarz. Niby nic nadzwyczajnego się nie dzieje, jednak mieszkańcy mają o tym inne zdanie. Odmawiają zmarłemu pochówku, decydując się na swoistą zemstę za przeszłość, kiedy to doktor odmówił im pomocy. Przeciwko społeczności występuje jeden człowiek, Pułkownik Buendia, który organizuje pogrzeb i wraz z córką Izabellą i wnukiem ma zamiar wziąć udział w ceremonii. Przy okazji przygotowań do pochówku, poznajemy historię doktora, jego przeszłość i powiązania z rodziną Buendia.
Cała opowieść snuje się leniwym tokiem, podobnie jak senne jest samo Mocondo. Dla mnie historia nabiera tempa dzięki trzyosobowej narracji: Pułkownika, Izabelli i chłopca. Każde z nich na swój sposób odnajduje się w całej sytuacji, ma inny pogląd na sprawę doktora i inne wspomnienia z nim związane.

Niby wszystko jest jak należy. Plastyczne opisy, realizm przeplatający się z realizmem magicznym (choć jest go w "Szarańczy" znacznie mniej niż w "Stu latach samotności"), wszystko typowe dla Marqueza, jednak ja, po latach, nie umiem się nim zachwycić. Może przeczytałam powieść zbyt pospiesznie, może nie wczytywałam się z lubością w każde zdanie, ale po prostu nie czuję nic. Pocieszam się, że to przejściowe, związane akurat z tym konkretnym tytułem, a ja dam jeszcze autorowi szansę, bo przecież to "mój Marquez".
Sardegna

16 komentarzy:

  1. A ja i tak chętnie przeczytałabym tę książkę. Również bardzo lubię tego autora, dlatego chcę się sama przekonać, czy faktycznie "Szarańcza" jest książką mniej udaną w porównaniu do reszty :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne! Mnie też nie odstraszają opinie o autorze, którego lubię. Wolę sprawdzić to na własnej skórze :)

      Usuń
  2. A mi się bardzo podobała:) Wczułam się w senne i powolne Macondo, w którym jednocześnie było czuć duże napięcie między bohaterami i zagadkowość. A narracja najmłodszego narratora była świetna i podobało mi się to, że nie było aż tak eksperymentalnie jak w "Jesieni patriarchy". Tak, oniryzm i sposób prowadzenia fabuły przez Marqueza całkowicie do mnie trafia, nawet w tej cienkiej książeczce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakoś się zniechęciłam bardzo "Szarańczą". "Jesień patriarchy" i "Miłość w czasach zarazy" do tej pory były gdzieś tam na liście must read. A teraz mam w głowie tylko Marqueza ze "Stu lat..." i tego "sennego i powolnego" z powyższej powieści.

      Usuń
  3. Ja po lekturze Mo Yana ciężko trawię ambitnych autorów. Niemniej Marqueza cenię za Sto lat samotności (muszę sobie przypomnieć, bo czytałam lata świetlne temu) i przymierzam się od jakiegoś czasu do Miłość w czasach zarazy. Być może pójdę dalej i przeczytam także Szarańczę, chociażby dla porównania, ale debiuty mają to do siebie, że nie są zachwycające:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, to jesteś o krok przede mną, bo ja najnowszego noblisty jeszcze nie znam. Sto lat...robi wrażenie i trudno jakoś to wrażenie przebić. Może gdybym czytałam jeszcze coś Marqueza to bym miała porównanie. Na chwilę obecną - "Szarańcza" bez emocji.

      Usuń
  4. Nie czytałam "Szarańczy", ani żadnej książki Marqueza. Twoja recenzja nieco ostudziła mój zapał poznawczy:) Zobaczę, co z tego będzie:)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli jeszcze nic nie czytałaś, koniecznie sięgnij po "Sto lat samotności" - powala!

      Usuń
  5. Marqueza czytałam "Sto lat..." i "Miłość w czasach zarazy" obie mnie zachwyciły ale... chwilowo nie ciągnie mnie do tego typu literatury i boję się, że zburzą mój Mit o Autorze ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze to ujęłaś: mit o autorze...miałam taką sytuację z Murakamim i Llosą :)

      Usuń
  6. Autor ma swój styl, ale nie pisze dla każdego. Ważne jest również wprowadzenie w nastrój, a to nie jest łatwe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Styl Marqueza jest bardzo charakterystyczny. Poznałabym go nawet czytając "w ciemno", nie znając autora ani tytułu książki

      Usuń
  7. Marquez.. Znam go jedynie ze "Stu lat samotności" i filmowej adaptacji "Miłości w czasach zarazy". Pamiętam jak kiedyś kręciłam nosem na te wydania jego powieści, nie podobały mi się, ale chyba przyszło to z czasem - teraz jak widzę te dziwaczne, egzotyczne okładki to wiem, że to literatura "wyższa" i nawet mi się podobają :) Co do samej książki - kto wie, jak mi się znudzą obecne lektury, może i sięgnę, choć nie ukrywam, że Twoja recenzja bardziej zniechęca niż zachęca :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że mój wpis może zniechęcać, ale mam nadzieję, że ktoś Marqueza już czytał, sam będzie miał ochotę sprawdzić, jak to z tą Szarańczą jest :)

      Usuń
  8. Podobnie miałam ze Złą godziną. Czytałam Sto lat... lata temu, podobało się ogromnie, a ze Złą godziną chyba trafiłam w złą godzinę; nie przemówiła, nie zainteresowała, nie zachwyciła, choć jak piszesz niby wszystko ok, a coś nie zagrało

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Archer fajnie nawała taką sytuację: zaburzony mit autora :) Dzieki za odwiedziny Gosiu :)

      Usuń