Wydawnictwo: Muza
Liczba stron: 120
Moja ocena : 3/6
Debiutancka powieść Marqueza nie była moim pierwszym spotkaniem z twórczością tego kolumbijskiego pisarza. Dobre dziesięć lat temu przeczytałam "Sto lat samotności" i od tamtej pory miałam bardzo pozytywne zdanie o jego prozie. Strasznie podobała mi się historia "Stu lat...", ale przez te kolejne lata nie miałam jakoś okazji skonfrontować jej z inną książką autora.
A w tym miesiącu nadarzyła się okazja, bowiem Ania z Czytanki Anki zaproponowała "Szarańczę" jako lekturę do marcowego Klubu Czytelniczego.
Niestety jestem rozczarowana. Wiecie jak to jest, kiedy ma się głowie pewien obraz autora, stworzony na bazie jednej książki, a przeczytanie kolejnej burzy ten obraz? Więc ja się właśnie tak czuję. Nie zachwyciła mnie "Szarańcza", chociaż początek i sam pomysł wydawał mi się bardzo intrygujący.
W sennym miasteczku Mocondo umiera lekarz. Niby nic nadzwyczajnego się nie dzieje, jednak mieszkańcy mają o tym inne zdanie. Odmawiają zmarłemu pochówku, decydując się na swoistą zemstę za przeszłość, kiedy to doktor odmówił im pomocy. Przeciwko społeczności występuje jeden człowiek, Pułkownik Buendia, który organizuje pogrzeb i wraz z córką Izabellą i wnukiem ma zamiar wziąć udział w ceremonii. Przy okazji przygotowań do pochówku, poznajemy historię doktora, jego przeszłość i powiązania z rodziną Buendia.
Cała opowieść snuje się leniwym tokiem, podobnie jak senne jest samo Mocondo. Dla mnie historia nabiera tempa dzięki trzyosobowej narracji: Pułkownika, Izabelli i chłopca. Każde z nich na swój sposób odnajduje się w całej sytuacji, ma inny pogląd na sprawę doktora i inne wspomnienia z nim związane.
Niby wszystko jest jak należy. Plastyczne opisy, realizm przeplatający się z realizmem magicznym (choć jest go w "Szarańczy" znacznie mniej niż w "Stu latach samotności"), wszystko typowe dla Marqueza, jednak ja, po latach, nie umiem się nim zachwycić. Może przeczytałam powieść zbyt pospiesznie, może nie wczytywałam się z lubością w każde zdanie, ale po prostu nie czuję nic. Pocieszam się, że to przejściowe, związane akurat z tym konkretnym tytułem, a ja dam jeszcze autorowi szansę, bo przecież to "mój Marquez".
Sardegna
A ja i tak chętnie przeczytałabym tę książkę. Również bardzo lubię tego autora, dlatego chcę się sama przekonać, czy faktycznie "Szarańcza" jest książką mniej udaną w porównaniu do reszty :-)
OdpowiedzUsuńJasne! Mnie też nie odstraszają opinie o autorze, którego lubię. Wolę sprawdzić to na własnej skórze :)
UsuńA mi się bardzo podobała:) Wczułam się w senne i powolne Macondo, w którym jednocześnie było czuć duże napięcie między bohaterami i zagadkowość. A narracja najmłodszego narratora była świetna i podobało mi się to, że nie było aż tak eksperymentalnie jak w "Jesieni patriarchy". Tak, oniryzm i sposób prowadzenia fabuły przez Marqueza całkowicie do mnie trafia, nawet w tej cienkiej książeczce.
OdpowiedzUsuńJakoś się zniechęciłam bardzo "Szarańczą". "Jesień patriarchy" i "Miłość w czasach zarazy" do tej pory były gdzieś tam na liście must read. A teraz mam w głowie tylko Marqueza ze "Stu lat..." i tego "sennego i powolnego" z powyższej powieści.
UsuńJa po lekturze Mo Yana ciężko trawię ambitnych autorów. Niemniej Marqueza cenię za Sto lat samotności (muszę sobie przypomnieć, bo czytałam lata świetlne temu) i przymierzam się od jakiegoś czasu do Miłość w czasach zarazy. Być może pójdę dalej i przeczytam także Szarańczę, chociażby dla porównania, ale debiuty mają to do siebie, że nie są zachwycające:)
OdpowiedzUsuńO, to jesteś o krok przede mną, bo ja najnowszego noblisty jeszcze nie znam. Sto lat...robi wrażenie i trudno jakoś to wrażenie przebić. Może gdybym czytałam jeszcze coś Marqueza to bym miała porównanie. Na chwilę obecną - "Szarańcza" bez emocji.
UsuńNie czytałam "Szarańczy", ani żadnej książki Marqueza. Twoja recenzja nieco ostudziła mój zapał poznawczy:) Zobaczę, co z tego będzie:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Jeśli jeszcze nic nie czytałaś, koniecznie sięgnij po "Sto lat samotności" - powala!
UsuńMarqueza czytałam "Sto lat..." i "Miłość w czasach zarazy" obie mnie zachwyciły ale... chwilowo nie ciągnie mnie do tego typu literatury i boję się, że zburzą mój Mit o Autorze ;)
OdpowiedzUsuńDobrze to ujęłaś: mit o autorze...miałam taką sytuację z Murakamim i Llosą :)
UsuńAutor ma swój styl, ale nie pisze dla każdego. Ważne jest również wprowadzenie w nastrój, a to nie jest łatwe.
OdpowiedzUsuńStyl Marqueza jest bardzo charakterystyczny. Poznałabym go nawet czytając "w ciemno", nie znając autora ani tytułu książki
UsuńMarquez.. Znam go jedynie ze "Stu lat samotności" i filmowej adaptacji "Miłości w czasach zarazy". Pamiętam jak kiedyś kręciłam nosem na te wydania jego powieści, nie podobały mi się, ale chyba przyszło to z czasem - teraz jak widzę te dziwaczne, egzotyczne okładki to wiem, że to literatura "wyższa" i nawet mi się podobają :) Co do samej książki - kto wie, jak mi się znudzą obecne lektury, może i sięgnę, choć nie ukrywam, że Twoja recenzja bardziej zniechęca niż zachęca :)
OdpowiedzUsuńWiem, że mój wpis może zniechęcać, ale mam nadzieję, że ktoś Marqueza już czytał, sam będzie miał ochotę sprawdzić, jak to z tą Szarańczą jest :)
UsuńPodobnie miałam ze Złą godziną. Czytałam Sto lat... lata temu, podobało się ogromnie, a ze Złą godziną chyba trafiłam w złą godzinę; nie przemówiła, nie zainteresowała, nie zachwyciła, choć jak piszesz niby wszystko ok, a coś nie zagrało
OdpowiedzUsuńArcher fajnie nawała taką sytuację: zaburzony mit autora :) Dzieki za odwiedziny Gosiu :)
Usuń