Archive for marca 2019

Blogowe podsumowanie miesiąca - marzec


posted by Sardegna on

2 comments

W podsumowaniu marca raczej się nie rozgadam, bowiem w tym miesiącu, choć bardzo długim niewiele się u mnie działo. Przez cały czas skupiałam się głównie na pracy i łączeniu jej z domowymi obowiązkami. Choć wiele weekendów miałam teoretycznie wolnych, to jednak nie udało mi się zbytnio zaszaleć, ani czytelniczo, ani też, jeśli chodzi o udział w jakich wydarzeniach kulturalnych. Wolałam po prostu biernie odpoczywać. Chyba dopadł mnie jakiś kryzys przedwiosenny. Mam nadzieję, że w kwietniu będzie tylko lepiej.

W marcu przeczytałam tylko 6 książek, ale na szczęście znalazły się w nich wszystkie lektury mojego Trójkowego wyzwania e-pik:

Lista lektur


1. "Kłamstwo minionego lata" Sue Wallman - 4
2. "Inkub" Artur Urbanowicz - 6
3. "Koniec scenarzystów" Wojciech Nerkowski - 5
4. "Na pokładzie Titanica. Podróżująca w czasie" Bianca Turersky - 4
5. "Czarny Młyn" Marcin Szczygielski - 6 
6. "Lalkarz z Krakowa" R.M. Romero - 5

Imprezy kulturalne

Miesiąc zaczęłam fantastyczną wizytą w Teatrze Miejskim w Gliwicach. Wraz z Synem obejrzeliśmy spektakl "Mała Syrena". Moją relację z tego wydarzenia przeczytacie dokładnie TUTAJ.



3 marca nasze Stowarzyszenie Śląskich Blogerów Książkowych podsumowało pierwszy rok oficjalnej działalności w formie stowarzyszenia. Przy okazji udało nam się spotkać w większym gronie. Zdjęć z naszego zebrania nie mam, ponieważ zajęci byliśmy omawianiem planów zawojowania świata, także ... sami rozumiecie.

11 marca udało mi się wziąć udział w dyskusji na temat książki Joanny Jagiełło "Jak ziarnka piasku", organizowanej w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Mikołowie, w ramach cyklicznych spotkań Literatura i Psychologia. Rozmowa na temat psychologicznych aspektów fabuły, pozwoliła mi spojrzeć na powieść zupełnie z nowej strony. Lubię takie inspirujące spotkania. Oby były ich w mojej okolicy tylko więcej!

Kiedy czytacie ten post, jest duża szansa na to, iż jestem właśnie w drodze na Festiwal Kawy, który odbywać się ma w katowickiej Galerii Szyb Wilson ww dniach 30 - 31.03. Mam nadzieję o tym wydarzeniu napisać Wam wkrótce coś więcej.


 [zdjęcie z FB ze strony wydarzenia]

EDIT: Festiwal okazał się świetną sprawą, prawdziwą gratką dla miłośników kawy. Choć może nie do końca znalazłam tam coś dla siebie, bliżej mi bowiem do mleka z kawą, niż prawdziwych czarnych espresso, ale i mnie udało się wypić coś pysznego.



Nowości

Zdjęcie stosu marcowego 2019 stanie się chyba kultowym, w historii tego bloga. Od ośmiu lat, nigdy nie zdarzyła się taka sytuacja, alby w stosie pojawiły się 3 (słownie trzy) książki. Zupełnie nie smucę się z tego powodu, bo książek mi nie brakuje, niemniej jednak jest to bardzo dziwne uczucie.


"Urodziny" David Baddiel
"Przekręt na Van Gogha" Denor R.Hick
"Amelka Kieł. Złodziej wspomnień" Laura Ellen Anderson

Filmowo

W tym miesiącu obejrzałam tylko dwa filmy, jeden na Netfilxie, drugi w kinie.

 [zdjęcia okładek pochodzą ze strony Filmweb]
 
1. "Budapeszt" reż. Xavier Gens - produkcja Netflixa z założenia mająca  przypominać "Kac Vegas" tylko, że w wersji francuskiej, niestety w praktyce okazała się filmem o wiele słabszym, i o wiele mniej śmiesznym. Dwójka przyjaciół sfrustrowana codziennym kieratem w korporacji, postanawia rzucić robotę i założyć firmę organizującą wyjazdowe wieczory kawalerskie do Budapesztu. Postanawiają zabierać swoich klientów za granicę, aby ci mogli tam zaszaleć i przeżyć przygodę, na którą nigdy nie zdecydowaliby się w swojej rodzinnej miejscowości, a nawet kraju. Niestety biznes plan, choć wydaje się być idealny, zaczyna stać pod znakiem zapytania, kiedy pierwsi klienci robią demolkę, wycenioną na kilka tysięcy euro. Można obejrzeć, ale szału nie ma.

2. "Green Book" reż Peter Farrelly - film, na który trochę przypadkowo trafiłam do kina, zrobił na mnie niesamowicie pozytywne wrażenie. Bardzo polecam wszystkim zainteresowanym, bowiem pokazuje on, jak z prostej historii można skonstruować świetną fabułę. Viggo Mortensen w super formie udowadnia, jak wszechstronnym jest aktorem, do tego, film traktuje o rasizmie i stereotypach, wprawdzie tych z lat 60 - tych, ale myślę, że i współcześnie warto co niektóre wartości sobie przypomnieć. Przyjaźń włoskiego cwaniaczka z Bronksu, ze światowej sławy, czarnoskórym muzykiem, łamie wszelkie zasady ówczesnego świata. Wspaniały film!

Serialowo

W marcu nie miałam też większej ochoty oglądać Netfliksa. Chyba miałam jakiegoś "kaca serialowego" po zakończeniu wszystkich sezonów "Prison Break". Zaczęłam oglądać "The Originals", czyli sequel "Pamiętników Wampirów", ale obejrzałam tylko parę odcinków i utknęłam. Podobnie było z serialem publicystycznym "Zaginięcie Madeleine McCann", ale tematyka tej produkcji jakoś mnie przytłoczyła.

Muzycznie

Marzec brzmiał mi nowością Pokahontaz z płyty "Renesans", która zapowiadania jest na czerwiec 2019 roku. Kawałek nosi nazwę "Średniowiecze" i doskonale pokazuje, jak dojrzałą grupą stał się skład. Lubię bardzo!



Drugim kawałkiem jest ponownie Dawid Podsiadło, tym razem z nieco starszym utworem "W dobrą stronę", a to za sprawą tego, iż mój Syn zauroczony nowszymi i starszymi piosenkami wokalisty, zna prawie na pamięć wszystkie teksty. Tą jednak śpiewa ostatnio no stop, a dojrzały tekst tak uroczo brzmi w ustach Ośmiolatka...


A jak Wam minął marzec?


Sardegna

"Hipotermia", "Ciemna rzeka" Arnaldur Indriðason


posted by Sardegna on , , , , , ,

4 comments


Wydawnictwo: Biblioteka Akustyczna
audiobook: czas trwania 8 godzin 24 minuty
Moja ocena : 5/6
lektor: Andrzej Ferenc

Wiecie, że często zdarza mi się czytać poszczególne tomy serii nie po kolei. Tak już mam. Albo nie zwrócę na to dostatecznej uwagi, albo uświadomię sobie w trakcie lektury, że czegoś mi brakuje, albo po prostu nie mam dostępu do części poprzednich, więc czytam/słucham, jak leci. Nie inaczej było w przypadku islandzkiej serii kryminalnej Arnaldura Indriðasona, choć teoretycznie wiem o niej już całkiem dużo ( "W bagnie", "Grobowa cisza", "Głos", "Jezioro", "Zimny wiatr", "Hipotermia", "Ciemna rzeka" i "Czarne powietrze"). Podlinkowane części czytałam oczywiście na zupełny chybił trafił, ale na szczęście, nawet robiąc to w tak pokręcony sposób, można ogarnąć część obyczajową, związaną z życiem osobistym głównego bohatera, komisarza Erlendura.

Zanim przejdę do konkretów, muszę tylko nadmienić, iż "Hipotermia" bardzo mi się podobała i umieściłabym ją chyba w swoim prywatnym rankingu na równi z "Grobową ciszą", jak dotąd najlepiej ocenioną.

Erlendur, tym razem, prowadzi jednocześnie dwa śledztwa, oba nieformalne i oba niewygodne dla islandzkiej policji. Pierwsze, współczesne polega na zbadaniu okoliczności samobójstwa pewnej kobiety, która powiesiła się w swoim domku letniskowym. Maria cierpiała na depresję, miała wyraźnie zaburzony kontakt z bliskimi, bardzo tęskniła za zmarłą matką i źle się czuła po jej śmierci. Do tego na jaw wychodzą pewne fakty świadczące o tym, iż kobieta interesowała się zjawiskami nadprzyrodzonymi i szukała kontaktu ze zmarłymi rodzicami. Nikogo więc nie dziwi, że nie wytrzymała psychicznie i postanowiła zakończyć swoje życie. Sprawa zostaje zamknięta, ale Erlendurowi nie daje spokoju pewna rozmowa z przyjaciółką zmarłej, która twierdzi, że Maria na pewno nie popełniła samobójstwa.

Komisarz  zaczyna prowadzić swoje prywatne śledztwo, nie ma bowiem innej opcji, kiedy sprawa oficjalnie została zakończona. Bada przeszłość Marii, jej rodziny, dochodząc do bardzo ciekawych wniosków i spraw, które już dawno temu zostały zamiecione pod dywan. Tajemnicza śmierć ojca, przeszłość męża, to wszystko wydaje się mocno niepokojące, a nawet dziwne, mogące mieć związek ze śmiercią denatki.

Druga sprawa, której podjął się Erlendur, dotyczy odnalezienia zaginionego przed trzydziestoma laty chłopaka, maturzysty, który pewnego dnia po prostu wyszedł z domu i nie wrócił. Ojciec, niepogodzony z jego zniknięciem, ciągle szuka o nim jakiegokolwiek śladu, nie wierząc w samobójstwo, ani ucieczkę z domu. Prowadząc z komisarzem przez te wszystkie lata, cotygodniowe rozmowy, szczerze się z nim zaprzyjaźnia, a jako że staruszek nie ma już przed sobą wiele życia, Erlendur postanawia za wszelką cenę mu pomóc. 

O zaginięciu sprzed tak wielu lat, bardzo trudno jest coś konkretnego powiedzieć. Większość świadków wydarzeń już dawno nie żyje, albo w ogóle nie pamięta szczegółów. Przy okazji, badając sytuację, komisarz natrafia na jeszcze jedno zaginięcie, które miało miejsce w podobnym czasie. Pytania się mnożą, pojawia się wspólny mianownik, wprawdzie bardzo niewielki, ale jednak daje małe światełko w tunelu i ostatecznie pomaga rozwiązać tajemnice sprzed lat. 

"Hipotermia" kończy się rozwiązaniem obu zagadek, i tej z przeszłości, i tej aktualnej. Oprócz tego jednak, przynosi wielką zmianę w sferze prywatnej głównego bohatera. Nie będzie chyba zbyt wielkim spojlerem, jeśli wspomnę, iż w tym tomie komisarz Erlendur znika z fabuły (nie zdradzę jak) i nie pojawia się ponownie w części kolejnej.


Wydawnictwo: Biblioteka Akustyczna
audiobook: czas trwania 9 godzin 13 minut
Moja ocena : 5/6
lektor: Andrzej Ferenc


Dzięki temu, zupełnie nowe znaczenie nabiera "Ciemna rzeka", czyli kolejny tom kryminalnej serii, który czytany nie po kolei może budzić zdziwienie, dlaczego historia toczy się z perspektywy policjantki Elinborg, a nie, tak jak zwykle, z punktu widzenia Erlendura. Dzięki temu czytelnik może poznać bliżej bohaterów, którzy do tej pory byli raczej drugoplanowi, bądź stanowili tło dla poczynań komisarza. Fajnie poczytać o tym, jak ekipa policjantów z Reikjaviku mocno zaniepokojona zniknięciem swojego przełożonego przejmuje dowodzenie w sprawie, która wstrząsa opinią publiczną islandzkiej stolicy. 
 
W mieszkaniu zostaje znalezione ciało młodego mężczyzny, który wcześniej, od dłuższego czasu, prawdopodobnie za pomocą tabletek gwałtu wabił, unieruchamiał i gwałcił młode kobiety. Ślady na jego ciele i w organizmie mogą świadczyć o tym, że ktoś przejrzał jego działania i zemścił się w najbardziej okrutny sposób. Podejrzenia padają na którąś z potencjalnych ofiar, jednakże trudno określić, kto może nią być, żadna z poszkodowanych nie zgłosiła bowiem oficjalnego zażalenia.

Elinborg bada okolicę przestępstwa, natrafiając na ślad pewnej kobiety, ta jednak uważana przez miejscowych za niespełna rozumu, nie traktowana jest poważnie. Na miejscu zbrodni znaleziony zostaje też szal należący prawdopodobnie do jednej z ofiar gwałciciela. Jednak poza specyficznym zapachem nie dostarcza policji żadnych śladów. Policjanci, nie dość że mają do dyspozycji tylko kilka niepewnych informacji, są bez wsparcia Erlendura, a prawdę odkryć trzeba.

W tej części bardzo wiele uwagi poświęcono Elinborg Możemy dokładnie poznać jej wspomnienia, relacje z domownikami, przemyślenia na temat przestępstw związanych z przemocą w stosunku do kobiet. Czytelnik ma szansę przyjrzeć się jej bliżej, jako że w poprzednich tomach była tylko postacią drugoplanową, działającą w tle Erlendura. Tutaj gra pierwsze skrzypce.  

Może właśnie przez to, że to nie komisarz prowadzi sprawę, a Elinborg, a może przez tą rozbudowaną część obyczajową, ten tom podobał mi się nieco mniej, od poprzednich. Chyba przyzwyczaiłam się do postaci gburowatego Erlendura i teraz, kiedy go nie ma, wyraźnie mi go brakuje. Niemniej jednak uważam, że "Ciemna rzeka" jest dobrym uzupełnieniem "Hipotermii" i koniecznym elementem układanki zwanej "serią Arnaldura Indriðasona".

Przede mną jeszcze "W bagnie", "Zimny wiatr" oraz "Czarne powietrze", czyli kolejno tom pierwszy, piąty i ósmy. Nie wiem, czy dane mi będzie kiedykolwiek przeczytać jakąś serię tak, jak należy. Na razie musi mi wystarczyć to, co mam.

Sardegna

"Koniec scenarzystów" Wojciech Nerkowski


posted by Sardegna on , , , ,

No comments


Wydawnictwo: Czwarta Strona
Liczba stron: 416
Moja ocena : 5/6


Wszystko co dobre, kiedyś się kończy. Nie inaczej jest z trylogią Wojciecha Nerkowskiego o przygodach pary scenarzystów, rodzeństwa Kuby i Sylwii Leśniewskich. Trochę jest mi smutno z tego powodu, bo przyzwyczaiłam się już do sympatycznych bohaterów, którym co chwilę przytrafiają się przygody rodem z filmu akcji. 

Leśniewscy, na co dzień związani ze światem filmowym, stoją praktycznie na pierwszej linii środowiskowych skandali i są świadkami różnych grzeszków ludzi z branży. W pierwszej części scenarzyści - detektywi badali sprawę tajemniczego samobójstwa niezbyt lubianej producentki Palomy, w tomie drugim rozwiązali zagadkę nagłej śmierci aktorów grających w produkcji "Spisek scenarzystów", natomiast tom trzeci prowadzi ich aż do Hollywood, gdzie przydarzy im się przygoda, której nie wymyśliliby w swoich najśmielszych, scenopisarskich snach.

Sylwia i Kuba otrzymują zaproszenie do wyjazdu zza ocean, gdzie dostają propozycję sprzedaży swego scenariusza od jednego z najbardziej znanych, amerykańskich producentów. Udają się więc do Stanów, gdzie zaczynają śnić swój hollywoodzki sen. Na jednej z branżowych imprez poznają Adama, cenionego informatyka, pracującego dla ich nowego szefa. Chłopak wzbudza sympatię (zwłaszcza Sylwii) ma jednak poważny problem, martwi się o swoją dziewczynę Mandy, która zniknęła nagle bez śladu. Sylwia wyjątkowo angażuje się w sprawę zaginionej, zaczyna bowiem czuć coś do inteligentnego i błyskotliwego Adama i chce mu pomóc, poza tym, trochę zazdrości mi tak udanego związku z Mandy. 

Jej prywatne śledztwo, prowadzone oczywiście przy wsparciu Kuby, przynosi nieoczekiwane efekty, dzięki czemu scenarzyści wkraczają w sam środek hollywoodzkiej afery, przypominającej akcją jedną z najlepszych powieści sensacyjnych. Tajemnicze zgromadzenie, sekretne spotkania wymagające hasła - klucza, dziwny talizman będący wejściówką do zamkniętego towarzystwa, grzeszki elity hollywoodzkiej, to tylko szczyt góry lodowej. Kuba i Sylwia ze specyficzną dla siebie energią, z przytupem i bez zbędnych formalności wkręcają się w historię, która mogłaby stać się scenariuszem niejednego filmu akcji.

Wojciech Nerkowski nie odpuszcza. Powiedziałabym więcej: podnosi poziom. Po świetnym tomie pierwszym, który wniósł świeżość i oryginalność do gatunku komedii kryminalnej, pojawił się nieco słabszy tom drugi, który wydał mi się trochę powtarzalny, natomiast część trzecia ponownie zaskakuje i bawi. Nową energię wprowadza przede wszystkim miejsce akcji, a wrzucenie rodzeństwa w nowe realia, które nie do końca są im bliskie, znane może bardziej z dużego ekranu, niż z własnego doświadczenia, powoduje, iż perypetie scenarzystów pełne są zaskakujących zwrotów akcji i świetnych dialogów. Bardzo ciekawie wyszedł też zabieg przeplatania akcji współczesnej, z tą, sprzed roku. Budować napięcie, drogi Autorze, to Ty umiesz!

"Koniec scenarzystów" okazał się dla mnie chyba najlepszą historią z całej trylogii, tym samym, łamiąc stereotyp powieści tworzących serię, że im dalej, tym słabiej. Myślę też, że kryminalno - komediowa seria Wojtka Nerkowskiego jest jedną z fajniejszych historii, utrzymanych w tym klimacie, jaka pojawiła się na polskim rynku książki. Humor jest inteligenty, wyważony, nienachalny. W tej trylogii nie ma kreowanego na siłę żartu, jest za to błyskotliwa fabuła i fajne zakończenie. 

Jeśli jeszcze nie znacie perypetii scenarzystów Leśniewskich, chcielibyście zerknąć za kulisy środowiska filmowego, bądź szukacie książki, którą czyta się praktycznie "na raz", zachęcam do sięgnięcia po tą uroczą serię. Naprawdę warto!


Sardegna

Co będziemy czytać w kwietniowej Trójce e-pik?


posted by Sardegna on

6 comments

W tym miesiącu z małym opóźnieniem pojawia się tutaj post o wyborze trzeciej kategorii kwietniowej Trójki e-pik, ale musicie mi wybaczyć, w pracy mam taki młyn, że po prostu nie ogarniam niektórych tematów. Dobrze, że istnieje opcja planowania postów, bo w innym wypadku blog umarłby śmiercią naturalną. W każdym razie, tradycyjnie w komentarzach poniżej, a także w naszej grupie Trójkowej pod TYM linkiem możecie proponować trzecią kategorię wyzwania, którą chcecie czytać w kwietniu. Od razu przypomnę, że nie powtarzamy opcji, które już wcześniej był wykorzystane (dla pewności TUTAJ znajdziecie zestawienie wszystkich Trójkowych kategorii, jakie do tej pory się pojawiły). Biorę pod uwagę pierwszych 10 kategorii, a później w ankiecie na blogu i w grupie na Facebooku będziecie mogli wybrać swojego faworyta. Przypominam, że każdy uczestnik może oddać maksymalnie 3 głosy. Zapraszam do zabawy i proponowania swoich opcji.

***

AKTUALIZACJA. Poniżej znajduje się 10 propozycji na trzecią kategorię kwietniowej Trójki e-pik.  Można głosować w komentarzach poniżej, wpisując odpowiednie numery. Każdy może oddać 3 głosy. Jeśłi ktoś głosował już w naszej grupie na FB, nie musi tego robić tutaj i odwrotnie. Do dzieła! 

1. Książka, która w oryginale jest w mało popularnym języku (nie angielski, nie niemiecki, nie rosyjski i nie polski)
2.  Non fiction o zbrodni
3.  Biografia kobiety
4.  Książka o tytule składającym się z więcej niż trzech wyrazów
5.  Popularnonaukowa proza polska pisana przez panią 
6.  "Dom, mój dom", czyli książka z "domowym" hasłem w tytule (okno, dach, drzwi, pokój itd.)
7.  Ponad stuletnia książka
8.  Fauna i flora - książka, której treść w jakiś sposób nawiązuje do tematu
9.  Książka z kolorem w tytule
10. Książka z motywem miłości do... książek


  Sardegna

"Na pokładzie Titanica. Podróżująca w czasie" Bianca Turetsky


posted by Sardegna on , , , , , , ,

6 comments


Wydawnictwo: Wilga
Liczba stron: 276
Moja ocena : 5/6

"Na pokładzie Titanica" to sympatyczna książka dla młodszej młodzieży (przeznaczona dla dzieci około 10 - 12 letnich), na którą trafiłam przypadkowo, udało mi się bowiem wymienić ją w styczniu, na ostatniej wymianie Śląskich Blogerów Książkowych w gliwickiej księgarni Tak Czytam. Wzięłam ją z zamiarem podsunięcia do czytania mojej Dziesięciolatce, ale kiedy zerknęłam na opis na okładce, motyw podróży w czasie i Titanica, to samej spodobał mi koncept. Pomyślałam więc, że zanim przeczyta moja Córka, sprawdzę książkę osobiście.

Autorka, pani Bianca Turetsky ma na swoim koncie całą serię "Podróżująca w czasie", w której główna bohaterka, podążając za modą, przenosi się w czasie w interesujące miejsca. "Na pokładzie Titanica" jest tomem pierwszym, dwa kolejne nie zostały chyba wydane w Polsce (choć mogę się mylić) i są to: "W pałacu Marii Antoniny" oraz "Kleopatra, królowa Nilu".

Główną bohaterką tej historii jest Louise Lambert, skromna 12 latka szykująca się na swój pierwszy poważny, szkolny bal. Szuka odpowiedniej dla siebie kreacji, a ponieważ jest dziewczyną trochę nietuzinkową, interesuje się"poważną" modą, a zwłaszcza strojami w stylu vintage, które są według niej o wiele ciekawsze, niż nowoczesne trendy, postanawia, że jej sukienka będzie utrzymana w takim właśnie klimacie. Pewnego dnia Louise dostaje zaproszenie na tajemniczą wyprzedaż ubrań w stylu vintage, kiedy jednak tam się udaje, po przymierzeniu jednej z sukienek, która wydaje się być idealną, nastolatka przenosi się w czasie wprost na pokład Titanica.

Louise początkowo w ogóle nie jest świadoma, gdzie się znajduje, czerpie więc radość z samego przebywania w tak niezwykłym miejscu, w eleganckiej atmosferze, wśród dam odzianych w cudowne stroje i nieskazitelnych dżentelmenów. Kiedy jednak orientuje się, na jakim statku się znajduje, postanawia zrobić wszystko, żeby zmienić bieg historii i nie doprowadzić do zderzenia transatlantyku z górą lodową. Czy jej się to uda?

Nie wiem, jak tą historię odbiorą młodsi czytelnicy, ale mnie się podobało. Powiem więcej, jak dla mnie mogło książka mogłaby być nieco dłuższa, zwłaszcza jeśli chodzi o wątek samego Titanica, z drugiej jednak strony, rozumiem ten zabieg, bo jest to w końcu książka przeznaczona dla dzieciaków, a zbyt dużo informacji "technicznych" mogłoby je zniechęcić. Fajnie, że ta historia zawiera w sobie wątki historyczne i łączy je z modą. W tym akurat tomie przybliżone zostają lata 20- te XX wieku, kiedy to miała miejsce tragedia najpopularniejszego w dziejach, transatlantyku, ale w kolejnych częściach jest to epoka Marii Antoniny czy starożytny Egipt. I to jest na pewno bardzo pozytywne.

Ciekawą sprawą jest też motywy modowe są przedstawione w książce bardzo "profesjonalnie" (oczywiście wszystko dopasowane do wieku odbiorców), w fabułę wplecione są znane nazwiska projektantów, a do tego, fragmenty opisujące eleganckie kobiety, przechadzające się po pokładzie Titanica, opatrzone są miłymi dla oka rycinami, przedstawiającymi suknie, o których mowa. Dla dziewczynek, które interesują się modą będzie to na pewno nie lada gratka.

"Na pokładzie Titanica" to sympatyczna i trochę nietypowa historia, różniąca się od popularnych książek dla młodszej młodzieży. Z ciekawym wątkiem podróży w czasie, nawiązaniem do Titanica, próbą zmiany biegu historii. Zostawię ją cichaczem na biurku mojej Dziesięciolatki, z nadzieją, że się nią zainteresuje i spędzi w jej towarzystwie miłe chwile.
Sardegna

"ŚBK: Moje ulubione seriale"


posted by Sardegna on

8 comments

Marcowy post tematyczny ŚBKów będzie zupełnie niezwiązany z tematem książkowym, ale takie wpisy też są potrzebne na naszych blogach, stąd też dzisiaj przeczytacie o naszych ulubionych serialach. 

Ktoś uważny może powiedzieć, że taki temat był już kiedyś poruszany na blogu i faktycznie, post na temat ulubionych seriali pojawił się u mnie w 2012 roku. Wtedy mój wpis nie odnosił się jednak do postu tematycznego Śląskich Blogerów Książkowych, bo wtedy jeszcze nie działaliśmy w ten sposób, pisałam o serialach po prostu przy okazji jakiegoś łańcuszka blogowego, który owego czasu był bardzo popularny na blogach. 

Wracając jednak do dzisiejszego tematu, od roku jestem dumną użytkowniczką serwisu Netflix i nie wiem, jak mogłam tak długo wahać się z opcją założenia konta. Bałam się, że tak skupię się na serialach i filmach, że na nic innego nie starczy mi już czasu, na szczęście rzeczywistość tak nie wygląda. Natomiast świetna jest możliwość obejrzenia kolejnego odcinka serialu, albo jakiegoś fajnego filmu, praktycznie w dowolnym momencie dnia, i w różnych okolicznościach przyrody. Nie ukrywam, że z ochotą korzystam z takiego udogodnienia, i dzięki temu przez ten rok, obejrzałam wiele produkcji, których pewnie wcześniej nie miałabym możliwości poznać.

Lista moich ulubionych seriali składać się będzie z dwóch części. Pierwsza z nich, to moje seriale "wszechczasów", produkcje, które w większości widziałam już wcześniej, przed korzystaniem z Netflixa. Część z nich oglądałam przez dobrych parę lat temu, czekając na kolejne sezony. Bardzo pozytywnie je wspominam, i jak tylko nadarzy się okazja, obejrzę je chętnie od początku jeszcze raz:

1. "Lost" (6 sezonów 2004 - 2010)
2. "Prison Break" (5 sezonów 2005 - 2010) dzięki Netflixowi obejrzałam sobie całość ponownie, plus dostałam z bonusie całkiem nowy, 5 sezon z 2017 roku
3. "Desperate Housewives" (8 sezonów 2004 - 2012)
4. "The Vampire Diaries" (8 sezonów 2009 - 2017)
5. "Pretty Little Liars" (7 sezonów 2010 - 2017)
6. "Dexter"  (8 sezonów 2006 - 2013)
7. "Game of Thrones" (8 sezonów 2011 - 2019)
8. "Sherlock" (4 sezony + odcinki specjalne 2010 - 2017)


[zdjęcia okładek pochodzą ze strony Filmweb]


Druga lista to produkcje, które obejrzałam niedawno, głównie na Netflixie (wyjątkiem jest "Big Bang Theory"). Podobały mi się, chętnie obejrzę kolejne sezony, jeśli się takie pojawią, ale nie sądzę, żebym miała do kiedyś wrócić do całości:

1. "Stranger Things" (2 sezony 2016 - 2017)
2. "Santa Clarita Diet" (2 sezony 2017 - 2018)
3. "13 Reason Why" (2 sezony 2017 - 2018)
4. "Orange Is The New Black" (6 sezonów 2013 - 2017)
5. "Safe" (1 sezon 2018)
6. "Big Bang Theory" (12 sezonów 2007 - 2018)

[zdjęcia okładek pochodzą ze strony Filmweb]

A jak wygląda lista Waszych ulubionych seriali?

Sardegna

"Historia złych uczynków" Katarzyna Zyskowska


posted by Sardegna on , , , , ,

2 comments


 Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 512
Moja ocena : 6/6


Wielokrotnie mówiłam, że nie potrafię pisać o genialnych książkach. Kiedy na taką trafiam, po lekturze zazwyczaj nie mogę zebrać myśli ani sformułować żadnego konkretnego tekstu na jej temat. Czas mija, ja czytam kolejne książki i piszę kolejne teksty, ale wrażeń z tej wyjątkowej historii nadal nie umiem ubrać w słowa. Regułą już staje się fakt, iż takie problemy mam głównie po lekturze powieści Katarzyny Zyskowskiej. Książki tej Autorki są dla mnie wyjątkowe pod wieloma względami i kiedy wydaje mi się, że już lepiej być nie może, Autorka pisze coś nowego, i to robi na mnie jeszcze większe wrażenie, i jeszcze bardziej miesza mi w głowie. 

"Historię złych uczynków" przeczytałam w sierpniu ubiegłego roku, musiało więc minąć siedem miesięcy, abym zebrała się na odwagę i napisała, dlaczego uważam tę powieść za wyjątkową i obowiązkowo powinniście się z nią zapoznać. Dodam jeszcze, iż jeśli "Historii..." nie czytaliście, warto to nadrobić zanim na rynku wydawniczym pojawi się nowa powieść Kasi, "Sprawa Hoffmanowej", bo jestem więcej niż pewna, że nowa książka również będzie strzałem w dziesiątkę. Opowieść ta pewnie znowu pozostawi mnie z głową pełną emocji, a do tego ma rozgrywać się w moich ukochanych Tatrach i opisywać wydarzenia, którymi całkiem niedawno, nie mając pojęcia, o czym pisze Kasia, zaczęłam się interesować. Przypadek? Nie sądzę. 

Wracając jednak do "Historii złych uczynków", jest do wielowątkowa opowieść, w której to ludzkie namiętności grają główną rolę. Mamy tutaj zarówno bohaterów współczesnych, jak i tych z przeszłości, ich losy splatają się ze sobą praktycznie przez cały czas, choć czytelnik do samego końca nie jest pewny tego powiązania. Każda kolejna strona książki odsłania nieco więcej z życia bohaterów, a odbiorca, jak podczas układania puzzli, dopasowuje poszczególne fragmenty, żeby ostatecznie zbudować sobie obraz sytuacji. Nic nie będzie jednak w tej książce oczywiste i nawet na końcu, kiedy wydaje się, że wiemy już co tak naprawdę się stało, Autorka daje nam jeszcze coś, co zmieni nasz pogląd na sprawę. Ale takie już są książki Kasi Zyskowskiej: intrygujące, nieoczywiste, inteligentne, i kiedy wydaje mi się, że już nie może być lepiej, że szczyt został osiągnięty, przychodzi kolejna książka, po której nic nie jest już takie samo (mam świadomość tego, że "Sprawa Hoffmanowej" może przekroczyć kolejne granice, stąd też zmobilizowałam się do stworzenia tego wpisu, żeby nie umknęła mi wyjątkowości "Historii...").

Nina jest skromną studentką, która przyjeżdża do Warszawy w poszukiwaniu lepszej przyszłości. Zaczyna się tendencyjnie, dziewczyna zakochuje się w nieodpowiednim mężczyźnie. Miłosz jest wykładowcą, dojrzałym, charyzmatycznym i pewnym siebie mężczyzną, ale też dominującym i despotycznym w stosunku do swojej ukochanej. Związek tych dwojga, choć oparty na dziwnych niezdrowych relacjach, ma się naprawdę dobrze. Nina uzależniona od Miłosza zgadza się na wszystko, a ten wykorzystuje swoją pozycję do zaspokajania własnych namiętności i pragnień, których chyba sam do końca nie potrafi sprecyzować. Wszystko jednak zmienia się w momencie, kiedy Miłosz nagle znika. Z dnia na dzień przestaje się pojawiać w życiu Niny, a ta, szukając jakiś informacji o tym, gdzie jej ukochany mógłby być, uświadamia sobie, że tak naprawdę to niewiele wie o tym mężczyźnie i jego życiu prywatnym. 

Kiedy dziewczyna w akcie desperacji postanawia znaleźć bliskich Miłosza i u nich poszukać jakiegoś śladu, trafia do pewnego domostwa od pokoleń należącego do jego rodziny, miejsca które skrywa najmroczniejsze sekrety przeszłości i było świadkiem niejednej ludzkiej tragedii.

Wątek teraźniejszy przeplatany jest historią sprzed ponad siedemdziesięciu lat, w której to inni młodzi ludzie, targani namiętnościami, odgrywają główną rolę. Florentyna i Bronek, dzieciaki, którym na nieszczęście przyszło dorastać w latach 40 - tych, przeżywają wspólnie ostatnie, spokojne, przedwojenne lato. Rzeczywistość wojenna, która wkracza w ich życie w kolejnych miesiącach nie ma litości. Przyniesie ze sobą niewypowiedziane dramaty, w obliczu których ludzie zmieniają swe oblicze i zdolni są do najgorszych czynów, ale też i największych poświęceń. Florentyna i Bronek, chodź początkowo rozdzieleni, trafią na siebie w pewnym momencie życia. Los ich połączy na zawsze, ale nie w taki "klasyczny" sposób, jak mogłoby się wydawać. To, co się wtedy stanie, zapoczątkuje całą lawinę wydarzeń, która swe ujście znajdzie dwa pokolenia później...  

Katarzyna Zyskowska przyzwyczaiła już swoich czytelników do tego, że jej powieści nie są banalne i zazwyczaj mają jakieś drugie dno. Nie inaczej jest w przypadku "Historii złych uczynków", która porusza wiele ważnych tematów, łączy w sobie wiele wątków, ale nie można  jej zaszufladkować i przyporządkować do danej kategorii. Czytanie książek Kasi dostarcza po prostu niesamowitych wrażeń, i to zarówno tych związanych z możliwością obcowania z pięknym, poetyckim językiem, jakim pisze Autorka, ale też z całym bogactwem emocji, które przeżywają bohaterowie. Wspaniale jest obserwować, jak Autorka rozwija swój talent, i w jaką pisarską stronę podąża. Ja ze swej strony biorę każdą jej powieść w ciemno, mam bowiem pełne zaufanie, że cokolwiek napisze, to będzie dobre.


Sardegna

"Kłamstwo minionego lata" Sue Wallman


posted by Sardegna on , , , ,

No comments


Wydawnictwo: Zielona Sowa
Liczba stron: 292
Moja ocena : 4/6


Lubię powieści młodzieżowe, choć już dawno do tej grupy docelowej nie należę. Najbardziej jednak lubię te, które są zaangażowane społecznie, i oprócz tego, że ich lektura sprawia przyjemność, to jeszcze niosą ze sobą jakieś pozytywne przesłanie. Prym w takim sposobie przedstawiania fabuły wiedzie Nasza Księgarnia, wydając wiele tytułów, poruszających ważne dla współczesnych nastolatków kwestie. Jednak i Wydawnictwo Zielona Sowa specjalizuje się w książkach młodzieżowych, stąd też dzięki portalowi Granice.pl zainteresowałam się powyższą powieścią, która na pierwszy rzut oka również wydaje się nawiązywać do problemów współczesnej młodzieży, a swoją premierę miała w czerwcu 2018 roku.

Sky niedawno straciła swoją starszą siostrę Louis, która uległa nieszczęśliwemu wypadkowi na basenie. Zginęła praktycznie na oczach siostry, ta jednak sparaliżowana strachem nie udzieliła jej pomocy. Nie dość, że dziewczyna obwinia się za śmierć Louis, to jeszcze całkowicie odcina się od swojej największej pasji - pływania. Po wypadku bowiem, woda napawa ją strasznym lękiem i powoduje ogromną panikę. Żeby uporać się z żałobą, Sky zostaje wysłana przez rodziców na tygodniowy obóz dla osób, które w ostatnim czasie straciły kogoś bliskiego. Oprócz zajęć z psychologami, na obozie mają też odbywać się zajęcia rekreacyjne, odwracające choć na moment uwagę nastolatków od osobistej tragedii, dodające pewności siebie i kierujące ich uwagę na inne życiowe aktywności. 

Sky, choć początkowo bardzo niechętnie podchodzi do pomysłu wyjazdu na obóz, ostatecznie postanawia potraktować go z zupełną obojętnością, zakładając, że tydzień jakoś wytrzyma. Już na początku jego trwania poznaje całą gamę osób z podobnymi problemami, jednak nie przywiązuje się do nikogo i nie zwraca na towarzystwo większej uwagi. Wszystko zmienia się jednak w momencie, gdy dziewczyna poznaje Simona, chłopaka, który niedawno stracił brata. Z nim nawiązuje bliższą relację i tylko do niego ma na tyle zaufania, by opowiedzieć o swojej traumie. 

W czasie trwania obozu, Sky przytrafia się jednak coś, co spowoduje, że emocje, które towarzyszyły jej po śmierci siostry, na nowo odżyją. Dziewczyna zaczyna bowiem otrzymywać dziwne wiadomości w komunikatorze internetowym, które mogłyby sugerować, że jej siostra żyje! Nastolatka postanawia za wszelką cenę zmierzyć się z traumatycznymi wydarzeniami i jeszcze raz wrócić wspomnieniami do śmierci Luise, ale przede wszystkim odkryć, kto stoi za wysłaniem tych niepokojących wiadomości.

Fabuła "Kłamstwa minionego lata" brzmi naprawdę intrygująco i w sumie wszystko byłoby z tą powieścią w porządku, gdyby nie fakt, iż wszelkie wątki w niej zawarte są potraktowane powierzchownie. Po pierwsze, nie jest to książka o żałobie, bowiem ten temat omówiony jest bardzo, bardzo ogólnie. Choć Sky jest załamana po śmierci siostry i gdzieś tam te jej emocje są odczuwalne dla czytelnika, to nie ma tutaj ani głębszej analizy psychologicznej postaci, ani tego, jak dziewczyna poradziła sobie ze stratą w początkowym okresie żałoby. Nie wyciągniemy też żadnych wniosków z lektury, jak można sobie poradzić w tak trudnej sytuacji, gdy umiera ktoś bliski. 

Po drugie, w historii tej poruszony został jeszcze przy okazji, inny poważny temat: depresja po stracie bliskich, prowadząca do samobójstwa. Jednak i ten trudny, ale istotny wątek został przedstawiony bardzo skrótowo i powierzchownie, właściwie nic czytelnikowi nie dając. Rozumiem, że może zamysłem Autorki nie było stworzenie zaangażowanej społecznie historii, która ma nieść młodzieży jakąś informację i czegoś ich nauczyć, jednak wtedy fabuła powinna skupić się bardziej na zagadce tajemniczych wiadomości otrzymywanych z zaświatów. Wtedy całość mogłyby okazać się intrygującą książką z wątkiem detektywistycznym, a nawet kryminalnym. 

Tak niestety się nie stało. Mam wrażenie, że Autorka chciała złapać kilka srok za ogon, stąd też porozpoczynała wiele wątków, i choć wszystkie wprawdzie dokończyła, to zrobiła to w sposób bardzo pobieżny i niewiele wnoszący do świadomości czytelnika, zwłaszcza młodego. 

"Kłamstwo minionego lata" wypada bardzo przeciętnie na tle innych młodzieżówek, z którymi miałam do czynienia. Książka nie ma też nic wspólnego z cyklem filmów kojarzącym się automatycznie na skutek podobnie brzmiącego tytułu ("Koszmar minionego lata" z Jennifer Love Hewitt w roli głównej). Można się na nią skusić, przeczytać, ale gwarantuję, że historia raczej nie zapadnie czytelnikowi na dłużej w pamięć.


Sardegna

"Stasiu, co ty robisz?" Grażyna Bąkiewicz


posted by Sardegna on , , , , , ,

2 comments


 Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Liczba stron: 224
Moja ocena : 5/6

Grażyna Bąkiewicz to pisarka ze naprawdę sporym dorobkiem książek przeznaczonych nie tylko dla dzieci i młodzieży. Seria historyczna "Zdarzyło się w Polsce", komiksowa "Ale historia...", powieści wydane w serii Plus Minus 16, "To lubię" czy "Klubie Łowcy Przygód", to tylko wycinek twórczości Pisarki. Oprócz tego, z pod jej pióra wyszło wiele opowiadań w antologiach dla dorosłych, powieści indywidualne, trylogie. Nawet nie jestem w stanie wymienić tutaj wszystkich tytułów, bo wielu nie kojarzę, ale dorobek jest naprawdę imponujący.

W moje ręce wpadła ostatnio seria "Ale historia..." licząca sobie 6 części, kolekcja ("Mieszko, ty wikingu", "Kazimierzu, skąd ta forsa?", "Zygmuncie, i kto tu rządzi?", "Stasiu, co ty robisz?", "Mamy niepodległość!") opisująca różne dzieje naszego kraju, ale w sposób tak zabawny, przyjemny i przystępny, że każde dziecko, bez względu na zdolności, czy sposób uczenia się, wiele z tej historii zapamięta. 

Lubię, kiedy książki uczą czegoś przy okazji i nie są "nachalne" w tym przekazywaniu wiedzy. W przeciwnym wypadku kojarzą się dzieciom ze szkolnymi podręcznikami, a wtedy wiadomo, jak jest. Podchodzi się do takich lektur bardzo opornie i nie można się przekonać, że dana książka jest wartościowa. Do młodych czytelników trzeba podejść sposobem. Zachęcić czymś znajomym, fajnym, kojarzącym się z dobrą zabawą, a przy okazji przemycić to i owo. 

Seria "Ale historia..." taka właśnie jest. Łączy to, co dzieci lubią najbardziej, czyli formy obrazkowe z krótkim słowem pisanym. Podoba mi się wykorzystanie na naszym rodzimym podwórku wydawniczym schematu,który świetnie sprawdza się przy okazji książek typu "Domek na drzewie", czy "Dziennik Cwaniaczka".  Tylko że tamte książki tylko bawią, natomiast te, również uczą. 

"Stasiu, co ty robisz?" w humorystyczny sposób przedstawia losy XVIII wiecznej Polski, kiedy na jej czele stał król Stanisław August Poniatowski. Jego panowanie nie było może złotym okresem w dziejach naszej ojczyzny, jednak nie można zarzucić mu zasług w dziedzinie promocji sztuki i dbania o rozkwit kultury. 

Poznawanie tej części historii Polski rozgrywa się z perspektywy dwunastolatka o przezwisku "Słoniu", muskularnego osiłka, który nie przejmuje się nikim i niczym, a to głównie za sprawą, że ma tatę dyrektora. Słoniu ma problem z kolegami z klasy (choć to może oni mają problem z nim), nie chcą się bowiem podporządkowywać jego zasadom i rządom, które próbuje wprowadzać na co dzień w życie. Kumple z klasy Słonia to jednak sprytne dzieciaki, które potrafią się świetnie zgrać i bawić w swoim towarzystwie, ten jednak (choć nigdy by się do tego nie przyznał), chce wkręcić się w ich ekipę. 

Dzieciaki najbardziej lubią lekcje historii prowadzone przez szalonego nauczyciela, pana Cebulę, na których uczniowie za pomocą "ławki do podróży w przeszłość" przenoszą się w dowolny okres czasowy, aby bliżej przyjrzeć się ciekawym, historycznym faktom. Kiedy więc tematem lekcji jest upadek XVIII wiecznej Rzeczypospolitej, Słoniu od razu wkręca się w grupę uczniów mających taką podróż odbyć. Upatruje w tym szansę dla siebie na zdobycie akceptacji grupy, trafiając jednak w sam środek wydarzeń, kiedy Polską panuje Stanisław August Poniatowski, nie może realizować swoich własnych planów, bowiem czasy są niebezpieczne, wrogowie czujni i czekają tylko na najmniejsze potknięcia króla. Dzieciom nie wolno mieszać się w bieg historii, a niebezpieczeństwo depcze im po piętach. Jak skończy się ta przygoda?

Mogę na własnym przykładzie potwierdzić, że uczenie się historii w taki sposób jest prawdziwą przyjemnością. Połączenie humoru, komiksu i zabawy, bardzo współgra z przyswajaniem faktów, które odbywa się praktycznie przy okazji. Taka forma edukacji jest zawsze mile widziana. Nie podsunęłam wprawdzie jeszcze "Stasia..." moim dzieciom, bo to nie ten etap nauki historii, ale jak będzie już tak daleko, na pewno to zrobię.

  Sardegna

Spektakl "Mała Syrena" w Teatrze Miejskim w Gliwicach


posted by Sardegna on ,

No comments

Miesiąc temu pisałam o niesamowitym spektaklu "Dzieci z Bullerbyn" obejrzanym w towarzystwie 10 letniej Córki w Teatrze Miejskim w Gliwicach na Małej Scenie, natomiast dzisiaj będziecie mogli przeczytać o kolejnym przedstawieniu, która miałam okazję oglądać, tym razem z 8 letnim Synem, ponownie bowiem mogliśmy gościć w tak niesamowitym miejscu, jakim jest gliwicki Teatr Miejski. 

Ależ to było cudowne przeżycie! Znacie to uczucie, kiedy doświadczacie czegoś za pierwszym razem i martwicie się, że kolejne nie będą już takie wyjątkowe? Takie miałam właśnie poczucie po obejrzenie "Dzieci z Bullerbyn". Przedstawienie zrobiło na mnie tak bardzo pozytywne wrażenie, iż wydawało mi się, że nic mu nie dorówna. A potem poszliśmy na "Małą Syrenę"

Pierwotnie planowaliśmy z Ośmiolatkiem pójść na "Niezwykły lot pilota Pirxa", jednak pokrzyżowały nam to zawirowania zdrowotne (mam nadzieję, że uda nam obejrzeć Pirxa w przyszłości). Wybraliśmy się więc na przedstawieniu pod tytułem "Mała Syrena". Na początku było trochę niepewności, bo Młody sto razy się upewniał, czy to aby nie jest "klasyczna", znana mu z kreskówek, historia o Małej Syrence, i czy na widowni nie będzie przypadkiem samych dziewczyn. Uspokoił się dopiero w momencie, kiedy zobaczył, że w foyer na spektakl czeka równie wielu chłopców, co dziewczynek.


"Mała Syrena" okazała się cudowną historią, wzbudzającą w widzach całą gamę uczuć, od radości, wesołości, poprzez strach, do wzruszenia. Nie można porównywać tego spektaklu do "Dzieci z Bullerbyn", bowiem różni je praktycznie wszystko, poza tym, iż oba są przeznaczone dla młodych widzów, i w obu grają trzej ci sami aktorzy, cała reszta jest zupełnie odmienna. "Mała Syrena" jest bardziej poważna, bardziej dramatyczna i zdecydowanie bardziej emocjonalna. Jest też z założenia przeznaczona dla starszych widzów 8 +, co jest jak najbardziej zasadne, bowiem niektóre momenty, mocne efekty dźwiękowe, chwilowy mroczny klimat, czy nagły zwrot akcji, mogą przestraszyć młodsze dzieci. "Mała Syrena" jest też bardziej wymagająca od "Dzieci z Bullerbyn", które jednak były bardziej wesołą, humorystyczną opowieścią i mają za zadanie przede wszystkim bawić. "Syrena" porusza, ale na przykładzie mojego ośmioletniego Syna mogę potwierdzić, iż jej przekaz trafia do małego widza, wzbudza w nim prawdziwe refleksje, emocje i skłania do dyskusji (rozmawialiśmy z Młodym całą drogę powrotną z Gliwic na temat tego, czego właśnie razem doświadczyliśmy).
Poza tym, cytując mojego Syna: "Historia nie zawsze musi być wesoła i mieć dobre zakończenie, żeby się komuś podobać. Ta była trochę poważna i trochę straszna, ale mi się to podobało". Wiecie co, tak sobie pomyślałam, że ten mój ledwo co Ośmiolatek, to jest jednak bardzo dojrzałym dzieckiem i świetnie zrozumiał przekaz tego spektaklu. Ależ jestem z niego dumna!


"Mała Syrena" to historia inspirowana klasyczną bajką o Małej Syrence, ale nie do końca odwzorowuje ją w pełni. Może główny wątek jest podobny, ale szczegóły i przebieg, a także tło wydarzeń jest już nieco inne. Mamy tutaj Babcię Syrenę i jej siedmioro wnucząt, z których najbardziej niesforna jest najmłodsza, 15-letnia Mała Syrenka. Wnuki upraszają Babcię, aby ta pozwoliła im wypłynąć na powierzchnię, żeby mogli poznać świat zewnętrzny, na co staruszka oczywiście się nie zgadza, ale w końcu ulega. Nie pozwala tylko najmłodszej na tę podróż. Mała Syrenka, zafascynowana ludźmi, buntuje się jednak i postanawia zrobić wszystko, aby zostać człowiekiem i sprawdzić na własnej skórze, jak to jest mieć nogi i mieszkać na lądzie.

Na uwagę zasługuje świetna scenografia, która choć oszczędna w swym wyrazie, doskonale przypomina dno morskie, a kolejno, tylko dzięki drobnym zmianom, zamienia się w środowisko lądowe. W tym spektaklu mniej jest piosenek, ale taka jest też forma tej historii. Fajnym elementem wzbogacającym są natomiast wstawki audiowizualne, które widzowie mogą obserwować na pięciu niewielkich ekranach usytuowanych u sufitu sceny.
Widownia dopisała w stu procentach, z czego faktycznie przeważały dzieci nieco starsze. Podobnie, jak przy okazji "Dzieci z Bullerbyn", przy samej scenie usytuowane są niewielkie pufki, z których skorzystał mój Młody, obserwując akcję rozgrywającą się na scenie dosłownie z pierwszego rzędu. Przedstawienie jest też nieco dłuższe, trwa bowiem 75 minut, jednak ten czas w ferworze emocji mija błyskawicznie, a dzieci zapominają nawet o oddychaniu.

"Mała Syrena" przynosi refleksję, ale co najważniejsze, przynosi ją najmłodszym. Czyż to nie jest cudowne, kiedy Ośmiolatek snuje rozważania na temat alternatywnych zakończeń tej historii, rozmyśla, jak bohaterka mogła postąpić i czy to, co zrobiła, było aby dobre? To chyba jest najlepsza rekomendacja dla przedstawienia skierowanego dla dzieci. 

W TYM linku znajdziecie aktualny repertuar Teatru Miejskiego. "Małej Syreny" nie ma na razie na afiszu, ale spokojnie, na pewno pojawi się tam za jakiś czas. Jeśli chcecie pokazać swoim dzieciom taką formę kultury, albo macie w domu humanistów, którym teatr dostarczy nowych inspiracji i pomysłów do działania, to spektakle Teatru Miejskiego w Gliwicach mogę polecić z czystym sumieniem, jako miejsce przyjazne dzieciom i dostarczające wielu niesamowitych wrażeń.

 "Mała Syrena" wg Hansa Christiana Andersena
  • Scenariusz i reżyseria: Martyna Majewska
  • Scenografia i kostiumy: Anna Haudek
  • Projekcje: Jakub Lech
  • Muzyka: Dawid Majewski
  • Inspicjentka: Katarzyna Wysłucha
  • Produkcja: Beata Sokołowska
  • Konsultant ds. teatru dzieci i młodzieży: Zbigniew Prażmowski
  • Obsada: Iga Bancewicz (KRÓLEWNA), Wiktoria Czubaszek (MAŁA SYRENA), Alina Czyżewska (BALLADYNA), Justyna Kokot (WIEDŹMA), Cezary Jabłoński (BABCIA), Kornel Sadowski (KSIĄŻĘ)
  • Aktorzy w projekcjach wideo: Karolina Burek, Joanna Kowalska, Jakub Kowalczyk, Dominika Majewska, Katarzyna Wysłucha

  Sardegna