Sierpień był wspaniałym miesiącem! Zaczął się jeszcze wakacyjnie, bowiem pierwszy tydzień spędziliśmy na urlopie, natomiast kolejne dni były już stacjonarne, co nie znaczy, ze nudne! Odpoczęłam, nadrobiłam zaległości domowe, towarzyskie i przede wszystkim książkowe. Przeczytałam całą masę tytułów (na samym urlopie było ich aż 11), zaplanowałam wpisy na początek września, byłam na wymianie książkowej, ale co najważniejsze, nasza grupa Śląskich Blogerów Książkowych stała się oficjalnie Stowarzyszeniem! Od sierpnia działamy więc już zupełnie formalnie! Ogromnie się cieszę!
Lista lektur:
1. "Góry z dzieckiem" Marlena Woch - 5
2. "Przytulajka" antologia - 5
3. "Ciasteczko z wróżbą" Agnieszka Jeż, Paulina Płatkowska - 5
4. "Psiego najlepszego" W. Bruce Cameron - 5
5. "Momo" Michael Ende - 6
6. "Obca w świecie singli" Krystyna Mirek - 5
7. "Jak ziarnka piasku" Joanna Jagiełło - 6
8. "Making faces" Amy Harmon - 5
9. "Gra poza prawem" Magdalena Zimniak - 4
10. "Baśnik" Beata Majewska - 5
11. "Historia złych uczynków" Katarzyna Zyskowska - 6
12. "Wampir z KC" Andrzej Pilipiuk - 4
13. "Hashtag" Remigiusz Mróz - 4
14. "Do zakochania jeden rok" Joanna Szarańska - 5
15. "Ślepy archeolog" Marta Guzowska - 6
16. "Zdrada scenarzystów" Wojciech Nerkowski - 4
17. "Ja zwariuję!" Agata Przybyłek - 5
18. "Wierność jest trudna" Agata Przybyłek - 5
Imprezy kulturalne:
W sierpniu udało mi się wziąć udział w kilku fajnych wydarzeniach, żałuję, że tylko w trzech, bo akurat dysponowałam wolnym czasem i chętnie pokrążyłabym po Śląsku w poszukiwaniu atrakcji, ale jakoś nic fajnego nie znalazłam. W każdym razie 18 sierpnia grupa ŚBKów przy współpracy z katowicką księgarnią Tak Czytam, zorganizowała kolejną wymianę książkową. Frekwencja przerosła nasze najśmielsze oczekiwania! Było bardzo tłoczno, energetycznie i wesoło, a w sumie wymieniliśmy ponad 400 książek.
Sama również dokonałam paru wymian, podobnie, jak moja Dziesięciolatka:
"Przeczucie" Tetsuya Honda
"Dolina mgieł i róż" Agnieszka Krawczyk
"Tkanki" Dominika van Eijkelenborg
"Arystokratka w ukropie"Evžen Boček
"Historia Adeli" Magdalena Knedler
"Wyspa" Sigrídur Hagalín Bjornsdottir
"Mroczna wieża. Roland" Stephen King
"Upiorna rodzinka" Klara Maciejewska
"Dziennik Cwaniaczka" Jeff Kinney
"Miliony" Frank Cottrell Boyce
"Czarownica piętro niżej" Marcin Szczygielski
22 sierpnia wybraliśmy się rodzinnie na Memoriał Kamili Skolimowskiej, który odbywał się na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Ta lekkoatletyczna impreza przyciągnęła całą masę aktywnych kibiców, stąd też obserwowanie zmagań sportowców na żywo, w tak gorącej atmosferze, jest naprawdę nie lada przeżyciem!
25 sierpnia udało mi się też wziąć udział w Festiwalu Polska Eire w Rudzie Śląskiej. Jedną z atrakcji było mini spotkanie autorskie z Martą Matyszczak, na którym opowiadała o jednej ze swoich powieści, rozgrywającej się na Wyspach, czyli "Zbrodni nad urwiskiem".
"Druga szansa" Katarzyna Berenika Miszczuk "O czym myślą koty" - przybyło do mnie w lipcu, a jakoś zapodziało się w stosie "Płatki wspomnień" Augusta Docher
"Cicha przystań" Marta Mizuro "Hej Jędrek! Kłopoty z dziewczynami" Rafał Skarżycki "Szeptane" Paweł Beręsewicz "Gang Godziny Duchów" David Walliams "Tobi. Oczy Eliszy" Timothée de Fombelle "Robert Lewandowski. Najlepsze bramki" Piotr Wójcik Filmowo:
W sierpniu obejrzałam cztery filmy pełnometrażowe, w tym trzy na Netflixie(nadal uważam, że Netflix to wspaniały wynalazek):
1. "Szkoła uwodzenia" reż. Roger Kumble - to hollywoodzka wariacja z lat 90 - tych, na temat "Niebezpiecznych związków". Film ten wyprodukowany w 1999 roku, widziałam już co najmniej kilka razy, ale fajnie było sobie przypomnieć, co człowiek te dwadzieścia lat temu oglądał w kinie. Przystojny, nastoletni podrywacz zakłada się ze swoją przyrodnią siostrą z piekła rodem o to, że uwiedzie skromną i niezmanierowaną córkę miejscowego dyrektora szkoły. Cała akcja kończy się autentycznym uczuciem bohaterów. Fajny powrót do przeszłości, sympatycznie było też zobaczyć w młodym wydaniu Ryan Phillippe oraz Reese Witherspoon, aktorów, których związek rozpoczął się na planie filmowym tejże produkcji.
2. "Jack Reacher. Nigdy nie wracaj" reż. Edward Zwick - ekranizacja jednej z powieści Lee Childa z Jackiem Reacher w roli głównej. Bohater przyjeżdża do swojej macierzystej jednostki spotkać się po latach ze swoją przyjaciółką, major Susan Turner, która przez długi czas była dla niego wsparciem. Na miejscu jednak okazuje się, że kobieta została usunięta ze stanowiska, jest oskarżona o przekręt i zabójstwo w Afganistanie, a samemu Reacher'owi również zostają postawione zarzuty morderstwa. Ex major rusza na pomoc przyjaciółce, a po drodze musi rozstrzygnąć kwestię ustalenia ojcostwa małoletniej Samanthy. Fajna sensacja w sam raz na jeden wieczór, choć Tom Cruise w roli Reachera nie do końca wpasował się w mój gust.
3. "Jaki ojciec, taka córka" reż. Lauren Miller - sympatyczna komedia o tym, jak można spędzić rejs marzeń, który miał być docelowo podróżą poślubną, w towarzystwie niewidzianego od 26 lat, ojca, i nie zwariować. Rachel zostaje porzucona przed ołtarzem, smutki topi w towarzystwie spotkanego po latach, staruszka, a po suto zakrapianej imprezie oboje lądują na luksusowym statku, wzięci za małżeństwo, mają okazję poznać się na nowo. Miły i niezobowiązujący film, ale nie spodziewajcie się jakiś oszałamiająco zabawnych scen, całość jest mocno średnia.
4. "Do wszystkich chłopców, których kiedyś kochałam" reż. Susan Johnson - młodzieżowy film, który podobnie, jak książka, znajduje się teraz w kręgach zainteresowania wielu blogerów. Sympatyczna, śmieszna historia pomyłek, w której skromna i nieśmiała nastolatka zostaje postawiona w centrum uwagi, po tym, jak na jaw wychodzą jej miłosne listy, pisane do chłopaków, w których kiedyś była zakochana. Bardzo kolorowa, hollywoodzka produkcja, miła dla oka, polecam nie tylko młodszym widzom.
Serialowo:
W sierpniu udało mi się obejrzeć ostatni, czyli 6 sezon "Orange is the new black". Z tego co wiem, jest to ostatni sezon przygód Pipper Chapman, zresztą kończący się wyjściem bohaterki z więzienia (to nie spojler, nie martwcie się). Trochę żałuję, bo wiele wątków, jak dla mnie, zostało pourywanych i z chęcią obejrzałabym jakąś kontynuację ten historii, nawet, jeśli miałoby w niej nie być głównej bohaterki.
W tym miesiącu obejrzałam też 2 sezon "13 powodów". Przejmująca historia, będąca kontynuacją sezonu 1 i dramatycznych wydarzeń, które się tam rozegrały. Po śmierci Hannah Baker jej najbliżsi ciągle próbują walczyć o sprawiedliwość i jej dobre imię. Clay najbardziej angażuje się w to, aby prawda wyszła na jaw, a pomagają mu w tym polaroidy, podsuwane przez jakąś "życzliwą" osobę, odkrywającą co rusz, nowe fakty o powodach samobójstwa Hannah. Sezon 2 trzyma poziom i zrobił na mnie podobne wrażenie, jak 1, choć na początku nie mogłam się zupełnie wgryźć w nową rzeczywistość bez Hannah.
Drugi serial, który obejrzałam w całości w sierpniu to "Safe", którego twórcą jest Harlan Coben. Super produkcja kryminalna, bardzo w stylu Cobena, czyli nic nie jest w nim oczywiste i wszystko musi być pokręcone. Po imprezie zorganizowanej w domu popularnej nastolatki, znika bez śladu Jenny Delaney i jej chłopak Chris. Początkowo nikt nie traktuje ich zniknięcia poważnie, sprawa jednak zmienia się w momencie, kiedy chłopak zostaje znaleziony martwy. Cała sprawa ma jednak głębsze podłoże, które widz musi odkryć. Sezon ma tylko 8 odcinków (wielka szkoda!), ale za to są one bardzo intensywne. Dodatkowym atutem jest super obsada. Ojciec Jenny to nikt inny, jak serialowy Dexter, a policjantką prowadzącą sprawę, jest Mary Watson z Sherlocka. Bardzo polecam!
Muzycznie:
Czego to się człowiek nie nauczy od własnych dzieci! Moja Córka, wychowana na rocku i polskim (ocenzurowanym) rapie, wygrzebała sobie w czeluściach YT utwór nie będący żadnym z tych gatunków. "Kaktus" i Bovska budzi nas co rano, ale w sumie jest to całkiem w porządku kawałek. Znacie?
Drugim kawałkiem jest "Two princess" zespołu Spin Doctors, energetyczny, optymistyczny utwór, wydany w 1991. Kocham go całym sercem! Nic nie poprawia mi humoru tak, jak ta piosenka!
Spójrzcie na te cudne książki! Historie mające takie wspaniałe okładki muszą gwarantować świetną lekturę, nie może być inaczej! "Psierociniec" autorstwa pani Agaty Widzowskiej, pisarki książek dla dzieci i młodzieży, w których istotną rolę odgrywają zwierzęta, to seria składająca się aktualnie z dwóch tytułów. Są bardzo ładnie wydane, w twardych oprawach i już na pierwszy rzut oka cieszą oko i wzbudzają zainteresowanie najmłodszych, ale jednocześnie najbardziej wymagających czytelników.
Książki są ilustrowane przez dwie panie: w "Psierocińcu" jest to pani Małgorzata Pietralik, natomiast "W poszukiwaniu straconego węchu" ilustratorką jest pani Nika Jaworowska - Duchlińska, mimo tego jednak obie części stanowią zgraną całość, idealnie się uzupełniają, a całość utrzymana jest w spójnej konwencji
Wydawnictwo: Wilga Liczba stron: 58
Moja ocena : 5/6
Pierwsza część zwierzęcej serii to historia
psiaków, które z różnych przyczyn znalazły się w przytulisku o nazwie Psierociniec. Głównym bohaterem jest pies Remik, przypominający trochę jamnika, trochę lisa, przez swoją lisiczą sierść i oczka w kolorze bursztynu, który miał kiedyś dom, ale zagubił się i taki sposób trafił do schroniska.
Remik jest bardzo przyjaznym pieskiem, kocha ludzi i nie do końca dobrze czuje się w schronisku, gdzie inne psy, większe i groźniejsze od niego, są bardziej przyzwyczajone do trudnych warunków. Remik znajduje sobie jednak bliskiego przyjaciela, pudelka Dredka a z takim kompanem u boku od razu rzeczywistość jest łatwiejsza. Remik ma też inną wyjątkową cechę, jest psim poetą i tworzy sympatyczne wierszyki, a często ich bohaterami robi swoich współmieszkańców. Okazuje się także, że jego wiersze mają magiczną moc. Kiedy Remik zadedykuje dany utwór jakiemuś psiakowi, w niedługim czasie ten zostaje adoptowany. Kundelek znajduje dom dla wielu nowych przyjaciół, nie potrafi jednak znaleźć domu dla samego siebie.
Historia ta jest bardzo przewrotna, bowiem przeglądając książeczkę można odnieść wrażenie, że to jest opowiastka przeznaczona raczej dla młodszych dzieci. Podobnie do sprawy podeszły moje osobiste dzieci lat 8 i 10 letnie, który patrzyły na mnie nieco dziwnie, kiedy zaproponowałam im wieczorne czytanie "Psierocińca", kojarzącego się im z książeczką dla dzidziusiów. Jednak przewrotność tej historii polega na tym, iż mimo prostego języka, wierszyków, czy ilustracji, sugerujących, że to maluchy są grupą odbiorców, jej przesłanie i przede wszystkim zakończenie, wcale nie jest takie banalne i dziecinne.
Jest w tej książce taka wyjątkowa mądrość życiowa, pokazująca dzieciom, że psy to żywe istoty, które też mają swoje uczucia i potrzebę posiadania domu. Myślę, że historia ta może być doskonałą propozycją dla rodziny, która planuje przygarnąć psa, opowieść ta może nakierować uwagę dzieci na potrzeby zwierzęcia i nauczyć paru zasad, związanych z opieką nad nim.
Wydawnictwo: Wilga Liczba stron: 56
Moja ocena : 5/6
Druga książka z serii, czyli "Poszukiwanie straconego węchu" nawiązuje w pewien sposób do Psierocińca, bowiem w pewnym momencie główny bohater tam trafia, natomiast cała historia jest nieco odrębna. Mamy tutaj dwóch psich bohaterów mieszkających w Szczekocinie, czyli fikcyjnym miasteczku leżącym u podnóża Gór Psowich. Jeden z nich to Budzeł, a drugi Śpiocheł, zupełnie różni, będący jednak najlepszymi przyjaciółmi. Pewnego dnia Budzeł budzi się bez węchu, a jako że nie może sobie poradzić z utratą najważniejszej dla niego umiejętności, wyrusza w drogę, a by ją odnaleźć. Po drodze oczywiście przeżywa wiele przygód, szuka węchu pod wodą i w powietrzu, wśród innych zwierząt, aż w pewnym momencie zagubiony trafia do Psierocińca. Okazuje się jednak, że jego węch od początku znajdował się w zupełnie innym miejscu. Czy Budzełowi uda się go w końcu odnaleźć?
W tej części również znajdziemy wierszyki o zwierzętach, ale jest ich nieco mniej niż w pierwszym tomie. Tutaj też najważniejsze okaże się zakończenie, które pokazuje dzieciom coś bardzo ważnego jak istotne jest poczucie przynależności i jak ważne jest zwierzę dla człowieka i człowiek dla zwierzęcia.
Książki z serii "Psierociniec" zostały wydane przez wydawnictwo Wilga i tak, jak napisałam na początku, z pozoru przeznaczone są dla dzieci w wieku 4 - 8 lat. Jednak, jak się okazuje i starszym dzieciakom historia piesków może przypaść do gustu, mimo początkowego sceptycyzmu. Książki te mogą przydać się zwłaszcza dzieciakom, których rodzina planuję zaadoptować psa. To może być fajne wprowadzenie do ich życiowej zmiany.
Książka, którą chciałabym Wam dzisiaj zaproponować, jest drugą częścią przygód niesamowicie fajnej, charyzmatycznej, mocno zakręconej i chyba trochę pechowej, Zojki, bohaterki zabawnej serii "Kronik pechowych wypadków" Joanny Szarańskiej. Całkiem niedawno miałam przyjemność czytać tom pierwszy, czyli "Kłopoty mnie kochają", wiem też, że w przygotowaniu jest również część trzecia, o wdzięcznym tytule "Coś tu nie gra". Jest świetna wiadomość dla czytelników, bowiem kiedy raz człowiek wciągnie się w perypetie Zojki, nie będzie mógł się doczekać kolejnych jej przygód.
Powiem Wam, że Joanna Szarańska w ogóle jest mega sympatyczną osobą, bardzo ciepłą, uśmiechniętą, mającą super kontakt ze swoimi czytelnikami i to nie tylko w sieci, ale przede wszystkim w realu. Miałam okazję pierwszy raz spotkać się na żywo z Autorką na ubiegłorocznych Targi Książki w Krakowie, które tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że Joanna jest bardzo pozytywną i kreatywną osobą, a humor z jej książek nie bierze się znikąd!
Wracając jednak do powyższej książki, Zojka ponownie wpada
w niezłe tarapaty, a wszystko za sprawą tego, że jako początkująca dziennikarka, która
miała już epizod z pracą w gazecie, ciągle szuka jakiegoś newsa, który mógłby pomóc jej w karierze. Oczywiście na początku nie jest nawet świadoma tego, w jaką aferę się wplątała, i że główną rolę będzie w niej odgrywała jej ... babunia, czyli żywotna i charakterna staruszka, Zofia Łyczakowa.
A wszystko za sprawą nowego miejsca, które pojawia się na mapie Wadowic. W miasteczku powstaje bowiem biuro matrymonialne o wdzięcznej nazwie "Do zakochania jeden
rok", które zaczyna oferować swoje usługi okolicznym mieszkańcom. Zojce początkowo
podoba się idea biura i z ciekawością podchodzi do jego działalności, wszystko zmienia się jednak w momencie, kiedy miejscem tym zaczyna interesować się babunia. Z
niewiadomych przyczyn, chociaż najbardziej prawdopodobne wydaje się być poszukiwanie drugiej połówki, tylko nie do końca wiadomo,
czy dla siebie samej, czy dla Zojki, babunię nadmiernie ciekawi owa instytucja.
Sprawa przybiera jednak skomplikowany obrót, kiedy babunia Łyczakowa nagle znika bez śladu, a Zojka z przerażeniem odkrywa, że jej zniknięcie może ściśle wiązać się z działalnością biura oraz kradzieżami oszczędności, wśród starszych mieszkańców Wadowic, o których słyszała ostatnio w redakcji.
Dziewczyna w poszukiwaniu babuni szuka pomocy u swojego dawnego znajomego, Marcina Kordeckiego, redaktora naczelnego lokalnej gazety, a także sympatycznego, choć nieco gapowatego policjanta Chochołka, czyhającego tylko na wielką sensację, którą będzie mógł śledzić. Jak się nożna domyślić, prywatne śledztwo, które zaczyna prowadzić Zojka pełne będzie humoru i nagłych zwrotów akcji, bohaterka przechodzi bowiem samą, jeśli chodzi o teorie spiskowe. Do tego, pech ciągle depcze jej po piętach, dlatego też zwyczajne przejście przez ulicę może spowodować niezłą katastrofę, zwłaszcza jeżeli w pobliżu znajdzie się redaktor naczelny.
Jakie są moje wrażenia z lektury? Oczywiście bardzo pozytywne! Przeczytałam tą historię w dosłownie dwa wieczory i świetnie się bawiłam. Sprawa zaginięcia babuni nie jest może jakaś spektakularna, podobnie, jak wątek biura matrymonialnego, wydaje mi się, że motyw odciętej ręki z tomu pierwszego bardziej przykuł moją uwagę, jednak w tej historii nie to jest najważniejsze.
"Do zakochania jeden rok" to przede wszystkim rozmowy Zojki z babunią, postacią niemalże kultową, jej nieco specyficzni krewni, którzy mają swoje za uszami, policjant Chochołek, oraz relacja dziewczyny z redaktorem naczelnym, nie wiadomo, czy bardziej przyjacielska, czy wroga. Zapewniam, będzie zabawnie, energetycznie i dynamicznie, jak to w powieściach Joanny Szarańskiej bywa.
Jeśli macie ochotę na sympatyczną lekturę, zachęcam do przeczytania tej historii. Mimo iż jest to tom drugi, nie trzeba koniecznie znać części pierwszej i można poznać ją niezależnie. "Do zakochania jeden rok" dostarczy Wam niezłej zabawy i umili niejeden wieczór kończących się już wakacji. Polecam!
Całkiem niedawno miałam okazję pisać o "Spisku scenarzystów", czyli pierwszym tomie serii trzech komedii kryminalnych Wojciecha Nerkowskiego, scenarzysty współodpowiedzialnego za takie produkcje jak "M jak miłość", "Singielka", czy " BrzydUla". Ostatnia część tej historii "Koniec scenarzystów", która, jak sam tytuł wskazuje, kończyć ma zagmatwaną intrygę rozgrywającą się w świecie filmowym, jeszcze nie ujrzała światła dziennego i nie wiem w sumie,kiedy ma zostać wydana, ale myślę, że w najbliższym czasie będę miała doskonałą okazję, żeby o to Autora zapytać. Bowiem już 1.09 pan Wojciech Nerkowski będzie gościł w Katowicach w księgarni Tak Czytam, na spotkaniu autorskim, na które przybędzie dzięki zaproszeniu Śląskich Blogerów Książkowych.
Akcja "Zdrady scenarzystów" toczy się praktycznie wśród tego samego towarzystwa, co "Spisek...". Filmowcy pracujący przy serialu "Stój, bo strzelam!", angażują się teraz w nową produkcję, dostają bowiem całkiem spory budżet na
zrealizowanie pełnometrażowego filmu. Kryminał o tytule "Spisek scenarzystów" przedstawiać ma historię wyjaśnienia sprawy samobójstwa Palomy, czyli dokładnie to, co działo się w tomie pierwszym tej serii. Głównymi bohaterami filmu mają być trzy najważniejsze osoby dramatu, rodzeństwo scenarzystów: Sylwia i Kuba Leśniewscy, oraz popularny aktor, Artur Grabski chłopak Sylwii. Po przeprowadzeniu castingów i wybraniu odpowiednich aktorów, najlepiej oddających charakter postaci, cała ekipa wyrusza na
Teneryfę, gdzie planowane jest wykonanie zdjęć do produkcji.
Problemy piętrzą się jednak praktycznie od początku pracy na planie. Kolejny raz bowiem, w dziwnych okolicznościach, giną osoby z obsady. Do tego, podejrzaną kwestią wydaje się być pochodzenie finansów, zdobytych na potrzeby produkcji filmu. Kłopoty wynikają także z rozterek miłosnych głównych bohaterów, które na gorącej Teneryfie znacznie się intensyfikują.
Sylwia musi zmagać się z wrednym uczuciem zazdrości o swojego przystojnego i
atrakcyjnego chłopaka, Kuba, jako zdeklarowany gej, ciągle szuka dla siebie idealnego partnera, no i jeszcze w tym
wszystkim jest oczywiście Paloma 2, czyli nowa producentka, która charakterem niewiele ustępuje swojej poprzedniczce. W tym chaosie, który z pozoru wydaje się być poważną pracą nad filmem, grasuje morderca. Jednak znalezienie go w takim galimatiasie nie będzie prostą sprawą.
Wracając do wrażeń ze "Zdrady...", czyli drugiego tomu przygód książkowych scenarzystów, kto śledzi mojego bloga już się pewnie domyślił, że ta lektura trochę mniej przypadła mi do gustu, skoro dałam jej notę 4./6, a nie 5/6, jak oceniłam "Spisek...". Moja niższa ocena wynika przede wszystkim z faktu, iż intryga "Zdrady..." wydaje mi się nieco słabsza, niż ta opisana w pierwszym tomie. Przez to, że rozgrywa się w podobnym gronie bohaterów, i w praktycznie identycznym stylu, historia nie ma w sobie tej "świeżości" i zaskoczenia. Mniej też jest tutaj humoru, który tak urzekł mnie przy pierwszym spotkaniu ze scenarzystami. Nie powiem, są momenty, które mnie bawiły, zabawne powiedzonka padające z ust głównych bohaterów i one na pewno tworzą klimat tej historii, jednak jest ich zdecydowanie mniej, niż w "Spisku...".
Patrząc jednak całościowo na tę powieść, nie mam jej wiele do zarzucenia. Podobnie, jak pisałam przy okazji tomu pierwszego, historia rozgrywająca się w świecie filmowców to temat Autorowi bardzo dobrze znany. Widać, że sceny napisane są z lekkością, naturalnością, przez co wszystko wypada bardzo naturalnie. Ogólnie jest to bardzo sympatyczna seria, której tomów nie polecam czytać odrębnie, bo jednak kontynuacja zawiera spoilery. Jeżeli będziecie mieli możliwość przeczytania całości, zróbcie to koniecznie w niedługim czasie po sobie. Mnogość postaci, zagmatwana intryga, pomieszanie rzeczywistości ze scenami filmowymi, może być skomplikowane, a w zawiłościach łatwo się pogubić, zwłaszcza czytelnikowi, który zapoznawał się z poszczególnymi tomami w sporych odstępach czasu.
"Ślepy archeolog" to kolejna powieść autorstwa pani Marty Guzowskiej, którą miałam okazję czytać i tradycyjnie, jestem zachwycona. Mogę chyba już potwierdzić, że Autorka jest jedną z moich ulubionych pisarek, a ja przeczytam w ciemno cokolwiek napisze i wiem, że to będzie dobre. Powyższa powieść jest nieco inną odsłoną jej twórczości, i nie chodzi tylko o to, że mamy w tej historii nowego bohatera. Ta opowieść toczy się w dwóch płaszczyznach czasowych i jest bardziej "skondensowana" w swej treści.
Do przygód Mario Ybl'a mam wielką słabość a to głównie za sprawą samego bohatera, który jest tak interesującą postacią, że cokolwiek się wokół niego dzieje, zasługuje na uwagę ("Ofiera Polikseny", "Głowa Niobe", "Wszyscy ludzie, przez cały czas", "Czarne świetło" . Perypetie Simmony Brenner również przypadły mi do gustu, choć przypominają one bardziej powieść sensacyjną, niż kryminalną, tak dynamicznie się toczą ("Chciwość"). Jeśli chodzi natomiast o tytułowego "Ślepego archeologa", czyli Toma Mara, myślę, że spokojnie daje on radę w tym doborowym towarzystwie mocnych charakterów tworzonych przez panią Guzowską i spokojnie może stawać z nimi w szranki.
To jest już chyba cecha rozpoznawcza Autorki, że kreuje ona mocne postacie, bohaterów o silnych charakterach, pewności siebie i wiary w swoje niezachwiane umiejętności i nieograniczone możliwości. Każdy z jej archeologów jest świetny w swoim fachu, inteligentny, błyskotliwy, bezkompromisowy, wymagający zdecydowany i trochę bezczelny (Mario to nawet bardziej niż trochę).
Taki też charakter ma Tom Mara, czterdziestoletni doktor archeologii, pracujący aktualnie jako kierownik wykopalisk na Krecie. Cechuje go jeszcze jedna rzecz: Tom od dwudziestu dwóch lat jest niewidomy. Mężczyzna stracił wzrok w wyniku trzęsienia ziemi, jednak od tego czasu doskonale nauczył się żyć ze swoją niepełnosprawnością. W taki
sposób przystosował się do otoczenia, że praktycznie nie musi nikogo prosić o wsparcie ani pomoc. Wiele informacji uzyskuje z kąta padania
promieni słonecznych na jego twarz, przemieszcza się ciągle licząc kroki, mierząc w ten sposób odległości, do tego
ma doskonałą pamięć, a także świetnie wykształcone inne zmysły. Potrafi
rozpoznawać ludzi po zapachu, nawet jeżeli nie odezwali się
ani słowem, umie też odczytywać ich emocje, za pomogą gestów, jakie wykonują.
Maro jest świetnym specjalistą w dziedzinie archeologi. Korzysta z dobrodziejstw techniki dla osób niewidomych, zna na pamięć wszystkie informacje o wykopaliskach, potrafi też na tylko za pomocą dotyku rozpoznać wszelkie znaleziska. Z jednej strony jest bardzo szanowany i podziwiany przez swoich współpracowników, za to, jak świetnie radzi sobie w pracy i nie wymaga od nikogo pomocy, z drugiej jednak strony uznawany
jest też trochę za dziwaka, który pozjadał wszystkie rozumy.
Codzienność Toma na wykopaliskach jest bardzo poukładana, wszystko zmienia się jednak w momencie, kiedy w wykopie znalezione zostają zwłoki zastrzelonych polskich turystów. Denaci mieli przy sobie fragmenty skradzionej ceramiki, co może sugerować rabunkowy motyw morderstwa. Ponieważ Tom, jako pierwszy natrafia na zwłoki, bada je po swojemu, wszystkimi zmysłami, nie wiedząc, że jego wnikliwość może się mu przysłużyć w niedalekiej przyszłości. Archeolog otrzymuje bowiem tajemniczego smsa z pogróżkami, co stanie się, jeśli nie będzie stosował się do poleceń nadawcy wiadomości. Jego zadania do wykonania łączą się ściśle ze znalezionymi zwłokami turystów, dlatego wszelkie informacje, które Tom zdobył badając zwłoki, staną się teraz dla niego niezbędne.
Początkowo Mara uważa sms za kiepski żart, pewne wydarzenia, które następują jednak po sobie świadczą o tym, że poważnie zaczyna on się martwić się o życie swoich najbliższych. Postanawia niezwłocznie rozwiązywać zagadki i poruszać się według wskazówek tajemniczego nadawcy esemesów.
Tom przeprowadza naprawdę imponujące śledztwo i radzi sobie naprawdę nieźle, zważywszy że jest pozbawiony zmysłu wzroku. Jednak fakt, że nikomu nie może powiedzieć o sprawie powoduje, że zaczyna być traktowany przez otoczenie z przymrużeniem oka. Czy Tom naprawdę ma wszystko pod kontrolą? A może jego własny umysł i zmysły w obliczu niebezpieczeństwa, zaczynają płatać mu filge? Co jest prawdą, a co wymysłem bohatera? Czy Tomowi uda się w takich warunkach odkryć prawdę i uchronić przed złem najbliższe osoby?
"Ślepy archeolog" jest naprawdę fajnie napisaną historią. Autorka pokazała wydarzenia z dwóch perspektyw czasowych, które doskonale się uzupełniają. Tak, jak pisałam na początku, całość jest dynamiczna i "skondensowana", stąd też czyta się ją bardzo dobrze. Wydarzenia toczą się wartko, nie ma czasu na zbędne dywagacje. W tej historii liczy się szybkie rozwiązanie zagadki, co czuje się podczas lektury. Na uwagę zasługuje oczywiście postać głównego bohatera, który jest mocno specyficzny, ale mimo wszelkich wad, czuje się do niego autentyczną sympatię.
Tradycyjnie, pani Marta Guzowska doskonale przedstawia wszelkie realia związane z archeologią i wykopaliskami. Widać, że to jest temat jej bliski, w którym dobrze literacko się odnajduje. Jeśli chodzi o przedstawienie niepełnosprawności bohatera, nie jestem aż tak dobrze zorientowana w temacie, aby stwierdzić, czy Autorka dobrze ją odwzorowała. Jednakże wydaje mi się, iż taka osoba, jak Tom Mara, czyli zadziorna, bezkompromisowa, zarozumiała i pewna siebie, spokojnie jest w stanie osiągnąć taki stopień samodzielności, swobodnie poruszać się na co dzień, pracować naukowo, a nawet prowadzić swoje śledztwo kryminalne.
Historia "Ślepego archeologa" naprawdę przypadła mi do gustu, i choć może nie przebije w moim prywatnym rankingu Maria Ybl'a, to myślę, że spokojnie może stawać tuż z nim.
Po chwilowej przerwie od postów tematycznych ŚBKów (w lipcu Śląscy Blogerzy pisali o "Życiu w tytułach książek", ja jednak nie zdążyłam opublikować wpisu, bo szykowałam się na wakacyjny wyjazd), zapraszam na kolejną ich odsłonę. Dzisiejszy wpis dotyczyć ma erotyki w książkach. Jaki ja mam stosunek do tego typu literatury? Czy w mojej biblioteczce można zaleźć wiele powieści erotycznych? No i czy przeczytałam słynnego Grey'a, który rozpoczął całą ta modę na erotykę, o tym wszystkim przeczytacie poniżej.
Powieści erotyczne traktuję tak, jak każdy inny gatunek literacki. Jeśli mam ochotę na tego typu historię, albo jakiś fajny tytuł ma akurat premierę, a ja mam możliwość zapoznania się z nim to często z tej możliwości korzystam. Nie szukam erotyków jakoś specjalnie, nie są to też moje ulubione "czytadła". Ot, po prostu czasami po nie sięgam, zwłaszcza wtedy, kiedy mam ochotę na jakąś niezobowiązującą lekturę.
Mimo podobnej tematyki, nie wszystkie powieści erotyczne jednakowo przypadają mi do gustu. Lubię, kiedy oprócz scen wiadomych, coś jeszcze się w książce dzieje i obowiązkowo ma sens, często bowiem się zdarza, iż Autorki (bo to zazwyczaj są panie), tak skupiają się na opisaniu scen seksu, że pozostałe wydarzenia wychodzą im zbyt absurdalnie, albo po prostu nudno. Wbrew pozorom nie jest łatwo napisać dobrą powieść erotyczną i w sumie na palcach jeden ręki mogłabym wymienić tytuły, które naprawdę mi się podobały.
Kiedy przeglądałam bloga przygotowując ten wpis, okazało się, że w ciągu 7 lat napisałam 24 notek na temat powieści erotycznych. Czy to dużo? Zakładając, że na blogu znajduje się około 1000 notek o książkach przeróżnych, to chyba mało. Poniżej znajdziecie listę wszystkich tytułów (w kolejności przeczytania), a po kliknięciu w odpowiednie linki przejdziecie do wpisów:
Patrząc na ilość punktów, które przyznałam książkom, to szału nie ma. Większość oceniłam na 4/6, dwie mają ?/6, co w moim rankingu oznacza "tak dziwna, że nie nadaje się do oceny", jest też kilka 3/6. Piątki przyznałam powieściom K. Bromberg (ale nie wszystkie zasługują na taką ocenę) i fajnym romansom Mii Marlowe. 6/6 dostała "Szkoła żon" Magdy Witkiewicz, ale myślę, że to bardziej wynika z mojej sympatii do książek Autorki, niż z właściwej oceny gatunku.
Widocznie nie trafiłam jeszcze na taką powieść erotyczną, która tak by mi się spodobała, że mogłabym ją potem polecać w ciemno, bo z moich dotychczasowych doświadczeń czytelniczych niewiele wynika. Mogłabym polecić Wam serię K. Bromberg, ale nie wszystkie części są jednakowo fajne, polecić mogę pierwszy tom serii K.N. Haner, bo zapowiadał się całkiem nieźle, ale kolejne tomy są już tak słabe, że tego nie zrobię. W końcu mogę zaproponować trylogię Mii Marlowe, ale TO też nie są typowe erotyki, choć fabułę mają całkiem fajną. Co do najsłynniejszej trylogii Grey'a, czytałam i owszem, nie lubię bowiem nie być w temacie, ale fanką serii raczej nie zostanę. Czy polecam ją przeczytać? Jeśli ktoś szuka rozrywki na niezbyt wysokim poziomie, to jak najbardziej.
Jaki jest Wasz stosunek do powieści erotycznych? Czytacie? A może macie jakieś fajne tytuły godne polecenia?
Ależ mam problem! "Umwelt" naprawdę dał mi się we znaki i to nie dlatego, że jest debiutem Przemysława Żarskiego, o nie! Uważam, że jako pierwsza książka Autora, jest to naprawdę przemyślana i dobrze napisana historia. Mój dylemat polegał raczej na tym, że opowieść ta zdecydowanie mnie przerosła. Tak, jak pokręconą i mylącą zmysły, ma okładkę, taka jest w rzeczywistości. Nie wiadomo, co jest w niej prawdą, co fikcją, co wymysłem wyobraźni, wspomnieniem bohatera, a co samym dopowiedzeniem czytelnika. Absolutnie nie dyskwalifikuję takich odjechanych historii, bo uważam, że każdej należy dać szansę, a nuż wyjdzie z niej coś interesującego. Poza tym, w każdym szaleństwie jest metoda, trzeba ją tylko odkryć. W przypadku "Umweltu" więcej jednak było szaleństwa, a zdecydowanie mniej metody, co ostatecznie wpłynęło na moją nie za wysoką ocenę książki.
Akcja "Umweltu" toczy się na dwóch płaszczyznach. Pierwsza z nich jest "tradycyjna" i rozgrywa się wokół zabójstwa Olgi Adamczuk, młodej nauczycielki, której ciało zostaje znalezione w parku. Morderstwo wydaje się nie mieć jakiś podejrzanych okoliczności, nie nosi znamion napaści seksualnej, ani rabunkowej. W sumie jedynym jego "dziwnym" elementem jest tajemniczy motyl znaleziony w kieszeni płaszcza denatki. Śledztwo prowadzi policjant Adam Berger, człowiek dość specyficzny, trochę zagubiony, dwa lata temu przeżył on bowiem osobistą tragedię. W wypadku samochodowym, z jego winy zginęła jego ukochana żona. Berger nie potrafi sobie poradzić ze swoimi emocjami, żalem i bólem po stracie. Prowadzi śledztwo, ale ciągle zmaga się ze swoimi problemami i myślami jest gdzieś zupełnie indziej, niż powinien.
Na jednym zabójstwie się nie kończy i w trakcie prowadzenia sprawy, tajemniczy morderca atakuje ponownie, zostawiający swój znak rozpoznawczy w postaci rzadkiego motyla. Nikt nie potrafi powiązać motywu, który łączyłby pozornie nie związane ze sobą ofiary. Policja kręci się w miejscu, nie umie skojarzyć żadnych sytuacji, ani faktów, które mogłyby wyjaśnić postępowanie mordercy i dać śledczym jakiś trop do jego złapania.
Druga płaszczyzna akcji (zaznaczona w książce kursywą) rozgrywa się z perspektywy Tomasza Witkowskiego, lekarza psychiatry, który również zmaga się z własnymi problemami. Czytelnik zagłębiając się w tekst i poznając charakter i styl bycia bohatera, może odczuwać wrażenie, że coś z nim jest bardzo nie tak. Nie jest on do końca świadomy, co w jego życiu jest prawdą, co wspomnieniem, a co fikcją. Niektóre jego przemyślenia mogłyby sugerować, że to on jest winny popełnionym w mieście zbrodniom. Gdzie jednak leży prawda?
I to właściwie tyle na temat fabuły mogę Wam napisać, żeby nie zdradzić zbyt wiele. "Umwelt" jest bardzo zagmatwany. Historia pokazana z różnych perspektyw nie ułatwia czytelnikowi w zrozumieniu tego, co tak naprawdę dzieje się w tej historii. Zmiana narracji, przemyślenia Witkowskiego, fragmenty opisujące tok myślenia zabójcy, to wszystko wzajemnie się przenikające sprawia, że odbiór tej książki nie jest łatwy. Sporo wydarzeń rozgrywa się w umyśle psychiatry, z tym że tak naprawdę czytelnik nie jest pewien, co czyta i do jakich wydarzeń dane wspomnienie się odnosi. Bardzo szybko można się w tym wszystkim pogubić, co powiem szczerze, i mnie się przytrafiło.
Mam więc z tą książką spory problem, bo z jednej strony ma ona ciekawy koncept i jest naprawdę nietypową, trochę psychodeliczną opowieścią, ale z drugiej, to zdecydowanie nie jest styl, który mi odpowiada. O wiele bardziej preferuję tradycyjne kryminały i historie, które dają czytelnikowi jakiś punkt zaczepienia. Nie powiem, przeczytałam tę powieść dość szybko, ale mam wrażenie, że nie do końca uważnie. Sporo rzeczy, zapisanych gdzieś "między wierszami" mi umknęło i mam tego pełną świadomość. Nie miałam jednak siły na ponowne przedzieranie się przez tekst i doszukiwanie się tego, co powinno dać mi do myślenia.
"Umwelt" jest dość skomplikowaną opowieścią, na jej plus przemawia na pewno nietypowa konstrukcja i jej nieoczywistość. Trzeba pamiętać jednak, że jest to powieść mocno specyficzna i myślę, że nie do każdego czytelnika przemówi. Ja należę właśnie do tej grupy, która umiarkowanie się nią zachwyci i nie podejmie się jej polecenia szerszemu gronu odbiorców.
Dzisiejszy wpis na temat "Gangu Godziny Duchów", czyli książki dla najmłodszych czytelników, autorstwa Davida Walliamsa, jednego z najpoczytniejszych brytyjskich pisarzy dla dzieci, przyjmie nieco inną formę. Do tej pory sama pisałam o książkach dla dzieci, nawet o tych, które moja Dziesięciolatka, czy Młody przeczytali sami. Dziś nadszedł ten dzień, kiedy moja Córka przyniosła mi gotowy tekst o książce i powiedziała: "Mamo, czy możesz na blogu opublikować moją recenzję "Gangu..."?" Pomyślałam sobie, że to może być doskonały początek czegoś większego, a Młoda oprócz czytania, zainteresuje się też pisaniem!
Poniżej przeczytacie więc tekst w 100% napisany przez moją 10 - letnią Córkę. Poza moją drobną korektą znaków interpunkcyjnych i poprawieniem jednego błędu ortograficznego, cała reszta pochodzi w CAŁOŚCI od Niej. Tekst zawiera SPOJLERY, jest bowiem bardziej streszczeniem, niż opinią, ale myślę, że jak na pierwszy raz jest naprawdę dobrze!
Wydawnictwo: Mała Kurka Liczba stron: 477
Moja ocena : 6/6
Dzisiaj
mam przyjemność napisać Wam o wzruszającej historii pewnego chłopca, Toma
Charpera. Tom ma dwanaście lat i uczęszcza do prestiżowej szkoły
z internatem. Niestety podczas lekcji Wf-u stojąc sobie
spokojnie na skrzydle boiska oberwał piłką do rugby. Od razu
odwieziono go do Szpitala Imienia Lorda Funta, a podczas pytań z
formularza doktora Podwieczorka, Tom nie umie odpowiedzieć na żadne
z pytań, bo nic nie pamięta. W końcu doktor z pomocą pielęgniarki
stwierdza, że Tom dostał urazu głowy, więc na
oddział dziecięcy odwozi go Noszowy, człowiek ze zdeformowaną twarzą.
Gdy Tom wjechał na
oddział, zobaczył czwórkę dzieci, a nad każdym z łóżek dzieci
wisiała tabliczka z imieniem: George, Robin, Amber i mała Sally. Wydawały się normalnymi dziećmi,
ale Tom nie wiedział wtedy, jaką wielką kryją tajemnicę. Chłopca od razu
wita siostra przełożona, która chociaż nadzoruje oddział
dziecięcy, wcale nie lubi dzieci. Dzieci kładą się spać ale
kiedy nadchodzi północ Amber, Robin i George usypiają czekoladkami
siostrę przełożoną i gdzieś wyruszają. Tom próbuje spytać ich,
gdzie idą, lecz nie zamierzają nic mu powiedzieć. Gdy wychodzą, chłopak
próbuję przemknąć za nimi i budzi wtedy Sally, która jest najmłodsza z oddziału, ale także najbardziej chora. Jej chuda
twarzyczka pokryta jest tylko pojedynczymi włoskami. Sally pyta się
Toma, gdzie wychodzi i czy może iść z nim. Tom kłamie, że idzie
tylko zawołać dzieci do łóżek, ale Sally mu nie wierzy.
Tom w końcu
się przyznaję, że idzie szpiegować kolegów, ale obiecuje Sally, że
wszystko jej opowie. Gdy zszedł za resztą, dotarł do piwnicy, przysięga dotrzymać tajemnicy Gangu, do
którego należą dzieci z oddziału (oprócz małej Sally).
Wtedy koledzy tłumaczą mu, że ich Gang nazywa się Gang Godziny
Duchów i polega na spełnianiu dziecięcych marzeń.
Na początek spełnia
się marzenie Amber, czyli wycieczka na biegun północny, a wszystko
przygotowuje Noszowy, który też uczęszczał do Gangu. Potem cała grupa opowiada Tomowi, jakie marzenia już spełnili. Udało się spełnić marzenie Robina, który chciał dyrygować orkiestrą, pomimo tego, że
miał zabandażowane po operacji oczy. Opowiadali też o innych
marzeniach dzieci z oddziału. Amber tłumaczyła Tomowi, że to nie oni
założyli Gang, tylko ktoś to zrobił dawno, dawno temu.
Po paru kolejnych przeżytych wspaniale przygodach, przyszła kolej na spełnienie marzenia George.
George chciał latać. Noszowy wymyślił więc, że pozbierają balony z całego
szpitala i przygotują w ten sposób chłopakowi piękne marzenie. Kradną balony od innych pacjentów, także ze sklepiku, lecz kiedy
przechodzą przez oddział najstarszej pacjentki szpitala, panny
Nelly (która ciągle myśli że jest dzieckiem), muszą dać jej
jeden balonik, żeby dała im spokój. Chociaż balonik ma napis "Zdrowiej
Dziadku", Nelly to nie przeszkadza. Kiedy George ma już zacząć lot,
staruszka zabiera Georgowi balony i leci daleko w miasto, wtedy Gang
Godziny Duchów porywa karetkę, którą prowadzi Noszowy oczywiście, a
Tom leżąc na dachu karetki, wypatruje staruszki.
Wtedy
niespodziewanie, koszula nocna staruszki zaczepia się o jeden z
budynków i….. goła staruszka lata nad Londynem! Po zdjęciu Nelly na dół, odjeżdżają do szpitala, ale za wybryki dyrektor
szpitala zwalnia Noszowego. Dzieci są pod ciągłym nadzorem
siostry przełożonej, lecz tak łatwo się nie poddają. Zamierzają mimo wszystko spełnić marzenie Toma, ale ten odstępuje swoje
marzenie biednej Sally. Dziewczynka marzy o pięknym, pełnym wrażeń
życiu. Jednak plany dzieci się komplikują: po Toma przyjeżdża
dyrektor jego szkoły z internatem i zamierza ukarać go za jego wybryki w szpitalu, lecz i to nie jest powód, żeby
zakończyć przygodę z marzeniami i Gangiem.
Dzieci organizują
przedstawienie z najważniejszymi scenkami, które byłyby w życiu
Sally istotne: WYNIKI
EGZAMINÓW, PIERWSZY SAMOCHÓD, PIERWSZY POCAŁUNEK, SŁONECZNE
WAKACJE, ŚLUB, DZIECKO, PRACA I WNUKI. Dzieci nie zauważyły, że ich występowi przyglądają się ciekawscy doktorzy i pielęgniarki. Są tak poruszeni
przedstawieniem, że zatrudniają znowu Noszowego, jako Doktora Uśmiechu. Ma on czuwać nad oddziałem dziecięcym, a siostra
przełożona zostaje
zwolniona. Tom zwierza się Sally że chciałby zobaczyć
rodziców, którzy zjawiają się w szpitalu, wypisują go
ze szkoły z internatem i idą razem na czekoladowe lody.
Tak
się kończy ta historia. Mnie osobiście bardzo się ta książka podobała, mam nadzieję, że się Wam też się spodoba. Zachęcam
do jej przeczytania.
Ania lat 10
***
"Cóż mogę do tego dodać? "Gang Godziny Duchów", otrzymany od portalu Granice.pl,wciągnął moją Córkę na parę dobrych godzin, kiedy to praktycznie nie rozstawała się z książką. Co istotne, ta historia, mimo humoru i śmiesznych scenek, pokazuje dzieciom coś bardzo ważnego: bycie dobrym dla innych jest największą wartością człowieka. Takie książki lubię! Moja Dziesięciolatka chyba wystarczająco zachęciła Was do przeczytania tej opowieści, ja mogę tylko ją poprzeć i potwierdzić, że lektura historii napisanych przez Davida Walliamsa sprawia dzieciom autentyczną przyjemność, warto więc rodzicom się nimi zainteresować.
Wielokrotnie zdarzało mi się pisać na blogu o Hani Humorek. Moja Córka przeczytała praktycznie większość historii z przygodami tej sympatycznej bohaterki, ale kiedy na horyzoncie pojawia się nowa książka, nigdy nie odmawia. Każe nowe opowiadanie stanowi dla niej bowiem możliwość świetnej lektury, a co za tym idzie, super zabawy.
O pojedynczych tomach z przygodami Hani Humorek pisałam tutaj, wydawnictwo Egmont proponuje natomiast małym czytelniczkom coś więcej. "Wielka Księga HH" to zbiorcze wydanie perypetii dziewczynki, składająca się z dwóch mini powieści. Na stronie Egmontu znaleźć można "Wielką Księgę HH", "WK Psot", "WK Humoru", "WK Przygód" oraz powyższą "WK Wyzwań".
Tak się akurat złożyło, że w "Wielkiej Księdze Wyzwań" znajdują się dwa opowiadania "HH. Tydzień na opak" oraz "HH i lista marzeń", które moja Dziesięciolatka już czytała wcześniej. "Tydzień na opak" był wypożyczony z biblioteki dość dawno, stąd też moja Córka chętnie przeczytała go ponownie, natomiast "Listę marzeń" ma akurat na własność, co jednak również nie przeszkodziło jej sięgnąć po nią powtórnie.
Jeśli chodzi o tom "Lista marzeń", opowiada on tym, jak pewnego dnia Hania znajduje tajemniczy spis marzeń, należący do jej wiekowej babci. Na liście tej zapisanych jest cała masa
fajnych i ciekawych rzeczy, które babcia planuje zrobić przed
śmiercią. Kiedy Hania dowiaduje się, co babcia miała na myśli tworząc to zestawienie, postanawia natychmiast spisać swoją listę marzeń, na której znajdą się oczywiście same szalone opcje, takie jak:
nauczyć się robić gwiazdę, wynaleźć coś ,
dostać trzy naklejki za pracę domową, uratować świat, nauczyć się grać
na
instrumencie, pojechać pod namiot, zwiedzić dom Elżbiety Blackwell,
przejechać się konno, przeczytać wszystkie 56 tomów serii o Nancy Drew,
zacząć
wydawać gazetę, czy przejechać się na diabelskim młynie. Hania z godnym
siebie entuzjazmem i pełną energią, przechodzi do realizacji wszystkich
marzeń. Musi zdążyć przed IV klasą, bo w innym wypadku nie byłaby po
prostu sobą.
W części "Tydzień na opak" Hania nie może doczekać się swojego ulubionego Dnia na Opak, bowiem wtedy może bezkarnie robić wszystko to, czego nie robi na co dzień. Zgodnie z przekorną zasadą starannie się czesze, żeby nie nosić fryzury, jak co dzień, czyli wielkiego rozczochrańca. Ubiera się porządnie, skarpetki łączy w parę i do szkoły bierze tylko jeden zegarek. Rodzina jest pod jej wielkim wrażeniem, ale skoro Hania na co dzień jest "na opak" to w tym wyjątkowym dniu może być "normalna". W szkole również Hania doskonale się zachowuje i zdobywa same pochwały, do tego ma świetny humorek. Dziewczynka postanawia więc pobawić się nie tylko w dzień na opak, ale w cały tydzień! Czy bycie lepszą wersją siebie nie odbije się Hani czkawką?
To, że moja Córka wcześniej już czytała obie historie, nie zmienia faktu, że całą "Wielką Księgę" pochłonęła w bardzo krótkim czasie. Myślę, że zasługą tego jest fakt, iż o przygodach Hani Humorek czyta się ekspresowo i sprawiają one wielką frajdę. Jeśli dziecko czytało już poprzednie tomy, to wie już, jaki klimat towarzyszy tym opowieściom oraz jakie poczucie humoru prezentują. Zaletą wydania "Wielkiej Księgi" jest na pewno fakt, iż nie trzeba w biblioteczce gromadzić wielu pojedynczych części. Można je za to mieć w piękniej oprawie, w wydaniu zbiorczym, uszeregowane tematycznie według motywu przewodniego historyjek (humor, przygoda, wyzwanie, psoty).
Nazwisko Autorki, Pani Magdaleny Zimniak jest dla mnie gwarancją dobrej literatury. Przeczytałam w prawdzie, jak do tej pory tylko jedną powieść pisarki "Białe róże dla Matyldy", ale owa książka zrobiła na mnie tak niesamowite wrażenie, dała do myślenia i nie pozwalała na długo o sobie zapomnieć, że od tamtej pory, kiedy tylko natrafiłam na książkę Autorki od razu nabierałam ochoty na jej przeczytanie. Nie dane mi było jednak poznać ani "Jeziora cieni","Odezwij się", "Pokoju Marty", "Szlaku", czy "Willi", na szczęście udało mi się sięgnąć po "Grę poza prawem", czyli najnowszy tytuł, który premierę miał w maju 2018 roku.
Czytelnicy, którzy znają mojego bloga, mogą się zorientować, że lektura "Gry poza prawem" nie do końca mi się spodobała, skoro oceniłam ją notą 4/6. Co zatem poszło nie tak? Postaram się Wam to wszystko wyjaśnić poniżej.
Powyższa powieść zakwalifikowana jest do kryminału, ja jednak wolałabym przyporządkować ją do gatunku powieści psychologicznej z wątkiem kryminalnym. Moim zdaniem, to nie sprawa morderstwa powinna być w tej historii najważniejsza, a bardzo zagmatwana relacja emocjonalna pomiędzy matką i jej dorosłą, niepełnosprawną córką. Relacja kobiet pełna jest obustronnie niewypowiedzianych słów, pretensji i żali. Tak naprawdę nie wiadomo, ile w tym związku jest miłości, a ile nienawiści. I trudno się o tym czyta, powiedziałabym, że jest to nawet bolesne dla odbiorcy, ale nie jest to absolutnie zarzut z mojej strony. To jest właśnie największa zaleta tej książki, czyli rozbudowane tło psychologiczne postaci, gra na emocjach, walka bohaterów z własnymi demonami. Taki znak rozpoznawczy Autorki, który zasługuje na wielkie wyróżnienie (co było zresztą bardzo wyraźne także w "Białych różach...") i to on powinien wysunąć się w tej książce na pierwszy plan.
W "Grze poza prawem" pisarka postanowiła jednak wprowadzić wątek morderstwa i to wokół niego skupić większość fabuły. I to mi właśnie nie zagrało. Chciałabym być dobrze zrozumiana. Sam pomysł na książkę, cała psychologia postaci, tło wydarzeń, jest jak najbardziej w porządku. Samemu wątkowi morderstwa również nie mam nic do zarzucenia, natomiast średnio podobało mi się samo śledztwo i wytłumaczenie, w jaki sposób do zbrodni doszło. Mnogość postaci i wiele pogmatwanych związków pomiędzy nimi, pojawiających po drodze, również nie do końca mnie przekonała. Chyba lepiej byłoby skupić całość akcji wokół głównych bohaterów dramatu i to wśród nich ukryć rozwiązanie zagadki.
W zakamuflowanym w lesie domu, leżącym na obrzeżach Sopotu, mieszkają Beata i jej dwudziestoletnia, niepełnosprawna córka Dorota. Dziewczyna nigdy nie opuściła domu, nie rozmawiała i nie spotkała się z nikim poza matką i babcią, porusza się tylko na wózku, gdyż urodziła się z niesamowicie zdeformowanym ciałem, co stanowi wielki problem dla Beaty i jej matki Katarzyny, znanej w mieście lekarki. Od dwudziestu lat kobiety ukrywają więc swoją "tajemnicę" przed światem i ludźmi. Na szczęście niepełnosprawność ruchowa Doroty nie idzie w parze z umysłową, stąd też dziewczyna rozwija się normalnie, marzy o kontakcie ze światem, choćby za pomocą Internetu, do którego dostępu nieustannie broni jej Beata.
Pewnego dnia życie dziewczyny diametralnie się zmienia, a wszystko za sprawą drobnych złodziejaszków, którzy wkradają się na teren posesji Beaty i nieświadomi sekretu, który skrywa, wchodzą w sam środek zamkniętego szczelnie świata Doroty. Od tego momentu zaczyna się rewolucja, nabierająca rozmachu w momencie, kiedy okaże się, że po "wizycie" niespodziewanych gości, w kuchni znalezione zostają zwłoki babci Katarzyny.
Beata nie chce zgłaszać zabójstwa matki na policję, boi się bowiem o własną skórę i fakt, że jej dwudziestoletni "sekret" wyjdzie na jaw. Dorota postanawia więc, mimo strachu o matkę i wbrew instynktowi samozachowawczemu, zacząć kontaktować się ze światem i spróbować rozwiązać zagadkę śmierci babci. W śledztwie tym pomogą jej ... złodzieje, którzy pewnego dnia, w zupełnie innym celu, weszli do jej domu i jako pierwsi odkryli jej obecność.
Jeśli chodzi o wątek kryminalny, praktycznie do końca miałam nadzieję, że Autorka da czytelnikowi nagły zwrot akcji, obuch, który trafi w głowę, tak jak to było w przypadku "Białych róż..." i zburzy cały obraz sytuacji, jaki buduje się podczas lektury. W przypadku "Gry poza prawem" niestety tego nie ma. Odbiorca dostanie więc poprawny kryminał z nieco zagmatwaną fabułą, i z interesującym wprawdzie, aczkolwiek (moim zdaniem), nie do końca wykorzystanym wątkiem psychologicznym postaci.
Podsumowując, "Gra poza prawem" ma bardzo obiecujący początek, jednak w całości zabrakło mi tego czegoś, co spowodowałoby, że książka trafi na moją listę najlepszych powieści, przeczytanych w 2018 roku. Ostatecznie mogę polecić Wam lekturę tej książki, choćby po to, abyście mogli przeczytać, jak skrajnie pokręcone relacje mogą łączyć rodzica z niepełnosprawnym dzieckiem. Choć ostrzegam, to może być trudna i bolesna wiedza.
Książki Sardegny to moje miejsce w sieci, powstałe z połączenia dwóch największych pasji: czytania i dzielenia się opiniami. Wszystkie teksty na blogu są mojego autorstwa. Zdjęcia okładek pochodzą z Internetu, z ogólnodostępnych stron, pozostałe zdjęcia są mojego autorstwa. Zabrania się kopiowania i rozpowszechniania treści bloga bez zgody autora!