Luty był trudnym miesiącem. Mocno pracowitym, z powrotem do pracy stacjonarnej, nerwowym, i chorowitym. Był też miesiącem skrajnych temperatur, od rekordowo ujemnych, do mocno dodatnich. Te wszystkie anomalie plus sytuacja pandemiczna, która nie posuwa się ani kroku w dobrą stronę sprawiły, że był to dla mnie naprawdę trudny czas. Mam nadzieję, że marzec przyniesie upragnioną wiosnę, świeże spojrzenie na pewne sprawy i trochę wytchnienia.
1. "Prokurator" - pierwszy sezon serialu kryminalnego autorstwa braci Miłoszewskich widziałam kiedyś w telewizji, kiedy jednak pojawił się na Netflixie, postanowiłam sobie go przypomnieć. Główny bohater to prokurator Kazimierz Proch, współpracujący z niepokornym policjantem Witkiem Kielakiem. W każdym odcinku partnerzy rozwiązują inną sprawę, a w tle toczy się historia rodzinna prokuratora.
2. "Na miejscu zbrodni. Zaginięcie w hotelu Cecil" - mini serial true crime, złożony z 6 odcinków, opowiadający o sprawie zaginięcia studentki Elisy Lam. Dziewczyna zatrzymała się w hotelu Cecli w podejrzanej dzielnicy Los Angeles i w tajemniczy sposób zniknęła. Kamery monitoringu zarejestrowały
w prawdzie w windzie jej obecność, ale po tym ślad po studentce ginie. Policja, a także internetowi detektywi analizują sprawę, biorąc pod uwagę różne opcje, od porwania, poprzez morderstwo, samobójstwo, udział sił nadprzyrodzonych, a także spisek koncernów farmaceutycznych.
3. "Real Detective" - idąc za ciosem, po obejrzeniu "Na miejscu zbrodni", sięgnęłam po kolejny serial dokumentalny opowiadający o prawdziwych zbrodniach. "Real Detective" to połączenie materiałów archiwalnych zebranych w czasie autentycznych śledztw z rekonstrukcją wydarzeń przedstawionych w formie fabularnej. Każdy odcinek 2 sezonów serialu to inna sprawa kryminalna, która znalazła swoje rozwiązanie. Każda z nich jest wzbogacona jeszcze o komentarz detektywa, który autentycznie prowadził tą sprawę. Przejmująca produkcja, potwierdzająca, że najgorsze przestępstwa nie są wytworem wyobraźni reżyserów, czy autorów książek tylko zwyczajnych ludzi.
Filmowo:
O ile w styczniu obejrzałam 28 filmów, w lutym było ich tylko 3. Jakoś nie miałam weny, bardziej skupiłam się na serialach (styczeń 28 + luty 3 = 31)
1. "Desperado" reż. Roberta Rodriguez - kultowy film z 1995 roku z Antonio Banderasem w roli głównej. Do miasteczka trafia były muzyk El Mariachi, który w swoim futerale na gitarę ukrywa cały arsenał broni. Szuka on narkotykowego bossa, który owego czasu zamordował mu ukochaną. Przymierzając się do zemsty, spotka piękną właścicielkę kontrolowanej przez gang, księgarni, Carolinę.
2. "Miszmasz. Kogiel mogiel 3" reż. Kordian Piwowarski - niestety kontynuacja słynnej komedii z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych zupełnie mi się nie podobała. Pomysł na powrót bohaterów wydawał się strzałem w dziesiątkę, a skupienie się na kolejnym pokoleniu tez wydawało się trafioną opcją. Niestety fabuła jest zupełnie od czapy. Marcin, syn Katarzyny Solskiej wraca po latach do rodzinnej wioski i postanawia zająć się hodowlą zioła przywiezionego z Holandii od ojca, a wszystko to pod przykrywką wiejskiej dyskoteki. Ze złej drogi nawraca go Agnieszka, młodsza córka Wolańskiego. Co mi się najbardziej w tej historii podobało? Dorosły Piotruś i jego żona Marlenka (Maciej Zakościelny i Katarzyna Skrzynecka) oraz przystojny Nikodem Rozbicki.
3. "Miłość do kwadratu" reż. Filip Zylber - polska komedia romantyczna, w której główny bohater, Enzo - gwiazda programu motoryzacyjnego, zakochuje się w pięknej modelce Klaudii, z którą współpracuje przy okazji nakręcania reklamy. Jednocześnie, fascynuje go również sympatyczna nauczycielka Monika, wychowawczyni jego bratanicy Ani. Na szczęście nie musi wybierać pomiędzy kobietami, bowiem obie panie to jedna i ta sama osoba. Kolejny polski film, i kolejna klapa. Wątek szkoły zupełnie oderwany od rzeczywistości, jak również fakt, że Enzo przez cały film nie zorientował się, że kobiety, które mu się podobają to ta sama osoba. Gra aktorska również taka sobie, humor mocno naciągany. Na plus jedynie fakt, że postacie kobiece to nowe nazwiska w polskim filmie.
Luty brzmiał mi kawałkami, które teoretycznie nie są zupełnie w moim klimacie, a jednak jakimś cudem wpadły mi w ucho. Pierwszy kawałek to "Love story" Taylor Swift, ale nie w wersji oryginalnej, tylko przerobionej na potrzeby TikToka.
Drugi, to stary numer Flo Ridy i Timbalanda, "Elevator".
Zapowiadało się, iż trzeci tom serii kryminalno obyczajowej, autorstwa Beaty Majewskiej, "Obiecaj, że wrócisz", jest ostatnią częścią przygód byłego boksera i niedoszłego gangstera, Rafała Snarskiego, a także ludzi z jego otoczenia. Nic bardziej mylnego, Autorka
ogłosiła bowiem czytelnikom swojego FB, że szykuje niespodziankę i seria ma
wzbogacić się o jeszcze jeden tom "Powiedz, że zostajesz".
Zanim jednak poznamy, jaki finał przygotowała dla swoich bohaterów Autorka, muszę nadmienić, iż powyższej powieści nie powinno się czytać odrębnie, bez znajomości poprzednich tomów "Zapomnij, że istniałem" oraz "Pamiętaj, że byłam". Jest ona bowiem ścisłą kontynuacją losów byłego boksera i niedoszłego gangstera, Rafała Snarskiego, który po utracie żony Weroniki, próbuje ułożyć sobie życie na nowo. Seria opowiada także o samej Weronice, która wbrew pozorom nie zginęła w wypadku, została jednak porwana przez wrogów Snarskiego, a przez to, że na skutek szoku traci pamięć, nie jest w stanie wrócić do swojego dawnego życia. Kobieta zakochuje się też w Nikicie Doneckim, synu mafijnego bossa, który w swe szeregi chce ściągnąć Rafała, co dodatkowo komplikuje jej życie.
Do spotkania i konfrontacji Snarskiego z uznaną za zmarłą, żoną, ostatecznie dojdzie, zanim jednak to się stanie, na scenie pojawi się jeszcze wiele osób, które wniosą coś do tej historii. Jedną z nich jest Wiera, młoda żona Nikity, poślubiona mężczyźnie wbrew sobie, a tylko zgodnie z wolą despotycznego ojca. Dziewczyna nie ma ochoty na to małżeństwo, ucieka więc z Rosji, ukrywając się przed całą
rodziną. Podążając za wolnością i niezależnością, trafia w sam środek mafijnej afery i zostaje kartą przetargową w rękach największego
wroga Doneckiego.
Wiera zostaje oddana pod opiekę Brunona, tajemniczego mężczyzny poruszającego się na wózku inwalidzkim, działającego, jak się okazuje, na dwa
fronty. Z jednej strony jest on funkcjonariuszem policji, z drugiej pracuje dla mafii, posługuje się wieloma nazwiskami i nie daje się nikomu poznać bliżej. Za jego postawią stoi bolesna przeszłość i pewne niepozałatwiane sprawy, którymi Bruno jednak z nikim się nie dzieli.
Różne doświadczenia życiowe, postawa i podejście do życia, sprawiają, że Brunona i Wierę zaczyna coś w sobie fascynować. Romans zapowiada się niezobowiązująco, z czasem jednak dla dziewczyny ta relacja staje się czymś więcej. Po raz pierwszy bowiem, obdarza kogoś tak
szczerym uczuciem. Bruno nie odwzajemnia jednak jej zaangażowania. Wiera wydaje się być dla niego wyłącznie zleceniem i kolejnym punktem do odhaczenia na liście do osiągnięcia swojego celu. Co ciekawe jednak, w momencie kiedy zagrożenie dla obu z nich staje się namacalne, okazuje się,
że dziewczyna nie jest mu do końca obojętna i właściwie jest w
stanie poświęcić dla niej wszystko, co przez lata
budował.
Bruno jest chyba najbardziej zagadkową i interesującą postacią z wszystkich bohaterów serii Beaty Majewskiej. To właśnie dzięki niemu pierwsza część książki, związana z budującą się relacją z Wierą, bardzo mi się podobała. Niestety historia kochanków bardzo szybko się kończy, Autorka bowiem poświęciła drugą część książki na pospajanie wszystkich rozpoczętych w trzech tomach wątków. Rozumiem ten zabieg i chęć połączenia wszystkich elementów w całość, dla mnie jednak wydarzenia finałowe są jednym wielkim chaosem, który wprowadza w świadomość czytelnika ogromny zamęt. Niektóre sytuacje się wyjaśniają, ale nie do końca. Inne wydarzenia, które rozwijały się przez dwa tomy, niespodziewanie znajdują swój finał w jednym akapicie. Natomiast sama historia Wiery i Brunona nie miała szansy zaistnieć, bo o ile wątek relacji Rafała i Luizy, a także Weroniki i Nikity miały okazję się rozwinąć, to powyższy miał tylko swój początek, a potem zgasł.
To właśnie przez ten chaos i pobieżne przebiegnięcie przez niektóre wątki, kiedy mam świadomość, że planowany jest tom czwarty sprawiło, że "Obiecaj, że wrócisz" podobało mi się najmniej z całej serii.
Żałuję, że w taki sposób moja przygoda z Rafałem Snarskim dobiegła końca, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Seria (zwłaszcza pierwszy i drugi tom) to fajne obyczajówki, z wątkami kryminalnymi, wzbogacone pikantnymi scenami, które zapewniają czytelniczą rozrywkę na kilka wieczorów.
Po przesłuchaniu "Rodzin himalaistów" w abonamencie Empik Go (swoją drogą, decyzja o wykupieniu go na rok była strzałem w dziesiątkę!) postanowiłam skusić się na polecankę koleżanki z pracy, która pochwaliła się, że czyta aktualnie serię nieznanej mi wcześniej Autorki, Kasi Magiery.
"Echo milczenia" to kryminał rozgrywający się w małym miasteczku na Dolnym Śląsku, Lubomierzu, oparty w sumie na znanym, ale dobrze sprawdzającym się w powieściach kryminalnych, schemacie.
W centrum miasta, na ławeczce przy ratuszu zostają znalezione zwłoki kobiety, zamordowanej, w niezwykły, jak na taką małą społeczność, sposób. Otóż z ciała denatki została upuszczona cała krew, kobieta została też ułożona w odpowiedniej pozie, ze zdjęciem klasowym w dłoni i niezapominajką narysowaną na drugiej. Zamordowaną okazuje się wpływowa i zamożna, ale też niezbyt lubiana w środowisku, żona miejscowego biznesmena, Marta Rychlicka - Król.
Śledztwo przejmuje miejscowa policjantka, podkomisarz Agnieszka Birkut, która dobrze zna zamordowaną, a także relacje, jakie panowały pomiędzy nią, a jej znajomymi. Wbrew pozorom ta wiedza nie ułatwia jej śledztwa, gdyż mała społeczność, jaką są mieszkańcy Lubomierza, znająca się od podszewki, nie ma jej nic ciekawego do powiedzenia. Wszyscy wydają się zdziwieni sytuacją, ale też nie mający teoretycznie nic do ukrycia. Tak naprawdę jednak miasto ma swoje trupy w szafie. I to dosłownie!
Jednym z nich jest wypadek Róży Kwiatkowskiej, dawnej koleżanki zamordowanej Marty, do którego doszło piętnaście lat temu tuż przed maturą. Róża wpadła do rzeki, doznała urazu głowy, który poskutkował wieloletnią śpiączką, a ponieważ aktualnie kobieta powoli dochodzi do siebie, temat jej wypadku na nowo jest na ustach mieszkańców Lubomierza.
Śmierć
Marty skłania podkomisarz Birkut do powrotu do sprawy tajemniczego
wypadku Róży sprzed piętnastu laty. Czyżby ktoś uważał Rychlińską - Król
za sprawczynię wypadku i na własną rękę wymierzył sprawiedliwość? Policjantka, szukając podejrzanych, potwierdza znany powszechnie w miasteczku fakt, iż denatka miała wielu wrogów, bowiem swoim zachowaniem niejednemu zaszła za skórę, nie dogadywała się z mężem, a od czasów liceum przyjaźniła się z tą samą grupą kobiet, koleżankami z
klasy. I choć wyraźnie nad nim dominowała, i to nie tylko majętnością,
czy też statusem społecznym, ale przede wszystkim swoją toksyczną
osobowością, to jednak przez lata Wanda Gruz, Sabina Jankowska,
Katarzyna Solska i Beata Zielińska tkwiły u jej boku. Ponieważ relacja
Marty z przyjaciółkami zdaje się być oparta na przedziwnych
fundamentach, podkomisarz Birkut podejrzewa, że kryje się za nią coś
więcej. Również przesłuchania poszczególnych kobiet sugerują, jakoby te
miały coś do ukrycia i któraś z nich
była odpowiedzialna za śmierć Marty.
Sytuacja zaognia się jeszcze bardziej, kiedy przy ratuszu zostają odnalezione kolejne zwłoki. W podobnej pozie, w podobny sposób zamordowana zostaje jedna z przyjaciółek Marty. Wtedy policjantka ma już pewność, że sprawa ta musi mieć coś wspólnego z przeszłością i chęcią zemsty za dawne krzywdy.
Nie martwcie się, że zdradziłam zbyt wiele z fabuły, i w jakiś sposób spojleruję Wam treść. W tej historii wiele zostaje powiedziane już na samym początku, co nie zmienia faktu, że czytelnik w trakcie lektury bardzo powoli posuwa się w stronę rozwiązania zagadki.
A jakie są moje wrażenia z przesłuchania "Echa milczenia"? Raczej pozytywne, choć mam parę uwag. Przede wszystkim koncept tej powieści wydaje się bardzo fajny i spójny. Cała opowieść przypomina mi trochę formą kultową powieść Agathy Christie "I nie było już nikogo". Mamy grupę podejrzanych, kolejne osoby zostają z niej wyeliminowane, ale winnego zbrodni nadal nie ma. Pomysł, choć schematyczny, naprawdę wciąga. Zdecydowanie gorsze jest jednak wykonanie...
Powieść ta, jak dla mnie, jest niesamowicie przegadana. 3/4 treści to śledztwo, które opiera się na zadawaniu tych samych pytań, tej samej grupie świadków, szukania znanego w sumie, motywu morderstwa, analizowania ciągle tych samych wniosków i głośnego wypowiadania podejrzeń przez podkomisarz Birkut i jej współpracownice. Do tego, Autorka
co chwilę wymienia bohaterów z imienia i nazwiska, zwłaszcza w przesłuchaniach i rozważaniach prowadzonych przez policję. Sądzę, że czytelnik po parunastu stronach jest w stanie zapamiętać kto jest kim i nie trzeba mu tego stale przypominać. Do tego mieszkańcy, którzy znają się od lat, nie muszą nieustanne tytułować się z imienia i nazwiska. Jest to jest niesamowicie irytujące, zwłaszcza w momencie kiedy książkę odsłuchuje się w formie audiobooka.
Na koniec, jeszcze parę słów o nietypowym zakończeniu. Osobiście byłam nim usatysfakcjonowana, jednak wiem, że nie wszystkim może odpowiadać fakt, iż poznanie prawdy o zabójcy następuje nie na samym końcu książki, tylko gdzieś po 3/4 lektury. Z drugiej jednak strony, poprowadzenie akcji w taki sposób, i wczesne poznanie winnego sprawia, że możemy śledzić kroki odpowiedzialnego za morderstwo i podglądać jego działania z innej perspektywy, znając już motywy i sposób jego poatępowania.
"Echo milczenia" nie będzie raczej należeć na do grupy moich ulubionych książek, jednak nie uważam czasu poświęconego na jego przesłuchanie za stracony. Planuję przesłuchać tom drugi, czyli "Długie cienie", zwłaszcza, że druga część jest podobno zdecydowanie ciekawsza, niż pierwsza.
Wioletta Piasecka znana była dotąd wyłącznie, jako autorka książek dla dzieci, która promując swoją twórczość prowadzi rewelacyjne warsztaty biblioteczne dla młodych czytelników. Miałam okazję poznać Autorkę osobiście na jednych z Targów Książki i od tamtej pory jestem jej wierną czytelniczką. Najpierw zapoznałam moje dzieciaki z "Małą Cyganeczką", "Tańczącymi czarownicami", "Drużyną marzeń. Zagadkami piłkarskimi" oraz wierszykami o zwierzętach "A gdzie kurka?", później wykorzystałam książki Autorki o tematyce patriotycznej "Ignaś" i "Faustynka" wydane z okazji 100 lecia odzyskania niepodległości przez Polskę, do przeprowadzenia cyklu zajęć czytelniczych dla klas I - III w mojej szkole, a teraz przyszedł w końcu czas na mnie! Wioletta Piasecka wydała bowiem swoją pierwszą powieść dla dorosłych.
Pomyślałam sobie, że to super wiadomość, bo jeżeli Autorka pragnie rozwijać się też w kierunku pisania dla dorosłych, to faktycznie lepszego czasu na pierwszą powieść nie będzie. "Przyjdzie pogoda na miłość" wkroczyła więc dumnie na rynek książki i od razu zwojowała sobie grono wielu sympatyków. Co ciekawe, Wioletta Piasecka nie spoczęła na laurach, tylko od razu skupiła się na pisaniu kolejnej książki, a "Bez planu B" będzie miało premierę prawdopodobnie w kwietniu.
"Przyjdzie pogoda na miłość" to opowieść o trzech przyjaciółkach Magdzie, Joasi i Zuzi, które choć znają się od liceum i przyjaźnią od wielu lat, tak naprawdę niewiele od sobie wiedzą. Dziewczyny poznajemy w trudnym, dla każdej z nich, momencie, kiedy to wchodzą w dorosłość z niekoniecznie pozytywnymi doświadczeniami.
Joanna z dnia na dzień rozstaje się z wieloletnim chłopakiem, którego kochała całym sercem. Ukochany porzucają ją dla innej kobiety, zgadzając się tak właściwie na układ finansowy, w który wplątuje go ojciec, znany w całym kraju, wpływowy biznesmen i polityk. Choć w głębi duszy Marek kocha Joannę, wie, że małżeństwo z nią byłoby dla jego rodziny mezaliansem nie do przyjęcia. Stąd też poddany woli dominującego ojca, żeni się z wyniosłą Elwirą, która również widzi w tym małżeństwie tylko układ biznesowy. Joanna bardzo przeżywa rozstanie, jest ono dla niej ciosem w prosto w serce. Do tego nie ma komu się wyżalić, bowiem wychowywana bez matki, z surowym ojcem nie ma najlepszych relacji. Tym oto sposobem, Asia trafia pod dach swojej przyjaciółki Magdy i pod opiekę jej mamy Eli.
Magdzie również nie wiedzie się najlepiej. Z jednej strony, od lat jest w stałym związku z Karolem, który jest jednak wielkim kobieciarzem i strasznym podrywaczem, a jego zapędów nie hamuje nawet nieplanowana ciąża Magdy. Do tego, przy ciążowych badaniach okresowych, kobieta dowiaduje się, że ma raka piersi, stąd też musi niezwłocznie poddać się odpowiedniemu leczeniu, kolidującemu niestety ze zdrowiem nienarodzonego dziecka.
Trzecia przyjaciółka, Zuzanna, również tkwi w niezłych tarapatach. Kobieta od liceum miała aspiracje do bycia modelką i gwiazdą, kiedy więc w końcu znajduje upragnioną pracę, jako hostessa obsługująca gości na ekskluzywnych przyjęciach, nie posiada się ze szczęścia. Po jednym ze spotkań nieoczekiwanie wplątuje się w romans z dużo starszym od siebie mężczyzną. Co gorsza, jej kochankiem okazuje się być znany polityk Michał Mejer, czyli ojciec Marka, stąd też ich romans komplikuje wszystko.
Życie
nie oszczędza żadnej z dziewczyn. Magda poddaje się operacji, która nie przebiega tak, jak powinna. Asia, po kłótni z Karolem, ostatecznie wyprowadza się z domu przyjaciółki, szukając stabilizacji i walcząc z ubóstwem na własną rękę. Natomiast Zuza zostaje wplątana w
sam środek seksafery politycznej. Czy
dziewczynom uda się w końcu poukładać swoje życie? Czy przyjdzie w końcu pogoda na tą ich upragnioną miłość?
Moje
wrażenia z lektury ogólnie są bardzo pozytywne, muszę jednak zaznaczyć,
że debiutancka powieść dla dorosłych czytelników Wioletty Piaseckiej to
taka bajka dla dużych dziewczynek. Lekka, sympatyczna, kobieca historia, którą czyta się bardzo szybko i z wielką przyjemnością, nie zastanawiając się jednak zbyt wiele nad treścią i przekazem. W
tej książce dzieje się naprawdę dużo (czasami może aż za wiele, bo
wydarzenia następują po sobie z niesłychaną prędkością). W życiu
bohaterek dzieje się tak wiele, że czytelnik nie ma nawet chwili na
refleksję, ani przeanalizowanie tego, co się właśnie wydarzyło, bowiem
Autorka już serwuje nową, kluczową dla akcji sytuację, stawiając Joannę,
Zuzę i Magdę w przełomowym dla nich momencie.
Wbrew
pozorom, czytelnik jednak nie czuje "powagi sytuacji", traktując
historie bohaterek raczej jak oglądany w pośpiechu serial niż życiową
powieść obyczajową. To lekkie podejście do fabuły nie wynika z faktu, że
jest ona banalna. W książce zostały bowiem poruszone wątki naprawdę
trudne (nowotwór, wykorzystanie seksualne, trauma rodzinna), jednak
pokazane zostały w sposób mocno pobieżny, bez większego zagłębienia się w
warstwę psychologiczną postaci czy ich emocje.
Podsumowując, pierwsze koty za płoty! Wioli Piaseckiej udało się skonstruować całkiem przyjemną historię, a ja jestem pewna, że wszystkie czytelniczki, które sięgną po książkę z nastawieniem na lekkie i miłe czytadło, nie będą zawiedzione. Z chęcią sprawdzę też, jaką drogą poszła Autorka w swojej kolejnej powieści.
Któż z nas nie zna powieści przygodowej autorstwa Kornela Makuszyńskiego, "Szatan z siódmej klasy"? Starsi czytelnicy mierzyli się z nią pewnie paręnaście lat temu, młodsi całkiem niedawno, bowiem książka nadal jest lekturą szkolną. Wspominam tę historię z wielkim rozrzewnieniem, jako jedną z moich ulubionych. Tak sobie myślę, że od najmłodszych lat objawiało się chyba moje zainteresowanie zagadkami, historiami z dreszczykiem, w których trzeba było odkryć jakąś tajemnicę, przeanalizować tropy czy rozszyfrować zakodowaną wskazówkę.
"Szatan z siódmej klasy" był moją lekturą bodajże w siódmej albo ósmej klasie. Po omówieniu czytam ją jeszcze kilka razy, za każdym razem na nowo ciesząc się zagadkami, z którymi mierzył się główny bohater, Adaś Cisowski. Bardzo się ucieszyłam, kiedy moja Córka obwieściła, że książka jest jej aktualną lekturą i zabiera się za czytanie. Mojego podekscytowania nie było końca, kiedy opowiadałam jej, o czym jest "Szatan...", jak bohater będzie rozwiązywał zagadkę starego dworku i szukał skarbu. Córka patrzyła na mnie podejrzliwie, aż w końcu po paru dniach poinformowała mnie, że książka jej się nie podoba, nie jest w ogóle ciekawa, pełno w niej niezrozumiałych zwrotów i sformułowań i nie wie, czym się tak właściwie emocjonuję.
Trochę się zestresowałam, no bo jak to! Czyżby moje wspomnienia, co do tej opowieści były przekłamane? Stwierdziłam więc, że przypomnę sobie lekturę i sprawdzę, czy faktycznie przygody Adasia Cisowskiego są takie interesujące, jak mi się zawsze wydawało.
Jak więc wygląda sprawa "Szatana z siódmej klasy" czytanego po dwudziestopięcioletniej przerwie? Bardzo pozytywnie! Dla mnie nadal jest to świetna, trzymająca w napięciu historia, i jest mi smutno, że dziecko moje nie podjęło tematu. Humor, który kiedyś wydawał mi się zupełnie oczywisty, dla mej Córki zdawał się niezrozumiały. Ale tak sobie myślę, że początkowe perypetie bohatera, związane z jego życiem szkolnym, pomocą kolegom w przechytrzeniu profesora Gąsowskiego i odkryciem systemu odpytywania uczniów, czy też znalezienia zaginionej setki, istotnie mogły brzmieć abstrakcyjnie dla nastolatków, którzy nigdy nie zetknęli się z taką formą współpracy.
W każdym razie, sięgając po książkę po latach, zaczęłam zauważać, że są w niej pewne sytuacje, których nie dostrzegałam
wcześniej. Przede wszystkim, wiele sformułowań, a nawet
całych akapitów, które napisane są może nie staropolszczyzną, ale
językiem dziewiętnastowiecznym, który, wierzę, że nie do końca przemawia do
współczesnego dzieciaka.
Przykro mi jednak, że moje dziecko nie zainteresowało się historią, którą ja akurat uważam za świetną książkę przygodową, niemalże detektywistyczną. Nie wiem, czy nie zadział tutaj mechanizm, że skoro to obowiązkowa lektura szkolna to musi być nudna. Gdybym czytała im "Szatana..." na głos wieczorem, to mam wrażenie, że odbiór treści byłby zupełnie inny.
Fabuły powieści nie muszę chyba nikomu streszczać, dlatego tylko o niej nadmienię. Adaś Cisowski, bardzo sprytny, zdolny, mega inteligentny uczeń siódmej klasy, zostaje poproszony przez lubianego, ale mocno zakręconego, nauczyciela historii, profesora Gąsowskiego, o pomoc. Po fakcie, kiedy Adaś rozpracował wyżej przeze mnie wspomnianą metodę odpytywania uczniów, a także pomógł profesorowi rozwiązać jeszcze parę innych drobnych zagadek, zostaje zaproszony na wakacje przez nauczyciela, do jego rodzinnej wsi Bejgoły, położonej niedaleko Wilna. Adaś ma udać się do dworku brata profesora Gąsowskiego i pomóc w rozwiązaniu dziwnej zagadki, jaka otacza dwór.
Po przyjeździe na miejsce, okazuje się, że ani gospodarze, ani ich nastoletnia córka Wandzia, nie mają pojęcia, dlaczego z ich dworku ktoś kradnie drzwi. Do tego, nieustannie nachodzą ich dziwni goście, ktoś wyraźnie obserwuje dom, a nawet napada na bogu ducha winnego, Adasia. Sytuacja robi się niebezpieczna, stąd też chłopak postanawia ukryć się na jakiś czas, poznać lepiej historię rodziny Gąsowskich i przeszłość dworu,żeby móc dowiedzieć się, cóż interesującego zostało w nim prawdopodobnie ukryte.
Tym oto sposobem bohater dociera do pewnych informacji świadczących o tym, że przed laty dwór Gąsowskich odwiedzili ranni Francuzi, którzy po wojnie napoleońskiej prawdopodobnie kierowali się w rodzinne strony. Jeden z nich, śmiertelnie ranny, ukrył w domu tajemnicze zawiniątko, zostawiając gospodarzowi list do krewnych i pewne wskazówki, jak go odnaleźć. To prawdopodobnie skarb oficera wzbudza aktualnie w złodziejach tak wielkie emocje, i jest przyczyną kradzieży drzwi.
Adaś stara się odkryć, o co w tej historii chodzi, kiedy natrafia na pierwszą wskazówkę, odnalezienie reszty będzie już tylko kwestią czasu. Chłopak musi zmierzyć się z niebezpieczeństwem, na szczęście zawsze może liczyć na pomoc przyjaciół, i to nawet tych dawno niewidzianych.
W tej historii kluczowy i najbardziej emocjonujący jest oczywiście przedostatni i ostatni rozdział, czyli główkowania Adasia nad wskazówkami i sam moment odkrycia skarbu, ale cały koncept tej powieści jest jednym z ciekawszych, z jakimi spotkałam się w młodzieżowych powieściach przygodowych.
Dla mnie "Szatan z siódmej klasy" okazał się bardzo miłym i sentymentalnym powrotem do przeszłości. Świetnie jest wrócić po latach do ulubionej szkolnej lektury i spojrzeć na nią okiem dorosłego czytelnika.
"Nowa przyjaciółka" autorstwa Kristen Gudsnuk to rozbudowany komiks przeznaczony dla dzieci i młodszej młodszy, który jest własnością mojej dwunastoletniej Córki. Ja jednak podkradłam go z jej półki i skusiłam się na lekturę, ponieważ szukałam czegoś, co przyda mi się do zrealizowania jednej z kategorii zeszłorocznej Trójki e-pik, czyli powieści graficznej. Ponieważ nie jest mi po drodze z tą kategorią i na własnej półce nie umiałam znaleźć nic, co by pasowało do tej opcji, stwierdziłam, że przeczytam "Nową przyjaciółkę", zaliczę ją sobie do wyzwania, a przy okazji sprawdzę, co czyta moja Córka.
Na początku muszę zaznaczyć, iż nie jestem specjalistką, jeśli chodzi o komiksy i powieści graficzne, stąd też nie bardzo mogę się więc odnieść, co do strony graficznej tej książki i wykonania ilustracji. Dla mnie, laika, wystarczy, że są czytelne i charakterystyczne. Może trochę za bardzo mangowe, nie do końca podobają mi się też sposoby wyrażania emocji na twarzach bohaterów, ale poza tym nie mam większych zastrzeżeń, co do warstwy wizualnej.
Fabularnie historia również jest bardzo dobra i co ważne, pouczająca. Główną bohaterką jest Danny, która akurat kończy szóstą klasę i wchodzi w nowy etap szkolny. Nowa sytuacja przysparza dziewczynie jednak wielu zmartwień, bo o ile w szóstej klasie Danny była bardzo popularna, miała wiele przyjaciół i cieszyła się życiem, to w klasie siódmej musi zacząć wszystko od nowa. Jej starzy koledzy, albo poprzenosili się do innych klas, albo w ogóle do innych szkół, stąd też dziewczyna czuje się zupełnie zagubiona i bardzo samotna. Danny stara się znaleźć sobie kogoś bliskiego, jednak ciężko jej nawiązać nowe znajomości. Do tego, nauczyciele są surowi i postępują z uczniami zupełnie inaczej, niż w młodszych klasach, a jakby tego było mało, w klasie znajduje się grupka chłopaków, która chętnie dziewczynie dokucza.
Danny szuka pocieszenia w swej pasji, czyli rysowaniu, a ponieważ niedawno odziedziczyła po zmarłej cioci stary szkicownik, ochoczo bierze się za tworzenie wizerunku swojej ulubionej postaci anime - księcia Neptuna. Kiedy jednak głowa bohatera nagle ożywia się, dziewczyna odkrywa, ze szkicownik cioci Elmy ma wyjątkową moc, a wszystko, co się w nim narysuje, staje się prawdziwe.
Danny uświadamia sobie, że właśnie znalazła sposób na rozwiązanie swoich problemów. W magicznym notesie postanawia narysować sobie wymarzoną przyjaciółkę, która spełni wszystkie jej oczekiwania. Tym sposobem tworzy Madison, która właśnie się przeprowadziła z Nowego Jorku, jest fajna, zabawna, bystra, bardzo ładna, zna ciekawe słowa, umie robić makijaż, układać włosy, doradzać w sprawie stroju, wydaje się być po prostu idealną przyjaciółką.
I faktycznie, kiedy Madison pojawia się w życiu Danny, codzienność bohaterki nabiera sensu. Wymyślona przyjaciółka jest przebojową nastolatką, która przebojem wchodzi do nowej społeczności szkolnej, zyskując sympatię i aprobatę pozostałych uczniów. Do tego, od razu bierze Danny w obronę przed klasowymi prześladowcami i zajmuje się jej wyglądem, sprawiając, że dziewczyna staje się bardziej atrakcyjna i pewna siebie.
W towarzystwie Madison świetnie spędza się czas, gdyż przyjaciółka jest taka, o jakiej Danny zawsze marzyła. Po pewnym czasie jednak, Madie zaczyna zauważać, że oprócz zawsze jej towarzyszącej koleżaki jest jeszcze inne życie i inni ludzie. Zaczyna zastanawiać się nad sobą i swoją przeszłością. Gdzie są jej rodzice, dlaczego nie ma domu i nikt jej nie szuka. Dlatego też Danny nie wytrzymuje presji i smutku wymyślonej nastolatki i tłumaczy je, skąd tak właściwie się wzięła.
Od tego momentu wszystko się zmienia. Madison, która miała być "uszytą na miarę" bratnią duszą, zaczyna żyć własnym życiem, co bardzo nie podoba się Danny. Okazuje się, że zatrzymanie przy sobie Madie będzie trudniejsze, niż jej stworzenie. Danny będzie musiała nauczyć się dystansu i dawania przyjaciółce przestrzeni, poskromienia w sobie zazdrość i zaborczości, a także rozczarowania, że wymarzona koleżanka zaczyna się od niej oddalać. A może będzie zupełnie inaczej i uda jej się zatrzymać Madi przy sobie, za wszelką cenę?
"Nowa przyjaciółka" ma bez wątpienia wiele zalet. Przede wszystkim mówi o tym, czym jest przyjaźń i jakie cechy powinien mieć prawdziwy przyjaciel od serca. Do tego, bardzo podoba mi idea magicznego szkicownika, pamiętam bowiem, jak w dzieciństwie marzyłam o "zaczarowanym ołówku", którym mogłabym narysować sobie wymarzony przedmiot. Ja jednak nie jestem do końca zwolenniczką komiksów i powieści graficznych, stąd taka forma opowieści do mnie nie trafia. Zdecydowanie wolę tradycyjne książki, niż historie obrazkowe, ale skoro dzieciakom się podoba, to nie mam żadnych zastrzeżeń.
Mam w tym nowym roku szczęście do świetnych książek. Pisałam o tym już okazji "Dywanu z wkładką", że skoro miesiąc rozpoczynam tak rewelacyjną książką, dalej musi być już tylko lepiej! Nie spodziewałam się jednak, że powieść "W jednej chwili"amerykańskiej pisarki Suzanne Redfearn zrobi na mnie aż tak piorunujące wrażenie!
Książka nagrodzona tytułami: bestsellera rankingu Amazon Chart oraz bestsellera Amazona w 10 kategoriach, w tym „literatura” i „beletrystyka”, faktycznie zasługuje na wszystkie swoje wyróżnienia. Przeczytałam ją ekspresowo, zarywając noc, co zdarza mi się niezmiernie rzadko. Opowieść, z założenia przeznaczona jest dla młodych dorosłych, sądzę jednak, że dorośli czytelnicy przeczytają ją z równie wielkim zainteresowaniem. Gwarantuję też, że czytelnicy - rodzice będą mieli po lekturze "przeoraną psychikę".
Jakby tego było mało, powieść idealnie wpasowuje się w aktualną aurę za oknem, opowiada bowiem o dramatycznych wydarzeniach, które rozgrywają się podczas pewnego śnieżnego wieczoru. Pogoda dodatkowo wzmaga więc wrażenie, jakie ta historia robi na czytelniku.
Narratorką powieści jest nastoletnia Finn, która na skutek pewnego nieszczęśliwego wypadku samochodowego, niespodziewanie ginie. Nie jest to żaden spojler z mojej strony, bowiem do tej sytuacji dochodzi praktycznie na początku książki. Finn wraz z rodzicami, Ann i Jackiem, starszą siostrą Chloe, jej chłopakiem, oraz młodszym, niepełnosprawnym intelektualnie bratem, Ozem, przyjaciółką Mo oraz znajomymi rodziców, ciocią Karen i wujkiem Bobem oraz ich córką Natalie, wyruszają kamperem na weekend w góry na narty. Po drodze zabierają jeszcze autostopowicza Kyla i praktycznie parę minut później kamper uderza w jelenia, łamie barierkę i staczając się w dół stoku, spada w przepaść.
W wyniku tego wypadku Finn ginie na miejscu, natomiast reszta osób jest w różnym stopniu ranna i poszkodowana. I tak, dla rodziny i przyjaciół nastolatki zaczyna się dramatyczna walka o przetrwanie. Dalsze wydarzenia będą opowiedziane już z perspektywy Finn, której dusza nie może
zaznać spokoju, dopóki jej bliscy są w niebezpieczeństwie. Finn unosząc się nad ciałem,
obserwuje wszystkie wydarzenia, które rozgrywają się w kamperze, a także poza nim, a są to sytuacje zatrważające. Dziewiątka ludzi musi walczyć z zimnem z głodem, ale też z własnymi demonami, bowiem w tak ekstremalnej sytuacji nie każdy jest gotów nieść pomoc "obcym", skupiając się tylko na swojej rodzinie. Z niektórych ludzi zaczyna wychodzić bezwzględny egoizm, inni wbrew pozorom zachowują zdrowy rozsądek i spokój, jeszcze inni, w poczuciu zagrożenia, zachowują się zupełnie irracjonalnie.
Ekstremalnie trudna sytuacja wymusza na poszkodowanych podjęcie trudnych decyzji, których nie będzie można już cofnąć, a ich konsekwencje odczuwalne będą dla wszystkich przez jeszcze długi czas po wypadku.
Historia rodziny Finn ma swój dalszy ciąg, bowiem pomoc po jakimś czasie nadchodzi, a życie toczy się dalej. Niestety, pewnych słów i czynów nie można już cofnąć. Co się stało, to się nie odstanie. Śmierć i kalectwo zostawiają rany nie tylko na ciele, ale głównie na duszy. Ktoś zmaga się z ogromnymi wyrzutami sumienia, ktoś o zaistniały dramat oskarża najbliższą osobę, ktoś nie umie poradzić sobie z koszmarami i próbuje popełnić samobójstwo, ktoś udaje, że nic się nie stało, ktoś zmaga się z konsekwencjami decyzji podjętej w ferworze walki, która wtedy wydawała się całkiem logiczna, a jeszcze ktoś inny obsesyjnie szuka prawdy. To wszystko z góry obserwuje Finn, która absolutnie i w żaden sposób nie może pomóc swoim najbliższym. Biernie obserwuje tylko rozwój wypadków, cierpiąc razem z nimi.
Opisy tragedii rodzinnej są chyba jeszcze bardziej dramatyczne, niż sama walka o przetrwanie w uszkodzonym kamperze na dnie zasypanego śniegiem, wąwozu. Nie chciałabym zdradzać zbyt wiele z fabuły, bowiem to do czytelnika należy odkrycie, kto to przetrwa tę zawieruchę, a kto się z niej nie podniesie. Jedynie, co mogę powiedzieć to fakt, iż książka ta, oprócz tego, że jest historią o przetrwaniu i niesamowitej woli życia, to zdecydowanie bardziej dotyka sfery psychicznej rodziny, której dosięgła olbrzymia tragedia.
Na koniec napiszę jeszcze raz: "W jednej chwili" to niesamowicie przejmująca książka, która w całej swej tragiczności uświadamia, że trzeba żyć tu i teraz oraz doceniać, co się ma. Nie wiadomo bowiem, kiedy nasze życie ulegnie diametralnej zmianie. Coś, co wydaje się nam oczywiste, naturalne i szeroko dostępne, wcale nie jest nam dane na zawsze. Nagły wypadek, tragiczny zbieg okoliczności, wszystko to może sprawić, że ci, których najbardziej kochamy, odejdą na zawsze, a życie nigdy już nie będzie takie, jak wcześniej.
Wspaniała książka! Na 100% znajdzie się w moim zestawieniu najlepszych książek roku!
Moją pierwszą lekturą lutową był "Dywan z wkładką" Marty Kisiel, czyli nowa komedia kryminalna, która wyszła spod pióra Autorki, jako zupełnie odrębna powieść, nie należąca ani do serii o "Dożywociu", ani do historii o "Toni" i wrocławskich siostrach Bolesnych. Nie mam pojęcia, czy Marta planuję zrobić z tej opowieści jakiś cykl komedii kryminalnych (oby tak!), nie mam pojęcia, czy "Dywan z wkładką" będzie miał kontynuację, w każdym razie, bardzo się ucieszyłam z wiadomości, że na rynek wychodzi nowa powieść Autorki. Jestem wielką fanką twórczości Marty, cieszą mnie wszystkie Jej sukcesy i kibicuję wszelakim Jej działaniom.
Komedia kryminalna to niejako nowość w zestawie powieści Autorki, ale jak na pierwszy raz jest naprawdę super! Świetni bohaterowie (a właściwie bohaterki, bowiem kobiety w tej historii grają, i to jak!, pierwsze skrzypce), genialne, ale nie przerysowane, dialogi, "momenty", których też nie jest za dużo, żeby nie przedobrzyć, no i intryga kryminalna, bez której byłoby ciężko skłonić bohaterów do współpracy i wszelkiego rodzaju, aktywności.
Rodzina Trawnych, czyli Terenia, Andrzej i ich dwójka dorastających dzieci, dwunastoletni Maciejka oraz szesnastoletnia Zosia zwana Zojką, przenosi się z mieszkania w bloku do domu ulokowanego w urokliwej wsi Marcinowice. Dom jest położony w pięknej okolicy, z jednej strony sąsiaduje z lasem, z drugiej jednak, w uliczce, w której się znajduje, panuje istny tłok. W bliskim sąsiedztwie nowego domu Trawnych ulokowanych jest kilku sąsiadów, w tym paru mocno uciążliwych.
Rodzina próbuje zadomowić się w nowym miejscu, z czego większość obowiązków spada na Terenię, bowiem jej małżonek jest chodzącym chaosem, nieogarniającym zbytnio rzeczywistości. Nerwową atmosferę podkręcają jeszcze niespodziewane odwiedziny babci Miry, czyli teściowej Tereni (kto ma teściową, ten wie). Ponieważ Mira, nazywana
przez dzieci babunią, zupełnie się z tym określeniem nie identyfikuje, aspiruje bowiem do bycia wysportowaną, energiczną i wyzwoloną kobietą, jest zupełnym przeciwieństwem swej synowej, kochającej święty spokój i kasztanki w dużych ilościach. Pomiędzy kobietami wyczuwalne jest napięcie i atmosfera, tak gęsta, że można ją kroić nożem, a Mira nie ułatwia sprawy, kiedy po przejeździe od razu bierze swą synową w obroty, wyciągając ją na jogging.
I to właśnie podczas nieszczęsnego biegania kobiety znajdują tytułowy dywan z wkładką, czyli stary dywan po poprzednich właścicielach, leżący wcześniej w piwnicy Trawnych, w którego zawinięte zostały zwłoki jednego z paskudnych sąsiadów. Kobiety od razu przystępują do działania, jednak po przeanalizowaniu śladów dochodzą do wniosku, że za zabójstwo prawdopodobnie odpowiedzialny jest Andrzej, czyli mąż jednej i syn drugiej domorosłej pani detektyw.
Teściowa i synowa muszą więc połączyć siły, żeby rozwiązać zagadkę dywanu z wkładką. Nie dość, że muszą działać w sekrecie przed Andrzejem, to jeszcze ukrywają się przed dzieciakami, które są sprytniejsze i bardziej spostrzegawcze, niż się mamusi i babuni wydaje, bowiem od razu niuchają tę niecodzienną kolaborację. Współpraca synowej i teściowej nie może jednak odbywać się bezboleśnie, stąd też ich działania nie będą przebiegały w zupełnej konspiracji, jak początkowo planowały. Kobiety starają się oczyścić Andrzejka z zarzutów i odnaleźć prawdziwego winnego zabójstwa. Co z tego wyniknie, możecie się tylko domyślać.
Perypetie Miry i Tereni przy rozwiązywaniu tajemnicy dywanu z wkładką są idealną podstawą do niezłej komedii kryminalnej. I faktycznie Marcie udało się stworzyć świetną historię, w nowej formie, choć w pewien sposób charakterystyczną i w Jej stylu.
Nie będzie to może moja ulubiona książka Autorki, bo tutaj palmę pierwszeństwa nadal dzierży "Dożywocie" i wszystkie książki do niego nawiązujące, ale uważam, że "Dywan z wkładką" to bardzo fajna historia, z którą, zarówno w sposób tradycyjny, jak i w formie audiobooka, można spędzić fantastyczny czas.
Ten rok czytelniczy zaczyna się naprawdę dobrze! Po interesujących lekturach styczniowych, przyszedł czas na kolejne świetne książki. Mam nadzieję, że powieść Marty Kisiel zapoczątkuje u mnie w lutym ciąg doskonałych lektur.
W dzisiejszym wpisie chciałam zaproponować Wam zestawienie 10 książek, w których pojawia się wzmianka o moim mieście. Kto śledzi mojego bloga ten wie, że pochodzę ze Śląska i mieszkam na Śląsku, jestem wielką lokalną patriotką, uważam, że nigdzie nie jest tak pięknie, jak u nas. Bardzo lubię znajdować w książkach wzmianki o swoim mieście lub miejscowościach ościennych, bez
względu na to czy to są one oparte na faktach, czy jest to beletrystyka. Choć książki stricte dziejącej się w moim mieście Mikołowie nie czytałam, to mam kilka, w których bohaterowie kierują się w stronę mojego miasta,wspominają o nim lub wydarzenia rozgrywają się po prostu po sąsiedzku.
Nie czytałam książki, która bardziej nawiązywałaby do Mikołowa i jego okolic, niż historia Rahima, czyli Sebastiana Salberta, jednego z członków legendarnej Paktofoniki. Artysta pochodzi właśnie z Mikołowa, a oprócz tego, że współtworzy Pokahontaz, angażuje się w solowe projekty, jak i kolaboracje, prowadzi swoją firmę wytwórnię płytową MaxFloRec. W książce znajdziemy dużo wzmianek o moim mieście, ale też bliskich mi Katowicach, w kontekście przeszłości i teraźniejszości rapera, jego muzycznej historii i wspomnień.
Kolejną książką będzie "Kontra", czyli trzecia część trylogii political fiction autorstwa Wojtka Miłoszewskiego. Akcja trylogii rozgrywa się w 2018 roku, kiedy to Polska znajduje się w stanie wojny z Rosją. Historia ta w głównej mierze dzieje się na Śląsku, a czytanie o miejscach dobrze mi znanych w sytuacji wojennej, tak dramatycznej, jak opisana w trylogii, było dla mnie wstrząsającym przeżyciem. W każdym razie, w "Kontrze" znajdziemy taki fragment, kiedy jeden z bohaterów uciekając przed niebezpieczeństwem, ukrywa się w leśnej wieży - dostrzegalni, znajdującej się w nadleśnictwie Kobiór. Jest to autentyczne miejsce ulokowane w pobliżu Mikołowa, więc tym bardziej jest to dla mnie interesujące.
Wzmiankę o moim mieście znalazłam również w zbiorze opowiadań pana Krzysztofa Spadło "Marzyciele i pokutnicy". Wprawdzie wzmianka jest niewielka, bowiem bohater tylko kieruje się na drogę w stronę prowadzącą do Mikołowa, ale i tak fajnie o tym przeczytać.
Powieść, która w znacznej mierze toczy się w moich rejonach to "Tylko martwi nie kłamią", czyli czyli trzecia części przygód profilera Huberta Mejera, bohatera trylogii Katarzyny Bondy. Pomijając fakt, iż akcja rozgrywa się na Śląsku, głównie w Katowicach i w Rudzie Śląskiej, oprócz tego, jedna z postaci jedzie na weekend odpocząć do Śmiłowic, koło
Mikołowa, nad rzekę Jamnę. Wprawdzie jest to błąd logiczny, bowiem przez tą dzielnicę nie przepływa rzeka Jamna, a jeżeli Autorka miała na
myśli jeden z mikroskopijnych dopływów rzeki, to naprawdę nie jest on na
tyle rekreacyjny, żeby spędzać nad nim wolny czas "nad wodą". Niemniej jednak, sympatycznie znaleźć taki wątek w książce.
"Paprocany" Paulina Świst
W książkach Pauliny Świst zawsze znajduję znajome miejsca, ale ostatnia powieść Autorki dzieje się praktycznie po sąsiedzku, w Tychach, przy tytułowym jeziorze Paprocany, ale też w Mikołowie i Gliwicach. Tym razem pierwsze skrzypce gra tyska pani mecenas, Zofia Bojarska, a także funkcjonariusz tyskiej komendy, Krzysztof Strzelecki. Para bohaterów zostaje niejako zmuszona do współpracy, szukając zaginionej, nastoletniej siostrzenicy komendanta, która prawdopodobnie wplątała się w niezłą aferę. Krzysztof z natury spokojny i ułożony, oraz Zofia, istny żywioł, łączą siły w poszukiwaniu nastolatki, a przy okazji nawiązuje się pomiędzy nimi gorąca relacja.
W dwóch tomach ośmioczęściowej serii Marty Matyszczak, akcja powieści dzieje się na Śląsku. Najwięcej znajomych miejsc znalazłam w "Morderstwie w Hotelu Kattowitz", gdzie bohaterowie przemieszczają się po centrum Katowic, goszczą na rynku, w Hotelu
Kattowitz (autentycznym Hotelu Katowice) przechodzą koło Spodka,
Skarbka, mijają Rondo, Superjednostkę, odwiedzają Teatr Ateneum, Cafe
Katowice (w rzeczywistości Cafe Kattowitz), ulicę Mariacką, Bankową,
Wydział Nauk Społecznych, idą do knajpki "Bob" (miejsca, które nie raz
odwiedzałam studiując w mieście), co tylko wzmaga mój pozytywny odbiór
lektury. Czytając tą część z serii "Kryminału pod psem" autentycznie czuję się, jak w domu.
Cykl "Polski Psychopata", autorstwa Mariusza Czubaja, opowiadający o profilerze Rudolfie Heinzie, również toczy się na Śląsku. Ja akurat przeczytałam, jak do tej pory dwa tomy, z czego "21:37" może nieco mniej toczy się na Śląsku, bowiem Katowice są wspomniane tylko na początku, potem przenosi się do Warszawy, natomiast część piąta, czyli "Dziewczynka z zapalniczką" to już typowe miejsca doskonale mi znane, Osiedle Tysiąclecia, katowicka dzielnica Brynów, las Murckowski.
To trzeci tom przygód tytułowego policjanta Hanusika, który wprawdzie w tym tomie raczej odchodzi na dalszy plan, zostawiając pierwszeństwo nowej postaci,
Sznupokowi, czyli Richardowi Poliwodzie, historykowi, wykładowcy i
pasjonatowi wszystkiego, co śląskie. Sznupok jest skrzyżowaniem
śląskiego Indiany Jonesa i Sherlocka Holmesa, w jednym. Rozwiązuje
regionalne zagadki z wielka łatwością i gracją, a będzie ich miał do rozpracowania aż trzy. W książce nie znajdziemy może bezpośredniej wzmianki o Mikołowie, ale okolicznych miastach (Rudzie Śląskiej i Świętochłowicach) już tak.
Książka to takie kompendium wiedzy o najsłynniejszym polskim himalaiście, Jerzym Kukuczce.
Dzięki niej nie tylko poznajemy osiągnięcia wspinacza, ale też możemy "zerknąć" w jego życie osobiste i rodzinne. I tutaj właśnie pojawiają się Katowice, rodzinne miasto Kukuczki, nie tylko w opisach i wspomnieniach, ale także na zdjęciach pochodzących z archiwum rodzinnego.
Książki Sardegny to moje miejsce w sieci, powstałe z połączenia dwóch największych pasji: czytania i dzielenia się opiniami. Wszystkie teksty na blogu są mojego autorstwa. Zdjęcia okładek pochodzą z Internetu, z ogólnodostępnych stron, pozostałe zdjęcia są mojego autorstwa. Zabrania się kopiowania i rozpowszechniania treści bloga bez zgody autora!