Miesiąc temu pisałam o niesamowitym spektaklu "Dzieci z Bullerbyn" obejrzanym w towarzystwie 10 letniej Córki w Teatrze Miejskim w Gliwicach na Małej Scenie, natomiast dzisiaj będziecie mogli przeczytać o kolejnym przedstawieniu, która miałam okazję oglądać, tym razem z 8 letnim Synem, ponownie bowiem mogliśmy gościć w tak niesamowitym miejscu, jakim jest gliwicki Teatr Miejski.
Ależ
to było cudowne przeżycie! Znacie to uczucie, kiedy doświadczacie
czegoś za pierwszym razem i martwicie się, że kolejne nie będą już takie
wyjątkowe? Takie miałam właśnie poczucie po obejrzenie "Dzieci z Bullerbyn". Przedstawienie zrobiło na mnie tak bardzo pozytywne
wrażenie, iż wydawało mi się, że nic mu nie dorówna. A potem poszliśmy na "Małą Syrenę".
Pierwotnie planowaliśmy z Ośmiolatkiem pójść na "Niezwykły lot pilota Pirxa", jednak pokrzyżowały nam to zawirowania zdrowotne (mam nadzieję, że uda nam obejrzeć Pirxa w przyszłości). Wybraliśmy się więc na przedstawieniu pod tytułem "Mała Syrena". Na początku było trochę niepewności, bo Młody sto razy się upewniał, czy to aby nie jest "klasyczna", znana mu z kreskówek, historia o Małej Syrence, i czy na widowni nie będzie przypadkiem samych dziewczyn. Uspokoił się dopiero w momencie, kiedy zobaczył, że w foyer na spektakl czeka równie wielu chłopców, co dziewczynek.
"Mała Syrena" okazała się cudowną historią, wzbudzającą w widzach całą gamę uczuć, od radości, wesołości, poprzez strach, do wzruszenia. Nie można porównywać tego spektaklu do "Dzieci z Bullerbyn", bowiem różni je praktycznie wszystko, poza tym, iż oba są przeznaczone dla młodych widzów, i w obu grają trzej ci sami aktorzy, cała reszta jest zupełnie odmienna. "Mała Syrena" jest bardziej poważna, bardziej dramatyczna i zdecydowanie bardziej emocjonalna. Jest też z założenia przeznaczona dla starszych widzów 8 +, co jest jak najbardziej zasadne, bowiem niektóre momenty, mocne efekty dźwiękowe, chwilowy mroczny klimat, czy nagły zwrot akcji, mogą przestraszyć młodsze dzieci. "Mała Syrena" jest też bardziej wymagająca od "Dzieci z Bullerbyn", które jednak były bardziej wesołą, humorystyczną opowieścią i mają za zadanie przede wszystkim bawić. "Syrena" porusza, ale na przykładzie mojego ośmioletniego Syna mogę potwierdzić, iż jej przekaz trafia do małego widza, wzbudza w nim prawdziwe refleksje, emocje i skłania do dyskusji (rozmawialiśmy z Młodym całą drogę powrotną z Gliwic na temat tego, czego właśnie razem doświadczyliśmy).
Poza tym, cytując mojego Syna: "Historia nie zawsze musi być wesoła i mieć dobre zakończenie, żeby się komuś podobać. Ta była trochę poważna i trochę straszna, ale mi się to podobało". Wiecie co, tak sobie pomyślałam, że ten mój ledwo co Ośmiolatek, to jest jednak bardzo dojrzałym dzieckiem i świetnie zrozumiał przekaz tego spektaklu. Ależ jestem z niego dumna!
"Mała Syrena" to historia inspirowana klasyczną bajką o Małej Syrence, ale nie do końca odwzorowuje ją w pełni. Może główny wątek jest podobny, ale szczegóły i przebieg, a także tło wydarzeń jest już nieco inne. Mamy tutaj Babcię Syrenę i jej siedmioro wnucząt, z których najbardziej niesforna jest najmłodsza, 15-letnia Mała Syrenka. Wnuki upraszają Babcię, aby ta pozwoliła im wypłynąć na powierzchnię, żeby mogli poznać świat zewnętrzny, na co staruszka oczywiście się nie zgadza, ale w końcu ulega. Nie pozwala tylko najmłodszej na tę podróż. Mała Syrenka, zafascynowana ludźmi, buntuje się jednak i postanawia zrobić wszystko, aby zostać człowiekiem i sprawdzić na własnej skórze, jak to jest mieć nogi i mieszkać na lądzie.
Na uwagę zasługuje świetna scenografia, która choć oszczędna w swym wyrazie, doskonale przypomina dno morskie, a kolejno, tylko dzięki drobnym zmianom, zamienia się w środowisko lądowe. W tym spektaklu mniej jest piosenek, ale taka jest też forma tej historii. Fajnym elementem wzbogacającym są natomiast wstawki audiowizualne, które widzowie mogą obserwować na pięciu niewielkich ekranach usytuowanych u sufitu sceny.
Widownia dopisała w stu procentach, z czego faktycznie przeważały dzieci nieco starsze. Podobnie, jak przy okazji "Dzieci z Bullerbyn", przy samej scenie usytuowane są niewielkie pufki, z których skorzystał mój Młody, obserwując akcję rozgrywającą się na scenie dosłownie z pierwszego rzędu. Przedstawienie jest też nieco dłuższe, trwa bowiem 75 minut, jednak ten czas w ferworze emocji mija błyskawicznie, a dzieci zapominają nawet o oddychaniu.
"Mała Syrena" przynosi refleksję, ale co najważniejsze, przynosi ją najmłodszym. Czyż to nie jest cudowne, kiedy Ośmiolatek snuje rozważania na temat alternatywnych zakończeń tej historii, rozmyśla, jak bohaterka mogła postąpić i czy to, co zrobiła, było aby dobre? To chyba jest najlepsza rekomendacja dla przedstawienia skierowanego dla dzieci.
W TYM linku znajdziecie aktualny repertuar Teatru Miejskiego. "Małej Syreny" nie ma na razie na afiszu, ale spokojnie, na pewno pojawi się tam za jakiś czas. Jeśli chcecie pokazać swoim dzieciom taką formę kultury, albo macie w domu humanistów, którym teatr dostarczy nowych inspiracji i pomysłów do działania, to spektakle Teatru Miejskiego w Gliwicach mogę polecić z czystym sumieniem, jako miejsce przyjazne dzieciom i dostarczające wielu niesamowitych wrażeń.
"Mała Syrena" wg Hansa Christiana Andersena
Sardegna