Pages

sobota, października 03, 2015

"Misjonarze z Dywanowa" Władysław Zdanowicz



Wydawnictwo: Księgarnia Zdanowicz
Liczba stron: 454
Moja ocena : 5/6

Moja dzisiejsza propozycja to prawdziwa petarda! Książka raczej "męska", której wielkim fanem został mój mąż, pochłonąwszy ją w parę dni, ale jak widać i mnie przypadła do gustu, choć jej przeczytanie zajęło mi nieco więcej czasu.

Małżonek mój porównał perypetie szeregowego Leńczyka z przygodami Wojaka Szwejka, a bawił się podczas czytania, równie dobrze, jak ze Szwejkiem. Świadczyć mógł o tym niekontrolowany śmiech, jaki pojawiał się raz po raz, w trackie jego lektury. Jako że mi czytanie szło bardziej opornie (głównie za sprawą wydania i maleńkiego druku, który męczył mnie nieziemsko), musiałam potem referować mężowi, jaki rozdział przeczytałam i co o nim myślę. Przy niektórych momentach śmialiśmy się razem, inne fragmenty były faworytami męża, inne zaś - bardziej mi przypadły do gustu. Jeden motyw jest jednak naszym wspólnym numerem jeden - a kto czytał, ten pewnie się domyśla - rover rozwalił system! Ale o tym może za chwilę...

"Misjonarze z Dywanowa" to historia pełna czarnego, trochę nieokrzesanego humoru, nieco rubaszna i nieszczędząca wulgaryzmów. Przez to nazwałam ją "męską", bowiem taki typ literatury nie jest chyba ulubionym kobiecym wyborem. W każdym razie, mnie nie przeszkadzał męski świat, wręcz przeciwnie, zainteresował i to bardzo. Nie miałam w prawdzie nigdy do czynienia z wojskiem, w jakiejkolwiek postaci, ale tak właśnie je sobie wyobrażałam. Oczywiście trochę z przymrużeniem oka, wiedząc że obraz sytuacji został nieco przerysowany.

Historia "Misjonarzy..." to zapis perypetii jednego z szeregowych żołnierzy Wojska Polskiego, Piotra Leńczyka, który (w sumie przez przypadek) udaje się wraz ze swoją kompanią na misję do Iraku. To przypadek w takiej sytuacji jest możliwy? Zapytacie. No więc jeśli w grę wchodzą koneksje na wysokim szczeblu, to jak najbardziej. Leńczyk, zupełnie "zielony" trafia w sam środek misji, nie do końca wiedząc, co, i w jakim celu robi. Jako że bohater jest prostym, bezkompromisowym chłopakiem, często zupełnie nieświadomie, pakuje się w kłopoty, bądź staje się przyczyną konfliktów w bazie. Oczywiście w ogóle mu to nie przeszkadza, bo dla Leńczyka nie ma sprawy nie do wyjaśnienia i przeszkody nie do pokonania.

Beztroskie podejście do życia, nieświadomość pewnych spraw i zupełne podejście na luzie szeregowego, drażni niejednego dowódcę, ale staje się też przyczyną kłopotów, w które wpada cała kompania. Ot takie Leńczykowe, zupełnie przypadkowe "rozpętanie wojny światowej". A kiedy w grę wchodzi jedzenie, szeregowy zupełnie traci rozum, podążając tylko za zapachem lokalnych i nie tylko, specjałów.


Każdy z trzynastu rozdziałów opisuje inne perypetie Leńczyka. Jedne są bardziej, inne nieco mniej zabawne, ale oczywiście wszystkie stanowią obraz pobytu bohatera na misji. Stanowią też dopiero pierwszy tom jego przygód. Autor bowiem wydal już dwa kolejne tomy (w nowej, pięknej szacie graficznej), w których to szeregowy, o ile to możliwe, rozkręci się pewnie jeszcze bardziej.

Nie będę opisywała poszczególnych, zabawnych sytuacji, jakie przytrafiły się bohaterowi "Misjonarzy...", bo nie chciałabym odbierać Wam przyjemności płynącej z lektury. Poza tym, lepiej samemu wczuć się w klimat historii i szukać w niej smaczków i nawiązań do innych tytułów czy postaci. Osobiście, moim ulubionym fragmentem w książce jest historia z wyżej przytoczonym roverem, przesłuchanie szeregowego, scenki w szpitalu czy motyw z obstrzelaniem bazy i Lenczykiem w ... no właśnie...


Na pewno atutem książki jest język - prosty, potoczny, czasem wulgarny (nie brzmiący jednak tak nieprzyjemnie, jak osiedlowa mowa), ale przez to jest bardzo prawdziwy. A kiedy do tego dochodzi zabawna gra słowem, wojskowe specyficzne powiedzonka i żarty sytuacyjne, tworzy się ciekawy obraz żołnierskiej społeczności, która oczywiście jest ukazana trochę w krzywym zwierciadle, ale przez to staje się czytelnikom bliższa i bardziej "ludzka".

Jak widać, "Misjonarze z Dywanowa" mogą podobać się nie tylko czytelnikom, ale także czytelniczkom, ale nie od dziś wiadomo, że "za mundurem, panny sznurem", prawda?

Sardegna

8 komentarzy:

  1. W sumie... czemu nie? Zupełnie mi nie przeszkadza określenie "męska proza", fajnie jest przeczytać czasem coś całkiem innego od tego, co mam na co dzień :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, też lubię czasem "pobłądzić" w rejonach zupełnie mi nieznanych :) tematyka wojska to coś zupełnie nie w moim stylu, a podobała mi się bardzo !

      Usuń
  2. O! Z książką chętnie bym się zapoznał ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam zatem. Z tego co wiem, teraz wydanie i szata graficzna jest już nowa, więc i czytanie będzie przyjemniejsze

      Usuń
  3. Książkę czytałam i bardzo mi się podobała.

    OdpowiedzUsuń
  4. No właśnie, od czasu do czasu takie męskie książki są wskazane :)
    Moje-ukochane-czytadelka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co kto lubi, ale ja na przykład lubię sięgać po gatunki zupełnie odmienne od tych, które zwykle czytam

      Usuń