Pages

niedziela, listopada 18, 2018

"Niki i Tesla. Laboratorium pod napięciem" Science Bob Pflugfelder, Steve Hockensmith


Wydawnictwo: Wydawnictwo RM
Liczba stron: 240
Moja ocena : 5/6

Ależ to jest fajna historia! Seria "Niki i Tesla" składająca się aktualnie z pięciu tomów ("Laboratorium pod napięciem", "Magiczna rękawica supecyborga", "Pojedynek tajnych agentów", Bunt armii robotów", "Efekty specjalne na miarę Oscara")  to przykład mało popularnej, ale bardzo inteligentnej i zabawnej literatury dla dzieci. Myślę, że koniecznie trzeba coś z tym zrobić i zareklamować ją szerzej dzieciakom w wieku szkolnym, zwłaszcza takim, które interesują się otaczającym światem, zadają mnóstwo pytań i nie zadowalają się byle jaką odpowiedzią.  

Wiecie, że moimi ulubionymi książkami z kategorii dziecięcej są te, które oprócz tego, że bawią, świetnie się je czyta i mile spędza czas w ich towarzystwie, czegoś uczą i niosą jakąś wartość edukacyjną. Kiedy dziecko przy okazji lektury czegoś mądrego się dowie, pozna coś, zainteresuje się czymś, wtedy uznaję, że taki tytuł jest godny polecenia i mogę go spokojnie promować. Tak jest właśnie w przypadku powyższej serii, której pierwszy tom przeczytałam wraz z moimi dziećmi przy okazji "wieczornego" czytania.

Niki i Tesla Holt to rodzeństwo, które spędza wakacje u swojego wujka Newta, szalonego naukowca. w miasteczku Half Moon Bay. Wujaszek jest mocno ekscentryczny, mieszka w domu, który jest jednym wielkim laboratorium, wypełnionym po brzegi wynalazkami i różnymi ciekawymi urządzeniami, często stworzonymi przez niego samego. Dzieciaki trafiają pod jego opiekę w momencie kiedy ich rodzice, również naukowcy, muszą udać się w sprawach służbowych na drugi koniec świata. Rodzeństwo, początkowo zrozpaczone myślą, że przed nimi szykują się nudne wakacje u równie nudnego wujka, ostatecznie rozpogadza się, kiedy otrzymuje do dyspozycji całe laboratorium opiekuna, kryjące w sobie wiele tajemnic.

Dzieciaki wychowywane w rodzinie pełnej mądrych ludzi są bystre, obdarzone wielkim intelektem, kreatywnością i nie lada pomysłami. Kiedy tylko wujek informuje ich, że mogą korzystać z jego laboratorium do woli, postanawiają zrobić tak, aby każdy dzień wakacji przekształcić w niesamowitą przygodę. Zaczynają od zbudowania butelkowej rakiety, która ... od razu się gubi. I właśnie od tego momentu zaczyna się prawdziwa przygoda Nika i Tesli, która obfitować będzie w wydarzenia rodem z filmu detektywistycznego i przygodowego, w jednym.

Dzieci trafią na ślad prawdziwej intrygi, w której niebezpieczeństwo będzie jak najbardziej realne. Jednak kiedy w grę wchodzi nauka, to i z największymi zbirami można sobie znakomicie poradzić. Niki i Tesla mają głowy nie od parady, swoją wiedzę wykorzystują więc praktycznie do walki z przestępcami i do uratowania pewnej dziewczynki. Ale o  tym szczegółowo nie będę już opowiadać, żeby nie popsuć zagadki, którą dzieciaki będą próbowały rozwiązać w czasie trwania opowieści.

Przygody Nika i Tesli w miasteczku Half Moon Bay poprzedzielane będą mini rozdziałami, pokazującymi, jak w domowych warunkach zbudować z codziennych, dostępnych przedmiotów, urządzenia detektywistyczne, które bohaterowie książki konstruują i wykorzystują w walce ze zbirami. Tak więc czytelnicy dostają niemalże gotową instrukcję, jak zbudować butelkową rakietę z wyrzutnią, robokota odciągającego psy, półniewidzialne urządzenie do nocnego tropienia aut, mini system alarmowy, elektromagnes i podnośnik domowej roboty. Ależ to wszystko mądrze brzmi, no nie? W tej książce jednak nauka jest przyjemnością, a skomplikowane sprzęty - prostymi do skonstruowania przedmiotami, jeśli się tylko wie, jak za nie zabrać.

I na dzieci to działa! Dobrze, że czytaliśmy książkę nocą, bo moi chcieli już od razu iść po colę i mentosy i konstruować robokota... W każdym razie, Niki i Tesla, w razie czego, dają gotowca, jak w prosty sposób (oczywiście z dyskretną pomocą dorosłego) owe urządzenia zbudować. I to jest naprawdę fajne! Poza tym, sama postać wujka Holta, nietuzinkowego, mocno zakręconego człowieka - naukowca, który na pierwszy rzut oka wydaje się nudziarzem, tak naprawdę jest mocno intrygująca. Stąd też książka niesie sygnał dla czytelników, że ani nauka, ani osoba się nią zajmująca nie muszą być nudne, a wręcz przeciwnie, mogą dostarczyć niesamowitych wrażeń. 

Bardzo podoba mi się pomysł Wydawnictwa RM, aby pokazywać dzieciakom, że nauki ścisłe mogą być fajne i przydatne w życiu codziennym. A jeśli te mądre rzeczy są ubrane w przygodę i opowieść detektywistyczną, to oto mamy przepis na świetną książkę dla dzieci. Mój Ośmiolatek i Dziesięciolatka bardzo się wkręcili, sądzę więc, że jeżeli tylko trafi się okazja, chętnie przeczytam im dalsze losy Niki i Tesli, tym bardziej, że zakończenie "Laboratorium pod napięciem" sugeruje, że w życiu dzieciaków w najbliższym czasie coś znowu się wydarzy.

Sardegna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz