Wydawnictwo: Silesia Progress
Liczba stron: 182
Moja ocena : 5/6
To, że jestem lokalną patriotką, kocham Śląsk i wszystko, co z nim związane, potarzam przy każdej okazji. Nie inaczej jest w przypadku literatury promującej nasze śląskie regiony, i mam tu na myśli zarówno książki pisane gwarą, albo mające wstawki po śląsku, a także te, które o Górnym Śląsku opowiadają, mówią o jego historii, kulturze, opisują czasy współczesne, albo po prostu akcja powieści rozgrywa się w naszej okolicy.
Nie mam może zbyt często okazji czytać typowo śląskich książek napisanych w gwarze, zresztą nie ukrywam, że taka lektura jest bardzo wymagająca, bo trzeba przełożyć sobie gwarę znaną ze słyszenia, na tą, w formie pisanej, a to dla mnie, choć Ślązaczki od pokoleń, nie jest wcale taką łatwą sprawą. Kiedy więc tylko nadarza się okazja na ćwiczenie tej umiejętności, z chęcią z niej korzystam.
"Sprawa Salzmanna" pani Moniki Kassner, polonistki, historyczki, Autorki książki dla dzieci "Zaginione perły księżnej Daisy", jest właśnie przykładem takiej literatury. Nie dość, że napisanej częściowo po śląsku, to jeszcze takiej, która opowiada o przeszłości naszego rejonu i pokazuje Śląsk, którego już nie ma.
Akcja powieści rozgrywa się w okresie międzywojennym w Świętochłowicach, zanim jednak dojdę do sedna sprawy i opowiem, o czym tak właściwie mówi "Sprawa Salzmanna", muszę wspomnieć, iż Autorka starannie rozbudowała tło wydarzeń, przedstawiając czytelnikom bardzo obrazowo ówczesne realia. W czasie lektury, jak na dłoni, widzimy obrazy Świętochłowic z lat 30-tych XX wieku, możemy przejść się klimatycznymi uliczkami miasta, zerknąć na wystawy sklepików: składu obuwniczego Cyryla Waleckiego, sklepu kolonialnego Henryka Bonka, lub wypić kawę w towarzystwie bohaterów, w restauracji u Mally'ego, czy Izaaka Lewka. Widać, ze pani Monika Kassner wie, o czym pisze, a Świętochłowice są bliskim jej miastem. Tło historyczne i społeczne jest szeroko zobrazowane, podobnie, jak wiele jest szczegółów dotyczących wyglądu ówczesnych dam, czy dżentelmenów, sposobów spędzania wolnego czasu, zasad prowadzenia handlu, czy choćby prowadzenia śledztwa (a to swoją drogą wokół tego tematu, będzie oscylowała powyższa historia).
Dlatego uważam, iż warto zainteresować się tą książką choćby tylko ze względu na to. Szerokie opisy realiów ówczesnego Śląska czyta się bardzo przyjemnie, choć zdaję sobie sprawę, że to nam, mieszkańcom tegoż regionu lektura sprawi pewnie największą frajdę.
Wracając jednak do sedna, główna akcja tej historii toczy się wokół śledztwa dotyczącego śmierci George'a Salzmanna, czyli majętnego, świętochłowickiego przedsiębiorcy, właściciela restauracji "U Mally'ego". Salzmann teoretycznie popełnił samobójstwo, załamany bankructwem swojego interesu, jego śmierć budzi jednak sporo wątpliwości, ciało bowiem jest zmumifikowane, prawdopodobnie za sprawą umieszczenia zwłok w specjalnej substancji, poza tym, przedsiębiorca miał sporo dłużników, którym winien był ogromne sumy pieniędzy. Istnieje więc poważne podejrzenie, że to któryś z nich zamordował George'a i upozorował jego samobójstwo.
Sprawą interesuje się miejscowy radca prawny, Adolf Jendrysek, który nie wierzy w oficjalną wersję śmierci Salzmanna i postanawia przyjrzeć się bliżej okolicznościom jego śmierci. Przy okazji całej sprawy odkrywa, że w restauracji "U Mally'ego" dochodzi do zuchwałych kradzieży. Ktoś podbiera najlepsze wiktuały ze spiżarni, nie jest jednak na tyle sprytny, by zatrzeć za sobą wszystkie ślady. Jako że Adolf jest wnikliwym obserwatorem, łączy kradzież z pewną piękną damą, doskonale znaną w Świętochłowicach, jednak przesłuchanie kobiety przybiera nieoczekiwany dla detektywa obrót...
Głównego bohatera, czyli radcę Jendryska mamy możliwość poznać nieco bliżej, a to za sprawą szczegółów z jego życia rodzinnego, do którego czytelnicy mają wgląd. Adolf to przyjemna postać, wzbudza pozytywne emocje, zresztą tak, jak i jego żona Hajdelka oraz córka Helga. Sam wątek kryminalny nie jest może jakoś specjalnie rozbudowany w tej historii, zresztą książka ma niecałe 200 stron, więc intryga nie może być mocno skomplikowana, ale to jest najważniejsze. "Sprawa Salzmanna" głównie przybliża Śląsk sprzed lat, a cała akcja kryminalna jest tylko dodatkiem, choć nie da się ukryć, że bardzo atrakcyjnym, do całej fabuły.
Książka przybliża śląską gwarę, prezentując ją szerszemu gronu czytelników, choć osobom, które jej nie znają, lektura może przysporzyć sporo trudności. Wydaje mi się, że dobrym rozwiązaniem byłyby tutaj przypisy, które czytelnikom nieobeznanym ze ślōnskŏm gŏdkom tłumaczyłyby poszczególne fragmenty napisane gwarą. Jo jeszcze na koniec moga skozać Hanysom, kierzy godać poradzom, ale nikej nie umiejom czytać po naszymu: czytejcie na głos!
Sardegna
Z chęcią zapisuję tytuł i koniecznie muszę się z nią zapoznać. Jestem bardzo ciekawa tej pozycji.
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, że poczułaś się zachęcona do lektury :)
UsuńRada z czytaniem na głos jest świetna, ja tak czasem robiłam czytając "Komisorza Hanusika" Marcina Melona :) wyrazy znane tylko ze słuchu dziwnie wyglądają zapisane, a po przeczytaniu na głos było ACHA to znom :)
OdpowiedzUsuńDokładnie! Też tak miałam z Hanusikiem, nawet mam zaczęty tom 4 "Umrzik w szranku", ale że jest on trochę opasły to nie mam czasu czytać go na głos :)
Usuń