Wydawnictwo: Lemoniada
Liczba stron: 392
Moja ocena : 3/6
Dzisiejszy wpis nie będzie miły, choć na taki mógłby się na pierwszy rzut oka zapowiadać. O "Urodzinach" autorstwa Davida Baddiela, pisarza dość znanego w świecie literatury dziecięcej, autora takich książek, jak "Agencja wynajmu rodziców" czy "Magiczny kontroler", nie będę miała dzisiaj niestety nic dobrego do powiedzenia.
Urocza książka, ze świetną okładką, ładnie wydana, idealnie pasującą wizualnie do pozostałych powieści Autora skierowanych do dzieci, z ciekawym opisem fabuły, wydawała mi się zabawną historią dla najmłodszych, która mogłaby się spodobać moim dzieciom. Mimo że jest dość opasłym tomiskiem, spokojnie nadawałaby się do czytania samodzielnego Jedenastolatki (ma dość duży druk i przejrzyste strony), ja jednak postanowiłam przeczytać ją na głos, aby również i Młody miał szansę poznać perypetie bohaterów, rodzeństwa Sama i Ruby.
Poza tym, trochę samolubnie, sama miałam ochotę przekonać się, o co chodzi z tymi powtarzającymi się urodzinami bohatera, i sprawdzić, czy faktycznie będzie to na tyle fajna i śmieszna historia, że chciałabym, aby na stałe znalazła się w naszej biblioteczce.
Nie wiem, jak tę historię oceniłaby moja Córka, gdyby przeczytała ją sobie samodzielnie. Wiem natomiast, że wspólne głośne czytanie nie skończyło się dobrze. I nie chodzi tu tylko o moje zdanie, nudnego dorosłego, który nie poczuł klimatu szalonej historii. To opinia moich dzieci, które po pierwsze, co wieczór dopytywały, czy dużo jeszcze zostało do końca, bo te "Urodziny" to jednak się trochę dłużą, a oni chętnie posłuchaliby czegoś innego (na przykład czwartego tomu "Opowieści z Narni", albo kolejnych przygód "Niki i Tesli"), po drugie, ci bohaterowie (Sam i Ruby) ciągle kręcą się w kółko i historia w ogóle nie posuwa się do przodu, po trzecie, te dialogi są jakieś dziwne (to słowa mojej Jedenastolatki). Wtedy wiedziałam już, że coś jest na rzeczy i to nie tylko moje wrażenie, co do tej książki jest negatywne, ale również głównych odbiorców, co jest już po prostu niepokojące. Doczytaliśmy jednak do końca, w myśl mojej zasady, żeby kończyć to, co się zaczęło, ale nie ukrywam, że im bliżej finału, tym z większą ulgą.
Jeśli chodzi o moje wrażenia z lektury, to przede wszystkim przeszkadzały mi sztucznie wykreowane dialogi, mnogość powtórzeń i zwroty, które z założenia miały być zabawne, ale w praktyce wychodziły nieco topornie. Naprawdę sporo czytam moim dzieciom na głos, często moduluję głos, stopniuję napięcie, buduję klimat, w przypadku "Urodzin" nie miałam zbyt wielkiego pola manewru. Wiele fragmentów jest przegadanych, wiele nic do historii nie wnosi, wątek główny właściwie nie ma finału, a zakończenie, choć sensowne, to gubi główny motyw, który umyka gdzieś w innych pobocznych zagadnieniach.
Tak, jak mówię, gdyby to było tylko moje zdanie, wzięłabym to na karb bycia dorosłym, który nie do końca czai dziecięcy humor (tak jak w przypadku serii "Domek na drzewie" - nie do końca rozumiem, ale skoro dzieci to bawi, nie oceniam). Jednak w tym przypadku, moje dzieci były równie niechętne, co już dało mi do myślenia.
Żeby nie było, że na temat książki nie mam nic pozytywnego do powiedzenia, muszę potwierdzić, że pomysł na fabułę jest naprawdę świetny. Jedenastoletni Sam tak bardzo uwielbia obchodzić dzień swoich urodzin, że nie potrafi myśleć o niczym innym. Jest to jego ulubiony dzień w roku, uwaga całej rodziny skupiona jest wtedy na nim, dostaje masę fajnych prezentów, smaczne śniadanie wprost do łóżka, do tego odwiedzają go dziadkowie i spełniane są jego wszystkie zachcianki. Kiedy dzień jego 11. urodzin, dobiega końca, Sam zauważa przez okno spadającą gwiazdę. Wypowiada życzenie, aby dzień jego urodzin obchodzony był codziennie.
W tym przypadku stwierdzenie: "uważaj, czego sobie życzysz, bo się jeszcze spełni" jest jak najbardziej trafne. Bowiem już następnego dnia chłopak przekonuje się, że kolejny raz ma urodziny, a wszyscy jego bliscy i przyjaciele są również przeświadczeni o tym fakcie, przygotowują niespodzianki urodzinowe i poczęstunek. Ale jak wiadomo, wszystko, co w nadmiarze, po czasie przestaje być fajne. Emocje urodzinowe opadają, pomysłów na uczczenie kolejnego "wyjątkowego" dnia brakuje, do tego dochodzi przesyt smakołykami, problemy finansowe rodziców, niechęć siostry, a także problemy ze zdrowiem. Sam postanawia "odżyczyć" sobie swoje urodzinowe życzenie, ale czy to w ogóle jest możliwe? Chłopak wpada na pewien sprytny plan, w realizacji którego ma mu pomóc jego młodsza siostra Ruby.
Czyż pomysł nie wydaje się fajny i zabawy, do tego z morałem pokazującym, że wszystko w nadmiarze jest szkodliwe? Zakładam, że "Urodziny" właśnie takie miały być z założenia jednak w praktyce wyszło zupełnie inaczej. Kończąc już ten przydługi i niezbyt miły wpis, chcę nadmienić coś pozytywnego: książce nie da się na pewno odebrać tego, że jest świetnie wykonana, ma bardzo ładną, zachęcającą okładkę, pasującą do serii i jest przejrzyście napisana, co sprzyjać będzie samodzielnej lekturze młodego czytelnika. Może gdyby tę historię moje dziecko przeczytało sobie samo, te wszystkie niedociągnięcia nie byłyby aż takie rażące, tego jednak nie dane mi będzie sprawdzić...
Sardegna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz