Wydawnictwo: Galeria Książki
Liczba stron: 292
Moja ocena : 4/6
Czasami na rynku pojawiają się książki, o których bardzo głośno się mówi. Mają świetną promocję, zazwyczaj piękną szatę graficzną, wizualnie prezentują się wspaniale, przez co jeszcze dodatkowo przyciągają oko potencjalnego czytelnika. Miałam taki epizod z "Lalkarzem z Krakowa" R.M.Romero. Gdzie nie spojrzałam, tam zerkała na mnie piękna okładka i sam tytuł, bardzo intensywnie promowany.
No ale spójrzcie, czyż okładka nie jest urzekająca? Poza tym, informacja, że historię rozgrywającą się w Krakowie napisała Autorka, która nie jest Polką i w naszym kraju była zaledwie dwa razy, sama w sobie jest intrygująca. Człowiek ma wielką ochotę sprawdzić, jak wyszła ta opowieść i czy faktycznie ktoś, kto nie ma zbyt wiele wspólnego z Polską jest w stanie napisać wartościową książkę na jej temat, a do tego jeszcze skierowaną do dzieci i młodzieży. Przyznajcie sami, ochota na lekturę jest wielka!
Zatem, będąc już po lekturze "Lalkarza z Krakowa" mogę potwierdzić, iż spełnił on moje oczekiwania? Czy okazał się trafem w dziesiątkę, czy raczej niecelnym, literackim strzałem? Jestem rozdarta, bo w moim odczuciu bliżej mu chyba do pudła, niż celnego trafienia. Dlaczego? Postaram się to wytłumaczyć poniżej, ale najpierw parę słów o fabule.
Główną bohaterką jest drewniana
lalka Karolina, która została w magiczny sposób ożywiona przez Cyryla Brzezika, tytułowego Lalkarza z Krakowa. Karolina przenosi się ze swojego świata lalek, który wbrew pozorom nie jest krainą mlekiem i miodem płynącą, tylko smutnym miejscem terroryzowanym przez panoszące się w nim Szczury, do pięknego polskiego miasta, niestety w dość niefortunnym momencie. 1939 rok jest bowiem dla Polski bardzo ciężkim czasem, kiedy w kraju rozpoczyna się wojna. Lalkarz Cyryl, mimo trudnej rzeczywistości, stara się jednak pracować normalnie i nadal prowadzi swój sklep z zabawkami. Przez to jednak, że jest człowiekiem mocno nieśmiałym, nie ma zbyt dobrych relacji z ludźmi, zaprzyjaźnia się natomiast z Karoliną, która staje się mu tak bliska, jakby od zawsze była częścią jego życia. Dzięki wesołej i otwartej na świat lalce poznaje także sympatyczną rodzinę pana Józefa, z którą spędza coraz więcej czasu.
Realia wojny są jednak bezlitosne. Żydzi zaczynają być prześladowani, stąd też i rodzina pana Józefa musi opuścić centrum miasta. Czy Cyryl i Karolina będą się temu biernie przyglądać?
Pomysł na fabułę "Lalkarza z Krakowa" jest jak najbardziej trafiony. Autorce udało się w "delikatny" i subtelny sposób pokazać młodym czytelnikom niełatwy w literaturze, temat wojny i Holokaustu. Lalka Karolina cały czas
towarzyszy swojemu opiekunowi, jest mimowolnym obserwatorem historycznych wydarzeń, więc jak można się domyślać opowieść nie będzie wolna od wzruszających i chwytających za serce, momentów. Widać, że Autorce tematyka wojny i zagłady Żydów nie jest jej obojętna, przeżywa to, o czym pisze i wkłada w nie wiele emocji.
Również opisy "prawdziwego" Krakowa, stojącego w obliczu wojny oraz
bajkowej krainy lalek - ojczyzny Karoliny, robią wrażenie. Nie są one mocno brutalne, raczej sugestywne, a czytelnik, nawet ten młodszy, znajdzie sporo podobieństw w
obu historiach. Niebezpieczny najeźdźca, stłamszony lud i próby walki z
wrogiem, choć dotyczą zupełnie innych realiów, mają ze sobą wiele
wspólnego.
Skąd więc moje nie do końca pozytywne wrażenia z lektury? Żebyście mnie dobrze zrozumieli, nie mam problemu z tym, że Autorka niewiele ma wspólnego z Polską, jak sama zresztą napisała w posłowiu, w naszym kraju była dwa razy, a na pomysł napisania książki wpadła w 2005 roku, kiedy to z wycieczką odwiedziła obóz Auschwitz - Birkenau. W swym postanowieniu napisania historii o okrucieństwie wojny i tym, co mało miejsce w obozie koncentracyjnym, utwierdziła się kilka lat później, przyjeżdżając do Oświęcimia, jako wolontariuszka, aby pomóc przy renowacji starego żydowskiego cmentarza. I to naprawdę jest godne podziwu. Podoba mi się takie podejście Autorki i zainteresowanie tematem poniekąd dla niej obcym. Jestem pewna, że pani Romero dowiedziała się na temat Holokaustu więcej, niż wie aktualnie niejeden z moich rodaków.
Stąd też absolutnie nie mam zastrzeżeń, co do części "historycznej" książki, jako że skierowanej do młodych czytelników, pokazanej w bardzo przystępny, a jednocześnie emocjonalny sposób, ani też z fabułą, która jest naprawdę interesująca. Problem mam raczej z formą, bowiem dla mnie książka napisana jest w jakiś taki nieuchwytnie "niewygodny" sposób. Próbowałam zrzucić to na karb tego, że skierowana jest do młodych czytelników, stąd też ma prosty, przystępny język. Z drugiej jednak strony, czytam dość sporo młodzieżówek i nie miałam nigdy takiego poczucia sztuczności, jak w przypadku "Lalkarza...". Książka ma w sobie coś takiego, nie wiem, może w sposobie narracji, może w tej "prostocie" i naiwności lalki Karoliny, że jej czytanie jest po prostu męczące. O ile w części "rzeczywistej" rozgrywającej się w czasie wojny, nie jest to jeszcze aż tak bardzo rażące, to rozdziały "fantastyczne", opisujące życie w krainie lalek autentycznie męczą i frustrują. Trudno mi jest to wyjaśnić, bo na pierwszy rzut oka, nie ma się do czego przyczepić, jednak skoro mnie, dorosłemu, czytanie sprawiało aż taką trudność, to obawiam się, że dzieciakom może być tylko gorzej...
W każdym razie, mam co do tej książki mocno mieszane uczucia, może wynikające po prostu ze zbyt wielkich oczekiwań. Liczyłam na tytuł roku pod względem treści, na chwilę obecną mogę ją jednak tylko wyróżnić w kategorii najpiękniejszej okładki. Oprócz cudownej strony wizualnej, wewnątrz również można znaleźć wiele smaczków, jak choćby brzegi stron przypominające regionalną, łowicką wycinankę. Jednak, jak wiadomo, wygląd to nie wszystko, stąd też "Lalkarz z Krakowa" dostaje tylko 4/6.
Sardegna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz