Pages

środa, września 03, 2014

"Bezmyślna" S.C. Stephens


Wydawnictwo: Akurat
Liczba stron: 670
Moja ocena : 3/6


"Bezmyślna" to moja kolejna, wakacyjna lektura. Szósta z dziewięciu, przeczytanych w czasie urlopu, książek. Powiem szczerze, bardzo się cieszę, że postanowiłam zapoznać się z ową powieścią właśnie w tym czasie, bowiem w innych okolicznościach nie byłabym chyba w stanie jej dokończyć. Natomiast w czasie wakacji, sącząc leniwie kawę na tarasie naszego domku letniskowego, treść książki przyswajała mi się samoistnie, żeby nie powiedzieć trochę bezmyślnie...

Nie wiem, do kogo docelowo skierowana jest ta powieść. Na początku wydawało mi się, że jest to typowe, babskie czytadło, w którym autorka wykorzystała, poważny, jednak mimo wszystko, motyw zdrady. Kiedy dotarłam gdzieś do jednej trzeciej części książki, stwierdziłam, ze to raczej powieść dla starszej młodzieży. Jednak im dalej brnęłam w historię "Bezmyślnej", tym mniej wiedziałam o jej przeznaczeniu. Nie mam pojęcia, jakiej grupie docelowej owa historia mogłaby przypaść do gustu.

Nie odmawiam praktycznie żadnej kobiecej literaturze. Bardzo rzadko ją krytykuję, bo nawet od tej mniej ambitnej nie oczekuję wiele, poza miłym spędzeniem czasu i odstresowaniem. Jednakże w tym wypadku o odpoczynku w czasie czytania nie mogło być mowy. Ponad sześćset stron identycznej treści, wydumanych dialogów, wysoce "głębokich" przemyśleń, opisów poranków, na które składają się głównie: picie kawy, opieranie bohaterów o blat kuchenny i późniejsza drzemka na kanapie. Może jestem za ostra w ocenie, ale wycinając z książki powyższe "momenty", z sześciuset stron zrobiłoby się dwieście, i może wtedy historia nadawałaby się do przyswojenia.

Motyw przewodni "Bezmyślnej" jest zupełnie prosty, ale to nie jest wada książki, bo wiadomo, że czasami najprostsze rozwiązania są najlepsze i dobrze rozwinięty wątek, choćby najbardziej banalny, mógłby przekształcić się w interesujący romans.  W tym przypadku jednak, nie spodziewajcie się cudów...

Tak więc mamy sympatyczną dwudziestokilkulatkę, Kierę, która zakochana jest od lat w Dennym. Chłopak wydaje się być ideałem. Przystojny Australijczyk, inteligentny, dobrze wykształcony, uchyliłby swej dziewczynie nieba. Kiera w pełni odwzajemnia jego uczucia, więc kiedy tylko Denny'emu nadarza się okazja objęcia wymarzonej posady w odległym Seattle,  dziewczyna porzuca wszystkie swoje plany i rusza za ukochanym. Przenosi się nawet na inną uczelnię, żeby tylko być bliżej swego wybranka. Na miejscu okazuje się jednak, że sielankę zakochanych burzy niesforny współlokator, Kellan. Przyjaciel Denny'ego prowadzi nieco swawolny tryb życia, ale w końcu jest gwiazda zespołu rockowego, więc mu wolno. Jego styl nie do końca pasuje Kierze, jednak z czasem bariera niechęci mija, a między współlokatorami zaczyna rodzić się wzajemna fascynacja.

Dalszy ciąg historii nie będzie dla nikogo zaskoczeniem. Romans rozgrywający się niemalże pod nosem Denny'ego będzie przechodził przez rozmaite fazy, aby w końcu doprowadzić do tragicznego finału.

Wszystko fajnie. Pomysł jest, bohaterowie są (zwłaszcza Kellan jest godny uwagi), ale wykonanie już niekoniecznie. Kiera ma cechy malutkiej dziewczynki, która sama nie wie czego chce, podejmuje jakieś irracjonalne decyzje, pije kawę, drzemie na kanapie i generalnie bardzo się nudzi. O przepraszam. Jeszcze uprawia seks. Raz z jednym, raz z drugim chłopakiem.
Denny błąka się bez celu. Niby ambitny, wie czego chce, a jak przychodzi co do czego błądzi, jak małe dziecko we mgle. Najbardziej konkretny z tego towarzystwa jest Kellan. Nie ukrywa swoich zamiarów, jest szczery i bezpośredni. Chociaż w finale zwątpiłam i w jego postać, więc praktycznie na jedno wychodzi.
Nie da się ukryć, że w całej tej historii sporo jest emocji, które  mogą się czytelniczkom "podobać". Można też się z nimi w jakiś sposób utożsamiać. W nadmiarze jednak wszystko jest szkodliwe, więc po kolejnych akapitach, opisujących identycznymi niemalże, słowami, to samo uczucie, przesyt przeradza się w niesmak. A to już nie jest fajne.

Tak, jak pisałam na początku, książkę dokończyłam tylko dlatego, że niezobowiązująco czytałam ją w czasie urlopu. W innych okolicznościach by się to nie udało. "Bezmyślna" (jakże trafiony tytuł!) jest pierwszą częścią trylogii. Nie mam pojęcia, co jeszcze na temat relacji Kiera-Denny-Kellan można by napisać. Dlatego nie sięgnę po kolejne tomy. Sześćset stron zdecydowanie mi wystarczy.

Sardegna

8 komentarzy:

  1. Chyba narazie sobie odpuszczę tę książkę;) może skuszę się w następne wakacje;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam wrażenie, ze ta książka przyswajalna jest tylko w wakacje, kiedy można leniwie przewracać jej strony. W innych okolicznościach może być nie do przetrawienia

      Usuń
  2. Jeszcze nie spotkałam się z pozytywną recenzją tej książki, Twoja notka to potwierdza :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do tej pory natknęłam się na jedną mega pozytywną opinię. Ale pisaną chyba przez bardzo młodą osobę, więc jestem w stanie zrozumieć to zauroczenie treścią...;)

      Usuń
  3. Jakiś czas temu miałam w planach zapoznać się z tą książką, po tej recenzji jakoś patrzę na nią zupełnie inaczej. Mój zapał ostygł, dlatego pozostanę przy niespełnionej zachciance. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skłamałabym, gdybym powiedziała, ze warto przeczytać... ;)

      Usuń