Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 490
Moja ocena : 3/6
Powieść Barbary Erskine zaczęłam czytać na urlopie, ale nie zdążyłam jej dokończyć, dlatego, mimo iż zrobiłam to w domu, nie wpisałam ją na listę 11 lektur wakacyjnych. "Dom ech" to jedna z książek, która w mojej biblioteczce obchodzi naprawdę zacny jubileusz. Trafiła do mnie w czasach przedblogowych razem z "Samotnością o północy" tej samej autorki, o ile jednak "Samotność..." przeczytałam w 2011 roku, to "Dom..." odłożyłam na wieczne "później".
Szykując lektury do zabrania na urlop, zaciekawił mnie opis okładkowy, bo według niego powieść ta zawiera wątki, które bardzo lubię w literaturze, czyli nawiedzony dom, starą rezydencję, zagadkę z przeszłości i tajemnicę rodzinną sięgającą kilka pokoleń wstecz.
Joss Grant została w dzieciństwie adoptowana i doskonale zna swoją rodzinną historię. Jednak mocno zaskakuje ją fakt, że po śmierci swej biologicznej matki otrzymuje olbrzymi spadek w postaci starej, rodowej rezydencji Belhedon Hall, leżącej na wschodnim wybrzeżu Anglii. Nieoczekiwane wsparcie finansowe bardzo się przyda, bowiem firma męża Joss podupada, a rodzinie się nie przelewa, dlatego też Grantowie z malutkim synkiem, Tomem, postanawiają od razu się przeprowadzić do nowego domu. Na miejscu, Belhedon Hall zadziwia ich, ale też przeraża, mnogością pomieszczeń, ogromną przestrzenią i ... zadłużeniem, jest to jednak tak piękne, klimatyczne i dostojne domostwo, pełne historii i rodzinnych pamiątek, że Joss nie przyjmuje opcji, aby go sprzedać.
Jednak od pierwszego dnia Grantowie słyszą niepokojące informacje o ich nowym domu. Miejscowy proboszcz, dawny kamerdyner, ale również sąsiedzi twierdzą, że w Belhedon straszy, a nad posiadłością krąży klątwa. Joss i Luke nie zważają jednak na ostrzeżenia i upajają się wręcz swoją własnością. Faktycznie, od momentu wprowadzenia się, przydarzają się im dziwne sytuacje, zwłaszcza Joss zaczyna być ich świadoma, kładzie to jednak na karb zmęczenia, natłoku obowiązków, stresu i słabego stanu zdrowia.
Z każdym kolejnym dniem Joss ma coraz większe wrażenie, że nie jest sama w pokoju, momentami widzi jakiś przemykający się cień, innym razem czuje dotyk, który początkowo przypisuje mężowi, z czasem jednak orientuje się, że pochodzi on z zupełnie innego źródła. Do tego, malutki Tom zaczyna budzić się z krzykiem w nocy mówiąc, że w pokoju jest jakiś obcy pan w stroju drwala podobny do tego z "Czarnoksiężnika z Krainy Oz". Joss początkowo sądzi, że synek zainspirował się czytaną bajką, jednak codzienne zdarzenia utwierdzają ją w przekonaniu, że posiadłość jest nawiedzona przez ducha w zbroi, a duch krążący po domu nie jest zbyt przychylnie nastawiony do nowych mieszkańców.
Co gorsza, historia biologicznej rodziny Joss, a właściwie jej drzewo genealogiczne sugeruje, że w przeszłości miało miejsce wiele zgonów małych dzieci, głównie chłopców, a przyczyna ich śmierci na pewno nie była naturalna. Fakt ten przeraża Joss, która zaczyna drżeć nie tylko o życie Toma, ale również drugiego, nowo narodzonego synka, Neda. W swych obawach jest jednak osamotniona, bo nie podziela ich Luke, który nie przyjmuje do wiadomości faktu istnienia ducha, a wszystkie dziwne sytuacje przypisuje zbiegom okoliczności. Nawet kolejne dramatyczne zdarzenia na terenie domu, których nie da się racjonalnie wytłumaczyć, nie przekonują go do opuszczenia posiadłości. Co będzie się musiało wydarzyć, aby Grantowie poczuli, że ich życiu grozi realne niebezpieczeństwo?
To, co dzieje się Belhedon Hall to jedno, natomiast duch i jego historia żyją własnym życiem. Nieszczęśliwa dusza, która utknęła w murach domu Joss ma swoją przeszłość, sięgającą epoki Wojny Dwóch Róż, a jego opowieść odsłania się przed czytelnikiem w retrospekcjach/wizjach tworzących się w umyśle bohaterki. A ponieważ kobieta jest początkującą pisarką, postanawia wykorzystać ową historię do stworzenia własnej książki, w której na nowo opowie, co wydarzyło się przed laty w Belhedon Hall, i jakie powiązania z jej drzewem genealogicznym ma ów tajemniczy duch.
"Dom ech" z założenia miał być horrorem, ja bym go jednak tak nie nazwała. Choć faktycznie wątek ducha jest mocno rozwinięty, nie ma tutaj takiego typowego napięcia towarzyszącego powieściom grozy. Powiedziałabym, że jest to bardziej historia obyczajowa z elementami horroru, jednak w czasie lektury nie odczuwałam zbyt wielkiego dreszczyku emocji. Moim głównym zażaleniem, co do tej powieści jest fakt, że historia ta jest nieziemsko przegadana! Ma 500 stron, a jej konkretną treść można by spokojnie zmieścić w 200. Gdyby usunąć z niej nadmiar opisów i rozważań głównych bohaterów, to powieść miałaby zdecydowanie większą dynamikę i byłaby lepiej przyswajalna. Trochę szkoda, bo zarówno wątek ducha, tajemnicy i nawiedzonego domu, jak i wprowadzenie retrospekcji z okresu Wojny Dwóch Róż, ma spory potencjał, który moim zdaniem, nie został należycie wykorzystany.
"Dom ech" nie będzie należał do moich ulubionych powieści, ale w sumie nie żałuję, że go w końcu przeczytałam, bo czas, jaki spędził w mojej biblioteczce zdecydowanie przekroczył już dozwoloną normę.
Sardegna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz