Wydawnictwo: Annapurna
Liczba stron: 256
Moja ocena : 4/6
Mam fazę na literaturę wysokogórską. Jako że sprawia mi ona wyjątkowa przyjemność, w ostatnim czasie przeczytałam aż trzy książki o tej tematyce. Pierwsza to "Spod zamarzniętych powiek" Adama Bieleckiego, druga to "Tęsknota i przeznaczenie" Diny Štěrbovej (o której napiszę w najbliższym czasie), a trzecią jest właśnie powyższy "Atak rozpaczy" Artura Hajzera.
Jest to książka pochodząca z mojej własnej biblioteczki, dlatego zaliczam ją do tegorocznego, dobrze zapowiadającego się, wyzwania Z półki (9/?). Wymieniłam ją kiedyś przy okazji jednej z wymian książkowych ŚBKów i oczywiście odłożyłam na później, na lepsze czasy. Kiedy jednak przeczytałam dwie wyżej wymienione książki, postanowiłam, że idę za ciosem i nie wychodzę z tematu gór. Poza tym, ciekawiły mnie wydarzenia z perspektywy Artura Hajzera, człowieka, który stał się niejako łącznikiem między starszym pokoleniem himalaistów, a młodymi, lodowymi wojownikami.
Hajzer w młodości wspinał się z prawdziwymi legendami polskiego himalaizmu: z Jerzym Kukuczką (pierwsze zdobycie Manaslu, pierwsze zimowe wejście na Annapurnę) z Wandą Rutkiewicz (zdobycie Sziszapangmy), z Krzysztofem Wielickim czy Wojciechem Kurtyką. Wspiął się także na Dhaulagiri, Nangę Parbat. Natomiast z Adamem Bieleckim w 2011 zdobył Makalu. Był więc bez dwóch zdań postacią łączącą oba światy: dawnego i współczesnego himalaizmu. Dla starszych kolegów był młokosem, wchodzącym dopiero w świat gór wysokich, dla młodych natomiast był już doświadczonym wspinaczem, mogli więc dla siebie czerpać z jego doświadczeń. To dla dzielenia się pasją i wiedzą, Artur Hajzer wskrzesił program Polskiego Himalaizmu Zimowego, który miał na celu zaangażowanie młodych wspinaczy w akcje na ośmiotysięcznikach.
Sporo informacji znalazłam o Hajzerze w książce "Kukuczka". Wzmianki na jego temat są także we wspomnianej przez mnie "Tęsknocie i przeznaczeniu" (w kontekście zimowego zdobywania ośmiotysięczników przez Wandę Rutkiewicz) oraz "Spod zamarzniętych powiek", chciałam więc skonfrontować, jak te historie wyglądały z jego perspektywy, i w jaki sposób "łącznik" pomiędzy starymi a młodymi himalaistami, opisał swoją historię.
Artur Hajzer był człowiekiem związanym ze Śląskiem. Choć urodził się Zielonej Górze, ostatnie lata swojego życia spędził w moim rodzinnym mieście. Zginął podczas zejścia z Gaszerbruma I w roku 2013, tuż po tragedii na Broad Peaku, którą przyjął bardzo osobiście, bowiem akcja zimowego wejścia na BP była pod szyldem PHZ.
Pierwsze wydanie "Ataku rozpaczy" pojawiło się w latach 90-tych. Egzemplarz, który czytałam jest natomiast wydaniem drugim, pochodzącym z roku 2012, wzbogaconym o przedmowę Autora i jak sam on zaznaczył, nie ma w nim większych zmian treści. Hajzer opisuje swe początki we wspinaniu, współpracę ze "starą gwardią" himalaizmu, która miała swój rozkwit w latach 80 - tych XX wieku, swoje pierwsze sukcesy i porażki.
Powiem szczerze, że z wszystkich wysokogórskich historii, jakie czytałam, ta podobała mi się najmniej. Nie chodzi mi absolutnie o tematykę czy fakt, że dotyczy starego pokolenia himalaistów, bo o tamtej bogatej epoce, czytam z równie wielką chęcią, co o wydarzeniach współczesnych. Zarzuty mam raczej do samej formy książki i sposobu prowadzenia opowieści. Od razu widać, że Artur Hajzer nie miał wsparcia dziennikarskiego, w pisaniu tej książki, dlatego też niektóre fragmenty opowieści są chaotyczne, trochę toporne, nie mają takiej płynności i plastyczności, jak to miało miejsce w przypadku "Kukuczki" czy "Spod zamarzniętych powiek".
Drugim takim aspektem może być fakt, że książka nie ma konkretnych rozdziałów, tylko jest podzielona na fragmenty. Jednak ten podział jest bardzo chaotyczny, i w sumie tylko nagłówek, informacja na górze każdej strony, mówi, czego dotyczy dana część. Jedna historia wejścia na ośmiotysięcznik jest przeplatana różnymi innymi rzeczami. Przykład? Opowieść o zdobywaniu Lhotse w 1985 poprzecinana jest historią o Alpach, pochodząca z roku 1984, a także zimowym zdobywaniu Kangchenjunga na przełomie 85/86 roku. Podobnie sytuacja wygląda przy okazji opisywania Mansalu. Tutaj Autor wtrącił techniczne opisy wspinaczki i swoje osobiste dygresje. Ja to wszystko rozumiem. To "pomieszanie" miało zapewne spowodować, żeby czytelnik się nie znudził, a historie były urozmaicone, ale powiem szczerze wprowadziło to tylko niepotrzebny chaos i mętlik w głowie.
Nie do końca mi się to podobało. Wydarzenia mieszały mi się, nie mogłam ułożyć ich w jakiś sposób chronologiczny i połączyć z tym, co już wiem. Wydawało mi się, że wydarzenia opisane z perspektywy Hajzera uzupełnią mi fakty, o których już czytałam, czułam się jednak tak, jakby poznawała zupełnie nowe historie.
"Atak rozpaczy" jest wzbogacony zdjęciami himalaisty z jego prywatnego archiwum. Książka jest ładnie wydana i myślę, że miłośnikom literatury wysokogórskiej, mimo pewnych mankamentów, i tak sprawi wielką radość.
Artur Hajzer był człowiekiem wyjątkowym, wielką postacią polskiego himalaizmu, człowiekiem, który wskrzesił PHZ, a dzięki jego programowi wielu współczesnymi wspinaczom udało się zaistnieć. Bardzo młodo odpadł od jednej ze ścian Kuluaru Japońskiego Gaszerbruma I. Mógłby jeszcze przez wiele lat swoim doświadczeniem wspierać młode pokolenie lodowych wojowników i wziąć udział w niejednej wyprawie. Wiem, że na koncie Artura Hajzera jest jeszcze jedna książka. Na pewno sięgnę po nią, jeśli tylko będę miała okazję.
Sardegna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz