Pages

wtorek, czerwca 14, 2016

"Kot, który zgubil dom" i "Przejście", czyli dwa nowe tomy serii "Poczytaj ze mną"

Rok temu, w maju, pisałam o akcji czytelniczej Wydawnictwa Egmont "Poczytaj ze mną", która wspiera ideę czytelnictwa wśród dzieci, a właściwie ideę czytania dzieciom. O czytaniu w wykonaniu moich osobistych dzieci, i o czytaniu dla nich, napisałam już wiele postów (polecam TEN, w którym piszę, jak moje dzieci nauczyły się czytać same), dlatego nie będę tego dzisiaj powielać. Chciałam natomiast zaprezentować Wam dwa nowe tomy, który pojawiły się w serii "Poczytaj ze mną" i uzupełniają kolekcję prezentowaną w TYM poście.

Do czterech książeczek w kolekcji ("Ząb czarownicy" - humor, "Na ratunek Karuzeli" - przygoda, "Pan od angielskiego" - fantasy, "Baśń o świętym spokoju" - baśń), 


dołączyły kolejne cztery ("Gdy pada deszcz. Przejście" - fantasy, "Kot, który zgubił dom" - reportaż, "Różowe babeczki" - kryminał, "Po co komu mamut?"- bajka). 

Książeczki prezentują różne gatunki literackie i pokazują małym czytelnikom, że ich lektury nie muszą ograniczać się tylko do bajek czy baśni. W zestawie znajdziemy historię przygodową, kryminalną, opowiastkę fantasy, czy mini reportaż. 

Dwie poniższe książeczki zostały osobiście wybrane przez moją Ośmiolatkę i należą akurat do gatunku fantasy i reportażu. Bardzo edukacyjna okazała się ta druga, kiedy po lekturze miałam świetną okazję wytłumaczyć Młodej, co to jest reportaż i czym się różni od tradycyjnych książeczek, które czyta.

"Kiedy pada deszcz. Przejście" Zofia Stanecka  
Liczba stron: 48
Moja ocena : 5/6


Pewnego wieczoru, kiedy pada deszcz, Gaja zauważa za oknem starszą panią - znajomą sąsiadkę, która zachowuje się nieco dziwnie. Ubiera się więc przeciwdeszczowo i wędruje jej śladem. W ten sposób trafia na magiczne przejście, a za jego drzwiami ... no właśnie! Gaja przenosi się do niezwykłej krainy pełnej przedziwnych stworzeń. 
Czy to nie jest fantasy dla najmłodszych, jak się patrzy?!



"Kot, który zgubił dom" Ewa Nowak
Liczba stron: 48
Moja ocena : 5/6


O kocie, który zgubił się rodzinie irackich emigrantów, słyszał cały świat. Kunkush, piękny rasowy zwierzak, został zabrany przez swą rodzinę i wraz z nimi uciekał z kraju. Niestety podczas transportu wypadł za burtę łodzi i zaginął bez wieści. Odnalazł się kilka tygodni później w Norwegii, gdzie jego nowi opiekunowie postanowili oddać kota prawowitym właścicielom. To niesamowita historia, która zdarzyła się naprawdę, pokazuje dzieciom, że literatura dokumentuje także autentyczne wydarzenia. Tak, jak napisałam, historia Kunkusha okazała się bardzo edukacyjna, bo poza poruszeniem kwestii reportażu, dała tez początek dyskusji o istnieniu wojen na świecie i miejsc, gdzie życie wygląda zupełnie inaczej niż w Polsce.

Jeżeli macie więc w domu pierwszo, drugoklasistę, bądź przedszkolaka, który potrafi już czytać, zachęcam do zaopatrzenia się w najnowsze tomy serii Egmontu "Poczytaj ze mną". Tekst jest doskonały do czytania samodzielnego, ale przede wszystkim do czytania z rodzicami.  Poświęcając na czytanie dziecku 20 minut dziennie, dajemy mu świetne podstawy do pokochania literatury, rozwijamy jego wyobraźnię, poszerzamy słownictwo i pokazujemy pasję. Wiem, że to wszystko zaowocuje w przyszłości. Dlatego zachęcam Was do przyłączenia się do akcji i czytania dzieciom przy każdej możliwej okazji.

Sardegna

niedziela, czerwca 12, 2016

"Biała Rika" Magdalena Parys



Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 304
Moja ocena : 6/6


Niezwykle trudno jest mi pisać o wyjątkowych książkach. "Biała Rika" Magdaleny Parys wzbudziła we mnie tak niesamowite emocje, że przez kilka dni od zakończenia lektury nie mogłam się zabrać za tworzenie tego wpisu. W sumie, choćbym nie wiem, jak się starała, i tak nie oddam wszystkich genialnych, ale ulotnych wrażeń, których powieść dostarcza. Proponuję więc, aby wszyscy, którzy poczuli się zaciekawieni moim wstępem, koniecznie sięgnęli po książkę i przeżyli ją po swojemu. Dla każdego czytelnika, wydarzenia i wątki, do których nawiązuje Autorka, mogą mieć inne znaczenie i mogą wiązać się z innymi wspomnieniami. 

Zanim przejdę do treści "Białej Riki", wspomnę tylko, że najważniejsza postać, narratorka - Dagmara, najpierw dziecko, później nastolatka i dorosła kobieta, jest poszukiwaczką. Osobą, która postanawia odkryć prawdę o swojej rodzinie i spróbować połączyć z nią swoje losy. Tak naprawdę nie wiadomo, ile jest Magdaleny Parys w Dagmarze, a ile Dagmary w Autorce, ale można się domyślać, że historia nie zrodziła się tylko w wyobraźni pisarki, ale ma swoje korzenie w autentycznych wydarzeniach.

Dzięki temu opowieść staje się jeszcze bardziej wyjątkowa i bliska czytelnikom. Jeżeli do tego dodamy formę, w jakiej napisana jest książka, czyli zupełnie nietradycyjną postać luźnych zapisków, szkiców, notatek spisanych na marginesie, niezredagowanych przez redaktorkę powieści, otrzymamy coś wyjątkowego: powieść - mieszankę wybuchową - sagę, która zupełnie swą formą jej nie przypomina, biografię, powieść obyczajową i filozoficzną. Historię o miłości, rozstaniu, pamięci, przebaczeniu, tęsknocie, tożsamości i poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi. Opowieść o ludziach, którzy musieli opuścić swoje rodzinne okolice i ukochane miejsca, z różnych powodów, o ich pogodzeniu się, a czasami, o walce z losem.

Zdaje się Wam, że jest tego wszystkiego trochę za dużo? Bez obaw! Styl Autorki jest oszczędny, rozdziały krótkie, ale za to pełne treści. Wszystko tak, jak lubię: krótko i na temat. Bez przegadania, podane w interesujący i bardzo mądry sposób. Pozornie posiekana fabuła, nawiązywanie do różnych postaci, różnych przedziałów czasowych jest zmyślnym zabiegiem Autorki, który sprawia, że prezentowana historia, z rozdziału na rozdział, jawi się czytelnikowi, jako doskonała całość. 
Każdy kolejny zapisek stanowi kolejny puzzel, który idealnie pasuje do prezentowanej układanki. Bardzo mi się to podobało. Lubię lektury, które wymagają zaangażowania, a "Biała Rika" taka właśnie jest.

Historia Dagmary i jej rodziny jest trochę zamieciona pod dywan. Sporo w niej tajemnic i niewyjaśnionych spraw. Ale czy to nie brzmi znajomo? Tak przecież wygląda praktycznie historia większości naszych rodzin. Mam wrażenie, że gdybyśmy poszperali w życiorysie naszych przodków, również znaleźlibyśmy ciekawe wątki i wydarzenia, o których do tej pory, nie mieliśmy pojęcia. Dagmara chce jednak wiedzieć. Wraca do swego dzieciństwa i młodości, przeszukując wspomnienia związane z przyszywanymi dziadkami, rodzicami, dalszymi krewnymi, krok po kroku kompletując wiedzę, na temat tego, co wydarzyło się w roku 1945. Nie robi tego bezcelowo. Próbuje złączyć losy przyszywanej babci Riki z własną historią, która po latach przypomina nieco tę, sprzed sześćdziesięciu lat.

Autorka nie podaje jednak czytelnikowi gotowych rozwiązań. Sami musimy poruszać się między zawiłymi meandrami rodzinnymi, w których czasami od więzów krwi, ważniejsze są powiązania emocjonalne.
I właśnie to jest w książce wyjątkowe. Wspaniałe bogactwo doznań.

Poza tym, że w "Białej Rice" Autorka porusza ważny temat emigracji, przynależności do miejsca, do narodowości, budowania poczucia własnej tożsamości, rozlicza się z rodzinną przeszłością, pokazuje także Polskę w czasach PRLu, bardzo szczegółowo opisując ówczesną rzeczywistość, widzianą oczami dziecka. A więc, pełną pozytywów, dziecięcej naiwności, ciekawości świata i prostoty.

"Biała Rika" to mój kandydat do numeru jeden, w rankingu książek przeczytanych, w 2016 roku. Jest to wspaniała, wyjątkowa książka, która zapada w pamięci na bardzo długo. I nie chodzi tylko o fakt, że mówi o ważnych rzeczach, ale może stać się prywatnym rozliczeniem z przeszłością, dla każdego z nas. Gorąco polecam!

Sardegna

piątek, czerwca 10, 2016

"Felix, Net i Nika oraz Klątwa Domu McKillianów" Rafał Kosik


Wydawnictwo: Powergraph
Liczba stron: 400
Moja ocena : 4/6

Kiedyś dawno temu, miałam okazję czytać pierwszy tom kultowej serii dla młodzieży, autorstwa Rafała Kosika "Felix, Net i Nika oraz Gang Niewidzialnych Ludzi". I powiem szczerze, to był strzał w dziesiątkę! Prawdziwa petarda! Bardzo podoba mi się ta historia, młodzi bohaterowie i w ogóle cały pomysł na cykl. Nie pomyślałabym, że młodzieżowa powieść tak mnie zaciekawi. Pisałam już o tym przy okazji "Gangu Niewidzialnych Ludzi", że Felix, Net i Nika to taki kwiat współczesnej młodzieży: mądrzy, zaradni, a do tego bardzo kulturalni i sympatyczni. Gimnazjaliści, jak się patrzy! Ale tak poważnie, Autor stworzył naprawdę fajnych bohaterów i przypisał im masę interesujących przygód, przeplatanych wątkami fantastycznymi, sensacyjnymi, a czasami nawet z wątkami grozy, jak w prawdziwym horrorze.

Osobiście nie należę już do młodzieżowej grupy docelowej "Felixa, Neta i Niki", a jednak bardzo wkręciłam się w historię z tymi mądrymi dzieciakami, w roli głównej. Po "Gangu..." miałam jednak spora przerwę i dopiero teraz przeczytałam kolejny tom serii - "Felix, Net i Nika oraz Klątwa Domu McKillianów". Powyższy tom jest akurat 13 z serii i można go czytać niezależnie, jednakże obawiałam się trochę, że jednak zbyt wiele z życia bohaterów przegapiłam. 

I rzeczywiście, Felix Net i Nika nie są już tymi gimnazjalistami, których pamiętam z tomu pierwszego. Są starsi, bardziej dojrzali, mają swoje "dorosłe" problemy, pomiędzy nimi rodzą się nowe relacje (bowiem każdy z ich przeżywa swoje pierwsze miłosne rozterki). Oczywiście zagłębiając się w lekturę można zorientować się w aktualnej sytuacji bohaterów, choć polecam jednak zaznajamianie się z ich przygodami w odpowiedniej kolejności. Sytuacja, z jaką przyjdzie im zmierzyć się w tomie trzynastym, także będzie bardziej wymagająca i mroczna, od tej, z początku ich znajomości, opisanej w "Gangu...".

W ogóle, cała akcja "Klątwy Domu McKillianów" jest mroczna i niepokojąca. Wydarzenia rozgrywają się w posiadłości szkockiego zamku, w którym Felix, Net i Nika, pojawiają się na zaproszenie swojego zagranicznego przyjaciela, a na miejscu okazuje się jednak, że za sprawą niespodziewanego zbiegu okoliczności, bohaterowie zjawili się o miesiąc za wcześnie. Nikt nie czeka na ich przybycie, nikt z ich pojawienia się w posiadłości, się nie cieszy. Do tego, zamek, w którym mają spędzić najbliższe tygodnie, wydaje się być wyjętym z najstraszniejszych, wiktoriańskich horrorów. Już pierwszej nocy dzieją się jakieś niepokojące rzeczy. Całej trójce śni się ten sam sen, z krypty wychodzi jakaś tajemnicza zjawa, w fosie otaczającej szkocki zamek siedzi morski potwór. Wszyscy mają omamy wzrokowe i dziwne, niepokojące sny. Trójka przyjaciół naprawdę nie potrafi już określić, co jest prawdą, a co tylko wytworem ich wyobraźni. Właściciele zamku też wydają się być dziwni i coś wyraźnie ukrywają.

Bohaterowie próbują dowiedzieć się, co tak właściwie jest grane, i co skrywa posiadłość McKillianów. Odpowiedzi muszą szukać także w Londynie, gdzie zostają tam wysłani przez gospodarza domu, ale w stolicy czeka na nich również wiele niebezpiecznych i tajemniczych przygód. Jaką tajemnicę skrywa dom i co próbuje przekazać bohaterom? O co chodzi z tajemniczą klątwą, która ciąży na domostwie? Kim jest Valory McKillian, i co z tym wspólnego mają tajemnicze sny, które nawiedzają nastolatków?

Powiem szczerze, że "Gang Niewidzialnych Ludzi" podobał mi się bardziej niż "Klątwa...". Wolę chyba Felixa, Neta i Nike w bardziej niewinnym i dziecinnym wydaniu. Jednakże rozumiem, że bohaterowie dorastają i czytelnicy muszą podążać za nimi, ich przygodami i sprawami. Jako że zmiany są dobre, to trzeba się z nimi oswoić. Niemniej jednak, podobał mi się ten tom przygód bohaterów. Zwłaszcza część pierwsza, związana z pobytem w szkockiej posiadłości. Część druga, umiejscowiona w Londynie przypadła mi może nieco mniej do gustu, ale za to zakończenie zrekompensowało mi wszelki niedosyt. 

Na wyróżnienie zasługuje też genialnie wydanie serii, ale to nie jest nowość, bowiem Powergraph przyzwyczaił czytelników do wspaniałych wydań książek Rafała Kosika. Piękne, twarde okładki, charakterystyczna grafika. Takie książki doskonale się czyta i wspaniale kolekcjonuje na półce. Mam nadzieję, że może kiedyś uda mi zebrać całą serię przygód tych najbardziej znanych, polskich nastolatków, a kiedyś, w przyszłości, podsunąć własnym dzieciom do czytania.

Cieszę się, że seria Felix Net i Nika jest tak popularna na rynku. Jest to genialna propozycja dla nastolatków, tych starszych i tych młodszych, ale jak widać, także osoby dorosłe, czego jestem najlepszym przykładem, znajdą w serii coś dla siebie.
Sardegna

wtorek, czerwca 07, 2016

"Świerszczyk. Wielka Księga"


Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 232
Moja ocena : 6/6

Z okazji 70-lecia istnienia czasopisma dla dzieci "Świerszczyk", Wydawnictwo Egmont wydało olbrzymią, Wielką Księgę, czyli zbiór interesujących opowiadań, komiksów, czytanek, opublikowanych w wybranych, archiwalnych numerach. 

Opowiadania i wiersze znajdujące się w Wielkiej Księdze nie są ze sobą w prawdzie powiązane tematycznie, ale można doszukać się pewnego klucza, według którego zostały ułożone. Wszystko przebiega zgodnie z rokiem kalendarzowym, ale nie ma co doszukiwać się powiązań z każdą porą roku, czy miesiącem, bowiem opowiadania mają bardzo szeroką tematykę i dotykają przeróżnych dziedzin. Niektóre z nich są fantastyczne, inne pochodzą z życia codziennego dzieciaków, niektóre z nich są bajkami, jeszcze inne są bardziej współczesne. Część z nich porusza trudne tematy, część jest bardziej przyjemna i zabawna. Opowiadania są przeplatane wierszykami, a także komiksami i czytankami z dużą czcionką, do czytania samodzielnego przez małego odbiorcę. W niektórych tekstach słowa zastąpiono obrazkami, inne są króciutkimi rymowankami. 

Ogólnie, cała księga wygląda, jak Świerszczyk, tylko w sporym powiększeniu/pogrubieniu. Zawiera w sumie wszystko to, co można znaleźć w pojedynczych egzemplarzach czasopisma: coś do czytania samodzielnego, coś do czytania z rodzicami, charakterystyczne komiksy, historyjki obrazkowe, wierszyki i zabawy słowem. Do całości brakuje tylko typowych dla Świerszczyka krzyżówek, labiryntów czy innych zadań logicznych. Moim zdaniem jednak, dobrze się stało, że ich nie ma, bowiem pisanie po tak pięknie wydanej książce byłoby strasznym czynem!

Wielka Księga to świetna propozycja dla dzieciaków, rodziców, ale także nauczycieli. Opowiadania z tego zbioru można spokojnie wykorzystać na zajęciach, czytając je po kolei (tak, jak ja zrobiłam przy wieczornym czytaniu), ale także można także wybierać poszczególne historie i dopasować je do tematu lekcji. Czy to zajęcia w przedszkolu, w klasach I - III, czy na świetlicy,  Wielka Księga na pewno się przyda i będzie źródłem inspiracji dla wychowawczyń. 

Pracując owego czasu na świetlicy szkolnej, przygotowując się do zajęć, wielokrotnie korzystałam z archiwalnych numerów Świerszczyka. Aż żałuję, że nie miałam wtedy do dyspozycji Wielkiej Księgi. Z taką pomocą byłoby o wiele prostsze. 

Na uwagę zasługuje fakt, że Wielka Księga została wyróżniona w plebiscycie na najlepszą książkę dla dzieci roku 2015. Ale w sumie w ogóle mnie to nie dziwi, gdyż jest to pozycja o bardzo wielkich walorach edukacyjnych, pięknie wydana, o twardej oprawę, dobrej jakości papierze i cudnych, charakterystycznych dla czasopisma, ilustracjach. Ponad dwustu stronicowa księga to prawdziwa perełka dla fanów Świerszczyka. I nie tylko tych najmłodszych, ale i  tych nieco starszych, dla których czasopismo owego czasu odgrywało istotną rolę w życiu.
 
Moje dzieci bardzo polubiły Świerszczyka. Wiadomo, że niektóre opowiadania bardziej przypadł im do gustu, inne nieco mniej, ale liczy się ogólne wrażenie, które było bardzo pozytywne. O dziwo, Młody wykazał wielkie zainteresowanie rymowankami i krótkimi wierszami. Zdziwiło mnie to nieco, bo nigdy nie widziałam u niego większego zainteresowania poezją, a tutaj proszę, zaskoczenie! Myślę że po pierwszym czytaniu wspólnym, Siedmiolatka na pewno sięgnie po Świerszczyka, żeby przeczytać samodzielnie wybrane opowiadania. Dlatego postawiłam Wielką Księgę Świerszczyka na dolnej półce, żeby mieć do niego dostęp. Na pewno wrócimy do niego nie raz!
Sardegna

poniedziałek, czerwca 06, 2016

"Nieszczęścia chodzą stadami" Agata Przybyłek


Wydawnictwo: Czwarta Strona
Liczba stron: 272
Moja ocena : 5/6


"Nieszczęścia chodzą stadami" to druga książka autorstwa Agaty Przybyłek, młodej pisarki, która zadebiutowała rok temu w Czwartej Stronie, powieścią "Nie zmienił się tylko blond". Historia Iwonki, bohaterki "Blondu..." bardzo przypadła mi do gustu, głównie ze względu na to, że była bardzo, bardzo zabawna, a mnie rzadko kiedy zdarza się autentycznie śmiać podczas lektury książki.W tym przypadku tak właśnie było, dlatego kiedy dowiedziałam się, że autorka wydaje drugą powieść, niejako kontynuację "Blondu..." od razu postanowiłam zapoznać się z perypetiami znanych mi bohaterek.

Tym razem jednak, postacią pierwszoplanową nie jest Iwonka z rodziną, tylko Marta, jej kuzynka, dziewczyna, która po latach mieszkania z granicą wraca do rodzinnej wsi Sosenek. Marta, po śmierci rodziców szukała swojego miejsca na ziemi. Po drodze, zaplątała się w dwa nieudane związki, których owocami jest dwójka nieślubnych dzieci, a ostatecznie została zmuszona do powrotu na wieś, z której tak przed laty skwapliwie uciekła.

Dla pani Halinki, mamy Iwonki pojawienie się Martusi wydaje się być zbawienne, gdyż starsza pani po wyprowadzce Iwonki i dzieciaków odczuwała wielką stratę i pustkę. Przyjazd córki chrzestnej miał być okazją do wykazania się i odwrócenia czarnych myśli i w sumie miał też być swoistą atrakcją. Okazuje się jednak, że wszystko jest pięknie tylko w teorii, bo kiedy Marta przyjeżdża do Sosenek, wychodzi na jaw jej wielka tajemnica.

Dziewczyna przyjeżdża z dwójką małych dzieci, z których jedno jest zupełnie czarne! Dla pani Halinki jest  to cios prosto w serce, dlatego postanawia za wszelką cenę ukryć małego Krzysia w czterech ścianach swojego domu, a Marcie obrzydzić pobyt we wsi tak skutecznie, aby dziewczyna wraz ze swoją dwójkę nieślubnych dzieci, jak najszybciej opuściła Sosenki i nie robiła jej "wstydu". Marta ma jednak inne plany. Postanawia nie zważać na fochy cioci Halinki i sama zatroszczyć się o los swój i swoich dzieci.

"Nieszczęścia chodzą stadami", choć napisane w podobnej formie, jak "Nie zmienił się tylko blond", nie są tak zabawne, ani humorystyczne, ale na usprawiedliwienie tego jest fakt, że historie są zupełnie inne i nie ma co ich porównywać. Opowieść o Marcie jest bardziej gorzka, niż historia Iwonki, ale też u Marty wydarzyło się o wiele więcej złego. Podobała mi się determinacja dziewczyny i próby, żeby na przekór losowi, ułożyć sobie życie. Choć Marta wydawała mi się momentami strasznie naiwna i dziecinna (może to przez te zdrobnienia imienia?), w sumie ją polubiłam i kibicowałam jej poczynaniom. Podobało mi się nawiązanie w książce do postaci, które występowały w "Blondzie". W tej części też pojawił się szalony dyrektor szkoły, panie gospodynie ze wsi, oryginalny pan Bronek, ciocia Halinka i wyjątkowo spokojny wujek, w przelocie pojawia się także Iwonka oraz jej dzieci.  Szkoda, że Autorka nie pokusiła się o rozwinięcie humorystycznej strony całej tej historii i wykreowanie zabawnej, słodko - gorzkiej opowieści. Brakowało mi śmiechu, który był dominujący w "Blondzie". Szkoda...

Powyższa powieść to już kolejna książka kobieca, wydana przez Czwartą Stronę, w "Serii z Babeczką".  Mam nadzieję, że wydawnictwo nie poprzestanie na tych tomach i wyda kolejne sympatyczne obyczajówki, z kobietami w roli głównej. A ponieważ dwie mają już zapowiedź ("Nie ma tego złego" oraz "Nie do wiary!"), zdaje mi się więc, że Wydawnictwo nie raz jeszcze zaskoczy swe czytelniczki.

Sardegna

sobota, czerwca 04, 2016

"Macierzyństwo bez Photoshopa"


Wydawnictwo: Sensus
Liczba stron: 118
Moja ocena : 6/6

"Macierzyństwo bez Photoshopa" to zbiór szczerych, zapadających w pamięć, zapisków siedemnastu kobiet i trzech mężczyzn, które powstały z myślą o czwartej edycji charytatywnego projektu "Macierzyństwo bez lukru". Jest to akcja zaangażowana społecznie, w której matki i ojcowie nie boją się mówić prawdy o macierzyństwie i ojcostwie oraz blaskach i cieniach tego stanu.  Dochód z każdego sprzedanego egzemplarza powyższej książki, przeznaczony będzie na konto chorego Mikołaja Kamińskiego, podopiecznego Fundacji Dzieciom Zdążyć z Pomocą. 

Książka trafiła w moje ręce dzięki Jankowi z Tramwaju nr 4, który okazał się być jednym z trzech męskich głosów w tej publikacji. I powiem Wam, że chciałam tylko zerknąć na Jego tekst, a potem odłożyć książkę "na później", jednak felietony o tak bliskiej mi tematyce, tak mnie wciągnęły, że skończyłam pół godziny później z przeświadczeniem: "jak dobrze, że inne kobiety też tak mają, a ja nie jestem sama w swoich zmaganiach z kompleksami i różnymi schematami, narzucanymi matkom, przez otoczenie".

Projekt "Macierzyństwo bez Photoshopa" mówi o wyjątkowym, ale trudnym etapie w życiu kobiety, ciąży i czasie po ciąży, widzianej jednak z perspektywy kultu ciała. Mowa jest tutaj o przeświadczeniu, że kobieta po porodzie musi jak najszybciej dojść do siebie w kwestii fizycznej, a jej ciało musi przypominać to sprzed ciąży. Wiadomo, że niektóre panie mają do tego predyspozycje i praktycznie parę tygodni po, wyglądają szczupło, wracając do dobrej formy. Innym paniom zajmuje to znacznie więcej czasu. Do tego dochodzą problemy z ubraniami, które nijak nie pasują na pociążową figurę, rozstępy na brzuchu, obwisłe piersi, cellulit czy nadprogramowe kilogramy, które za nic nie chcą opuścić ciało. To wszystko nie wpływa dobrze na psychikę kobiety i na jej samopoczucie.

Znam ten ból. Przerabiałam go dwukrotnie. Nigdy nie byłam super szczupła, ale przed ciążami ważyłam całkiem niezłe 63kg przy wzroście 178 cm i byłam prawie, że zadowolona ze swojego wyglądu (mówię prawie, bo zawsze zdawało mi się, że mam za dużo tu i ówdzie, ach jaka głupia wtedy byłam!). W pierwszej ciąży przytyłam 17 kg i po porodzie bardzo długo zmagałam się z 7 kg na plus. Źle się z tym czułam, ale praktycznie za niedługo byłam w drugiej ciąży, więc dodatkowe kilogramy zeszły już na drugi plan. Kiedy urodziłam Młodego, problem wrócił, a waga nijak nie chciała wrócić do dawnych czasów. Trochę spadła poniżej granicznych 70 kg i do dzisiaj (sześć lat później) tak tkwi. 

Zmagam się z kilogramami (ach, żeby tak osiągnąć 65 kg!), zmagam się z obwisłymi ramionami (nie dla mnie bluzki czy sukienki na ramiączkach), zmagam się z tysiącem innych mniejszych lub większych niedoskonałości. Ale cóż. Taka już jestem. Mam dwójkę świetnych dzieci, kochającego męża i swoje kompleksy. "Macierzyństwo bez Photoshopa" pokazało mi, że nie jestem sama.

Powiedzcie mi tylko, dlaczego w społeczeństwie tkwi takie głupie przeświadczenie, że na dojście do siebie po porodzie ma się kilka tygodni? Że jeżeli po urodzeniu dziecka wygląda się inaczej niż przed ciążą, to coś jest nie tak? Długo zajęło mi ogarnięcie się po ciążach. I uwierzcie mi, nie były to tygodnie. Cieszę się, że ktoś głośno o tym powiedział, pokazał, że większość kobiet ma podobne problemy i wewnętrzne dylematy. Dobrze, że w publikacji ujęty został także męski punkt widzenia, który czasami, nam kobietom, wydaje się być zupełnie inny, od istniejącego.

Moje wrażenia na temat przedstawionych felietonów są bardzo pozytywne. Choć może nie zgadzam się z punktem widzenia niektórych pań, nie można im odebrać tego, że spojrzenie na ciało, jest ich własną, osobistą sprawą.  Podobały mi się bardzo wypowiedzi trzech mężczyzn. Mam wrażenie, że większość panów mogłaby się uczyć od Autorów, tego racjonalnego i mądrego spojrzenia na swoje żony. Ciąża, poród i pierwsze momenty macierzyństwo nie są łatwe. Natomiast w społeczeństwie istnieje moda na ocenianie, komentowanie i krytykowanie. Kobieta powinna zachowywać się i wyglądać tak, jak tego otoczenie od niej oczekuję. Autorzy zbioru pokazują, że jest to nieprawda, i że nie musi to tak wyglądać. Można przeżyć macierzyństwo po swojemu i nie trzeba się wstydzić swojego ciała 

Takie książki, jak powyższa, są potrzebne zwyczajnym ludziom. Zwyczajnym kobietom i mężczyznom. Aby pokazać, że zwykłe życie codzienne to nie jest reklama telewizyjna ani serial, w którym uśmiechnięta mama - piękna szczupła kobieta, z wypielęgnowanymi paznokciami i włosami, ubrana w najdroższe ciuchy, podaje śniadanie swoim idealnie ubranym, czystym, uczesanym zadowolonym dzieciom. To tak nie działa. Rzeczywistość jest zupełnie inna, a świadomość naprawdę pomaga w życiu. Można dążyć do doskonałości na swój sposób, ale na szczęście nie trzeba wzorować się na sztucznie wykreowanych postaciach z telewizji czy internetu.

"Macierzyństwo bez Photoshopa" to pokazuje. I chwała mu za to!

Sardegna