Pages

czwartek, września 12, 2019

"Banda Czarnej Frotté" Justyna Bednarek


Wydawnictwo: Poradnia K
Liczba stron:168
Moja ocena : 4/6

"Banda Czarnej Frotté" to trzeci tom najbardziej nietypowej książki dla dzieci, z jaką miałam do czynienia, bohaterami tej opowieści są bowiem najprawdziwsze skarpetki (tak, tak, dobrze czytacie).  Moje dzieci są z ich perypetiami na bieżąco, gdyż czytaliśmy już tom pierwszy, który okazał się mega hitem, później tom drugi, on również zrobił niezłą furorę, natomiast tom trzeci kupiła sobie moja Córka na zakończenie roku szkolnego za otrzymany bon prezentowy i to właśnie o nim będzie dzisiejszy wpis. 

Zanim przejdę do fabuły, bo "Banda Czarnej Frotté" różni się w tym względzie od dwóch swoich poprzedniczek, muszę niestety Wam się przyznać do faktu, iż mam z tą książką wielki problem. Byłam świadkiem entuzjazmu dzieci podczas lektury "Niesamowitych przygód dziesięciu skarpetek" a także ich niesłabnącego zainteresowania podczas czytania "Nowych przygód skarpetek". Natomiast przy "Bandzie" emocje były znacznie mniejsze. 

Trzeci tom serii niestety nie zrobił na nich już tak pozytywnego wrażenia, ani nie okazał się tak interesujący, jak dwa poprzednie. Nie wiem, może wynika to z faktu, iż przygody Czarnej Frotté są jedną historią, a nie opowiadaniami, jak to miało miejsce wcześniej, a jednak siła przyzwyczajenia robi swoje i w tym wypadku dzieci oczekują urozmaiconych opowiadań o różnych skarpetkach, a nie czytania jednej przygody przez całą książkę. Może ten ich brak entuzjazmu wynika z faktu, że choć "Banda" z założenia jest jedną historią, to dzieje się tam naprawdę wiele i nie zawsze ma to związek przyczynowo - skutkowy. Jest to po prostu chaos kontrolowany, ale jednak nie do końca przemawiający do dzieci. Tak sobie myślę, że może po prostu moje dzieci są na przygody skarpetek już za duże i to, co bawiło ich dwa lata temu, teraz już do nich nie trafia...


Tak, jak wspomniałam na początku powyższa książka różni się od swoich poprzedniczek faktem, że jest jedną opowieścią. Jej główną bohaterką jest czarna skarpeta frotté, która, tak jak inne skarpetki Małej Be postanawia uciec z kosza z brudną bielizną i trafia do dziury pod pralką. Czarna frotte marzy o przeżyciu niesamowitych przygód, pragnie też odnaleźć swoją zaginiona przed laty siostrę. Przechodząc przez ciąg korytarzy pod podłogą, trochę przypadkowo podąża za pysznym zapachem i trafia na statek zacumowany w porcie. Na nieszczęście (albo szczęście) dla skarpetki okazuje się, że statek właśnie wyrusza w rejs, i tym oto sposobem, Czarna Frotté trafia na pełne morze. 

I choć zapowiada się całkiem niezły początek świetnej przygody, to jednak rzeczywistość nie jest aż tak różowa, jak mogłoby się wydawać. Statek okazuje się być pirackim, a ponieważ skarpetka ma bardzo pozytywny charakter i boi się wrzucenia na pożarcie rekinom, ewakuuje się, jak najszybciej z łajby przy pomocy nieoczekiwanego przyjaciela z pod pokładu. 

W tej sposób Czarna Frotté zaczyna swoją własną morską wędrówkę, a po drodze spotyka ją wiele przygód. Nie przyjdzie jej oczywiście przeżywać ich samotnie, bo na łajbę zrobionej z łupiny kokosa trafi grupa przyjaciół: Blady Niko, wyblakła skarpeta po przejściach, Pinkerton, sławny detektyw, który ma niezwykłe zdolności, Malinowa z Truskawką, uratowana w niezwykłych okolicznościach, tęczowy poeta Kubarat oraz bracia Gromisław i Cierpisław. Oczywiście cała grupa na czele z frottową przywódczynią, będzie musi ała stawić czoła różnym przeciwnościom losu, niebezpieczeństwom, z których jedną jest atak białych rękawiczek, a drugą groźny jednooki olbrzym.

No i właśnie! Niby wszystko wydaje się być w porządku. Zapowiada się ciekawie, historyjka wydaje się być sensowna, ale w trakcie czytania całość jakby nie gra. Dla mnie przygody Czarnej Frotté to wrzucenie do jednego garnka wielu wątków i pomysłów, potrząśnięcie nimi, wymieszanie i oczekiwanie, że da to fajne efekty. W rezultacie dzieciom ciężko rozeznać co i jak, a nawet podążać za tą opowieścią. Za dużo jest tutaj tego chaosu, w chaosie. To, co w części pierwszej i drugiej było zabawne, świeże i śmieszne, w części trzeciej jest takim trochę odgrzewanym kotletem. Chociaż mogę się mylić i młodszym czytelnikom się ten misz masz spodoba. U moich dzieci niestety nie zaiskrzyło, a i mnie bardziej podobały się skarpetki w poprzedniej, opowiadaniowej wersji.

Przeczytaj także:

Sardegna

4 komentarze:

  1. Książki też trzeba umieć czytać... zwłaszcza dzieciom. Uwielbiam książki dla dzieci.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zwłaszcza, jeśli czyta się je na głos, trzeba umiejętnie to robić. Ale ja mam akurat wprawę :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mam dzieci, woec noe jestem na bierząco z książkami dla nich, ale zawsze jak je widzę, nie mogę pozbyć się wrażenia, że za naszych czasów lepiej się one prezentowały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz trochę racji, choć akurat seria o skarpetkach jest świetnie wydana, no ale grafika to kwestia gustu.

      Usuń