Pages

środa, marca 30, 2016

# Nowości w mojej biblioteczce - marzec

Marzec okazał się dla mnie miesiącem bardzo trudnym i pracowitym. Nie było mnie zbyt wiele w blogosferze, ani na blogu (co przejawiło się mniejszą ilością wpisów), ale kiedy choroba grasuje, nie mam do tego głowy. Miałam strasznie dużo pracy, zarówno w domu, jak i poza nim, i mimo że przygotowania do świąt w tym roku zajęły mi stosunkowo niewiele czasu, to choroba wyłączyła mnie na jakiś czas z normalnego życia.

Miesiąc zleciał w ekspresowym tempie, i choć sporo się działo w mojej okolicy (wymiany ŚBKów, spotkania autorskie w Bookszpanie), nie miałam jednak okazji wziąć udziału w żadnym z tych wydarzeń. Wyjątkiem była zupełnie nieksiążkowa impreza FoodFest, o której to napiszę w osobnym poście. 
Mam wrażenie, że podobny chaos będzie w kwietniu (pod względem obowiązków, nie choroby, mam nadzieję), ale może uda mi się przybyć na choćby jedno czy dwa wydarzenia, związane z obchodami Światowego Dnia Książki. Za to maj i czerwiec, to już zupełnie inna historia, o której na razie nie chcę nawet myśleć... 

Wracając do marcowych nowości, kilka ich przybyło, a ja wyjątkowo wyrobiłam się z czytaniem ich na bieżąco (no, może prawie się wyrobiłam...):


"Naga Góra" Reinhold Messner
"Okrutny szczyt" Jennifer Jordan - obie od Publicatu
"Polska odwraca oczy" Justyna Kopińska - od Świata Książki
"Requiem otchłani" Maxime Chattam - zakup własny w promocji Matrasa

Z 4 przeczytałam 2. Całkiem nieźle!

Pamiętacie, kiedy w poprzednim poście z nowościami mówiłam, że czekam na dostawę "Parabellum" Mroza? Otóż pierwsza i druga część szczęśliwie do mnie dotarła. Kupiłam je w miarę dobrej cenie, cześć pierwszą w Matrasie, drugą w Dedalusie, a jako że cykl ten jest strasznie rozchwytywany przez fanów Autora, i ma stosunkowo niewielki nakład, postanowiłam już dłużej nie zwlekać i czym prędzej zaopatrzyć się w oba tomy. Nigdy nie wiadomo, jaką cenę osiągną książki za jakiś czas!


"Komisorz Hanusik i Sznupok" Marcin Melon - od Wydawnictwa Silesia Progress
"Parabellum. Prędkość ucieczki" i "Parabellum. Horyzont zdarzeń" Mroza - zakupy własne
"Samulka" Kinga Facon - od Otwartego
"Poza cywilizacją" Ed Stafford - od Wydawnictwa Vesper

W tym przypadku z 5 przeczytałam już 3. Normalnie idę, jak burza! 

I jeszcze "Jak wysoko sięga miłość? Życie po Broad Peak" od Prószyńskiego, też już przeczytałam i opisałam, oraz przesyłka z ostatniej chwili od Naszej Księgarni:
"Wytęż wzrok" Magda Wosik
"16 - piętrowy domek na drzewie" Andy Griffiths
"Pina, zrób coś!" Maciejka Mazan


Ale tak poważnie, staram się ogarniać zaległości i czytać jak najwięcej. Na słuchawkach mam teraz "Don Kichota z La Manchy", a to jak wiadomo bardzo długaśna powieść. Została mi jeszcze do przesłuchania jakaś 1/3 całości. Mam nadzieję, że w kwietniu będę mogła pokazać Wam "Rewizję" Mroza i kilka innych, świetnych książek, które gdzieś tam do mnie wędrują. Przepraszam za prześwietlone zdjęcia, ale na Śląsku pięknie świeci słoneczko, więc niech tak będzie!

Pozdrawiam wiosennie!

Sardegna

wtorek, marca 29, 2016

"Polska odwraca oczy" Justyna Kopińska


 Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 230
Moja ocena : 6/6

Nie wiem czy będę w stanie opisać, jak należy, tę książkę. Zbiór reportaży Justyny Kopińskiej, dziennikarki, która zmierzyła się z najtrudniejszymi sprawami karnymi ostatnich lat, to bardzo trudna emocjonalnie lektura. To książka, która wysysa z czytelnika energię, pozostawiając go w ciężkim szoku, że opisane zdarzenia miały miejsce naprawdę. Nie da się owych historii czytać na raz. Trzeba sukcesywnie przerywać lekturę, ale nie z powodu tego, że źle się ją czyta (bo wbrew pozorom czyta się doskonale, szybko i na jednym wdechu). Trzeba to zrobić raczej dla siebie, dla swojego zdrowia psychicznego. Żeby nie oszaleć, nie spanikować i nie stracić zupełnie nadziei w ludzi i w nasz rodzimy wymiar sprawiedliwości.

O przytoczonych przez Autorkę sprawach karnych, owego czasu słyszała cala Polska. 16 dramatycznych historii, z czego większość jest  czytelnikom doskonale znana ze środków masowego przekazu. Te najbardziej znane i kontrowersyjne, to zwolnienie po 25 latach  więzienia, zabójcy czterech chłopców, Mariusza Trynkiewicza, prześladowanie małoletnich pacjentów przez personel szpitala psychiatrycznego w Starogardzie Gdańskim, czy sprawa siostry Bernadetty ze Zgromadzenia Miłosierdzia św. Karola Boromeusza  w Zabrzu. Każdej sprawie, Justyna Kopińska, przyjrzała się bardzo wnikliwie, wykorzystując swoje umiejętności śledcze, Udaje się jej dotrzeć do najbardziej niewygodnych i skrywanych faktów, a także zadać najtrudniejsze pytania właściwym osobom.

"Polska odwraca oczy" to zbiór doskonale napisanych reportaży, które czyta się z wielkim niedowierzaniem i przerażeniem, że opisywane sytuacje mają miejsce wokół nas. Aż ma się ochotę "zamknąć oczy" i udawać, że to nie wydarzyło się naprawdę. Autorka bombarduje czytelników swoją pracą jednak właśnie po to, by byli oni świadomi. Zarówno tego, co dzieje się w zakamarkach wymiaru sprawiedliwości, jak i bezradności ofiar i bezwzględności czy bezkarności oprawców.

Autorka jest doskonałą obserwatorką, świetnie realizującą swą misję dziennikarki śledczej. Dociera do faktów, które do tej pory nie ujrzały światła dziennego. Dzięki jej pracy kilka zamkniętych spraw doczekało się wznowienia. Zwiększono także kontrolę bezpieczeństwa w ośrodkach zamkniętych dla dzieci. Nie dziwi więc szereg nagród najczęściej przyznawanych w roku 2015, pani Kopińskiej. Odważę się stwierdzić, że te reportaże będą jedną z ważniejszych książek, które pojawiły się, bądź pojawią na rynku wydawniczym, w 2016 roku.

Nie jest to łatwa lektura, dlatego polecam ją osobom o mocnych nerwach. Z drugiej jednak strony, może książkę powinien przeczytać każdy, żeby być świadomym, że życie to nie tylko cztery ściany i trasa praca - dom. Ostrzegam jednak lojalnie, że te reportaże można emocjonalnie odchorować.

Osobiście czytałam po jednym rozdziale dziennie, na więcej nie mając siły ani ochoty. Momentami jednak chciałam brnąć w nie dalej, kierując się przemożną chęcią poznania wszystkich szczegółów tych dramatycznych historii. Co innego bowiem wiedzieć pobieżnie, o co w nich chodzi, a co innego zagłębić się w ich najmroczniejsze zakamarki. Teraz, tylko od Ciebie drogi Czytelniku zależeć będzie, czy tak, jak "Polska..." odwrócisz oczy, czy wręcz przeciwnie, będziesz patrzył i przeżyjesz te historie po swojemu.

Sardegna

piątek, marca 25, 2016

Już czytam sam! # 2 Koty

Dzisiaj chciałam zaprosić Was do drugiego wpisu z cyklu "Już czytam sam!" Moja Siedmiolatka przeczytała dwie kolejne książeczki bez niczyjej pomocy, które wypożyczyła ze szkolnej biblioteki i podczytywała każdego wieczora. Zajęło jej to nieco więcej czasu niż w przypadku poprzednich dwóch "Cecylek Knedelek", bowiem "Koty" są w formie poradnika. Zawierają zatem sporo tekstu, który ma zazwyczaj małą czcionkę i umieszczony jest w ramkach, w różnych miejscach strony. Znacznie więcej jest w nich ciekawostek, podpisów do zdjęć, wypunktowanych porad, niż właściwego, zbitego tekstu. Stanowi to więc swoiste utrudnienie (a może ułatwienie?) dla czytającego dziecka. Choć z drugiej strony, mały czytelnik przekonuje się, że istnieją też książki "innego" rodzaju, które czyta się łatwiej bądź trudniej. Przez to dzieci mogą  wyrobić sobie własne zdanie na temat konkretnych gatunków, książek, które na początek wybierają np. z regałów szkolnej biblioteki.

Moja Siedmiolatka wie już na przykład, że poradników z jednej serii nie wypożyczać. I choć uwielbia koty i historie o tych zwierzętach, jedna z poniższych książek sprawiła jej nie lada kłopot. Ilość teksu i mały druk niezbyt ułatwiający czytanie, przytłoczył ją nieco. Za to druga książeczka bardzo przypadła jej do gust. Koty, kotami, ale książka, książce nie równa.

Wydawnictwo: Jedność
Liczba stron: 40
Moja ocena : 4/6


Pierwszy koci poradnik "Koty i ich niezwykły świat" to właśnie ta książka, który sprawiła mojemu dziecku tyle trudności. Jest to fajna propozycja, nie da się ukryć, że zawierająca wiele przydatnych informacji o hodowli czy zwyczajach kociaków. Ale jest przeznaczona raczej dla starszych dzieci. W przypadku młodszych, służy raczej do przeglądania jej wraz z rodzicami, i samodzielnego czytania tylko co niektórych podpisów do ilustracji. Ilość drobnego tekstu momentami przytłaczała moją córkę, ale ostatecznie dała radę! 

Jako że koci temat jest nam obecnie bliski (co innego czytać o kotach, a co innego mieć jednego na własność), Siedmiolatka dowiedziała się kilku interesujących rzeczy o naszym pupilu. Co oznacza jego mruczenie, co ugniatanie legowiska, a co, leżenie na grzbiecie, brzuchem do góry. Obejrzała wiele kocich zdjęć i większość z nich skomentowała słowami: "Jaki słodki!". Zachwyciła się, ale też niestety denerwowała, małym drukiem i sporą ilością drobnego tekstu.
Seria "Niezwykły świat" ma jeszcze w swoim zanadrzu konie i psy. Na razie jednak te zwierzęta nie mają siły przebicia przy kotach, więc nie spotkały się z większym zainteresowaniem mojej Siedmiolatki.

Wydawnictwo: Jedność
Liczba stron: 64
Moja ocena : 5/6

Drugi koci poradnik okazał się bardziej przystępny. Książeczka ma mniejszy format i większą czcionkę. Ma może nieco mniej zdjęć, ale za to więcej zabawnych rycin i ilustracji. W tym poradniku również można znaleźć wiele ciekawostek dotyczących kociego pupila, jego zachowania i hodowli. Przeczytanie "Kotów.. Jak się opiekować i zaprzyjaźnić" sprawiło Siedmiolatce więcej frajdy. I dobrze!

Obie kocie książki pokazują młodym czytelnikom, że posiadanie zwierzęcia to super frajda, ale i odpowiedzialność. Łączą więc przyjemne treści, z pożytecznym. Tak, jak lubię najbardziej.

Tak, jak zaznaczyłam w pierwszym wpisie "Już czytam sam!", cykl ma za zadanie podpowiadać, jakie lektury sprawdzają się na początku dziecięcej przygody z czytaniem. Dlatego, mimo interesującej treści obu książek i świetnych zdjęć, bardziej polecam poradnik nr 2. Głównie ze względu na przystępniejszą dla dziecka formę i łatwiejszy język.
Choć w sumie mam wrażenie, że małym, kocim miłośnikom nie sprawi to większej różnicy. Bo kot, to kot. Każda książka o nim musi być fascynująca!

Sardegna

poniedziałek, marca 21, 2016

ŚBKowe przykurzątka, czyli książkowe wyrzuty sumienia

21 marca to nie tylko Pierwszy Dzień Wiosny, ale też dzień kolejnego wpisu tematycznego ŚBKów. Dzisiejszy temat będzie trudny (dla mnie w każdym razie), ma bowiem mówić o książkach z własnej biblioteczki, które posiadamy i jeszcze ich nie przeczytaliśmy. Można podać ich liczbę (dokładną, bądź w przybliżeniu), można pokusić się o wybranie kilku książek, na których przeczytaniu zależy nam najbardziej, ale jeszcze tego nie zrobiliśmy. Można jeszcze w jakiś inny sposób zaprezentować swoje przykurzątka, czyli książkowe wyrzuty sumienia. 


Przykurzątka Sardegny. Jest ich sporo!

Jak więc sprawa wygląda u mnie? Hmm... no cóż... jeżeli liczycie na to, że podam Wam, choćby w przybliżeniu, ilość książek w mojej biblioteczce, która czeka na przeczytanie, to przykro mi, ale jesteście w błędzie. Problem polega na tym, że nie jestem w stanie określić liczby książek, które posiadam. Zakładam, że gdzieś 1/3 moich zbiorów została przeze mnie przeczytana. Ale ile dokładnie mi zostało? Nie mam pojęcia.


Ale szczerze Wam powiem, to w ogóle nie stanowi dla mnie problemu. Książki otaczały mnie od zawsze. W domu rodzinnym miałam ich bardzo wiele, zarówno swoich własnych, jak i tych, odziedziczonych po rodzicach, ale z nich połowy nie zdążyłam przeczytać. Po przeprowadzeniu się do męża połączyliśmy kolekcje, dodaliśmy do tego książki po teściach, więc ilość książek, których nadal nie czytałam, powiększyła się gdzieś trzykrotnie. Do tego, w czasie trwania naszego małżeństwa i pogłębiania mojej czytelniczej pasji, książki nadal trafiały do naszej biblioteczki z różnych źródeł, a ja nadal nie zdążyłam przeczytać wszystkich na czas. 

Minimalizm? To nie dla mnie.

I co teraz? W sumie nic. Mnie absolutnie to nie przeszkadza, mężowi także, ani dzieciom, które zbierają sobie swoje egzemplarze, choć książki dziecięce też wychodzą już z półek. Tak już rodzinnie mamy i dobrze nam z tym. A powiem Wam, fajne to uczucie, kiedy w markecie na dziale słodyczy moje dzieci "marudzą" : "No Mamo! Pospiesz się, chodźmy już na książki!". Ach! Moja krew!

Choć czasami spojrzenia rodziny czy znajomych, odwiedzających nas w domu są bezcenne, a ich zdziwienie niezmiernie nas dziwi: "Tyle książek? Po co Wam to?", ale cóż ... nie dla mnie minimalistyczna biblioteczka, ani pozbywanie się tytułów, do których na pewno już nie wrócę. To nie dla mnie, nie bawi mnie to. 
W moim domu nie ma praktycznie żadnych bibelotów, ani innych ozdób. Mogę sobie więc koło książek chodzić i je porządkować. I w ogóle nie martwić się tym, ile z nich jeszcze nie przeczytałam.



Muszę koniecznie przeczytać!

Oczywiście raz na jakiś czas nachodzi mnie myśl, że mam w swoich zbiorach książki, które kiedyś tak bardzo chciałam mieć, a teraz leżą nieprzeczytane. Zazwyczaj takie rozważania nachodzą mnie gdzieś w okolicach końca roku, kiedy tworzy się różne podsumowania. O ile kiedyś tworzyłam jeszcze posty z listą książek, które koniecznie przeczytam w nadchodzącym roku (TU i TU), dałam sobie już z tym sposób, bo potem głupio tłumaczyć się, że jednak nie... nie przeczytałam...
Na potrzeby dzisiejszego wpisu próbowałam wybrać z mojej biblioteczki kilka książek, które są moim czytelniczym wyrzutem sumienia (tytuły zawarte na dwóch powyższych listach są w większości nadal aktualne, więc tym razem chciałam wybrać inne), ale jakoś nie potrafiłam ograniczyć się do kilku tytułów. Niektórych nie potrafiłam nawet wyjąć z trzeciego rzędu. Może więc pokażę Wam je innym razem...

Sardegna

piątek, marca 18, 2016

"Ciekawe, co będzie jutro?" Renata Piątkowska


 Wydawnictwo: Literatura
Liczba stron: 64
Moja ocena : 6/6

Coś Wam powiem: od czasów "Zuźki Zołzik", czyli serii o szalonej dziewczynce, autorstwa brytyjskiej pisarki Barbary Park, wydanej przez Naszą Księgarnię nie spotkałam się z tak zabawną książką dla dzieci. "Ciekawe co będzie jutro?" pani Renaty Piątkowskiej, to chyba najzabawniejsza książeczka, rodzimego autora, z którą moje dzieci miały do czynienia. Matko jedyna! Ile było śmiechów i chichów, ile emocji i tarzania się w łóżku, w trakcie czytania tej opowiastki! Siedmiolatka autentycznie pokładała się ze śmiechu, trzymając za brzuch, a i Młody, który jest dość zachowawczy w tych kwestiach, śmiał się szczerze.

Skąd się ta książeczka wzięła w naszym domu? Otóż kupiłam ją na spotkaniu autorskim z panią Piątkowską, dokładnie rok temu, kiedy w mojej miejscowości w MBP, odbywało się spotkanie autorskie. Było ono wprawdzie przeznaczone dla uczniów okolicznych szkół podstawowych, dlatego nie mogłam wybrać się na nie z moimi osobistymi dziećmi, ale w ramach rekompensaty, zakupiłam dla nich ten oto egzemplarz. W książeczce Autorka pozostawiła swój podpis i imienną dedykację, więc tym bardziej cała historia dzieciakom się podobała. W końcu Pani Autorka osobiście napisała, że to dla Siedmiolatki i Pięciolatka, sami więc rozumiecie!

Miałam już okazję czytać dzieciakom inną książkę autorstwa pani Piątkowskiej. "Twardy orzech do zgryzienia". Jest to jednak historia bardziej poważna, w fajny sposób przekazująca treści edukacyjne, ale raczej nie do śmiechu. Co innego powyższa książeczka!  Coś czuję to to będzie hit więcej niż jednego wieczoru.

"Ciekawe co będzie jutro?" opisuje przygody małej Rozalki, która jest bardzo szaloną i pomysłową dziewczynką. Wraz ze swoją przyjaciółką Zuzią i sąsiadem Julkiem, codziennie wymyślają nowe zabawy i psoty. Każdy kolejny dzień jest dla nich okazją do przeżycia fantastycznych przygód i przeżycia niesamowitych wrażeń. 14 opowiadań to 14 dni w wykonaniu rezolutnej Rozalki. Przyznaję, że nie każda z tych  historii jest jednakowo zabawna, ale jest kilka takich, które rozwalają na łopatki. Kultowy jest rozdział pierwszy, kiedy to dziewczynka bawi się z tata w chowanego, a później zajmuje się śpiącym ojcem w wyjątkowy sposób. Wyjątkowo śmieszny jest też rozdział o psie, który wyleczył babcię, dzień, opisujący odwiedziny u niemowlaka, a także przygoda z jedwabnym szalem i dniem białym od mgły.

Książeczka jest dość cienka, bo ma tylko 64 strony, i to jest jej główna wada. Jako że historie są tak śmieszne i tak sympatyczne, moje dzieci czuły wielki niedosyt z powodu tego, że książeczka tak szybko się kończy.  

"Ciekawe co będzie jutro?" to absolutny hit To opowieść, do której na pewno jeszcze nie raz wrócę podczas wieczornego czytania. Może wróci też do niej sama Siedmiolatka, kiedy zapragnie przypomnieć sobie śmieszne perypetie Rozalki. To świetna propozycja czytelnicza. Gorąco polecam!

Sardegna

czwartek, marca 17, 2016

"Naga Góra" Reinhold Messner


Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Liczba stron: 296
Moja ocena : 6/6



"Naga Góra" to kolejny wysokogórski tytuł, w mojej biblioteczce. Po raz pierwszy jednak książka dotyczy Nangi Parbat, czyli dziewiątego, co do wielkości, szczytu na świecie. O zdobywaniu Nangi jeszcze nic nie czytałam, tym bardziej wciągnęłam się w opowieść. Przedstawione wydarzenia, związane z trzecim w historii, wejściem na szczyt tego ośmiotysięcznika, okazały się wyjątkowo przejmujące i smutne. W sumie większości  takich wypraw towarzyszy sukces przysłonięty jakimiś dramatycznymi momentami, ale ta historia jest wyjątkowo przygnębiająca. 

Zdobycie Nagiej Góry zostało opowiedziane z perspektywy jednego z uczestników wyprawy z 1970 roku, jednakże nie tylko te wydarzenia są w książce dominujące. Sporo miejsca poświęcono pionierom, czyli dwóm wyprawom, które podjęły się wejścia na szczyt znacznie wcześniej, bo już w latach 30 - 50 tych XX wieku. Wspominam o tym, bowiem obie stały się niejako inspiracją i przyczyną, do  zorganizowania opisywanego przez Messnera wejścia.

W 1934 roku po raz pierwszy grupa wspinaczy pod dowództwem Willego Merkla, dochodzi do wysokości 7800 m n.p.m. Nangi Parbat. Niestety cała wyprawa kończy się niepowodzeniem, bowiem wspinacze uświadamiają sobie, że nie wejdą już wyżej. Niestety większość z nich ginie w burzy śnieżnej. Dwadzieścia lat później, przyrodni brat Merkla, Karl Herrlingkoffer, czuje się w obowiązku dopełnić dzieło brata i organizuje kolejną wyprawę na Nangę. Tym razem wyprawa kończy się sukcesem, bowiem jeden z jej członków, Hermann Buhl samotnie zdobywa szczyt, stając się jednocześnie pierwszym zdobywcą góry. 

Jego zasługi jednak nie są odpowiednio wychwalone, bowiem Karl uważa samotne wejście wspinacza, bez konsultacji z kierownictwem, za zdradę. Wyprawa kończy się złą atmosferą, zamiast sukcesu, odczuwa się niemal porażkę. Dlatego rozgoryczony i nadal nie usatysfakcjonowany Karl Herrlingkoffer w 1970 roku organizuje kolejną wyprawę na Nangę, na którą zaprasza dwóch utalentowanych braci Messner.

Dlaczego opisuję taki obszerny wstęp? Bowiem w nim próbuję odnaleźć motywy postępowania Karla, kierownika, jako tego, który powinien wspierać swoich wspinaczy, a nie tworzyć między nimi atmosferę rywalizacji i podziałów grupowych. Niestety było wprost przeciwnie...

Bracia Messner, Reinhold i Gunther w świetnej formie, zdobyli szczyt flanką Rupal. Przejścia tą drogą dokonali, jako pierwsi wspinacze w historii. Jednakże ich wspaniały wyczyn pociągnął za sobą tragiczne konsekwencje. Podczas zejścia, odczuwając wielkie zmęczenie narzuconym przy wejściu tempem, gubią trasę zejścia i zostają unieruchomieni kilkadziesiąt metrów powyżej szlaku zejścia. W akcie desperacji próbują zejść inną drogą, nieprzebytą do tej pory, flanką Diamir, Jednakże zejście kończy się tragedią, gdy Gunter zostaje porwany przez lawinę lodową.

Reinhold cudem unika śmierci, jednakże jego wyczyn i tak zostaje uznany przez kierownictwo wyprawy, za akt samowolki i brawurową chęć zaistnienia. Jego "ekscentryczne" zejście, według kierownictwa, miało być tylko przejawem egoizmu i nadmiernej pewności siebie, a w rezultacie doprowadziło do śmierci brata.
Kolejna wyprawa Karla zakończyła się porażką i "niesmakiem", mimo że po braciach, na szczyt dotarło jeszcze dwóch innych wpinaczy z zespołu.

Historia wejścia na Nangę, napisana z perspektywy Reinholda Mesnnera jest wstrząsająca i smutna. Jednak, tak jak wiele jest innych, wysokogórskich książek, opisujących sukces wejścia i dramat zejścia.  Natomiast różni się od innych historii tym, że relacja jest bardzo osobista i  ma naprawdę bardzo smutny wydźwięk, głównie w kwestii "kultury wspinania". Czytałam już kilka książek związanych z tragicznymi, górskimi wydarzeniami, ale tutaj, po raz pierwszy, spotkałam się z tak jawną, nieprzyjazną postawą kierownika wyprawy, który oficjalnie faworyzował niektórych członków i umniejszał sukces innych. 

Bracia Messner zeszli nie tą drogą, co powinni. I to był początek ich tragedii, jednak nie to jest najbardziej przerażające w tej historii. Na "zablokowanych" Messnerów natknęli się dwaj wspinacze, z tej samej ekipy, którzy podążali na szczyt w drugiej kolejności. I mimo, że znajdowali się oni w odległości 80 - 100 metrów, nie udzielili pomocy uwięzionym. Nie podali liny. Ominęli braci i skierowali się w stronę szczytu, tłumacząc się później złą komunikacją. To jest dla mnie najbardziej smutne i przerażające. Po raz pierwszy, w tej właśnie opowieści znalazłam "zadrę", która zburzyła mój obraz walecznych, podążających za ideą, lodowych wojowników...

"Naga góra" została po raz pierwszy wydana w Wydawnictwie Dolnośląskim w roku 2004. Rok 2016 przyniósł wznowienie książki w pięknej okładce, z bardzo wieloma zdjęciami. Miłośników literatury wysokogórskiej  nie będę musiała zapewne namawiać do sięgnięcia po ten tytuł, ale jeżeli ktoś był jeszcze nieprzekonany, mam nadzieję, że po moim wpisie zmienił zdanie.

Sardegna

sobota, marca 12, 2016

Kolorowanki dla dorosłych, czyli Siedmiolatka koloruje "Motyle" Roberta M. Jurga


 Wydawnictwo: Vesper
Liczba stron: 144
Moja ocena : 5/6


Kolorowanki dla dorosłych to nie jest to, co Sardegna lubi najbardziej. Niestety to nie jest hobby dla mnie. Kolorowanie, cieniowanie, dobieranie kolorów... na samą myśl jestem zmęczona i podirytowana ... Ale, ale! Moja Siedmiolatka świetnie czuje się w tym temacie! Przy okazji "Absolutnie fantastycznych labiryntów" pisałam, że moje dziecko musi codziennie ćwiczyć wzrok do bliży. Jest to związane z jej wadą wzroku, i nie ukrywam, te codzienne ćwiczenia są dość męczące. Dla obu stron.

Dlatego staram się urozmaicać jej te ćwiczenia, proponując co rusz nowe atrakcje. A to wyżej wymienione labirynty, a to dyktanda graficzne, a to inne rysowanie po śladzie czy książeczki z kartami pracy. Kolorowanki też są mile widziane, jednakże te, przeznaczone dla dzieci mają dość spore obrazki i duże fragmenty do kolorowania. Są więc może i urozmaiceniem, ale nie do końca spełniają funkcję usprawniającą. Z pomocą przyszły mi więc, popularne ostatnimi czasy, kolorowanki dla dorosłych.

Nie rzuciłam się jednak na wszelkie dostępne wzory i modele "odstresowywaczy" dla dorosłych fanów kolorowania, wiedząc dobrze, że co za dużo, to i Siedmiolatka nie pokoloruje. Zdecydowałam się jednak na propozycję Wydawnictwa Vesper, a to głównie za sprawą tego, że część kolorowanek jest gotowa, a część z nich trzeba uzupełnić samemu, bądź narysować coś pomysłu. Siedmiolatka lubi takie akcje, więc pomyślałam, że "Motyle" jej się spodobają. Poza tym, książeczka ma tez wartość edukacyjną. Każdy gatunek motyla jest opisany w paru słowach, łącznie z jego dokładną nazwą. Zarówno w wersji polskiej, jak i po łacinie.

Także same kolorowanki są przydatne w naszej sprawie, dzięki temu, że fragmenty do kolorowania są bardzo małe, a obrazki zawierają wiele szczegółów i wykończenie jednej pracy może zająć nawet klika dni. Dlatego postanowiłam zaproponować Siedmiolatce takie właśnie ćwiczenia, przy których musi absolutnie skupić wzrok i maksymalnie się skoncentrować. 

Nie ukrywam, że jest to dla niej ciężka praca. Wykończenie obrazka trwa dość długo, więc nie mamy jeszcze wielu zdjęć, którymi możemy się pochwalić. Ale przecież nie o to chodzi w tej pracy, żeby kolorować niedbale i niestarannie, tylko wręcz przeciwnie. A jeśli coś ma być wykonane dobrze, musi potrwać w czasie.




Jeśli chodzi o informacje techniczne: papier kolorowanki jest dość twardy i gruby, więc nawet korzystanie z mazaków, cienkopisów i żelopisów nie przebija obrazka na druga stronę. Całość jest bardzo ładnie wydana, więc nadaje się zarówno na prezent, jak i do użytku własnego. Myślę, że zarówno dorosłym, jak i małym miłośnikom kolorowania, sprawi wielką frajdę.


Sardegna

piątek, marca 11, 2016

"Wymarzony dom" Magdalena Kordel

 
 Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 400
Moja ocena : 5/6

Dzisiaj chciałabym Wam opowiedzieć o rewelacyjnej książce. O powieści, która nie jest w prawdzie nowością, ale nazwisko Autorki cały czas przewija się w różnych zestawieniach, recenzjach na blogach czy wywiadach. "Wymarzony dom" Magdaleny Kordel, czyli pierwsza część serii o Malowniczem, to prześwietna lektura, która spodoba się niejednej czytelniczce. Zabawna, sympatyczna, ciepła, ale przede wszystkim "życzliwa" - o dobrych, szczerych i bezinteresownych ludziach, na pomoc których można liczyć, a w ich domu znaleźć spokój i opiekę. Taka babska, życiowa książka.

Na początku miałam jednak z nią mały problem, bowiem będąc po lekturze "Uroczyska", które czytałam w okresie wakacji, zdawało mi się, że "Wymarzony dom" będzie to historia rozgrywająca się znacznie wcześniej. Nie wiem czemu, ale zakładałam, że ta powieść to będzie jakiś protoplasta Malowniczego, jakaś historia najpierwsza z pierwszych. A tu zdziwienie, bowiem w ferworze akcji okazało się, że bohaterkę "Wymarzonego domu" witają w Malowniczem mieszkańcy pensjonatu Uroczysko...
To "pomieszanie" czasowe trochę mi na początku przeszkadzało, na szczęście galopująca akcja nie dała mi na długo tym się zamartwiać. Tak wkręciłem się w historię Magdy i jej bliskich i znajomych, którzy przewijają się przez jej dom, że chciałam tylko poznać historię do końca i ... koniecznie zaopatrzyć się w kolejne części!

Magda, zwana Madeleine (dzięki swoim francuskim korzeniom), po zakończeniu nieudanego związku z własnym szefem, w przypływie emocji i chęci nagłej zmiany, kupuje stary dom w małym miasteczku, Malowniczem, u podnóża Sudetów. Nie ma pojęcia co ją tam czeka, i w jakim stanie jest dom. Nie ma żadnych konkretnych planów na przyszłość, po prostu podąża za impulsem i wyprowadza się na prowincję.

Oczywiście po przyjeździe na miejsce okazuje się, że owszem, Malownicze to piękne i bardzo przyjazne miasteczko, pełne sympatycznych ludzi, ale zakupiony dom nie jest w najlepszym stanie i stoi nieco na odludziu. Na szczęście dobrzy ludzie spieszą z pomocą. Pierwsze wsparcie Madeleine otrzymuje od mieszkańców pensjonatu "Uroczysko", a potem ... reszta idzie już lawinowo!

Wokół Magdy gromadzi się grupa sympatycznych i pomocnych ludzi, którzy nie tylko są wsparciem dla nowej mieszkanki Malowniczego, ale też sami tej pomocy potrzebują. W nowym/starym domu Madeleine opiekę znajdują: dwie dziewczynki, Marcysia i Ania, zaniedbane, wychowywane przez nieodpowiedzialnych i nadużywających, dziadków, Jazzman - budowlaniec, który początkowo miał nadzorować prace remontowe w domu, a w ostateczności zamieszkał na dłużej, Kaśka - rodzona siostra Magdy - zbuntowana, zakolczykowana nastolatka, obrażona na cały świat, pani Basia sąsiadka, Julka - studentka, poszukująca prawdy o swojej rodzinie. To jeszcze nie wszystkie postacie, które przewijają się przez dom Magdy. Tymek, który podkochuje się w Julii, Antek - brat Magdy, i jego przyjaciel Michał, pani Krysia sąsiadka, która będzie miała do powiedzenia coś więcej w sprawie rodziny Julki, pan Miecio - ekscentryczny wielbiciel Madeleine, Piękny Roman (nie pytajcie!), dziewczyny z "Uroczyska" - Maja, Łucja, Marysia, i cała masa innych, lokalnych mieszkańców Malowniczego. 

Jeden dom, ogrom ludzi, jeszcze więcej problemów. Ale też olbrzymie pokłady przyjaźni, zrozumienia, ciepła i wsparcia. Czasami pomoc okazują sobie zupełnie obcy ludzie, i to właśnie wśród nich można poczuć się, jak w prawdziwej rodzinie.

"Wymarzony dom" to powieść wielowątkowa, jednak na jej pierwszy plan wysuwa się historia rodzinna Julki, która ściśle związana jest z Malowniczem, oraz losy sióstr, Marcysi i Ani, których opieki podjęła się Madeleine. To głównie wokół nich rozgrywa się akcja, choć i pozostałe postacie wnoszą bardzo dużo do całej historii, tworząc klimat rodzinnej i przyjaznej atmosfery, a także wprowadzając akcent humorystyczny czy dramatyczny.
Dom Magdy stanie się ostoją dla różnych person, jednakże największe znaczenie będzie miał dla samej bohaterki. Stanie się jej wymarzonym miejscem do życia, celem i spełnionym marzeniem.

Już wcześniej lubiłam panią Magdę Kordel. Czytałam wspomniane "Uroczysko" i "48 tygodni", ale przyznam szczerze, dopiero teraz poczułam, że seria o Malowniczem, która w sumie dopiero się rozkręca, skradła moje serce. To świetna historia. Bardzo optymistyczna, przywracająca wiarę w dobrych, szczerych i bezinteresownych ludzi. Sama chciałabym prowadzić taki otwarty dom, jak Magda. Mieć tylu przyjaciół i tylu życzliwych ludzi wokół siebie. Poza tym, marzę skrycie o takim wymarzonym domu, gdzieś na prowincji, więc tym bardziej trochę zazdroszczę bohaterce rzeczywistości, w jakich przyszło jej żyć i planów, jakich nie bała się realizować.

Po lekturze "Wymarzonego domu" wiem już na pewno, że koniecznie muszę przeczytać serię do końca. I tę o Malowniczem i tę o Uroczysku. Do czego i Was Drogie Czytelniczki, zachęcam!

Sardegna

wtorek, marca 08, 2016

"Jak wysoko sięga miłość? Życie po Broad Peak" Beata Sabała - Zielińska rozmawia z Ewą Berbeką


Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 384
Moja ocena : 5/6

W trzecią rocznicę tragedii, która rozegrała się 5 marca 2013 roku na Broad Peaku, po pierwszym zimowym zdobyciu tego szczytu, przeczytałam kolejną książkę o tych wydarzeniach. Jednakże była to historia zupełnie inna. Taka opowieść o wysokich górach, ale z perspektywy nizin. W historii tej nie znajdziecie szczegółów, opisujących zdobycie wierzchołka, relacji świadków tragicznych wydarzeń, szukania winnych, oceniania czy profesjonalnej opinii o wyprawie. Będzie to natomiast opowieść płynąca prosto z serca. Tak prywatna, osobista i przejmująca, jak chyba żadna inna, z którą miałam do tej pory do czynienia.


Ewa, żona Macieja Berbeki, jednego z dwóch wspinaczy, który na zawsze pozostali w marcu 2013 roku, na Broad Peaku, opowiedziała o swoim życiu z himalaistą, zakopiańskiej dziennikarce Beacie Sabała - Zielińskiej. Rozmowa, bardzo szczera, pełna uczuć, wzruszeń i rodzinnych szczegółów, złożyła się na ponad 300 stronicową książkę, którą czyta się jednym tchem.

Od razu powiem, że ta opowieść stała się bardzo bliska memu sercu. Owego czasu (ale i obecnie nadal to robię) przeczytałam wszelkie możliwe artykuły w internecie, na temat dramatu na BP. Przeczytałam "Broad Peak. Niebo i piekło", "Długi film o miłości", obejrzałam milion filmów na YT związanych z samą zimową wyprawą i osobami zdobywców BP. Wydawało mi się, że znam tę historię od każdej możliwej strony. 

Ale jednak nie. Ewa Berbeka pokazała mi postać swojego męża i wszystkie tragiczne wydarzenia z zupełnie nowej perspektywy. Jej relacja jest tak bardzo osobista i wzruszająca, że nie da się spokojnie czytać kolejnych akapitów. Kobieta opowiada o swoim życiu i małżeństwie z Maciejem. Wraca wspomnieniami do czasów panieńskich, narzeczeństwa, opisuje swój ślub, i późniejszy czas, kiedy rodziły im się dzieci.
W całą tę rodzinną opowieść wplata anegdoty z życia bliskich, historie prywatne, związane z czterema synami Macieja, z których każdy, w jakimś stopniu, przypomina swojego ojca. 

Niby życiorys, jakich wiele, jednakże to tylko pozory. W życiu Berbeków cały czas obecne były góry Maciej wyruszał na wyprawy bardzo często, a Ewa przyjmowała tę pasję męża z całym jej dobrodziejstwem. Życie wypełnione przygotowaniami do wypraw, zbieraniem sprzętu, planowaniem kolejnych wyjazdów. Pełna akceptacja i wsparcie, ale też niepojęty strach, kiedy mąż wyjeżdża w najbardziej niebezpieczne miejsca świata i nie wiadomo, czy wróci cały i zdrowy.

Ewa nigdy nie próbowałaś stawać pomiędzy górami a Maciejem. Pokochała himalaistę i nigdy nie planowała zmieniać jego podejścia do świata, zmieniać go na siłę, czy dawać ultimatum. Była wsparciem męża, ważną częścią jego życia, stałą, do której zawsze wracał po najtrudniejsze wyprawie w góry. Ten szacunek, miłość, pełna akceptacja i zrozumienie, w stosunku do pasji męża, to główny nurt, myśl przewodnia, na której zbudowana jest ta historia.  

Ależ wielki uczucie łączyło tych dwojga. Nie umiem wyobrazić sobie, jak wiele wyrozumiałości i cierpliwości miała w sobie Ewa. Z czwórką dzieci, domem i codziennością, z którą musiała zmagać się w większości sama. Jak trudne musiało być dla żony każdorazowe żegnanie się z mężem, nie mając pewności, że wróci on cały z wyprawy.

W opowieści Ewy Berbeki znajdą się też wspomnienia o samej tragedii na BP, ale z perspektywy domu i rodziny. Jak bliscy znieśli ten trudny czas po śmierci Macieja, jak Ewa próbuje ułożyć swoją codzienność bez swojego męża u boku. I nie ukrywam, że te fragmenty czytało mi się najtrudniej.

"Jak wysoko sięga miłość?" to jedna z najbardziej wzruszających książek, jaką miałam okazje czytać w życiu. Relacja żony himalaisty, jej spojrzenie na pasję męża, daje świadectwo prawdziwego uczucia i uświadamia, że można kochać druga osobę, bez względu na wszystko. 
Książka ta będzie miała największe znaczenia dla osób, którym temat wysokogórski jest bliski, ale nie tylko. Jeżeli szukacie opowieści o prawdziwym uczuciu, nie znajdziecie lepszej opcji.


Sardegna

poniedziałek, marca 07, 2016

"Marzenia szyte na miarę. stacja Jagodno" Karolina Wilczyńska


Wydawnictwo: Czwarta Strona
Liczba stron: 340
Moja ocena : 5/6

"Marzenia szyte na miarę. Stacja Jagodno" to druga część czterotomowej serii obyczajowej, autorstwa pani Karoliny Wilczyńskiej. Seria wydana jest przez Czwartą Stronę, ale na razie, na rynku dostępne są dwie pierwsze części, a tom trzeci "Po nitce do szczęścia" będzie miał premierę jeszcze w tym roku. Choć okładki tych powieści mogą sugerować, że opisana historia będzie z gatunku romansu, czytadła, relacjonującego przeniesienie się bohaterki z miasta na prowincję, to jest to nieprawda.  Powieść jest obyczajówką, owszem, ale poruszającą całkiem poważne problemy, o czym czytelnicy mogli się przekonać już przy okazji tomu pierwszego "Zaplątana miłość".

Jagodno to mała wioska położona w województwie świętokrzyskim, i z nim właśnie związana jest historia Tamary, trzydziestoparolatki samotnie wychowującej nastoletnią córkę Marysię. W pierwszej części poznaliśmy bohaterkę, jej córkę i matkę, Ewę, emerytowaną lekarkę, kobietę nieco oschłą i surową dla swoich krewnych. Poznaliśmy zmagania kobiety z byłym mężem, szkole problemy Marysi i jej zbuntowaną naturę, a także ratunek, jaki dziewczyny niespodziewanie znalazły w Jagodnie, u nowo poznanej staruszki, "babci" Róży. Ten tom odkrył także przed czytelnikami kilka tajemnic, które tylko czekały na swoje odkrycie w części drugiej. W "Marzeniach szytych na miarę" historia Tamary i jej rodziny jest kontynuowana.  

Tamara wraz z Marysią, z którą udało jej się w miarę odbudować poprawne relacje, spędzają wiele czasu w Jagodnie, w małym domku u babci Róży Nastolatka niespodziewanie znajduje sobie zajęcie w postaci udzielania pomocy i wsparcia dwóm nieco zdziwaczałym staruszkom, mieszkającym w starym dworku we wsi, na skraju lasu. Tamara natomiast próbuje nieśmiało nawiązać relacje damsko - męskie z nowo poznanym mężczyzną, jednak związek ten nie daje jej pełnej satysfakcji. Babcia Róża, jak zwykle, stoi na straży spokoju obu swych podopiecznych. Tym razem jednak ma ona więcej pracy niż zwykle, bowiem w jej życie wkracza pani Zofia, leciwa sąsiadka, która boryka się z problemami nieco innej natury. Źle traktowana przez córkę, zięcia i wnuki, pomiatana i wykorzystywana, odnajduję ciepło i spokój właśnie w domostwie życzliwej Róży, wśród właściwie obcych sobie ludzi.

Kultowa już konfitura z fiołków nadal jest lekiem na każde zło, ale najważniejsza jednak jest szczerość i uczciwość bohaterek wobec samych siebie, a także życzliwość, jaką sobie wzajemnie okazją.

"Marzenia szyte na miarę" to kontynuacja "Zaplątanej miłości" i naprawdę nie polecam czytać tych książek, jako odrębne powieści. Wiele wątków ma w kolejnym tomie swoje rozwinięcie, poza tym, pewne tajemnice rodzinne, które zostały zarysowane w części pierwszej, będą sukcesywnie wyjaśniane. Jedna z nich, bardzo ważna dla fabuły, ma związek z babcią Marysi, czyli Ewą, emerytowany lekarką, i zostanie wyjaśniona już w tym tomie. To jednak nie wszystko! Pojawią się nowe sekrety, nowe niedomówienia, które rozwiązanie znajdą zapewne w części trzeciej i czwartej. 

Oprócz "starych" bohaterów, do całej historii wprowadzone zostały nowe postacie, które odświeżają opowieść i wprowadzają interesujące elementy do fabuły powieści. Poza tym, w drugim tomie poruszono kolejne ważne zagadnienia, które także mogą stać się bliskie niejednym czytelnikom. Wykorzystywanie finansowe osób starszych, oczekiwanie na spadek, spokój i zrozumienie, którego często nie można uświadczyć od własnej rodziny, to są rzeczywiste problemy, które mogą przydarzyć się każdemu.

Jagodno jest bezpieczną przystanią. Miejscem, w którym odróżnia się rzeczy ważne od mniej ważnych. Taką wyjątkową bazą, gdzie znajdzie się ktoś, kto będzie miał dla nas zrozumienie. Dlatego warto je odwiedzić i poznać tę historię o kobietach, przeznaczoną dla kobiet. Myślę, że wyprawa do Jagodna może być dla niejednej czytelniczki idealnym prezentem na Dzień Kobiet.

Sardegna

niedziela, marca 06, 2016

"Lodowe piekło. Katastrofa na Grenlandii" Mitchell Zuckoff


Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 464
Moja ocena : 5/6


Osoby, które czytają mojego bloga wiedzą, że literatura wysokogórska jest mi bardzo bliska. I choć "Lodowe piekło" nie opisuje żadnej z górskich tragedii, to jednak historia w nim zawarta jest bardzo do nich podobna. 

Zanim przejdę do sedna sprawy, muszę wspomnieć o górach. Nie wiem dlaczego czuję do nich tak ogromną fascynację. Chociaż właściwie to wiem. Od zawsze góry były mi bliskie, zawsze fascynowały mnie bardzo mocno, przede wszystkim swym ogromem i potęgą, a także siłą i walką z własnymi słabościami, jaką podejmują wspinacze i himalaiści, wchodząc na kolejne szczyty.
Ta moc, która tkwi nawet bardziej w ich duszach, niż w ciałach, walka z siłami natury, zmaganie z ekstremalnymi warunkami środowiska, za każdym razem, gdy o tym czytam, mam ciarki.

Nawiązuję do tego tematu, bowiem "Lodowe piekło" Mitchella Zuckoff, jest pod tym względem bardzo do literatury wysokogórskiej, podobne. Chodzi tutaj oczywiście o środowisko, w którym rozgrywają się opisane, tragiczne wydarzenia. Walka z samym sobą, walka o przetrwanie, o dotarcie do bazy, w ogromach śniegu, morderczej temperaturze ujemnej, skrajnych warunkach, bardzo podobnych do tych, które panują na szczytach siedmio i ośmiotysięczników.

Oczywiście powody przebywania w tym niebezpiecznym środowisku, są zupełnie inne. Dla himalaistów to życie i pasja, dla ludzi, którzy znaleźli się w lodowym piekle Grenlandii, był to przypadek i nieszczęśliwy zbieg okoliczności. 

Wydarzenia opisane w książce rozgrywają się na przełomie1943/44 roku, kiedy to trzy amerykańskie samoloty wojskowe rozbijają się na Grenlandii. Początkowo katastrofy wydają się nie być aż tak tragiczne w skutkach, ponieważ wszyscy pasażerowie przeżywają upadek samolotu, i praktycznie poza drobnymi obrażeniami, wychodzą z niej bez szwanku. Jednakże, już po kilkunastu minutach, okazuje się, że miejsce, w którym się przez przypadek znaleźli, zmusi ich do nieustannej walki o życie. Zmaganie ze szczelinami lodowymi, którymi poprzecinany jest lodowiec, szalejące śnieżyce, wichury, 40-stopniowa, arktyczna zima, wszystko to powoduje, że już po paru chwilach rozbitkowie zaczynają odczuwać skutki przebywania w tych ekstremalnie trudnych warunkach. A uwierzcie mi, odmrożenia będą ich najmniejszym problemem...

Żołnierze wysyłają sygnał SOS i od tego momentu rozpoczyna się walka o ich ocalenie. Jednakże ekipy poszukujące nie do końca zdają sobie chyba sprawę z trudności, jakie zgotuje im Grenlandia. Dlatego część z nich, lecąc na ratunek kolegom, niestety podzieli ich los. 

Mitchell Zuckoff opisuje dramatyczne wydarzenia, rozgrywające się na Grenlandii w latach 40-tych ubiegłego wieku, a także jednocześnie relacjonuje przygotowania do aktualnej (z 2010 roku) wyprawy na lodową wyspę, w celu odnalezienia śladów wraków samolotów oraz ciał żołnierzy, którzy pozostali tam na zawsze. 

Rozdziały opisujące wydarzenia sprzed lat przeplatają się ze współczesną relacją. Widać jednak, że oba tematy zostały przez Autora przygotowane z wielką dokładnością i starannością. Relacje są rzetelne, a ilość odnośników i materiałów źródłowych powalająca. Ponieważ Autor był osobiście zaangażowany w wyprawę współczesną, w rozdziałach dotyczących tej części, możemy znaleźć zdjęcia jego autorstwa, a także zapis przygotowań i wrażeń po zakończeniu akcji.

"Lodowe piekło" to bardzo interesująca literatura faktu. To bardzo szczegółowy zapis katastrof, i późniejszych losów zaginionych. To także spektakularne akcje ratunkowe, które niestety nie zawsze kończyły się szczęśliwie. Samo zakończenie książki jest spleceniem historii z przed lat, z historią współczesną. Największe wrażenia na czytelniku robią opisy zmagania człowieka z przyrodą. Są one wręcz niewyobrażalne. Dlatego na początku pisałam o podobieństwie książki do literatury wysokogórskiej. Kogo ten temat interesuje, będzie miał gwarancję emocjonującej i przejmującej lektury. Zapraszam.

Sardegna

sobota, marca 05, 2016

Już czytam sam! # 1 Cecylka Knedelek

Dzisiejszym wpisem chciałam zapoczątkować nowy cykl postów na moim blogu, który będę publikowała zupełnie spontanicznie, czyli po prostu w momencie, gdy moje dzieci przeczytają samodzielnie kolejną porcję
książeczek. W ten sposób, chciałabym podzielić się tytułami, które sprawdzają się podczas nauki czytania, a także takimi, które świetnie nadają się do pierwszych, samodzielnych lektur. Mam nadzieję, że wpisy te podsuną rodzicom 5- 7 latków pomysł, po jakie książeczki sięgać, a i mnie pozwolą na zapamiętanie tych pierwszych lektur moich dzieci, które przecież nie tak dawno się urodziły, a teraz już są na tyle duże, że potrafią czytać...

Niedawno pisałam o książeczkach z serii "Czytam sobie", które stanowią idealny początek nauki czytania. opisałam też, jak moje osobiste dzieci nauczyły się czytać, więc jeśli ktoś ma ochotę, może do TEGO wpisu zerknąć. Dzisiejszy post będzie już dotyczył książek, które moja Siedmiolatka przeczytała zupełnie sama, wpisując je do swojego szkolnego "zeszytu czytania". Ciekawe jest to, że oba tytuły, o podobnej objętości, przeczytała w różnym czasie. Pierwszy tom czytała jakieś dwa tygodnie temu i zajęło jej to cztery wieczory. Drugą Cecylkę przeczytała w dwa popołudnia. To chyba świadczy o tym, że coraz lepiej wychodzi jej samo czytanie i sprawia jej coraz większą frajdę.


Wydawnictwo: Jedność
Liczba stron: 60
Moja ocena : 5/6

O "Cecylce i kanapce z kanapy" pisałam już w roku 2013, a dokładnie TUTAJ. Wtedy to ja czytałam dzieciom na głos książeczkę i żałowałam, że jest taka krótka. 27 stron tekstu zawiera opowiadanie, reszta natomiast poświęcona jest prostym przepisom kulinarnym i związanymi z nimi zdjęciami. Wykonanie potraw leży oczywiście w możliwościach dzieci, tylko niektóre z nich wymagałyby pomocy rodziców. Tematycznie, w tej Cecylce, większość przepisów to pyszne kanapki. Samo opowiadanie związane jest z pierwszym pójściem do szkoły gąski Walerii, przyjaciółki Cecylki i pomyłki, do jakiej doszło, przy okazji przyniesienia pracy domowej. Jest to fajna, zabawna opowiastka, trochę nawiązująca do kulinariów, a trochę do pierwszego dnia szkoły. Przyjemne z pożytecznym, czyli tak, jak lubię najbardziej.


Wydawnictwo: Jedność
Liczba stron: 60
Moja ocena : 5/6

"Cecylka Knedelek i poletko truskawek" napisane jest w bardzo podobnej formie. 1/3 stron to opowiadanie, tym razem o truskawkowych żniwach, które odbywają się w Starym Knedelkowie. Reszta to przepisy kulinarne, jak łatwo można się domyśleć, związane z truskawkowymi słodkościami. W opowiadaniu na pierwszy plan, podobnie, jak to było w książeczce powyżej, wysuwa się gąska Waleria, która w gorącym okresie truskawkowych zbiorów, postanawia opuścić miasteczko i ruszyć na urlop. Od truskawkowego szaleństwa jednak nie ma jednak ucieczki, a wszystkie drogi i tak prowadzą do Starego Knedelkowa i Cecylki.

Obie książeczki są sympatyczne, "cienkie", z dużym drukiem i kolorowymi ilustracjami. Jeżeli do tego  dzieciaki lubią kulinaria, choćby tylko od strony wizualnej, Cecylka na pewno przypadnie im do gustu. Poza tym, sukces małego czytelnika, czyli samodzielne przeczytanie CAŁEJ książki, jest gwarantowany. Dlatego tym bardziej zachęcam rodziców do zaopatrzenia się z Cecylkowe tomy. Pierwsze samodzielne czytanie odbędzie się bezboleśnie.

Sardegna

środa, marca 02, 2016

PRZEDPREMIEROWO "Samulka" Kinga Facon


Wydawnictwo: Otwarte
Liczba stron: 360
Moja ocena : 5/6

Bardzo lubię powieści obyczajowe. Pozwalają mi one na odstresowanie się i miłe spędzenie czasu. Ale tak po prawdzie, najbardziej lubię te obyczajówki, które poza miłą rozrywką dostarczają także ciekawego tematu do rozmyślań, niosąc ze sobą jakiś głębszy przekaz.

Powieści mówiących, że miłość czeka za progiem, wystarczy tylko przenieść się na prowincje bądź zostać współczesną Bridget Jones, jest sporo. Nie twierdzę, że są one złe (sama czytam je w sporych ilościach), ale nie zapadają w pamięć na dłużej. Natomiast nietypowe historie, wyróżniające się czymś niezwykłym, rzadkim wątkiem, a do tego jeszcze skłaniające do refleksji, to naprawdę interesująca sprawa.

"Samulka" jest taką powieścią nietypową. Powiedziałabym, że jest z gatunku "uduchowionych". Ma bardzo rozbudowany wątek religijny, przez to może nie wszystkim czytelnikom przypaść do gustu. Uważam jednak, że jest to rzadki motyw w powieściach obyczajowych, więc warto zwrócić na niego uwagę. Owszem czasami w takich kobiecych książkach pojawia się wiara, zaangażowanie bohaterki w sprawy religijne,  ale nigdy nie spotkałam się z przypadkiem, że jest to kwestia dominująca. Tym na pewno "Samulka" różni się od innych. 

Ewa kobieta trzydziestoletnia, jest osobą zamkniętą w sobie, "dziwaczką", zafiksowaną na swoich wewnętrznych problemach i rozważaniach. Taką postacią może się wydawać na pierwszy rzut oka, jednak tak po prawdzie kobieta zmaga się z głęboką depresją i olbrzymim poczuciem winy. Wszystko za sprawą tragicznych wydarzeń, do których doszło przed laty. Ewa od tamtego momentu nie potrafi żyć normalnie. Zmaga się z pogłębiającą depresją, pogarszającym się z każdym dniem, nastrojem, z poczuciem, że jest nic nie wartą, beznadziejną, brzydką kobietą. W swoich problemach i wewnętrznych rozterkach, zamyka się tak bardzo, że nawet najprostsze, codzienne czynności sprawiają jej olbrzymi kłopot. Ewa nie potrafi rozmawiać z ludźmi, nawet zakupy w pobliskim sklepie są dla niej udręką. Ulgę w codziennych zmaganiach przynosi jej mały rytuał, związany z piciem kawy, jedzeniem słodyczy, wizytą w kwiaciarni, a kolejno także piesek, którego po batalii z samą sobą, wzięła ze schroniska. 

Ewa jest bardzo skupiona na tym, żeby nie zwariować. Rozmawia więc, ale z bohaterami literackimi przeczytanych książek. To przenikanie do ich świata pozwala jej, wbrew pozorom, zachować balans i zdrowe zmysły. Ewa ma też plan awaryjny. Zamknięty w małym pudełeczku z lekarstwami w walizce na strychu.  I jakoś egzystuje. Z godziny na godzinę, z dnia na dzień...

Samulki to miejsce ulokowane gdzieś na końcu świata, i mają one w stosunku do Ewy nieco inne plany. Mała społeczność zamieszkująca wioskę, ludzie prości, swojscy, religijni, zauważają, że z Ewą dzieje się coś niedobrego. Postanawiają włączyć ją w swoje sprawy, a znaczną rolę odegra w tym miła, parafialna kawiarnia "Pod Aniołem".

Tak, jak zaznaczyłam na początku, wątek wiary, zaufania Bogu, poświęcenia mu swoich spraw i problemów, zajmie w tej historii sporo miejsca. Ewa pozna, czym jest prawdziwy kontakt z ludźmi i uświadomi sobie, że jej życie może wyglądać zupełnie inaczej. Kobieta uczy się na nowo relacji z Bogiem i odkrywa, że może czerpać ze swojej wiary siłę, do zmiany swojego życia.

Będzie więc bardzo "duchowo", ale uprzedzałam, że "Samulka" to powieść zupełnie inna niż wszystkie. Jeżeli ktoś nie lubi wątków religijnych w powieści, warstwy duchowej, rozważań moralnych, związanych z wiarą, ani przemiany wewnętrznej bohaterów, raczej nie będzie zadowolony z lektury. Osobiście przeczytałam "Samulkę" z przyjemnością odnajdując w niej coś zupełnie świeżego i nowego, czego jeszcze nie spotkałam w innych powieściach obyczajowych.
Sardegna