Pages

czwartek, listopada 29, 2018

# Blogowe podsumowanie miesiąca - listopad

Listopad zaczął się bardzo pozytywnie. Przez pierwsze trzy tygodnie miesiąca udało mi się załatwić parę ważnych spraw zawodowych, przeczytać całkiem sporo fajnych książek i napisać na ich temat notki. Dałam radę zaplanować nawet kilka wpisów. Choć obowiązków było sporo, życie toczyło się utartym rytmem. A potem wydarzyło się coś, co zmieniło wszystko. Kiedy dziecko zaczyna chorować, a w efekcie ląduje w szpitalu, wszystko, co wydaje się ważne, traci zupełnie znaczenie. Takie sytuacje przewartościowują i zmieniają priorytety. Nikomu nie życzę tego, co przeżyłam w minionym tygodniu. Kiedy dziś pisze tą notkę nie jest jeszcze idealnie, ale zdecydowanie lepiej. Wchodzę więc w grudzień pełna wiary, że teraz będzie już tylko dobrze.

Lista lektur:


1. "Kontratyp" Remigiusz Mróz - 4
2. "Kołysanka" Bartłomiej Piotrowski - 3
3. "Dobra - noc" Sabina Waszut - 6
4. "Spadek" Kasia Bulicz - Kasprzak - 5
5. "Kości proroka" Ałbena Grabowska - ?
6. "Fracht" Grzegorz Brudnik - 5
7. "Wiedźmy na gigancie" Małgorzata Kursa - ?
8. "Obsesja" Katarzyna Berenika Miszczuk - 5
9. "Paranoja" Katarzyna Berenika Miszczuk - 4
10. "Gdzie jest skrytka generała Grota?" Artur Pacuła - 5
11. "Dom węży" Mateusz Lemberg - 4
12. "Tylko jeden wieczór" Krystyna Mirek - 5
13. "Gorzka czekolada" antologia - 5
14. "Skaza" Robert Małecki - 6


Imprezy kulturalne:

Miałam w planie wybrać się na spotkanie autorskie z Krystyną Mirek, na kawę ze Śląskimi Blogerami Książkowymi. Nie wyszło.
Nowości:



"Anioł na śniegu" Joanna Szarańska 
"Siedem cudów" Agata Przybyłek
"Uwierz w siebie Calineczko" Natalia Sońska
"Magia grudniowej nocy" Gabriela Gargaś
"Randka pod jemiołą" Agnieszka Olejnik
"Spełnione życzenia" Karolina Wilczyńska
"Tylko jeden wieczór" Krystyna Mirek 
"W obiektywie wspomnień" Karolina Wiczyńska
"Zanim odfrunę" Hanna Kowalewska
"Gdzie jest skrytka generała Grota?" Artur Pacuła


"Dziennik Cwaniaczka. Jak po lodzie", "Dziennik Cwaniaczka. Trzeci do pary", "Dziennik Cwaniaczka. Zezowate szczęście" Jeff Kinney
"Zagadka grobu wampira" Marta Guzowska
"Junior Chef. Światła, kamery, gotujemy" Charise Marcle Harper
"Dziewczyny kodują" Reshima Sauiani
"Poczet królowych polskich" Anna Kaszuba - Dębska

 Filmowo:
 
Listopad nie był w ogóle filmowy. 

Serialowo:
Seriale też jakoś nie wchodziły mi zbytnio w tym miesiącu. Zaczęłam oglądać wprawdzie "Szkołę dla elity", "Nawiedzony dom na wzgórzu", czy miniserial "Nie oglądaj tego" na Netflixie, ale jak na razie przyswoiłam pojedyncze odcinki.

 Muzycznie:

Tutaj akurat nie miałam problemu, bowiem listopad przemawiał do mnie zdecydowanie głosem Dawida Podsiadło. Jego nowa płyta jest niesamowita, a kawałki takie jak "Nie ma fal", czy "Małomiasteczkowy" urzekają mnie swoją prostotą, a jednocześnie trafnością przekazu.


Drugi utwór, który niezmiennie kojarzyć mi się będzie z listopadem jest "Nights on Broadway" grupy The Bee Gees. Wiekowy, ponad czterdziestoletni, ale bardzo bliski mnie, jak i moim rodzicom.


A jak Wam minął listopad?

Sardegna

wtorek, listopada 27, 2018

"Hej, Jędrek! Kłopoty z dziewczynami?" Rafał Skarżycki, Tomasz Lew Leśniewski


Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Liczba stron: 220
Moja ocena : 5/6

"Hej, Jędrek. Kłopoty z dziewczynami" to szósty tom przygód tytułowego Jędrka, dziesięcioletniego bohatera serii Rafała Skarżyckiego, ilustrowanej przez Tomasza Lwa Leśniewskiego. 

Jak już pisałam nie raz, historie opisujące przygody Jędrka należą do tych z rodzaju "pół komiks - pół książka", które namiętnie czyta moja dziesięcioletnia Córka, a teraz bakcyla powoli łapie ośmioletni Młody. Nie czyta wprawdzie tak dużo i tak szybko, jak jego siostra, ale wiem, że zachęcenie dziecka do samoistnego sięgania po książki to proces długotrwały, który nie przychodzi ot tak. Stąd też podsuwamy mu różne tytuły, z których jedne od razu odrzuca, ale inne go w jakimś stopniu zaciekawiają. 

I tak na przykład, pierwszą "grubą" książką, którą przeczytał samodzielnie i bez przymusu, był właśnie "Hej, Jędrek! Kto tu rządzi?". Nie da się więc ukryć, że te historie działają na dzieci, które mając do wyboru całą masę tytułów, najchętniej wybierają właśnie te.

Jędrek to wesoły chłopak, który w głębi serca jest dobrym dzieciakiem, ale ma niesamowity dar pakowania się w kłopoty. Nie inaczej jest w przypadku najnowszej historii, kiedy to do jego szkoły przyjeżdżają uczniowie z Włoch. Dziewczyny, uczucia i miłosne gierki to coś, z czym Jędrek wyraźnie sobie nie radzi, chce dobrze, ale wychodzi, jak zwykle. Kłopoty go po prostu kochają i to z wzajemnością, stąd też jego perypetie pełne są śmiesznych zwrotów akcji, zabawnych powiedzonek, szalonych zbiegów okoliczności czy niedomówień, z których wychodzą same dziwne akcje. 

O "Kłopotach z dziewczynami" napisała moja Córka. Tekst jest oczywiście w pełni jej autorstwa. Poprawiłam tylko parę błędów interpunkcyjnych.
***
Głównym bohaterem w tej historii jest Jędrek i  jego siostra Anka, o której chłopak często pisze komiksy, jaka jest zła. Ogólnie o siostrze/ siorze (jak kto woli) mam więcej do opowiedzenia, ale oczywiście opisując tę książkę mam zamiar zabrać się za jej główną akcję. 

Jak już tytuł mówi - „Kłopoty z dziewczynami”, ta historia będzie związana z klimatem, fałszywego, albo takiego udawanego  podrywu. Na początku tej powieści, Jędrek, Gruby i Witek przyłapują szkolnych gałganów - Siwego i Karka, na pisaniu po tablicy tekstu „Szkoła jest głópia!!!”. Postanawiają rzucić przynętę: ostrą, jak piekło, kanapkę. Jędrek zaczyna kusić łobuzów tekstem „Mmm! Mama dała czadu z tą kanapką! Sorki chłopaki, ale jest tak dobra, że nikomu nie dam gryza”. A, że Siwy i Karku, nie należą do bystrzaków, od razu zaczaili się na przynętę. Jeden wyrywa mu kanapkę z rąk, gdy nagle dyrektor przyłapuje ich na bijatyce i wjeżdża z wykładem o tym, jak to mózg w ich wieku potrzebuje pożywienia. Dyrektor każe mu zjeść kanapkę, więc łzy ciekną już mu policzkach i robi się cały czerwony. To oczywiście jest tylko jedna z zabawnych scenek w tej książce, przejdę więc do najważniejszej części tego utworu. 

Nauczycielka ogłosiła, że do szkoły przyjeżdżają goście z Włoch i jutro klasa ma ich odebrać z lotniska. Każde dziecko z zagranicy ma zamieszkać w domu jednego z uczniów. Karola więc, jak zwykle całą noc siedzi nad nauką włoskiego, aby porozumiewać się z nowymi kolegami.  Dzieci na lotnisku oczekują uczniów z Włoch, a ściślej mówiąc to na lotnisku stali tylko: Jędrek, Gruby, Witek i Karola i każdy trzymał w ręku tabliczkę z imieniem podopiecznego: Paolo, Franco, Marco i Sofia. Nagle dostojnym krokiem zaczął kroczyć przystojny, czarnowłosy Marco i od razu było poznać, że jest typowym liderem. Za nim szła piękna dziewczyna - najwyraźniej była to Sofia. Natomiast kolejni koledzy byli nawet podobni do Witka i Grubego. 

Każdy od razu zapoznał się i polubił ze swoim podopiecznym oprócz…. Jędrka, który miał zająć się Paolem. Paolo od razu wyjechał z tekstem: „Czy są tu jakieś ładne dziewczyny?”, a gdy wszedł do domu Jędrka, oczarowana Anka od razu spojrzała na niego i w mig się zakochała!
 
Opowiedziałabym Wam nieco więcej, ale zdradziłabym zakończenie i akcję książki. Mogę Wam jeszcze powiedzieć tylko, że ktoś dostanie strzałą Amora, a ktoś będzie musiał udawać zakochanego. Dlaczego? Wszystkiego dowiecie się czytając „Hej, Jędrek kłopoty z dziewczynami.”.
 
Ania lat 10


Sardegna

niedziela, listopada 25, 2018

"Spadek" Kasia Bulicz - Kasprzak


Wydawnictwo: Edipresse
Liczba stron: 310
Moja ocena : 5/6

"Spadek" Kasi Bulicz - Kasprzak jest książką z gatunku tych szalonych. Niby jest to powieść obyczajowa, ale z drugiej strony to historia lekka, łatwa i przyjemna, taka bajka dla dużych dziewczynek, która nie ma prawa bytu zdarzyć się w prawdziwym życiu. Czyta się ją bardzo szybko, mimo iż wiele się tam dzieje, z jednego wątku praktycznie rodzi się kolejny, z jednego miejsca akcji przenosimy się w kolejne, a bohaterowie mnożą się, jak grzyby po deszczu. Mimo chaosu, ciekawa fabuła i lekkości prowadzenia opowieści przez Autorkę sprawia, że ogólne wrażenie lektury jest raczej pozytywne, jeśli oczywiście podchodzi się do "Spadku" w kategoriach miłego czytadła.

Czytałam niedawno inną książkę Kasi Bulicz - Kasprzak ("Sprzeczne sygnały"), która choć na pierwszy rzut oka wydawać się może podobna do powyżej, głównie za sprawą utrzymanej w podobnej konwencji okładki, to jednak prezentuje zupełnie inny poziom. Jest po prostu fajną i logiczną opowieścią kryminalno - obyczajową, która zdecydowanie bardziej przypadła mi do gustu.

Wracając jednak do "Spadku", jego bohaterką jest trzydziestoparoletnia Dorota, która leczy rozstanie ze swoim ukochanym, otrzymanym od koleżanki psem. To właśnie opieką nad czworonogiem postanawia zrekompensować sobie złamane serce i pogodzić z faktem bycia singielką z przymusu. Mając w perspektywie niepewną pracą i dość trudne relacje z mamą, wydaje jej się, że już nic dobrego jej w życiu nie spotka. Pewnego dnia Dorota otrzymuje dziwny telefon ze szpitala, z którego dowiaduje się, że jej dziadek potrzebuje opieki. Problem polega jednak na tym, że dziewczyna tego dziadka w ogóle nie zna i nie ma pojęcia o jego istnieniu. Ojciec jej ojca - człowieka, który zostawił mamę, kiedy była w ciąży, jest dla niej zupełnie obcy, nie ma więc zbytnio ochoty nim się zajmować, ani go odwiedzać.

Przyzwoitość nakazuje jej jednak pojechać do szpitala i sprawdzić, co dolega staruszkowi. Ta wizyta, a właściwie pierwszy telefon ze szpitala zmienia całe życie Doroty, która wraz z nowo poznanym dziadkiem i opieką nad nim dostaje w tytułowym spadku również jego zaniedbane gospodarstwo pod Zamościem, sąsiadów, nowych przyjaciół Kim i Adama, a także nie poznanego nigdy wcześniej, ojca i jego ukochaną.

Wraz z dziadkiem i ojcem do dziewczyny trafia cała gama nieznanych dotąd uczuć i wspomnień, których niedosyt, wbrew pozorom, odczuwała przez całe życie. Dorota dostaje również szansę na rozmowę z matką i wyjaśnienie tajemnic, które ta ukrywała przed córką przez szereg lat. Co wydarzyło się trzydzieści lat temu? Dlaczego ojciec je porzucił? Cała ta sprawa wydaje się być bardzie skomplikowana, podobnie, jak relacja Doroty z dziadkiem. Staruszek okazuje się być dość specyficznym człowiekiem. Na pierwszy rzut oka odpychający i grubiański, jednak dziewczyna na przekór samej sobie i zdrowemu rozsądkowi, postanawia się nim zaopiekować i dać mu szansę. Z tej życiowej rewolucji wynikną naprawdę niesamowite sytuacje.

Tak, jak już pisałam na początku, "Spadek" zrobił na mnie dość pozytywne wrażenie, ale tak jak powiedziałam, jest to taka bajka dla dużych dziewczynek i mimo, iż tematyka książki nie wydaje się być banalna, to przez fakt, że tyle się w niej dzieje i z jednego wątku rodzi się kolejny, nie da się jej traktować jej poważnie. Wszystkiego jest tutaj za dużo, jak dla mnie oczywiście. Mamy motyw zamojskiej wsi, dziadka, tajemnicy rodzinnej, ojca i jego ukochanej, konfliktu z mamą, relacji z ojczymem, jest wątek uczuciowy głównej bohaterki i to nawet w dwóch wariantach, jest wyjazd za granicę i ukochana ciocia. Jest skomplikowana przeszłość, trudna teraźniejszość i niejasna przyszłość. Niby wszystko to, co piszę układa się w logiczną całość, ale potraktowane jest w jakiś taki luźny sposób, który nie kreuje poważnej obyczajówki mówiącej o realnych problemach prawdziwych ludzi, tylko raczej o daje czytelnikowi wyidealizowaną, serialową rzeczywistość.

Myślę, że Autorka eksperymentuje i to na pewno zasługuje na pochwałę. Podobnie, jak fakt, że "Spadek" wymyka się trochę oklepanym, fabularnym schematom powieści dla kobiet i czyta się go bardzo przyjemnie. Mnie osobiście jednak, zdecydowanie bardziej podobały się "Sprzeczne sygnały", które to z czystym sumieniem polecam.

Sardegna

piątek, listopada 23, 2018

"Dobra - noc" Sabina Waszut


Wydawnictwo: Muza
Liczba stron: 320
Moja ocena : 6/6

Niedawno rozmawiałam ze znajomym na temat tego, że brakuje nam książek, które nie są kryminałami czy thrillerami, tylko historiami obyczajowymi i są tak po prostu fajne. Bez nadęcia, bez banałów i do tego, żeby dobrze się je czytało i były napisane w mądry i przemyślany sposób. I tak sobie rozmawialiśmy wymieniając kolejne cechy idealnego tytułu, aż przypomniało mi się, że ja przecież taką książkę niedawno czytałam! "Dobra - noc" Sabiny Waszut taka właśnie jest. I choć na pierwszy rzut oka (patrząc na przykład na skromną okładkę, która swoją drogą idealnie pasuje do treści) historia może wydawać się zupełnie niepozorna, to uwierzcie mi, jest niesamowicie dobrze napisana, niosąca pewną interesującą treść i całą gamę emocji, ale takich prawdziwych, a nie napompowanych "serialową rzeczywistością", jeśli wiecie, co mam na myśli.

"Dobra - noc" miała niedawno swoją premierę, ale nie słyszałam o niej zbyt wiele na blogach, co uważam za bardzo wielkie niedopatrzenie, bowiem książka zasługuje na uwagę i szerokie grono czytelników. Jeśli miałabym określić, na czym polega jej wyjątkowość, powiedziałabym, że na tym, iż jest ona mocno "niedzisiejsza" i w uniwersalny sposób, życiowo mądra. 

W niespokojnych czasach, tuż przed wojną, we wsi Dobra ulokowanej pod Częstochową, w rodzinie gospodarza Pecyna rodzi się siódma córka. I choć rodzice spodziewali się upragnionego syna, to jednak pojawienie się nowego członka rodziny przyjmują z wielkimi emocjami, a wszystko to za sprawą ludowych wierzeń, według których siódma córka jest Zmorą, czyli straszydłem, które nocą wychodzi z ciała dziewczyny i krążąc po wsi, sprowadza na ludzi nieszczęścia, choroby a nawet śmierć.

Społeczność Dobrej jest bardzo specyficzna, a codzienność w takim zamkniętym i hermetycznym środowisku nie jest łatwa. Z jednej strony ludzie mocno opierają się na wierze w Boga i kulcie Maryi, i to wokół tych świętości kręci się całe ich życie, ale z drugiej strony, ciągle mocno zakorzenione są w nich zabobony i ludowe wierzenia, w których to utopce, zmory, topielice i inne strachy, są tak samo żywe, jak wiara.

Mimo iż do wsi małymi krokami wchodzi nowoczesność i coraz częściej słychać o nowinkach mających usprawniać ludziom pracę, mieszkańcy Dobrej wiedzą swoje. Wiodą proste życie, skupione wokół codziennych obowiązków, gdzie pory roku wyznaczają im rytm życia. Kiedy więc u Pecynow rodzi się Krysia, siódma córka, jej los zostaje już z góry przesądzony. Wieś uznaje ją za Zmorę i od najmłodszych lat izoluje od społeczności. Na nic zdają się opiekuńcze ramiona rodziców i rodzeństwa, oraz ich zapewnienia, że dziewczynka jest zwykłym, najnormalniejszym w świecie dzieckiem. Krysia od małego czuje się inna, odrzucona i nieakceptowana, a kiedy dorasta, również od rówieśników, którzy zdawałoby się, że są już nowym, bardziej nowoczesnym pokoleniem, otrzymuje tylko wyzwiska i spotyka się z wieczną niechęcią. 

Krysia, przez lata, nauczyła się żyć ze swoją samotnością i nie reagować na zaczepki. Otoczona tylko najbliższymi, prześladowana, stara się za wszelką cenę unikać ludzi, kiedy jednak przypadkowo poznaje Jurę, chłopaka z innej wsi, za nic mającego wiejskie zabobony, młodzieńcze uczucia dochodzą do głosu. Dziewczyna wychowana w irracjonalnym lęku nie potrafi jednak nawiązywać relacji z ludźmi, nie daje się też przekonać chłopakowi, pochodzącemu z zupełnie innego regionu Polski, żeby nie dała się tak traktować i sobą pomiatać. Jura próbuje skłonić dziewczynę do przeciwstawienia się ludzkiej głupocie, ale wtedy zdarza się tragedia...

Czy ta historia może mieć happy end? Czy wieś da Krysi normalnie żyć i czy znajdzie ona w końcu święty spokój i szczęście? Powiem Wam, że "Dobra - noc" zrobiła na mnie olbrzymie wrażenie i od tej pory będę zupełnie inaczej patrzeć na twórczość pani Sabiny Waszut, która do tej pory jawiła mi się głównie, jako pisarka powieści kobiecych, co oczywiście nie jest w żaden sposób obraźliwe, jednak niewątpliwie kojarzy się z literaturą lekką łatwą i przyjemną. Autorka tą powieścią pokazała, że świetnie odnajduje się w poważniejszej tematyce i doskonale umie pisać o emocjach.

Dodatkowy plus ode mnie za opisanie wierzeń ludowych, które może nie do końca pokrywają się ze śląskimi, z rejonu, z którego pochodzę, ale jednak wiele mają z nimi wspólnego, bo sama się z takimi zetknęłam. Bardzo polecam najnowszą książkę Sabiny Waszut. Jest dobrze skonstruowana, z pomysłem, działa na wyobraźnię, a do tego pokazuje, że polskie powieści obyczajowe mogą być naprawdę interesujące i potrafią wychodzić poza ramy wyidealizowanego świata, wykreowanego na potrzeby fabuły.

Sardegna

środa, listopada 21, 2018

ŚBK: "Blogi bliskie mojemu sercu"

Po dwumiesięcznej przerwie, kiedy to jakoś nie miałam głowy, ani czasu, żeby zaplanować konkretne wpisy tematyczne, zaproponowane przez Śląskich Blogerów Książkowych, w listopadzie wracam do gry. Na ten miesiąc zaplanowaliśmy temat "Blogi bliskie mojemu sercu", a jako że mam kilka ulubionych stron i ich twórców, i choć rzadko komentuję, staram się odwiedzać je regularnie, w poniższym wpisie chciałam podzielić się z Wami moimi przemyśleniami na ten temat. 


Na początek blogi, dzięki którym w ogóle zaczęłam swą przygodę z blogowaniem. W 2015 roku napisałam osobny post na ten temat (możecie go przeczytać TUTAJ) i kiedy niedawno robiłam porządki na stronie, natknęłam się właśnie na ten wpis, który wzbudził we mnie niesamowicie ciepłe uczucia (do tego, pod tym postem znalazły się aż 62 komentarze! Kiedyś to się toczyły rozmowy na blogach!). Jeśli więc chodzi o inspirację, dzięki której zaczęłam blogować w styczniu 2011 roku, to są to następujące strony:


Książkowo - Agnieszka Tatera
Czytanki Anki - Ania  
Kawa z cynamonem - Szyszka i Miranda

Wszystkie strony, oprócz bloga Pawła, działają do dzisiaj. Wszystkie adresy mam zapisane w blogrollu i do wszystkich w miarę możliwości, regularnie zaglądam.
  
Bliskie mojemu sercu są oczywiście blogi moich śląskich przyjaciół, z którymi współtworzę Stowarzyszenie Śląscy Blogerzy Książkowi. Oprócz wspólnej pasji i miłości do książek łączy nas naprawdę wiele. Spotykamy się, często rozmawiamy na tematy zupełnie nieksiążkowe i prywatne, wspieramy się, żartujemy, spokojnie mogę potwierdzić, że są to najbliższe mi osoby w blogosferze:





Dowolnik - Agnieszka Kolano
Moje Bestsellery - Patryk Obarski
Tanayah czyta - Karolina Sosnowska
Moje czytanie - Magda Dzierżak - Man
Ostatni czytelnik - Ilona Chylińska
Lergo Ergo Sum - Ania Globisz
Un cafe con libros - Ania Szterleja
Domi czyta - Dominika Matuła
Przekładaniec kulturalny - Kasia Kurowska
Kulturalna mysz - Dorota Józefiak
Crazy book lady - Gosia Sowa
Mama czyta - Monika Witczak

Oprócz wyżej wymienionych blogów, mam całą masę bliskich mi miejsc w blogosferze, prowadzonych przez osoby, z którymi często znam się i rozmawiam prywatnie. Dzięki wspólnym książkowym imprezom, czy spotkaniom udało się nawiązać relacje, które trwają, realnie lub wirtualnie, do dziś (kolejność blogów na liście przypadkowa):

Czytaj Od Lewej - Mery Czytajodlewej
Kreatywa - Klaudyna 
Kroniki Nomady - Ola Silaqui
Julia Orzech - Marta
Chiara76 - Marysia
Maniaczytania - Magda
Recenzentka - Ania

Żeby nie było, poniżej znajdziecie krótką, bo krótką, ale zawsze, listę blogów lifestylowych lub poruszających inną tematykę, niż książkową, które regularnie odwiedzam:



A jakie blogi są bliskie Waszemu sercu?  Chętnie poznam nowe miejsca w sieci albo odwiedzę stare. Można zostawiać namiary.

Sardegna

niedziela, listopada 18, 2018

"Niki i Tesla. Laboratorium pod napięciem" Science Bob Pflugfelder, Steve Hockensmith


Wydawnictwo: Wydawnictwo RM
Liczba stron: 240
Moja ocena : 5/6

Ależ to jest fajna historia! Seria "Niki i Tesla" składająca się aktualnie z pięciu tomów ("Laboratorium pod napięciem", "Magiczna rękawica supecyborga", "Pojedynek tajnych agentów", Bunt armii robotów", "Efekty specjalne na miarę Oscara")  to przykład mało popularnej, ale bardzo inteligentnej i zabawnej literatury dla dzieci. Myślę, że koniecznie trzeba coś z tym zrobić i zareklamować ją szerzej dzieciakom w wieku szkolnym, zwłaszcza takim, które interesują się otaczającym światem, zadają mnóstwo pytań i nie zadowalają się byle jaką odpowiedzią.  

Wiecie, że moimi ulubionymi książkami z kategorii dziecięcej są te, które oprócz tego, że bawią, świetnie się je czyta i mile spędza czas w ich towarzystwie, czegoś uczą i niosą jakąś wartość edukacyjną. Kiedy dziecko przy okazji lektury czegoś mądrego się dowie, pozna coś, zainteresuje się czymś, wtedy uznaję, że taki tytuł jest godny polecenia i mogę go spokojnie promować. Tak jest właśnie w przypadku powyższej serii, której pierwszy tom przeczytałam wraz z moimi dziećmi przy okazji "wieczornego" czytania.

Niki i Tesla Holt to rodzeństwo, które spędza wakacje u swojego wujka Newta, szalonego naukowca. w miasteczku Half Moon Bay. Wujaszek jest mocno ekscentryczny, mieszka w domu, który jest jednym wielkim laboratorium, wypełnionym po brzegi wynalazkami i różnymi ciekawymi urządzeniami, często stworzonymi przez niego samego. Dzieciaki trafiają pod jego opiekę w momencie kiedy ich rodzice, również naukowcy, muszą udać się w sprawach służbowych na drugi koniec świata. Rodzeństwo, początkowo zrozpaczone myślą, że przed nimi szykują się nudne wakacje u równie nudnego wujka, ostatecznie rozpogadza się, kiedy otrzymuje do dyspozycji całe laboratorium opiekuna, kryjące w sobie wiele tajemnic.

Dzieciaki wychowywane w rodzinie pełnej mądrych ludzi są bystre, obdarzone wielkim intelektem, kreatywnością i nie lada pomysłami. Kiedy tylko wujek informuje ich, że mogą korzystać z jego laboratorium do woli, postanawiają zrobić tak, aby każdy dzień wakacji przekształcić w niesamowitą przygodę. Zaczynają od zbudowania butelkowej rakiety, która ... od razu się gubi. I właśnie od tego momentu zaczyna się prawdziwa przygoda Nika i Tesli, która obfitować będzie w wydarzenia rodem z filmu detektywistycznego i przygodowego, w jednym.

Dzieci trafią na ślad prawdziwej intrygi, w której niebezpieczeństwo będzie jak najbardziej realne. Jednak kiedy w grę wchodzi nauka, to i z największymi zbirami można sobie znakomicie poradzić. Niki i Tesla mają głowy nie od parady, swoją wiedzę wykorzystują więc praktycznie do walki z przestępcami i do uratowania pewnej dziewczynki. Ale o  tym szczegółowo nie będę już opowiadać, żeby nie popsuć zagadki, którą dzieciaki będą próbowały rozwiązać w czasie trwania opowieści.

Przygody Nika i Tesli w miasteczku Half Moon Bay poprzedzielane będą mini rozdziałami, pokazującymi, jak w domowych warunkach zbudować z codziennych, dostępnych przedmiotów, urządzenia detektywistyczne, które bohaterowie książki konstruują i wykorzystują w walce ze zbirami. Tak więc czytelnicy dostają niemalże gotową instrukcję, jak zbudować butelkową rakietę z wyrzutnią, robokota odciągającego psy, półniewidzialne urządzenie do nocnego tropienia aut, mini system alarmowy, elektromagnes i podnośnik domowej roboty. Ależ to wszystko mądrze brzmi, no nie? W tej książce jednak nauka jest przyjemnością, a skomplikowane sprzęty - prostymi do skonstruowania przedmiotami, jeśli się tylko wie, jak za nie zabrać.

I na dzieci to działa! Dobrze, że czytaliśmy książkę nocą, bo moi chcieli już od razu iść po colę i mentosy i konstruować robokota... W każdym razie, Niki i Tesla, w razie czego, dają gotowca, jak w prosty sposób (oczywiście z dyskretną pomocą dorosłego) owe urządzenia zbudować. I to jest naprawdę fajne! Poza tym, sama postać wujka Holta, nietuzinkowego, mocno zakręconego człowieka - naukowca, który na pierwszy rzut oka wydaje się nudziarzem, tak naprawdę jest mocno intrygująca. Stąd też książka niesie sygnał dla czytelników, że ani nauka, ani osoba się nią zajmująca nie muszą być nudne, a wręcz przeciwnie, mogą dostarczyć niesamowitych wrażeń. 

Bardzo podoba mi się pomysł Wydawnictwa RM, aby pokazywać dzieciakom, że nauki ścisłe mogą być fajne i przydatne w życiu codziennym. A jeśli te mądre rzeczy są ubrane w przygodę i opowieść detektywistyczną, to oto mamy przepis na świetną książkę dla dzieci. Mój Ośmiolatek i Dziesięciolatka bardzo się wkręcili, sądzę więc, że jeżeli tylko trafi się okazja, chętnie przeczytam im dalsze losy Niki i Tesli, tym bardziej, że zakończenie "Laboratorium pod napięciem" sugeruje, że w życiu dzieciaków w najbliższym czasie coś znowu się wydarzy.

Sardegna

piątek, listopada 16, 2018

"Wampir z KC" Andrzej Pilipiuk



 Wydawnictwo: Fabryka Słów
Liczba stron: 512
Moja ocena : 4/6

Dawno nie pisałam nic na temat książka Andrzeja Pilipiuka, i faktycznie od mojego ostatniego wpisu na temat "Konana destylatora" minęło ponad półtora roku. Żałuję, że mi jakoś nie po drodze ostatnimi czasy z powieściami Autora, w końcu to jeden z moich ulubionych polskich pisarzy, a ja tak opieszale kompletuję jego powieści, że nadal w mojej prywatnej biblioteczce brakuje mi kilku tytułów. 

Wracając jednak do sedna sprawy, kiedy tylko nadarza się okazja, staram się czytać "Pilipiukowe" zaległości, a taki właśnie moment nadarzył się podczas tegorocznego urlopu. Mąż zabrał sobie "Wampira z KC" na wakacje do czytania, więc mu go podkradłam i tyle. 

Cykl z wampirem ("Wampir z M-3", "Wampir z MO", "Wampir z KC") jest dla mnie może najmniej interesujący ze wszystkich serii Autora, a to głównie za sprawą czasu akcji (okres PRLu), w którym nie do końca dobrze się odnajduję. W prawdzie akcja powyższego zbioru opowiadań toczy się w momencie, kiedy komuna powoli pada, a w naszym kraju rodzi się kapitalizm, ale to nie zmienia faktu, że dalej nie kumam ówczesnych realiów, a co za tym idzie, nie bawi mnie większość żartów sytuacyjnych. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że u Pilipiuka temat ten jest opisany z przymrużeniem oka, realia są mocno przerysowane i ociekające sarkazmem. Jednak, o ile czasami ten humor idealnie do mnie przemawia i bawi (tak, jak w przypadku "Wampira z M-3"), tak między mną a powyższą historią, jakoś nie zaiskrzyło.

Według mnie, "Wampir z KC" jest najmniej równym zbiorem opowiadań Pilipiuka, z tych, które czytałam. Najbardziej podobały mi się początkowe historie i to je najlepiej zapamiętałam i przy nich się uśmiałam (urlop, grzybobranie w zimie, historia z Wędrowyczem), natomiast kolejne jakoś nie bardzo przypadły mi do gustu. Co innego mój Mąż, który bawił się świetnie i zupełnie nie rozumiał, że nie czuję klimatu, więc jak widać, to wszystko kwestia gustu.

Gosia, Marek i Igor, wampiry z warszawskiej Pragi muszą zmierzyć się z nadchodzącym kapitalizmem. Nowa rzeczywistość ma przynieść im cudowne zmiany, niestety wychodzi, jak zwykle. Zakład pracy najpierw wysyła ich na pracownicze wczasy, co spotyka się z wielkim niezadowoleniem Marka, to bo jak to tak po prostu nie pracować... Kolejno, cała ekipa Drucianek zostaje oddelegowana na grzybobranie, tyle że w styczniu. Ostatecznie zakład zostaje zamknięty, bo nie nadąża i nie daje rady wejść ze swoimi pomysłami w rodzący kapitalizm. Wampiry idą na bezrobocie i tu dopiero zaczynają się problemy, bo bez pracy sens wampirzego życia znacznie traci na wartości. Do tego, odnajduje się nieznany dotąd nowy właściciel kamienicy, zamieszkiwanej przez bohaterów, trzeba się więc go pozbyć. Wampiry muszą też zainterweniować w sprawie pewnego wymuszonego haraczu, oraz zająć się starymi ubekami, którzy wiecznie się do czegoś wtrącają. W sumie nic nowego, dzień, jak co dzień u Pilipiuka, tyle że w nowej, polskiej rzeczywistości, przypominającej jakby nieco tą starą...

Trzecią część przygód wampirów Igora, Marka i Gosi można oczywiście czytać niezależnie, jednak polecam robić to w kolejności, głównie za sprawą bohaterów, którzy pojawiają się tej serii nie od razu i każdy z nich ma swoją historię.

Opowiadania Pilipiuka są na tyle specyficzne, że albo się je lubi i bierze z całym dobrodziejstwem inwentarza, albo niekoniecznie. I nie mam tutaj na myśli tylko cyklu o wampirach, ale również serię o Wędrowyczu, czy zbiory odrębnych opowiadań. Ja zdecydowanie należę do tej pierwszej grupy czytelników, i choć "Wampir z KC" może nie do końca mi się podobał, to wiem, że w innym tytule Autora zdecydowanie znajdę coś dla siebie. Bawi mnie humor Autora, jego sarkazm i to całe "przerysowanie" wydarzeń, które serwuje swym bohaterom. Uwielbiam Jakuba Wędrowycza, z całą jego historią, domostwem i morderczymi zapędami. Kocham serię "Kuzynki". Możecie też być pewni, że kiedy kolejny raz napiszę na blogu o jakiejś książce Pilipiuka, to będzie zdecydowanie bardziej entuzjastyczny wpis.


Sardegna

środa, listopada 14, 2018

"Kości proroka" Ałbena Grabowska

  
Wydawnictwo: Marginesy
Liczba stron: 558
Moja ocena : ?/6

Z tą książką mam bardzo wielki problem i naprawdę sama nie wiem, co mam Wam na jej temat napisać. Z jednej strony musiałabym szczerze powiedzieć, że niestety ta opowieść zupełnie do mnie nie przemówiła. Za dużym słowem byłoby określenie, że historia mi się nie podobała, bardziej pasowałoby tutaj stwierdzenie, że w jakiś sposób mnie przerosła, a jej czytanie nie sprawiło większej przyjemności.

Z drugiej jednak strony, jest mi bardzo smutno z powodu tego, że nie zaiskrzyło, bowiem marzyłam o tej opowieści, kiedy tylko zobaczyłam jej zapowiedź. Pani Ałbena Grabowska do tej pory kojarzyła mi się, jako pisarka powieści obyczajowych, bardzo dobrze przyjmowanych przez czytelników. Nie dane mi było wprawdzie jeszcze bliżej się z nimi zapoznać, nad czym ubolewam (i mam oczywiście nadzieję, że uda mi się to kiedyś nadrobić), świadomość więc, że Autorka pokusiła się o stworzenie nowej historii, trochę archeologicznej, trochę historycznej, a nawet kryminalnej, nawiązującej do religii, wierzeń, gdzie akcja z przeszłości miesza się z teraźniejszością, mocno pobudziła moją wyobraźnię. Nakręciłam się, jak szalona! Książkę zorganizować pomógł serwis Granice.pl, a ja ekspresowo wzięłam się za lekturę. I niestety... nie wyszło. Kolejny raz dałam się ponieść zbyt wysokim oczekiwaniom, które mnie ostatecznie pokonały.

"Kości proroka" to książka o bardzo wielkim potencjale. Od pierwszych stron widać, że Autorka wykonała ogrom roboty spajając w całość wątki współczesne, z tymi historycznymi i religijnymi, a pisaniu towarzyszyć jej musiał niesamowicie opasły materiał pomocniczy. I choć fabuła tej opowieści jest fikcyjna, to szereg wątków związanych z Bułgarią (gdzie toczy się większość wydarzeń współczesnych), a także z motywami biblijnymi (choć również nieco zmodyfikowanymi), jest jak najbardziej autentyczny. Poza tym, wykreowanie i wymyślenie realiów "historycznych" w taki sposób, aby były one jak najbardziej przekonywujące dla czytelnika, który zaczyna się zastanawiać, czy aby opisane wydarzenia nie były realne, również zasługuje na wielką uwagę.
 
I ja oczywiście, jak najbardziej doceniam trud włożony w napisanie tej powieści. Uważam też, że książka ma na pewno spore grono odbiorców, które odebrało ją bardzo pozytywnie. Historia jest przedstawiona w dość szczegółowy i skrupulatny sposób, nie jest banalna, wręcz przeciwnie, powiedziałabym, że jest mega wymagająca i nie da się jej czytać na szybko i po łebkach. Sporo się w niej dzieje, pojawia się wiele nazwisk, przeskoków czasowych, wątków, nawiązań i przemyśleń.

I to nie jest tak, że ja nie lubię takich wymagających powieści wielowątkowych. Po prostu, w tym wypadku zupełnie nie zaiskrzyło. Może to wina moich oczekiwań i nastawienia, bo spodziewałam się czegoś bardziej hollywoodzkiego, czegoś w stylu Dana Browna. Wartkiej akcji, pościgów, artefaktów, mylnych tropów, podążania za zagadką tajemniczego morderstwa "stylizowanego" na biblijne. Dostałam za to opowieść poważną, skrupulatną i bardzo, bardzo rozbudowaną. Z wieloma bohaterami, jeszcze większą ilością motywów, w której oprócz współczesnej Bułgarii znajdą się  retrospekcje z Ziemi Świętej z I wieku naszej ery oraz z Cesarstwa Bizantyjskiego wieku XII.

Historia zaczyna się w momencie, kiedy w Płowdiwie, bułgarskim mieście, znalezione zostają zwłoki polskiego polityka. Morderstwa dokonano w sposób dość makabryczny, a do tego ułożenie zwłok i ich symbolika z jednej strony nawiązuje do śmierci Jana Chrzciciela, z drugiej jednak do egipskich i greckich tajemniczych symboli. Śledztwo prowadzi oficer Dimityr Paunow, który sprowadza do Bułgarii swoją przyjaciółkę z dzieciństwa, Margaritę Nowak, która ma pomóc w rozwiązaniu sprawy pośrednicząc w kontaktach z Polakami. Poza tym kobieta ma już doświadczenie we współpracy z policją i zna się co nie co na kulturze antycznej, może dać więc świeże spojrzenie na sprawę.

Oprócz wątku współczesnego, czytelnik przenosi się do I wieku naszej ery, kiedy to grupa uczniów wraz ze swych mistrzem Janem Chrzcicielem udaje się na spotkanie z samym Mesjaszem, a jeden z apostołów otrzymuje zadanie spisywania tego, co po drodze im się przydarza. Jednocześnie poznajemy wątek XII wieczny, kiedy to zaczyna się rozwijać kult Bogomiłów. Przedstawiciele tejże religii niosą do Konstantynopola swoją świętą księgę, aby cesarz uznał ich wiarę za najważniejszą i jedynie obowiązującą. 

Te trzy akcje toczą się równolegle, aby w pewnym momencie się zazębić. Jednak zanim do tegoż dojdzie, trzeba będzie przedrzeć się przez wiele bardzo długich rozdziałów, szczegółowo opisujących wszystkie kolejne wydarzenia. Pomiędzy fabułę główną wplecione są rozważania głównej bohaterki na temat jej życia osobistego. Margarita ciągle nie może dojść do siebie po rozstaniu ze swoim ukochanym, którego przed laty zostawiła w Bułgarii właśnie. Do tego dochodzą konflikty rodzinne,  bowiem pomiędzy Gitką a jej matką, znaną specjalistką w dziedzinie archeologii i motywów biblijnych, ciągle  tkwią różne animozje z przeszłości i niewyjaśnione sprawy.

Wszystkie te prywatne konflikty, jej niejasna relacja z dawnym kolegą z dzieciństwa, i w ogóle powrót w rodzinne strony, które wywołują w bohaterce ból i tęsknotę, są tłem do rozwiązywania sprawy kryminalnej, mającej swoje podłoże w przeszłości. 

Dla mnie wszystko to było zbyt poważne i zbyt rozbudowane. Przeczytanie "Kości proroka" zajęło mi bardzo dużo czasu i szło naprawdę opornie. Nie wystawiłam jednak tej książce żadnej oceny, bo tak jak pisałam na początku, nie chciałabym dawać niskiej noty tylko dlatego, że nie odnalazłam się i nie poczułam klimatu tej historii. Powieść na pewno znajdzie swoich zwolenników, ja więc jej nie oceniam i tą kwestię zostawiam czytelnikom, mimo wszystko zachęconych lekturą.


Sardegna