Pages

poniedziałek, maja 30, 2016

"Komisorz Hanusik i Sznupok" Marcin Melon


Wydawnictwo: Silesia Progress
Liczba stron: 278
Moja ocena : 6/6


Z autorem powyższej książki, panem Marcinem Melonem miałam okazję zapoznać się na spotkaniu autorskim, zorganizowanym przez Księgarnię Victoria w Zabrzu, w okolicach Światowego Dnia Książki w kwietniu tego roku. Autor wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Widać, że jest człowiekiem, który świetnie zna się na tym, co robi, dobrze orientuje się w temacie Śląska, śląskiej gwary i historii. Jest po prostu odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu. Świetnie rozmawiało mi się z Autorem, i to nie tylko na temat jego nowej książki, trzeciej już, z serii o Komisorzu Hanusiku, ale ogólnie na temat Śląska i gwary. Moje dokładne wrażenia ze spotkania autorskiego można znaleźć pod TYM linkiem, więc jeżeli ktoś ma ochotę, zapraszam do lektury.

Wracając jednak do samej książki, zanim napiszę o niej samej parę słów, muszę coś wyjaśnić. Mieszkam na Śląsku od urodzenia. Mówię o sobie, że jestem Ślązaczką  od pokoleń, bo tak się czuje i taka jest prawda. W moim domu rodzinnym zawsze mówiono po śląsku, choć może czasem mieszano ją z "polskimi wyrażeniami" i nie była ona taka "typowa". Bardzo dobrze i zupełnie naturalnie po śląsku mówi mój Ojciec, my z siostrą  mówiłyśmy nie zwracając na to wielkiej uwagi, ot tak, z przyzwyczajenia. Gdzieś w okolicy liceum musiałam zacząć "pilnować się", żeby bardziej mówić po polsku, niż śląsku, zwłaszcza w obecności osób obcych i w sumie zostało mi to do dziś. Sytuacji, w których mówię typowo po śląsku, z czasem stawało się coraz mniej, a ja tylko kiedy przyjeżdżam do rodziców godom cołkij na luzie, a na co dzień coraz rzadziej używam gwary.

Ale tak właściwie, to wydawało mi się, że potrafię całkiem dobrze godać po śląsku i wszystko rozumiem. Nie wiedziałam tylko, czy poradzę sobie z czytaniem po śląsku, więc kiedy otrzymałam propozycję od Wydawnictwa Silesia Progress, które zajmuje się wydawanie książek w gwarze śląskiej, postanowiłam sprawdzić, jak to z tymi moimi umiejętnościami jest.

I powiem Wam, dopóki nie sięgnęłam po Komisorza, myślałam, że z moja znajomością gwary jest wszystko ok. Otóż nie! Książka jest napisana w dwojaki sposób, po śląsku i po polsku, więc kiedy zaczęłam czytać część śląską, okazało się, że nic nie rozumiem! Nic, autentycznie! Ani jednego zdania, ni w ząb! Przeraziłam się, no bo przecież wydawało mi się, że potrafię! Sytuacja zmieniła się dopiero wtedy, kiedy mąż spytał, co właściwie czytam i  namówił mnie, żebym odczytała fragment na głos. Wtedy zaiskrzyło! Zrozumiałam, że musiałam po prostu usłyszeć swój głos, czytając po śląsku! 
Nigdy nie uczyłam się gwary śląskiej z książek, ani z tekstów pisanych. Wszystko, co potrafię, nauczyłam się słuchając, więc kiedy czytałam Komisorza na głos, wszystko zadziałało, jak trzeba! Uff... więc nie jest ze mną jeszcze tak źle...

Tak, jak pisałam, każdy rozdział pisany jest zarówno po śląsku, jak i po polsku. Początkowo planowałam przeczytać obie części, ale jak już zaiskrzyło, skupiłam się tylko na części śląskiej. I było genialnie!

Wracając jednak do książki, mimo że "Komisorz Hanusik i Sznupok" to trzeci tom przygód tytułowego policjanta, spokojnie można rozeznać się w akcji, głównie dzięki temu, że na książkę składają się trzy odrębne opowiadania.  O ile w części pierwszej i drugiej Komisorz gra dość istotną rolę, tutaj odchodzi na nieco dalszy plan, pozwalając wykazać się nowej postaci, Sznupokowi, czyli Richardowi Poliwodzie, historykowi, wykładowcy i pasjonatowi wszystkiego, co śląskie. Sznupok jest skrzyżowaniem śląskiego Indiany Jonesa i Sherlocka Holmesa, w jednym. Rozwiązuje regionalne zagadki z wielka łatwością i gracją.

Każda z trzech opowieści opisuje inną, śląską historię. Część pierwsza "Grzechy naszych ojców" opowiada o zagadce tajemniczych morderstw, których dokonuje jakaś postać, związana prawdopodobnie z legendą o Biance - Damie ze Świerklańca. W trakcie rozwoju akcji, wątek kryminalny troszkę zostaje odstawiony na bok, na rzecz wątku historycznego i dokładnego omówienia powstania i zniszczenia zamku w Świerklańcu, ale powiem Wam, że to, czego dowiedziałam się z tego rozdziału, przyniosło mi o wiele więcej wiedzy, niż jakakolwiek lekcja historii. Fakt, że brama, którą można wejść na teren współczesnego chorzowskiego Zoo, pochodzi z wejścia do zamku w Świerklańcu, podobnie, jak dwa lwy zdobiące wejście do parku w Zabrzu, obok których przejeżdżam za każdym razem kierując się do tego miasta, zadziwił mnie niesamowicie. Podobnie zresztą, jak obecność obozu zagłady Zgoda, niedaleko Świętochłowic. niesamowite, jak mało wiem o swojej najbliższej okolicy... 

Drugie opowiadanie "Władca cynku" jest napisane w nieco innym stylu. Jest to historia napisana z humorem, w której Autor bawi się śląską gwarą, łącząc ją z angielskimi wyrażeniami. Władca cynku, czyli Karol Godula, przedsiębiorca, twórca wielu hut cynkowych w Rudzie Śląskiej, staje się główną postacią, dla której na Śląsk przyjeżdża ekipa hollywoodzkich aktorów i reżyserów.  Ich zadaniem ma być nakręcenie hollywoodzkiej produkcji o Goduli, o dumnym tytule "Lord of the Zink". Jest to opowieść najbardziej zabawna historia, pełna zabawy językiem, śmiesznych nawiązań, odnośników i haseł. To z tej części pochodzi kultowe hasło: "pasujemy do sia, jak modro kapusta do rolady"

Trzecia historia "Wiedźma z Rojcy" to opowieść najbardziej nawiązująca do śląskich legend i wierzeń. Staruszka, która potrafi przepowiadać przyszłość, dzięki temu nazywana jest w okolicy wiedźmą (heksą), zostaje wplątana w pewną sprawę kryminalną. W tej części także znajdziemy sporo humorystycznego żonglowania gwarą i wiele informacji o współczesnych miejscach na Śląsku.

"Komisorz Hanusik" okazał się być wyjątkową dla mnie, książką. Uświadomił mi pewne sprawy związane z moją umiejętnością mówienia po śląsku. Książka pokazała mi, jak bardzo pomijam gwarę w  życiu codziennym i jak mój słownik gwarowy ubożeje. Dziękuję serdecznie Autorowi za te historie. Stały się one dla mnie bliskie i pokazały, jak wiele jeszcze mam do nadrobienia w kwestii poznawania Śląska. Bardzo się cieszę, że taka pozycja pojawiła się na rynku książki, i mam nadzieję że mój wpis zainteresował kogoś na tyle, że zapragnie dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat i sięgnie po inne propozycje Wydawnictwa Silesia Progress.

Sardegna

niedziela, maja 29, 2016

# Nowości w mojej biblioteczce - maj

Nie ogarniam... wiem, że to staje się powoli nudne, i że pisałam o tym już w poście stosikowym pod koniec marca i kwietnia. Niestety to szczera prawda, czasu mi w ogóle nie przybywa, w odróżnieniu do obowiązków, które nabywam, praktycznie z każdym dniem, w coraz większych ilościach. W maju pozałatwiałam kilka kluczowych spraw w pracy, ale to czerwiec będzie decydujący, i nie muszę chyba mówić, że i mocno stresujący.
Do tego, w natłoku spraw do ogarnięcia, niezbyt idzie mi czytanie. Mam rozpoczęte "Nieszczęścia chodzą parami" Agaty Przybyłek, ale kiedy przychodzi wieczór, autentycznie nie mam na nie siły. Za to, w miarę dobrze słucha mi się audiobooków i ostatnimi czasy przesłuchałam ich całkiem sporo, jak na moje możliwości. Mam kilka zaległości w opisaniu książek przeczytanych, stos zaległości do przeczytania i wielki brak czasu na wszystko.

Stos majowy też jest ubogi, bo naprawdę staram się ograniczać. 


"Światła pochylenie" Laury Whitcomb - prezent
"Dwudziesta trzecia" Dębskich i dwa tomy "Obcego" - kupione za grosze na targu staroci


"Chłopiec z Wadowic", "Legendy dawnego gdańska", "Klątwa złotego smoka", "Zimowe panny", "Trudne tematy dla mamy i taty" - to wszystko prezenty od Karoliny, mojej bratniej, blogowej duszy. Jeszcze raz dzięki, Kochana!


"Koci blok rysunkowy" i "39 - piętrowy domek na drzewie" dla moich dzieciaków od Naszej Księgarni


Podobnie, jak "Lewandowski" i dwie książeczki z serii "Poczytaj ze mną" od Wydawnictwa Egmont - tez dla najmłodszych


17 tom kolekcji Gazety Wyborczej - "Dżuma", który kompletuję już od jakiś 13 lat - dodatek do prezentu na Dzień Mamy
"Przeznaczeni" Katarzyny Grocholi - nowość od Literackiego

Trzymajcie kciuki, cobym dotrwała do końca czerwca, potem powinno być już z górki. Pozdrawiam i życzę miłej niedzieli.

Sardegna

piątek, maja 20, 2016

"Dziewczyna z pociągu" Paula Hawkins


Wydawnictwo: Świat Książki
audiobook: czas trwania 9 godzin 45 minut
Moja ocena : 6/6
lektor: Karolina Gruszka


Kurczę, no! Podobało mi się! Staram się omijać książki określane, jako szczytowe, z listy bestsellerów, ale po prostu musiałam! 

O "Dziewczynie z pociągu" Pauli Hawkins czytałam bardzo skrajne opinie. Część moich blogowych znajomych (bo na ich wpisach się opieram), bardzo, ale to bardzo, chwaliła książkę, stawiając ją w rzędzie z "Zaginioną dziewczyną". Część natomiast, zupełnie przeciwnie, bardzo ją krytykowała, uważając za nudną i przereklamowaną. 

Zawsze tak mam, że kiedy wszyscy wokoło rozmawiają o danej książce, chwaląc lub krytykując, muszę sama ją sprawdzić. Nie wiem jednak kiedy sięgnęłabym po tę powieść, gdyby z pomocą nie przyszedł serwis Audioteka, który w ramach współpracy z Inpostem, udostępnił ten audiobook za darmo. W takiej formie i takich okolicznościach, mogę jak najbardziej zapoznawać się z "Dziewczyną z pociągu".

Przyznaję, że powieść naprawdę mi się podobała. Może nie jest to genialny thriller psychologiczny, ale dobrze trzyma w napięciu do ostatniej strony (bo na szczęście zakończenie też zaskakuje). Nie można się od książki oderwać, a najlepszym tego dowodem jest fakt, że jest to chyba najszybciej przeze mnie przesłuchany audiobook w życiu. Całość, która trwa ponad 9 godzin, zajęła mi dosłownie trzy wieczory. Jeszcze nigdy tak nie porzuciłam innych czynności, dla audiobooka, i to chyba tylko dobrze o nim świadczy. Podobało mi się!

"Dziewczyna z pociągu" to powieść z gatunku tych, które ja nazywam "za zamkniętymi drzwiami domu". Sielanka na zewnątrz, zło i demolka wewnątrz. I rzeczywiście powieść taka jest. Podobna trochę w formule do "Zaginionej dziewczyny", napisana w bardzo podobny sposób, zawiera podobne wątki. Wszystko opiera się na tajemniczym zaginięciu młodej kobiety, a cała lokalna społeczność poszukuje o niej wieści. Praktycznie do samego końca nie wiadomo, kto jest odpowiedzialny za zniknięcie dziewczyny, i co się z nią właściwie stało.

Akcja powieści toczy się raczej leniwie, a czytelnik spokojnie przemieszcza się pomiędzy wydarzeniami, ukazywanymi z perspektywy trzech narratorek (ale z każdym kolejnym rozdziałem traci ten spokój, gwarantuję!), trzech kobiet, kluczowych postaci w całej tej opowieści. Zaginiona Megan, jej sąsiadka Anna, oraz Rachel, tytułowa dziewczyna z pociągu, będą ze sobą ściśle połączone, ale w jaki sposób? Nie będę zdradzać zbyt wiele!

Rachel codziennie podróżuje do pracy pociągiem, z przedmieść Londynu do stolicy. Z nudów obserwuje świat za oknem, i codziennie, w miejscu, w którym pociąg zatrzymuje się na parę chwil przed semaforem, obserwuje domy, znajdujące się w pobliżu torów. Kobieta wyobraża sobie historie mieszkańców tych domostw, a szczególną uwagę zwraca na dwa z nich: w jednym mieszka młode małżeństwo, które według Rachel ma idealne życie, drugi dom jest jej lepiej znany, bowiem kiedyś sama w nim mieszkała ze swoim byłym mężem.

Rachel w ogóle przeżywa trudne chwile. Jest na skraju załamania nerwowego, popada w alkoholizm, jest rozbita psychicznie i nie może pogodzić się z utratą męża. Codzienna przejażdżka koło jej "starego" domu wytrącają ją całkowicie z równowagi, a jedynym jasnym punktem staje się obserwacja i fantazjowanie na temat idealnej pary, mieszkającej w drugim domu przy torach. Pewnego dnia jednak, kobieta zauważa na tarasie młodych coś, co zupełnie rozbija wizerunek, młodego małżeństwa, jaki stworzyła.

Kiedy do tego, okazuje się, że Megan zaginęła i szuka jej cała dzielnica, Rachel popada w paranoję i zaczyna prowadzić swoje prywatne śledztwo, na temat tego, co wydarzyło się tego feralnego dnia, kiedy widziała z pociągu nietypową scenę. Co się stało z Megan, i kim ona właściwie jest, bowiem fakty, jakie wychodzą na jaw po jej zaginięciu, zupełnie przeczą wizerunkowi młodej żony i sympatycznej dziewczyny z sąsiedztwa.

Rachel walczy z własnymi demonami i przeświadczeniem, że wydarzyło się coś strasznego, czego zupełnie nie pamięta, będąc pod wpływem alkoholu. A przy okazji śledztwa wychodzą na jaw wszystkie skrywane sekrety, które od lat skrywane były skrzętnie pod dywan, na ulicy przy torach.

Tak, jak napisałam na początku, powieść trzyma w napięciu, choć toczy się niespiesznym, leniwym wręcz rytmem. Każdy kolejny rozdział odkrywa jednak interesującą dla całej sprawy, warstwę, która nadaje historii zupełnie nowego znaczenia. Jeśli chodzi o audiobook, tekst czyta pani Karolina Gruszka, która robi doskonałą robotę i jest moją ulubioną lektorką. Każdej z trzech narratorek nadawała własny charakter, a ja właściwie nie musiałam skupiać się na tym, która kobieta opowiada swoją historię, bo praktycznie od razu o tym wiedziałam.

Nie wiem, czy wystarczająco przekonałam Was do tego, że warto sięgnąć po "Dziewczynę z pociągu". W każdym razie, jeżeli lubicie "Zaginioną dziewczynę" i ciekawią Was historie dziejące się za zamkniętymi drzwiami porządnych domów, ta powieść przypadnie Wam do gustu. Dobrze, że czasami książki szumnie nazywane bestsellerami, okazują się rzeczywiście fajne, bo w innym przypadku moje jest rozczarowanie i niechęć jest ogromna. Tutaj na szczęście obyło się bez tego.

Sardegna

niedziela, maja 15, 2016

"Poza czasem szukaj" Katarzyna Hordyniec


 Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron:  344
Moja ocena : 5/6

Lubię bardzo czytać powieści Autorów, których znam osobiście. Książka ma dla mnie wtedy zupełnie inne znaczenie, choć nie ukrywam, że zawsze, kiedy sięgam po taki tytuł, mam pewne obawy. Czy mi się spodoba? A co, jeśli nie? Zawsze jestem szczera w swej opinii, staram się więc nie zwracać na to uwagi, czy znam Autora, czy też nie, ale czasami jest to trudniejsze, niż mogło by się wydawać. 

Na szczęście, w przypadku powieści "Poza czasem szukaj",  moje obawy okazały się być zupełnie bezpodstawne. Katarzyna Hordyniec to nasza blogowa koleżanka, którą miałam okazję poznać osobiście, wprawdzie przelotnie, ale zawsze, rok temu, na Warszawskich Targach Książki. Kobieta sympatyczna, przebojowa, emanująca pozytywną energią, którą przekazuje swoim internetowym znajomym, zarówno przez blogowe, jak i FB, wpisy. Kasia napisała przefajną, romantyczną powieść dla kobiet, taką baśń dla dużych dziewczynek, o miłości, namiętności, spełnionych pragnieniach. O uczuciu takim, które może trafić się każdemu, w każdym wieku, i w każdym momencie życia. 

Lena mieszka w Koszalinie, ma fajnego faceta, stabilną, ale nieco nudnawą pracę, i wie, że to nie jest to, czego oczekuje od życia. Pragnie jakiejś zmiany, chce doświadczyć prawdziwego uczucia, namiętności, szaleństwa, którego nie daje jej obecny chłopak.. Postanawia więc zostawić swoje dotychczasowe życie, postawić wszystko na jedną kartę, i wyruszyć do stolicy. Warszawa okazuje się być dla Leny wyjątkowo przyjazna i łaskawa. Udaje jej się znaleźć fajną pracę w korporacji, zaprzyjaźnić z nowymi kolegami z branży, zmienić też swój image, z szarej gąski w seksowną kobietę. Jednakże najbardziej przełomowym momentem w jej nowym życiu będzie spotkanie z Juliuszem, eleganckim i szarmanckim sześćdziesięciolatkiem, w którym Lena zakochuje się praktycznie od pierwszego wejrzenia, i to z wzajemnością.

W ciągu kilku dni życie Leny zostaje wywrócone do góry nogami. Nowy, szalony związek, pełen będzie emocji, wzlotów i upadków. Dwoje dojrzałych ludzi przeżywać będzie miłosne rozterki, jak para zakochanych do szaleństwa, nastolatków. A ponieważ Jul nie jest człowiekiem bez skazy, ma za sobą wiele związków, a jeden z nich praktycznie nie jest jeszcze zakończony, Lena miota się w swoich uczuciach, jak zakochana siedemnastolatka, sama nie wiedząc, czego oczekuje od ukochanego. Podobnie zresztą zachowuje się Juliusz, dla którego młodsza o trzydzieści lat Lena, rzeczywiście staje się kimś ważnym, i to dla niej postanawia zawalczyć się o wspólną przyszłość. 

Czy rozumiecie już, co miałam na myśli pisząc, że "Poza czasem szukaj" to baśń dla dużych dziewczynek? Jest to taka bajkowa historia miłosna, nie mająca w sumie prawa, wydarzyć się w życiu realnym. To znaczy w miłość wierzę, bo może się zdarzyć każdemu, bez względu na wiek, ani pochodzenie. Natomiast cała otoczka tej historii, związana z pobytem bohaterki w Warszawie, natychmiastowym zaaklimatyzowaniem się, znalezieniem dobrze płatnej pracy, nawiązywaniem przyjaźni, momentalnym znalezieniem idealnego mieszkania ... to wszystko tak bardzo optymistyczne i pozytywne, a jednak tak bardzo nierealne... tak bajkowe...

W każdym razie, nie da się ukryć, że książka poprawia humor, nastraja pozytywnie, a ja sama po lekturze czułam wielkie rozmarzenie i malusieńką tęsknotę za emocjami, związanymi ze stanem szaleńczego zakochania. Ach! te motyle w brzuchu! Podchodziłam jednak do tej tej historii z przymrużeniem oka, bo wizja Juliana, romantycznego kochanka w wieku mojego ojca, trochę mi jednak przeszkadzała. Podobały mi się za to wszelkie wątki, bliskie Autorce. Sporo miejsca w tej historii zostało poświęcone książkom i technikom makijażu, czyli tematom, które są bliskie Kasi Hordyniec, wszystko to oczywiście w ukochanej Warszawie, na którą rzeczywiście czytelnik może spojrzeć oczami Autorki.

Moim zdaniem, debiut Kasi Hordyniec jest bardzo udany. Tylko tak, jak pisałam na początku, trzeba nastawić się na sympatyczny romans z wątkami erotycznymi, bajkę dla dużych dziewczynek. Nie należy spodziewać  się poważnej obyczajówki, bo wtedy rozczarowanie może być spore, a to przecież nie o to chodzi. 

Nie wiem, ile jest Leny w Kasi, a ile Kasi w Lenie, ale podoba mi się ta historia. Czułam się, jakbym wędrowała znajomymi trasami z bohaterką i Autorką, po Warszawie, choć po prawdzie byłam w stolicy tylko raz. Skusiłam się też na odsłuchanie piosenki "Poza czasem", Doroty Miśkiewicz, która inspirowała Autorkę, w trakcie pisania, choć to zupełnie nie moja muzyczna bajka. Wkręciłam się, i o to przecież w literaturze chodzi. Jeżeli więc macie ochotę na taką lekką i przyjemną opowieść, polecam!

Sardegna

środa, maja 11, 2016

Wieczorne czytanie pod hasłem "zwierzęta"

Dawno nie było u mnie wpisu na temat wieczornego czytania dzieciom. Powód tego jest bardzo prosty: odświeżaliśmy całą serię o kocie Cukierku, autorstwa pana Waldemara Cichoń. Nie tworzyłam na ten temat osobnego postu, bowiem pisałam już o Cukierku dwa razy: TU i TU. Postanowiłam wstrzymać się trochę i opisać zbiorczo tytuły, które zebrały się w międzyczasie.

Wydawnictwo: Dreams
Liczba stron: 64
Moja ocena : 6/6

 Na początek, czwarty tom przygód Cukierka, uroczego kota, który mieszka z Marcelem, Maćkiem, Mamą i Tatą. Z tą serią o Cukierku sprawa wygląda następująco: pierwszy tom czytałam dzieciakom w roku 2012, drugi i trzeci, rok później, ale przy okazji odświeżyłam im historię od początku. Potem przez trzy lata książki zaległy na półkach, aż do tego momentu, kiedy Siedmiolatka zażądała ponownego przeczytania serii, bowiem... "Mamo, musisz nam przeczytać te opowiadania, bo mamy przecież teraz własnego kota!"

I powiem Wam, coś w tym jest. Trzy lata temu, książeczki podobały się moim dzieciom, i to nawet bardzo, ale ekscytacja, jaką wykazali aktualnie, okazała się bez porównania większa! Wpłynął na to chyba rzeczywiście nasz osobisty kot, który mieszka z nami od niedawna. Wcześniej miło słuchało się o przygodach kota, ale były to tylko opowiastki. Kiedy mają już swojego pupila, wiedzą, jak dokładnie sprawa wygląda i odbiór książki jest już zupełnie inny.

Część czwarta "Jak się masz Cukierku?" przyniesiona została ze szkolnej biblioteki i zawiera szereg kolejnych, zabawnych opowiadań o pupilu Marcela. Tym razem Cukierek występuje w reklamie telewizyjnej, zostaje wysłany na misję schwytania myszy do sąsiada, wręcza z chłopakami prezent na Dzień Mamy, kolejny raz wędruje do weterynarza, pada ofiara fryzjera - amatora, ma urodziny, zakochuje się i zostaje o nim napisany wiersz. Poza tym, rodzina Marcela powiększa się o nowego domownika. Także w życiu Cukierka zajda zmiany, i to poważne!

Książeczka jest niesamowita. Trzy lata temu oceniłam serię na 5/6, dziś zdecydowanie zmieniam ocenę na maksymalną. A może na mnie też zadziała obecność własnego, prawdziwego kiciusia, którego, mimo psot i bałaganu, nie da się nie kochać. 

***
Kolejnymi lekturami wieczornego czytania są dwie książeczki autorstwa Holly Webb. Nieco rozbieżne tematycznie, ale standardowo - o zwierzętach. "Czaruś, mały uciekinier" to typowa historyjka z serii "Zaopiekuj się mną". "Szukając misia" jest trochę nietypowa, powiedziałabym, że nawet z elementem fantastycznym.


Wydawnictwo: Zielona Sowa
Liczba stron: 134
Moja ocena : 4/6

Cóż mogę napisać o tej opowiastce innego, niż do tej pory pisałam o książkach z tej serii? ...W sumie to nic nowego. Historia jakich wiele w tej kolekcji. Milusi pupilek, tym razem szczeniaczek rasy labrador, opiekun, który nie może zająć się pieskiem, i trójka dzieciaków, którzy z ochotą przejmą jego obowiązki. Sympatyczna historyjka, o tym, jak pomóc starszemu człowiekowi, oraz o tym, jak mądrymi istotami są zwierzęta. Wszystko super, tylko czemu te książeczki są pisane w identyczny sposób, z identycznymi ilustracjami? Ja poczułam się zmęczona, ale Siedmiolatce się podobało, a do tego sama wybrała książkę ze szkolnej biblioteki, więc wiecie. Nie można dziecka zniechęcać. Mam nadzieję, że za jakiś czas sama dojdzie do wniosku, że czas już zakończyć przygodę z ta serią i zabrać się za coś konkretniejszego. 

Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 132
Moja ocena : 4/6

"Szukając misia" należy do serii "Przyjaciele Holly Webb", a kupiłam go za grosze na wyprzedaży internetowej. W założeniu historyjka ma opowiadać o misiu, który zamieszkał w ogrodzie dzieciaków Cassie i Bena, tak naprawdę jednak, mówi o problemach dzieciaków: z kolegami w szkole, z wiecznie nieobecnym tatą, szukaniem przyjaciół, akceptacją i wyrażaniem siebie. Mnie osobiście strasznie przygnębiła ta opowiastka. Strasznie dużo zwaliło się na dzieciaki, a misio miał być dla nich pomocą i ostoją, ale czy naprawdę się nim stal? Moim zdaniem, tym oparciem okazał się dla Bena i Cassie ktoś zupełnie inny, i w sumie fajnie, że fabuła skręciła w nieoczekiwanym kierunku, tylko po co ten cały miś! Miał być kluczowym zwierzątkiem, był postacią co najmniej drugo, albo i trzecioplanową. Średnio mi się to podobało i dzieciom chyba też, bo co chwilę dopytywali o misia, który był jakby nieobecny. Ale mam teraz nauczkę, dwa razy się zastanowię zanim kupię kolejny tom z serii "Przyjaciele...". Już chyba wolę "Zaopiekuj się mną"!

***
Jeśli chodzi o aktualne lektury wieczorne dzieciaki zażyczyły sobie powtórnego przeczytania "Dundzi, Panka i przyjaciół" oraz "Twardego orzecha do zgryzienia", więc notek na ich temat nie będzie, bo się już pojawiły TU i TU. 
Kiedy już dokończę lekturę, biorę się za "Wielką Księgę Świerszczyka". Czekajcie na nowy wpis! Pozdrawiam
Sardegna

poniedziałek, maja 09, 2016

"Pippi wchodzi na pokład" Astrid Lingren


Wydawnictwo: Jung - off - ska
audiobook: czas trwania 3 godziny
Moja ocena : 6/6
lektor: Edyta Jungowska

Pippi dała się już poznać, od najlepszej strony, mnie i  moim dzieciom! Wydana przez Naszą Księgarnię, w pięknej okładce, z okazji jubileuszu symbolicznych "70 urodzin", "Pippi Pończoszanka" urzekła całą naszą rodzinę. Moje dzieciaki oszalały na jej punkcie, a i mnie naprawdę spodobały się przygody tej szalonej dziewczynki (wcześniej bowiem ich nie czytałam).

Korzystając z darmowych kodów na audiobooki, nie wahałam się ani chwili, kiedy zobaczyłam, że dostępny jest tytuł z Pippi w roli głównej. Słyszałam już o Wydawnictwie Jung - off - ska, które pod wodzą aktorki Edyty Jungowskiej, w roli szefowej i lektora zarazem, wydało kilka książek Astrid Lindgren w formie audiobooków dla dzieci. Postanowiłam więc sprawdzić, czy moje dzieci polubią też przygody Pippi w formie dźwiękowej.
Oczywiście zachwytom było co niemiara! Audiobook mamy już od dobrych paru miesięcy i ciągle jest on na tapecie wieczornego słuchania do poduszki. Dzień w dzień, a właściwie noc w noc, na przemian z "Rumcajsem" i "Kubusiem Puchatkiem", Pippi kołysze do snu moje dzieci. Choć z tym kołysaniem bym nie przesadzała, bowiem trudno zasnąć przy wesołym zawołaniu dziewczynki "Nie martwcie się o mnie, ja sobie zawsze dam radę! Nie martwcie się o mnie!"

Ale tak poważnie mówiąc, Pippi w formie dźwiękowej jest tak samo lubiana przez moje dzieci, jak Pippi w formie literackiej. O ile nawet nie bardziej, bowiem Mama nie potrafi tak dobrze mówić głosem Pippi, tak jak robi to Pani Edyta Jungowska! Świetna interpretacja lektorki to połowa sukcesu, a w tym przypadku interpretacja jest wręcz genialna. Do tego wstawki dźwiękowe, przerywniki, piosenka początkowa i finałowa. Naprawdę dobra robota! Dzieciaki z chęcią słuchają opowiadań, a przy okazji przyswajają sobie całą historię Pippi. Moja Siedmiolatka potrafi opowiedzieć na wyrywki, co działo się w poszczególnych rozdziałach.

Przygody Pippi, która wchodzi na pokład statku "Podfruwajka" były dla nas zupełnie nieznane. Tej części nie czytaliśmy, ale na szczęście początkowe dwa rozdziały są wprowadzeniem do całej opowieści, więc przypominają kim jest Pippi, jej przyjaciele, Annika i Tomi. Opisują także, gdzie i z kim Pippi mieszka, więc nawet dla dzieciaków, które nie czytały "Pippi Pończoszanki", opowiadania będą zrozumiałe. Kolejne już rozdziały są zupełnie nowe. Opisują przygody dziewczynki, kiedy wybiera się na jarmark, pisze list, udaje się z przyjaciółmi na bezludną wyspę, a także, kiedy przybywa do niej niespodziewany, bardzo ważny dla całej opowieści, gość.

Pippi wsiada na pokład "Podfuwajki", ponieważ od zawsze planowała zostać piratem i teraz właśnie to marzenie ma się spełnić. Annika i Tomi nie są jednak zachwyceni pomysłem  przyjaciółki. Jak zakończy się ta przygoda Pippi? Czy dziewczynka opuści na zawsze Willę Śmiesznotkę?

Pippi, jak zawsze, stanęła na wysokości zadania. Rozbawiła czytelników, ale pokazała też, że trzeba bronić słabszych i zawsze stać po ich stronie. Nie można bać się wypowiadać swojego zdania, trzeba być koleżeńskim i odważnym.

I mówię Wam, przefajny to audiobook. W sumie tego się po nim spodziewałam, ale nie przewidziałam, że lektorka, pani Edyta Jungowska, od tej pory, aż tak będzie kojarzyć mi się z Pippi. Polecam audiobook wszystkim dzieciakom lubiącym Astrid Lindgren, a także rodzicom, którzy, gwarantuję, będą się w towarzystwie Pippi także świetnie bawić. Z chęcią zaopatrzę moje dzieci w kolejne słuchowiska z Wydawnictwa Jung - off - ska, bo zdaje mi się, że do moich dzieci, Pippi nie może mówić już innym głosem! 

Sardegna

sobota, maja 07, 2016

"Don Kichot z La Manchy" Miguel de Cervantes Saavedra


Wydawnictwo: Wolne Lektury
audiobook: czas trwania 33 godziny i 59 minut 
Moja ocena : 4/6
lektor: Wiktor Korzeniewski

Zrobiłam to! Przesłuchałam całego "Don Kichota", choć zajęło mi to ogromną ilość czasu i niezliczoną ilość dni! Nie ukrywam, jestem z siebie dumna, a to przede wszystkim dlatego, że nadrobiłam zaległość, mającą dobre piętnaście lat!

Powieść ta była moim wyrzutem sumienia jeszcze z czasów licealnych. Wtedy to czytałam absolutnie wszystkie, zadane lektury, i w sumie, cieszę się, że owego czasu byłam tak obowiązkowa, bowiem aktualnie jakoś nie ciągnie mnie do klasyki, więc co przeczytałam i poznałam, to moje. "Don Kichota" po prostu nie zdążyłam przeczytać przed maturą, bo przeraziło mnie to ponad 1000 stronicowe tomiszcze. Później nie miałam już czasu, ani też po prawdzie, ochoty, na doczytanie zaległej lektury. Ale, ale! Co się odwlecze... Po piętnastu latach od matury, postanowiłam sama sobie zrobić prezent i wrócić do tego tytułu. Od razu jednak wiedziałam, że nie dam rady przeczytać książki w formie papierowej. Z pomocą przyszły więc Wolne Lektury i audiobook, w prawdzie, o ogromnej liczbie rozdziałów, ale zawsze to pewne ułatwienie.

Co ja właściwie wiedziałam o Don Kichocie? Że walczył z wiatrakami? Miał giermka Sancho Pansa? I to właściwie byłoby na tyle. Z wielką ciekawością zabrałam się więc za odsłuchiwanie tej historii, żeby zorientować się, o co tak naprawdę w niej chodzi.

Don Kichot to tak po prawdzie szlachcic Alonzo z La Manchy, który spędził swe życie na czytaniu poematów rycerskich i romansów. Zauroczony historiami, w jakich się lubował,  postanawia zostać błędnym rycerzem, mieć wszystkie cnoty, charakteryzujące takiego niemalże nadludzkiego bohatera, bronić za cenę własnej krwi damy swego serca i służyć ludzkości swą odwaga i męstwem. Na swojego towarzysza i giermka wybiera wieśniaka Sancho Pansę, a na ukochaną - wieśniaczkę Aldonę Lorenzo, nazywając ją dumie Dulcyneą z Toboso. Don Kichot na swym rumaku Rosynandzie, z giermkiem u boku, wyrusza na misję ratowania świata. Jego przygody dalekie jednak są od poważnych poczynań rycerskich, choć w mniemaniu bohatera, takie właśnie są. Wszelkie niepowodzenia, rycerz zrzuca na działanie magii nieprzychylnego mu czarnoksiężnika, i zupełnie nie rozumie wątpiących spojrzeń, napotkanych po drodze wędrowców.

Don Kichot wiele sobie poczyna, wszystko jednak w dobrej wierze i głębokim przekonaniu, że działa tak, jak błędni rycerze z najznamienitszych powieści. To nic, że słynne wiatraki, bierze za olbrzymów, walcząc z nimi zaciekle. Podobnie traktuje bukłaki z winem, stado owiec uważa za armię nieprzyjaciela, grono żałobników za diabłów, a mnichów za pomocników czarnoksiężnika. Miskę balwierską uważa za najznakomitszy hełm, karczmarza za kasztelana, służącą za piękną księżniczkę, a karczmę za okazały zamek. Traktowanie więc krzepkiej Aldony Lorenzo, o nie najlepszej opinii, jak cudowną piękność, Dulcyneę z Toboso, nie wydaje się już przy tych wszystkich dziwactwach Don Kichota, niczym dziwnym.

Rycerz wędruje po okolicy zadziwiając ludzi swoim zachowaniem i piękną, wyszukaną mową, która nijak nie pasuje do rzeczywistości. Nie trudno domyślić się więc, że postać Don Kichota zaczyna przeszkadzać co niektórym. Postanawiają oni "nawrócić" szlachcica na właściwą drogę, paląc jego ukochane księgi, a kiedy to nie skutkuje, maskaradą i podstępnie wymyślonymi historiami, sprowadzić go, jak obłąkanego, do rodzinnej wioski.

To jednak nie koniec przygód błędnego rycerza, bowiem  po chwilowym przestoju, z jeszcze większą mocą wyrusza ratować świat. Jego sława zaczyna go już wyprzedzać, a napotkani po drodze wędrowcy znają czyny szalonego, czy też dla innych, bohaterskiego, Don Kichota. Zwrotem akcji będzie spotkanie Don Kichota z księciem i księżną, którzy to postanowią zabawić się kosztem bohaterów, i wprowadzą niezły zamęt w ich, i tak zakręconym, życiu.

W podróży Don Kichota i Sancho Pansy działo się znacznie, ale to zacznie więcej. Ich wędrówki przeplatają się z opowieściami napotkanych osób. Poza główną opowieścią, toczą się więc poboczne, dodatkowe wątki, często zajmujące kilkanaście rozdziałów. Choćby historia pustelnika Kardenia, opisująca jego miłosne rozterki, albo związana z tą opowieścią, ale zupełnie innym wątkiem, historia Doroty, napotkanej po drodze piękności, w męskim przebraniu.

Nie da się ukryć, że historia Don Kichota napisana jest z wielkim rozmachem, ale nietrudno sobie wyobrazić, ile przygód, legend, opowieści, monologów i dysput miało miejsce na ponad tysiącu kartach tej powieści, i przez 33 godziny trwania tego audiobooka.
Skłamałabym, jeżeli powiedziałabym, że powieść powaliła mnie na kolana, i słuchałam jej treści z zapartym tchem, non stop. Moim zdaniem, ta historia ma swoje "momenty". Niektóre fragmenty opowieści rzeczywiście są kluczowe, bardzo wciągające czy zabawne. Zwłaszcza te, zawarte w pierwszej części historii. Sporo jest jednak wątków dodatkowych, monologów Don Kichota, czy Sanchy, składających się z głównie z przysłów, które prawdziwie nużą czytelnika. Choć jestem w stanie zrozumieć, że wyszukiwanie w całej tej opowieści, smaczków, czy nawiązań (nieco prześmiewczych), do utworów rycerskich, pełnych patosu i chwalebnych czynów, tak popularnych, w owym czasie, też może mieć swój urok.
Oczywiście moje zapiski nie stanowią ani streszczenia tej lektury, ani jej charakterystyki. Ot moje luźne wrażenia, bo jak wiadomo, żadna ze mnie polonistka. Nie pokuszę się absolutnie o żadną profesjonalną charakterystykę postaci, czy motywów, które Autor zaprezentował w swej powieści. Jako zwykły, szary czytelnik powiem tylko, że Don Kichot wzbudził moją sympatię, i właściwie przez większość jego przygód, trzymałam kciuki, coby się nikomu nie naraził, i mógł spokojnie "bawić" się dalej w rycerza błędnego.

Autentycznie cieszę się, że udało mi się poznać całość przygód Don Kichota i jego nieco uciążliwego giermka, Sancho Pansy. Jedna zaległość (i to jaka!) mniej. A Wy drodzy czytelnicy? Czytaliście? Planujecie? W razie czego, Wolne Lektury służą darmowym audiobookiem.

Sardegna

czwartek, maja 05, 2016

"26 - piętrowy domek na drzewie" Ady Griffiths, Terry Denton


Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Liczba stron: 350
 Moja ocena : 5/6


"26 - piętrowy domek na drzewie" to druga część książkowo - komiksowego cyklu, autorstwa Andy'ego Griffiths i Terry'ego Dentona. Czemu ta historia jest książkowo - komiksowa? Bowiem "Domek na drzewie" wygląda, jak pełnowymiarowa książka - ma zresztą ponad 300 stron, w rzeczywistości jest jednakże świetnie skonstruowanym komiksem, z wieloma cało stronicowymi ilustracjami i niewielką ilością tekstu.

Zanim przejdę do treści, muszę nadmienić, że moja Siedmiolatka oszalała na punkcie tej książki. Przeczytała ją w dwa, trzy wieczory, (w sumie nie było to trudne, kiedy teksu było naprawdę niewiele), ale super pozytywne dla niej samej było to, że po raz pierwszy przeczytała samodzielnie "tak grubą" książkę! Oczywiście, gdyby zebrać sam tekst, nie przekroczyłby on stu stron, ale przecież nie o to chodzi. Czytanie ma sprawiać dziecku przyjemność, a przeczytanie "26-piętrowego domku na drzewie" okazało się wyjątkową przyjemnością!

Andy i Terry to najlepsi kumple, którzy zbudowali sobie genialny domek na drzewie. Początkowo mieli 13 piętrowy domek (tom pierwszy), ale go rozbudowali do 26 pięter. W przygotowaniu jest jeszcze domek 39 piętrowy (tom trzeci), więc widocznie chłopcy mają jeszcze masę pomysłów na zagospodarowanie wolnego miejsca w swojej siedzibie.

Nie myślcie, że ten domek na drzewie to jakaś chatynka z drewna. To pełnowymiarowa rezydencja, pełna niesamowitych pomieszczeń, basenów, platform czy skoczni. W 26 - piętrowym domku znaleźć można tor wyścigowy, tor do jazdy na deskorolkach, komorę antygrawitacyjną, arenę do walk w błocie, studio nagraniowe, lodowisko, basen z rekinami, Labirynt Śmierci czy lodziarnię z lodami we wszystkich, dostępnych smakach. W swoim domku Andy pisze książki, a Terry je ilustruje, ale nie tylko! Chłopaki bawią się i korzystają z różnych atrakcji, przy okazji pakując się w niezłe tarapaty (wpakowanie bokserek do basenu pełnego rekinów, to tylko jeden z przykładów).

W tej części przygód Andy'ego i Terry'ego, czytelnicy mogą dowiedzieć się, jak chłopcy się poznali i jaką przygodę przeżyli, walcząc na oceanie, z piratami, przy okazji tegoż poznania, właśnie. Właściwie te dwa motywy stanowią większą część opowiastki, mam bowiem wrażenie, że o samym domku i jego pomieszczeniach traktuje bardziej tom pierwszy.

To oczywiście w niczym nie przeszkodziło mojej Siedmiolatce, która przeczytała całość z wypiekami na twarzy i zadowolona, że ma za sobą tak grubą książkę, poprosiła o więcej. Kiedy zapytałam, co tak właściwie najbardziej jej się w tym "26 - piętrowym domku na drzewie" podobało, stwierdziła, że, kiedy o nim czytała, czuła się, jakby była w środku, i razem z chłopakami przeżywała ich przygody. Niektóre z nich bardzo ją śmieszyły np. różne wersje historii poznania się chłopaków, czy historia z wypraniem bokserek w zbiorniku z rekinami, ale najfajniesze było to, że opowieść była uwaga! komiksem.

No proszę! Tego nie przewidziałam, że w domu, w którym rodzice nie czytają komiksów, i praktycznie ich nie posiadają, dziecko zapała uczuciem do tej formy. Miło!

Podsumowując, serię o domku na drzewie polecam dzieciakom w wieku 6 - 10 lat. Młodszym na pewno dobrze zrobi samodzielne przeczytanie tekstu i satysfakcja z "własnoręcznie" przeczytanej książki, starsi za to będą mogli wkręcić się w specyficzny humor Andy'ego i Terry'ego, i wyszukiwać w opowieści, co lepsze smaczki. Poza tym, jak widać, książka może stać się początkiem fascynacji dziecka, komiksami.

Sardegna

wtorek, maja 03, 2016

"Czarownica" Anna Litwinek


Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 400
Moja ocena : 4/6

Miałam ostatnio okazję czytać przedpremierowo "Czarownicę", debiutancką powieść Anny Litwinek, wydaną przez wydawnictwo Znak  Miałam taką okazję, niestety nie zdążyłam tego zrobić w odpowiednim czasie przed datą planowanej premiery, i przeczytałam ją znacznie później. Dlaczego? Postaram się to wyjaśnić. 

Jestem niestety zawiedziona. Oczekiwałam naprawdę fajnej historii, zwłaszcza po intrygującym opisie, który zapowiadał emocjonującą opowieść, więc tym bardziej jest mi trochę przykro, że nie zaiskrzyło. Żałuję bardzo, bo sam pomysł i początek nastrajał bardzo pozytywnie. 

Sonia Hunamska to wyjątkowa kobieta o nieprzeciętnej urodzie. Pracuje w lokalnej gazecie i pisze artykuł o dziwnym pochówku na miejskim cmentarzu. Ktoś jednak stara się przeszkodzić Soni w dziennikarskim śledztwie, robi to jednak na tyle dyskretnie, że kobieta nie ma o tym pojęcia. Do tego, zbliżając się do swoich trzydziestych urodzin, Sonia odkrywa w sobie jakiś niespotykany, nadprzyrodzony dar, który wiąże się w jakiś sposób z jej zaginioną, przed laty, matką. W zrozumieniu tego daru pomaga kobiecie nieco ekscentryczna ciocia Hala, która więcej chyba przed siostrzenicą ukrywa, niż odkrywa. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze ojciec Soni, który ma tatarskie korzenie, a jego przodkowie również obdarzeni byli wyjątkowymi mocami. Dziewczyna przyjmuje więc swoje dziedzictwo, początkowo bardzo nieufnie, ale z każdym kolejnym dniem z większą ciekawością, przeplataną strachem, zarazem.  
W życiu bohaterki ważne znaczenie będzie miała także obecność dwóch mężczyzn: skromnego, ale wyjątkowo inteligentnego archeologa, Ivo Petrarka, oraz nieziemsko przystojnego, ale niebezpiecznego, prawnika Aleksandra Sola.  

No i powiedzcie sami, czy czytając ten opis, historia nie wydaje się wam niesamowicie interesująca? No właśnie. Tylko w moim przypadku nie tak do końca ... Nie potrafiłam wkręcić się jakoś w tę historię. Sporo w niej retrospekcji, zapisów snu na jawie, nawiązań do  przeszłości, które tak właściwie nie wiadomo, czy są wspomnieniami rzeczywistymi, czy tylko rozgrywają się w umyśle głównej bohaterki, a może w świecie równoległym. Podobnie jest z nawiązywaniem co chwilę do dokumentów, zapisów, publikacji, na temat czarownic, sił natury, magii ziemi czy wody.

Rozumiem, że to wszystko ma swoje usprawiedliwienie w fabule. W końcu Sonia próbuje dowiedzieć się, jaką siłą dysponuje. Wiem też, że wymagało to od Autorki wielkiego przygotowania i zgromadzenia olbrzymiej ilości materiałów źródłowych, i rzeczywiście widać, że pani Anna Litwinek dobrze orientuje się w tym temacie i wie, o czym pisze. Natomiast dla mnie, zwykłego, szarego czytelnika, całe to odrywanie się od wątku głównego strasznie nużyło. Zamiast skupiać się na fabule, co chwilę uciekałam myślami od właściwej akcji i nie nadążałam za wydarzeniami. 

Wydawało mi się, że historia Soni, która będzie przyjmowała swoje magiczne dziedzictwo potoczy się wartko, tym bardziej, że akcja dzieje się w ciągu paru dni, wszystko jednak okazało się bardzo rozwlekłe. Sonia z jednej strony nic nie wie o swojej matce i dziedzictwie, a kiedy się w końcu o tym dowiaduje, przyjmuje to wszystko bardzo naturalnie, jakby nie było to dla niej żadną tajemnicą. Zgrzytało mi zachowanie bohaterki, nie potrafiłam podążyć za jej historią i jakoś się z tym utożsamić. Podobnie zresztą zgrzytała mi sprawa z archeologiem, który początkowo jest zupełnie obcym człowiekiem dla Soni, mężczyzną który ma jej tylko pomóc w napisaniu artykułu. Znają się przelotnie, widzieli raz czy dwa, i nagle znikąd, Petrarka staje się dla bohaterki bardzo bliską osobą. A Kościół? A Sol? Wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą, tylko skąd? 

Jakoś ta historia nie do końca mnie przekonała, dlatego czytałam ją i czytałam bardzo długo, na raty i nie zdążyłam na czas premiery. Z pozytywów, brawa za piękną okładkę, bowiem kobieta na niej przedstawiona idealnie, moim zdaniem, oddaje charakter Soni Hunamskiej. Jednakże okładka to nie wszystko, dlatego daję powieści czwórkę, ale jeżeli ktoś czuję, że ta historia może mu się spodobać, lubi magię natury i chcę  dowiedzieć się na ten temat czegoś więcej, zachęcam do sięgnięcia po "Czarownicę" Anny Litwinek. Z tego, co się zorientowałam, książka zdobywa dużo pozytywnych recenzji, więc może Wam bardziej przypadnie do gustu, niż mnie.

 Sardegna

niedziela, maja 01, 2016

"Cześć, co słychać?" Magdalena Witkiewicz

Wydawnictwo: Filia
Liczba stron: 316
Moja ocena : 6/6

Wydawało mi się, że Magda Witkiewicz nie jest w stanie mnie już niczym zaskoczyć. Czytam bardzo wiele powieści jej autorstwa, dobrze czuję się w tematyce, jaką porusza, i zdawało mi się, że jestem na bieżąco z jej nowościami. Dlatego otrzymanie tej książki, było dla mnie wielką niespodzianką. Obserwowałam na FB szeroko rozpowszechnioną akcję promocyjną książki "Cześć, co słychać?", i sama byłam bardzo ciekawa, o czym ona właściwie jest, ale nie miałam pojęcia, że Autorka zrobi mi taką niespodziankę i prześle mi ją przedpremierowo!

Niektóre z powieści Magdy Witkiewicz są zaangażowane w trudną tematykę społeczną. Często dotykają zagadnień kontrowersyjnych bądź po prostu pomijanych lub przemilczanych, przez szersze grono. I ta najnowsza powieść taka właśnie jest. Mówi o sprawach, które są gdzieś zamiatane pod dywan. Przez to stanie się tak ważna dla kobiet - zwyczajnych żon i matek - i śmiem twierdzić, że okaże się najbardziej emocjonalną książką, wydaną, jak dotąd przez Autorkę.

"Cześć, co słychać?" to historia kobiety 40 letniej, która prowadzi zupełnie zwyczajne, stabilne życie. Od piętnastu lat ten sam mąż, dwie córki, praca i dom. Spokojna, ustabilizowana codzienność, może trochę nudnawa, daje się Zuzannie nieco we znaki. Wiadomo, codzienne obowiązki domowe, opieka nad córkami, wieczna gonitwa, przytłumia uczucie, które łączy ją z mężem. Romantyzm i emocje, związane ze stanem zakochania dawno już minęły. Mąż nie kupuje kwiatów bez okazji, nie zaskakuje romantycznymi gestami, a Zuza od lat nie czuje już "motyli w brzuchu" (znajome to, czyż nie?). Z historią Zuzanny każda czytelniczka może się po części identyfikować. Ja sama też poczułam więź z moją imienniczką zresztą, choć może do 40 i tego przełomu w jej życiu, jeszcze trochę mi brakuje. 

Życie Zuzy biegłoby dalej ustalonym torem, gdyby nie spotkanie z koleżankami z liceum. Kobieta konfrontuje swoje życie z losami trzech przyjaciółek z przed lat: Iwoną, Agnieszką i Moniką, z których każda jest na innym etapie życia. Iwona jest piękną i zgrabną singielką, podróżującą po całym świecie i ubierającą się u najlepszych projektantów. Agnieszka ma fajnego męża i nastoletniego syna, i czas na własne pasje, a Monika, która zaszła w ciążę tuż po maturze, ma teraz dorosłą córkę i z mężem nadrabiają stracony czas. 

Zuza nie potrafi poradzić sobie z poczuciem, że jej życie jest monotonne, skupione tylko na dzieciach i nieco nudnym mężu. Chciałaby przeżywać miłosne uniesienia, na nowo poczuć emocje, związane z zakochaniem i romantyczną miłością, których niestety nie doświadcza w życiu codziennym. To wszystko skłania kobietę do sentymentalnego powrotu do swej pierwszej miłości. Niestety na wspomnieniach się nie kończy i Zuza, pod wpływem impulsu, trochę z nudów, trochę z ciekawości, odzywa się do Pawła na FB z pytaniem: "cześć, co słychać?"

To niewinne zdanie rozpoczyna całą lawinę wydarzeń. Ponieważ Zuza żądna jest nowych wrażeń i emocji, nawiązuje niewinny romans ze swoim dawnym chłopakiem, który z czasem przeradza się w coś większego. Kobieta będzie musiała się określić i wybrać to, co jest dla niej w życiu najważniejsze, a będzie musiała dokonać tego w krótkim czasie, bowiem los podejmie pewne decyzje bez jej udziału ...

Nową powieść Magdy Witkiewicz czytałam z niesamowitymi emocjami. Znalazłam w Zuzannie część siebie, ale mam wrażenie, nie tylko ja. Że każdej czytelniczce z kilkuletnim, małżeńskim stażem, przytrafia się taki moment, kiedy zastanawia się nad tym, co by było gdyby ... że każda z nich ma swoje wspomnienia, i konfrontacje oczekiwań z przeszłości, z teraźniejszością. Dlatego ta książka jest tak wyjątkowa dla każdej z kobiet. Nie może być jednak inaczej, kiedy to w owej historii znajduje się fragmencik swojego życiorysu.

Wraz z książką przyszła refleksja: co jest w życiu mi potrzebne, czego oczekuję, czego kiedyś chciałam, a co po prostu mam. W sumie lektura tylko potwierdziła moje przemyślenia na ten temat (które snułam kiedyś tam), że dla mnie w życiu najważniejszy jest święty spokój. Stabilność, stałość i pewność u boku ukochanej osoby. Motyle, i to ogromne, już przeżyłam, a ponieważ każdy moment życia ma swoje fajerwerki, pozytywne emocje i wrażenia nadal są mi bliskie. Wyglądają tylko nieco inaczej. Każdy kiedyś miał swoją nastoletnią miłość. Jednakże ja, wracając do swoich wspomnień, poza delikatnym uśmiechem, który mogę sobie samej z przed lat, przesłać, na pewno nie chciałbym wrócić do tamtego czasu. Bo ma się to nijak, do mojego obecnego życia.

Magda Witkiewicz kolejny raz swojej powieści poruszyła niesamowicie ważny temat dla wielu kobiet. Sprawę, która jest pomijana, albo bagatelizowana. Teraz można o niej podyskutować, podzielić się wrażeniami, przemyśleniami. Widać to po wielu wpisach na FB, dotyczących książki. Treść poruszyła czytelniczki. Znalazły w Zuzannie siebie. I za to oklaski dla Autorki. Takie książki chce się czytać!

W ogóle, dla mnie "Cześć, co słychać?" jest jakby dwuczęściowa. Pierwsza część to jest właśnie ta kwestia, którą powyżej opisałam, natomiast część druga nawiązuje do czegoś zupełnie innego (nie będę się rozpisywać na ten temat, zostawię to do oceny czytelniczek). Osobiście, dla mnie jednak tego wątku mogłoby w książce nie być. Nie dlatego, że jest on nieistotny (bo jest), ale został przedstawiony bardzo skrótowo. Dla mnie większą wartość miałby w sytuacji, gdyby Autorka poświęciła mu osobną powieść. I na to po cichu liczę!

Jeszcze raz bardzo polecam książkę wszystkim kobietom. Myślę, że dla niektórych może stać się zimnym prysznicem, wstrząsem, który spowoduje, że jeszcze raz przemyślą swoje dotychczasowe życie i wyciągną z niego odpowiednie wnioski.
Sardegna