Pages

niedziela, lipca 31, 2016

# Nowości w mojej biblioteczce - lipiec

Wróciłam z najlepszych wakacji, jakie przyszło mi do tej pory przeżyć! Wspaniały dwutygodniowy urlop minął niestety za szybko, a wszyscy domownicy mają wielki niedosyt atrakcji, jakie towarzyszyły nam każdego dnia. Jako że urlop był raczej aktywny, nie miałam zbyt wiele czasu na czytanie, dlatego z 12 przygotowanych książek, przeczytałam tylko 5, a właściwie 6, bo do tego doszła jedna dziecięca, zupełnie nieplanowana. 

Wybrane książki okazały się jednak być strzałem w dziesiątkę. Dostarczyły mi prawdziwych wzruszeń i emocji, zwłaszcza "Prawo pierwszych połączeń" Agnieszki Tomczyszyn i "Niebo nad pustynią" Anny Łaciny, o których będę pisała w najbliższym czasie. W piątce przeczytanych znalazły się także moje dwa książkowe wyrzuty sumienia: "P.S. Nie szukajcie mnie" Leeny Parkkinen i "Śnieżka musi umrzeć" Nele Neuhaus, które straszne długo czekały na przeczytanie oraz pachnąca orientem "Tymczasowa żona" Jennifer Kliniec. Stworzyłam istną mieszankę wybuchową, czyż nie? Ale każda książka warta była poświęconego jej czasu, który, uwierzcie mi, nie był wcale taki łatwy do wygospodarowania na tym wspaniałym urlopie! 

Tak prezentuje się stos przeczytanych, plus "Mikołajek na wakacjach" czytany dzieciom, który idealnie wpasował się w klimat.

Jeśli chodzi o nowości lipcowe, przez to, że połowę miesiąca spędziłam z dala od cywilizacji, nie mam ich zbyt dużo. Przez wakacjami przybyły do mnie:


Genialne, wspaniałe, mądre i wzruszające "Prawo pierwszych połączeń" Agnieszki Tomczyszyn - od Wydawnictwa MG


Zabawny "Nieboszczyk wędrowny" Małgorzaty Kursa - od Naszej Księgarni, już prawie przeczytany.
Przedpremierowa, przeczytana i opisana "Idealna" Magdy Stachula od Znaku


Niespodzianka od Znaku, "Wszystkie kolory nieba" Krystyny Mirek, wraz z ciasteczkami z wróżbą, która zostały rozbrojone w mig, przez moje, żądne dobrej wróżby, dzieci.

Natomiast po powrocie, zastałam pod drzwiami "Jak powietrze" Agaty Czykierdy - Grabowskiej od Znaku

W okresie mojego urlopu Biedronka zaszalała z wiadomo czym. Pośrodku niczego, gdzie byłam, do najbliższego sklepu było sporo kilometrów, ale jeść coś trzeba, więc przy okazji zakupów żywieniowych, wygrzebałam "Piątego Beatlesa" Mariusza Czubaj i "Głowę Niobe" Marty Guzowskiej. Natomiast po powrocie zaopatrzyłam się jeszcze w "Ostatniego pasażera" Manela Loureiro i "Grand" Janusza L. Wiśniewskiego.


Dziękuję za wszystkie odwiedziny na blogu w czasie, kiedy mnie tutaj nie było. Licznik odwiedzin w lipcu wskazał bardzo fajną liczbę, którą zresztą złapała Aine z bloga Czytanie przy kominku


Pozdrawiam ze słoneczno - deszczowego Śląska, co nawet udało mi się pokazać na zdjęciach

Sardegna

czwartek, lipca 21, 2016

Ponadprogramowy, zupełnie nie nowy, stos wakacyjny

Kiedy będziecie czytać ten post, ja prawdopodobnie będę urlopować. Cały rok czekam na ten moment, żeby spokojnie wylegiwać się na tarasie naszego wakacyjnego domku, patrzeć na jezioro, pić kawę i czytać...  Mam nadzieję, że pogoda będzie nam sprzyjać i uda nam się odpocząć na wiele sposobów, nie tylko statycznie i z książką, ale przede wszystkim aktywnie i wesoło. Tradycyjnie przygotowałam na wyjazd stos książek, złożony głównie z zaległości. Tytuły te czekają już bardzo długo na swą kolej i są moim wyrzutem sumienia, a jako że urlop, zawsze do tej pory, sprzyjał mi w czytaniu, mam nadzieję, że po powrocie będę mogła pochwalić się, że zaliczyłam cały zaplanowany stos.


 "Śnieżka musi umrzeć" Nele Neuhaus
"P.S. nie szukajcie mnie" Leena Parkkinen
"Przeznaczeni" Katarzyna Grochola
"Felix, Net i Nika oraz (nie)Bezpieczne Dorastanie" Rafal Kosik
"Większy kawałek nieba" Krystyna Mirek
"Tymczasowa żona" Jennifer Klinec
"Prawo pierwszych połączeń" Agnieszka Tomczyszyn
"Niebo nad pustynią" Anna Łacina
"Ezotero. Moje przeznaczenie" Agnieszka Tomczyszyn
"Czas pokaże" Anna Ficner - Ogonowska
"Złodziejka książek" Mark Zusak

Jakby mi brakło (choć nie przewiduję), mam na telefonie e-book Remigiusza Mroza "Wieża milczenia"

Tak zaopatrzona, mogę spokojnie odpoczywać. I nie, nie martwcie się. Nie planuję spędzić całych wakacji siedząc i czytając. Moje dzieci by mi na to nie pozwoliły, uwierzcie mi. Czytać będę przy okazji. W czasie mej nieobecności zaplanowałam kilka wpisów, żeby blog nie umarł zupełnie. Będzie mi bardzo miło, jeśli nawet pod moją nieobecność wpadniecie i zostawicie po sobie ślad. Także, do napisania!

Sardegna 

piątek, lipca 15, 2016

"Cztery rzęsy nietoperza" Hanna Kowalewska


Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Liczba stron: 620
Moja ocena : 6/6

Kac książkowy? Tylko po powieściach Hanny Kowalewskiej. Jak mam teraz wrócić do codzienności, kiedy w głowie ciągle siedzi historia Matyldy i Pawła? Jak zabrać się za czytanie innej książki, kiedy Paula, Jasiek i babka Aleksandra, jak żywi, rozpychają się w moim umyśle?

Nieraz już mówiłam, że seria o Zawrociu to moja literacka miłość. Pani Hanna Kowalewska pisze, jak nikt i należy do moich ulubionych polskich autorek. Jej wspaniałe operowanie słowem sprawia, że czytanie serii to prawdziwa uczta dla zmysłów, którą chce się przedłużać w nieskończoność. A po zakończonej lekturze trudno wrócić do codzienności.

Wspaniale było powrócić do Zawrocia, choć długo musiałam na to czekać. Nie powiem, powrót nie był łatwy, ponieważ ostatnią, piątą część serii, czyli "Przelot bocianów" czytałam już naprawdę dawno temu. Bałam się, że niektóre fakty z życia Matyldy mogą zatrzeć się w mojej pamięci. Na szczęście "Cztery rzęsy nietoperza" są napisane w taki sposób, że nawet czytelnik, który nie zna poprzednich części może spokojnie zorientować się w fabule. Oczywiście nie polecam takiego wybiórczego czytania, ponieważ cały efekt Zawrocia jest tylko wtedy, kiedy zna się historię od początku do końca.

Po lekturze "Przelotu bocianów" wydawało mi się, że Matylda i Paweł osiągnęli już wreszcie spokój i znaleźli szukane przez lata szczęście. Choć bardzo wielu krewnych i znajomych wyrażało sprzeciw temu związkowi, oni wspólnie zamieszkali w Zawrociu, próbując budować przyszłość swoją i nienarodzonego dziecka Matyldy. W miarę stabilną sytuację kochanków komplikuje zagraniczny wyjazd Pawła do Stanów, który wiąże się z jego karierą kompozytora. Jako że Matylda nie chcąc stawać na drodze do sukcesu ukochanego i konkurować z jego pasją, z ciężkim sercem godzi się na wyjazd. 

Rozdzielenie jednak nie służy zakochanym. Ciężarna Matylda zostaję sama w Zawrociu, wśród nieprzychylnych jej osób. Paweł za granicą ciągle bombardowany jest plotkami o ukochanej, rozsiewanymi przez jego niechętną rodzinę. Otoczenie także postanawia nie sprzyjać ich związkowi, ktoś wyraźnie próbuje zaszkodzić Matyldzie i straszy ją, chcąc jej obrzydzić życie na wsi. Kobieta znajduje na klamce furtki przyklejone martwe zwierzęta i jakieś dziwne ślady pozostawione na śniegu.

Niewidzialny wróg nie przewidział jednak, że Matylda nie jest słabą kobietą i z nie takimi rzeczami dawała sobie w życiu radę. Dzielnie więc walczy z codziennością i nieprzychylnymi jej ludźmi, którzy ciągle gdzieś obok niej się kręcą.  

Czy wyrok na związek Matyldy i Pawła, został już wydany? Czy uda się zrealizować niecny plan i rozdzielić kochanków? Kto jest niewidzialnym wrogiem kręcącym się wokół Zawrocia, i jaki z tym wszystkim związek ma Emilia, zazdrosna siostra Pawła i Janek, biologiczny ojciec dziecka Matyldy? Skoro zamknięta społeczność wsi sąsiadującej z Zawrociem wie wszystko o wszystkich, dlaczego tak trudno jest odnaleźć człowieka, odpowiedzialnego za straszenie Matyldy?  "Cztery rzęsy nietoperza" przyniosą odpowiedzi na te wszystkie pytania. 

Szósta część serii o Zawrociu jest nieco bardziej kryminalna od pozostałych, ale mimo to, specyficzny klimat dominujący w poprzednich częściach został zachowany. W tej części także będzie tajemnica, zagmatwane relacje rodzinne, wspomnienia i niepokój o dalsze losy bohaterów. Mimo że ta część ma znacznie więcej stron, niż tomy poprzednie, czyta się ją jednakowoż wspaniale, a otwarte zakończenie daje czytelnikom nadzieję, na kontynuację historii Matyldy i Pawła. Mam nadzieję że pani Hanna Kowalewska nie każe tak długo czekać na kolejny tom swojej serii. Ale z drugiej jednak strony, jeżeli efekt ma być tak piorunujący, jak powyższa powieść, to z chęcią na nią poczekam.

Sardegna

czwartek, lipca 14, 2016

PRZEDPREMIEROWO "Idealna" Magda Stachula


Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 392
Moja ocena : 6/6

Jedyne co mogę powiedzieć na początek, to wielkie WOW! Nie pamiętam, żebym ostatnio rzuciła wszystko i na trzy godziny zatraciła się w lekturze i to jeszcze debiutu! "Idealna" jest naprawdę idealna, i to pod wieloma względami.

Thriller autorstwa Magdy Stachula, którego premiera zaplanowana jest na 17 sierpnia, naprawdę robi wrażenie. Jest to książka z gatunku tych, które czyta się jednym tchem, niespokojnie przewracając kolejne strony, żeby jak najszybciej poznać finał historii i rozgryźć wszystkie zagadki, wplecione w fabułę.

Książka ma świetną formułę i napisana jest z perspektywy czterech osób. Dzięki tej czteroosobowej narracji, poznajemy punkt widzenia wszystkich bohaterów dramatu i wydarzenia z każdej z możliwych perspektyw.

Anita i Adam są młodym małżeństwem. Od zawsze idealnie dobrani, nadający na tych samych falach, świetnie czujący się w swoim towarzystwie, przeżywają właśnie trudny moment swojego życia. Od miesięcy bezskutecznie starają się o dziecko, a kolejne próby zajścia w ciążę kończą się niepowodzeniem. Z każdym kolejnym miesiącem Anita staje się coraz bardziej rozgoryczona i zła na cały świat a za swoje niepowodzenia obwinia nie tylko męża, ale problem widzi też we wszystkich ludziach wokoło, którzy według niej, robią jej na złość i specjalnie ją krzywdzą. Adam, zmęczony żoną i jej wiecznymi humorami i pretensjami, a także podporządkowaniem życia do starania się o dziecko, staje się równie zgorzkniały i znudzony życiem. 

Małżeństwo niegdyś idealne, staje na rozdrożu. Adam, w akcie desperacji postanawia poszukać pocieszenia w ramionach innej kobiety, natomiast Anita poświęca całe dnie na podglądanie innych, w różnych miejscach w Europie, przez internetową kamerę monitoringu. 

Monotonię Anity przerywają dziwne wydarzenia. Kobieta odkrywa, że ktoś podkłada do jej prywatnych rzeczy jakieś przedmioty, których ona nigdy wcześniej nie widziała: kosmetyki czy nie pasujące do jej stylu ubierania, sukienki. Anita zaczyna poważnie bać się o siebie i swoje zdrowie psychiczne i kiedy jest już na skraju wyczerpania, dowiaduje się, że ktoś wie o niej wszystko i stara się jej za wszelką cenę jej zaszkodzić. Ale kto to jest, i jaki ma w tym cel? Jaki to ma związek z przeszłością Anity, i co wspólnego z tą całą historią ma tajemniczy malarz, Eryk? 

Opis na okładce powieści sugeruje, że "Idealna" może spodobać się fanom "Dziewczyny z pociągu", ale ja powiem coś więcej, "Idealna" jest historią sto razy lepszą! Ciekawsza fabuła, zaskakujące powiązania między postaciami i bardzo interesujące połączenie wszystkich faktów i zagadek w spójną całość. Nie określałabym tej historii, jako domestic noir. Powiedziałabym, że jest to raczej thriller psychologiczny, którego akcja opiera się na wzajemnych relacjach między bohaterami. 

Debiut pani Magdy Stachula jest bardzo udany. Lektura tej powieści sprawiła mi niesamowitą przyjemność, bo już dawno, żadna intryga nie wciągnęła mnie na tyle, żebym zupełnie odcięła się od świata na czas czytania. Poza interesującym wątkiem przewodnim, ciekawy jest także motyw internetowych kamer monitoringu. Nawet nie miałam pojęcia, że coś takiego jest dostępne dla zwykłych użytkowników sieci, co szczerze mówiąc, trochę mnie przeraża. Warty uwagi jest także motyw problemów, które dosięgają bezdzietne pary. Ogrom frustracji  i wewnętrzny niepokój, wynikający z sytuacji starania się o dziecko, jest wystarczająco trudny. Nie należy więc dokładać parze problemów dobrymi radami i zapytaniami o ciążę. Takie spojrzenie z zewnątrz na sytuację, opisaną w książce może dać niektórym do myślenia.

Mam nadzieję, że wystarczająco zachęciłam Was do lektury "Idealnej". Zapamiętajcie datę 17 sierpnia i koniecznie zaopatrzcie się we własny egzemplarz tej powieści. Naprawdę warto!

Sardegna  

środa, lipca 13, 2016

"Lewandowski. Wygrane marzenia" Dariusz Tuzimek


Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 200
Moja ocena : 5/6

"Lewandowski. Wygrane marzenia" to biografia Roberta Lewandowskiego, naszego rodzimego, najbardziej chyba znanego piłkarza. Jest to super propozycja dla najmłodszych, obowiązkowa lektura dla każdego, małego fana piłki nożnej, który to z zapartym tchem śledził wydarzenia rozgrywające się na francuskich boiskach Euro 2016. 

W sumie, ta książka może sprawić radość każdemu fanowi piłki nożnej, zarówno temu małemu, jak i temu dużemu. I chłopakowi, i dziewczynie. Wiem coś o tym, bo moje dzieci oszalały, i to nie tylko na punkcie książki, ale ogólnie, w kwestii piłki nożnej. Mimo że jest już po Euro 2016, oni ciągle grają w piłkarskie karty, komentują mecze, w których grali nasi, rzucają nazwiskami polskiej reprezentacji (tymi rezerwowymi także). 

Rozumiem Młodego, który sam jest piłkarzem i gra w najmłodszej grupie naszego lokalnego klubu sportowego, więc cały czas kopie piłkę i rzuca nazwiskami graczy, ale Ośmiolatka? Ona także poczuła piłkarski zew, choć może w nieco innym, bo nie fizycznym, wydaniu. Rozumiecie więc, że pojawienie się takiej książki w naszym domu, w czasie trwania Euro, było strzałem w dziesiątkę.
Robert Lewandowski to chyba najbardziej znany piłkarz naszej reprezentacji. Jego sława wychodzi poza granice Polski, a jego umiejętności doceniają najznakomitsze europejskie kluby. To, że jest gwiazdą piłki nożnej na światowym poziomie, kolejny raz, udowodnił na tegorocznych mistrzostwach, stając się ponownie wzorem dla wielu młodych piłkarzy, którzy marzą o tym, by być takim, jak Lewandowski.

Dlatego dla wszystkich młodych graczy, którzy kochają piłkę, ta książka może stać się inspiracją do działania, kolejnych do treningów i walki o swoje marzenia. Przecież Robert Lewandowski też był kiedyś małym chłopcem, zwyczajnym dzieciakiem, który kochał grać w piłkę i zaczynał w lokalnym klubie. Skoro jemu się udało, to innym też może się udać!

Książka jest w prawdzie "dorosłą" biografią piłkarza, aczkolwiek przedstawiona jest w formie bardzo przystępnej dla dzieci. Zawiera bardzo dużo zdjęć, przypisów, krótkich notatek, ciekawostek, dzięki czemu lektura nie jest nużąca. Nie ukrywam, że mimo wielu "atrakcji", zbitego tekstu jest w książce dość sporo, dlatego Ośmiolatka nie podjęła się samodzielnego czytania, i to ja przeczytałam dzieciom większość tej opowieści. 

"Wygrane marzenia" dzielą się na 5 głównych części, z których każda opisuje inny okres życia Roberta Lewandowskiego. Część pierwsza to początki przygody z piłką: dzieciństwo, a także pierwszy lokalny klub sportowy Varsovia. Części kolejne opisują już pierwsze kroki piłkarza, najpierw do ogólnopolskiej, a później do europejskiej kariery. Transfery do Lecha Poznań, Borussi, Bayerna Monachium, czy powołanie do grania w reprezentacji Polski. 

Całość jest pięknie wydana i to jest wielki plus ksiażki, podobnie, jak super zdjęcia, które pokazują Roberta od małego chłopca, amatorskiego piłkarza, do wielkiego sportowca w ważnych dla niego momentach. Biografia ta zawiera wiele ciekawostek i anegdot, pokazuje sportowca z zupełnie zwyczajnej, ludzkiej strony, dając dzieciakom informację, że każdy mały piłkarz może w przyszłości zostać Lewandowskim. Musi tylko od początku dążyć do celu i starać się być najlepszym.

Dzieciaki autentycznie cieszą się tą piłkarską książką. Wiadomo, że największe wzięcie miała ona w czasie Euro, ale z tego, co obserwuję, przyda się nam jeszcze, bo temat piłki nożnej nadal jest u nas aktualny. Dzieci przeglądają książkę codziennie i są dumne, że mają swoją własną opowieść o Lewym, najlepszym polskim piłkarzu.

Poza biografią Lewandowskiego, która w kolekcji znanych piłkarzy jest czwarta, Wydawnictwo Egmont wydało także historię takich piłkarzy, jak Leo Messi, Cristiano Ronaldo czy Zlatan Ibrahimovic. Okładki tych książek rzuciły mi się już wcześniej w oczy, kiedy to na przerwach trzecio, czwartoklasiści podczytywali sobie te książki w czasie wolnym. Jak widać więc, o piłkarzach czyta się w różnym wieku, bez względu na płeć. I to jest bardzo dobra wiadomość!

Sardegna

niedziela, lipca 10, 2016

Soy Luna, czyli o nowej fascynacji mojej Ośmiolatki

Każdy rodzic musi dzielnie przeżyć kolejne fascynacje swojego dziecka. Zaczyna się niewinnie, bo od uroczych bohaterów kreskówek, później jednak ilość postaci zwiększa się niebezpiecznie, a co za tym idzie, zwiększa się ilość gadżetów, kolorowanek czy książeczek z nimi w roli głównej. Przerabiałam już Myszkę Miki, Krainę Lodu, wróżki Winx, Koniki Pony, Pet Shopy oraz zwierzątka z serii "Zaopiekuj się mną". Aż się boję, co mnie jeszcze czeka, kiedy moja Ośmiolatka zacznie interesować się młodzieżową wersją ulubionych postaci, jakimiś piosenkarzami czy innymi idolami nastolatków.

W każdym razie, nie ma się co martwić na zapas. Pierwszego idola, a właściwie idolkę, w wersji młodzieżowej już mam. Została nią  Luna, bohaterka Disney'owskiego serialu "Soy Luna". W sumie nawet się z tego cieszę, bo jest to miła odmiana po Violettcie i Hannie Montanie, którymi w prawdzie moja córka interesowała się w sposób umiarkowany, ale zgromadziła całkiem sporo kredek, teczek, notesów, bloków, zeszytów z podobiznami dziewczyn. 


Luna, w porównaniu z powyższymi bohaterkami, nie jest gwiazdą rocka, tylko wyjątkowo zwyczajną dziewczyną, której pasją jest taniec na wrotkach. Serial jest taką trochę brazylijską telenowelą dla dzieci, w którym główna bohaterka jest Kopciuszkiem - sympatyczną, ale nieśmiałą dziewczyną, która swoją szczerością próbuje zaskarbić sobie sympatię otoczenia. Wokół Luny znajdują się oczywiście osoby, które pałają niechęcią do wschodzącej gwiazdy tańca na wrotkach. W tym przypadku są to piękne dziewczyny, gwiazdy lokalnych konkursów wrotkarskich. Luna jednak ma tak dobry charakter i jest tak sympatyczną i dobrą osobą, że w każdym człowieku widzi tylko pozytywy. 

Pozwalam mojej Ośmiolatce oglądać ten program bo widzę, że autentycznie ją to ciekawi. Poza tym, Luna jest taką pozytywną bohaterką, więc nie mam problemu z tym serialem. 

W związku z tym, że "Soy Luna" jest nowością na kanale Disney Channel, na rynku nie spotkałam jeszcze zbyt wielu gadżetów z Luną w roli głównej. Mam wrażenie, że do września ulegnie to zmianie, ale na dzień dzisiejszy, moja Ośmiolatka musiała zadowolić się czasopismami "Soy Luna za kulisami".


Wydawnictwo Egmont poszło za ciosem i wydało gazetkę w sami raz dla fanów serialu. W czasopiśmie można znaleźć informacje i zdjęcia z prywatnego życia małoletnich gwiazd "Soy Luny". Poza główną bohaterką, grająca Lunę, poznajemy aktorów, grających postacie jej rodzinę czy przyjaciół.W gazetce, poza informacjami znajdziemy także dwie strony pełne kolorowych naklejek z scenkami serialowymi, a także olbrzymi, dwustronny plakat.  



Wielkim plusem czasopisma jest fakt, że artykuły nie są długie i napisane są dość dużą czcionką, dzięki temu moja Ośmiolatka spokojnie sama przeczytała sobie każdą z trzech gazetek, wybierając w pierwszej kolejności to, co najbardziej ją interesuje. Książeczki są fajnie wydane, na dobrej jakości papierze, z dużymi zdjęciami serialowych bohaterów. 


Po prostu gazetka "Soy Luna za kulisami" jest prawdziwą gratką dla wszystkich miłośników serialu. Jeżeli więc Wasze dziecko namiętnie ogląda ten serial na Disney Channel, to wiecie już, jaka niespodzianka sprawi mu największą przyjemność.

  Sardegna

piątek, lipca 08, 2016

"Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie" Jessica Knoll


Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 443
Moja ocena : 5/6

"Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie" miała niestety podwójnego pecha. Pierwszy pech polegał na tym, że książkę okrzyknięto bestsellerem ostatnich miesięcy, najlepszym debiutem, genialną powieścią, cudem, miodem i orzeszkami, dlatego moje oczekiwania wobec książki z takimi rekomendacjami, były spore. 

Drugim pechem było to, iż "Najszczęśliwszą..." przeczytałam tuż po lekturze innych powieści z gatunku domestic noir: rzeczywiście genialnych (według mnie oczywiście, bo zdania na ich temat są podzielne): "Dziewczyny z pociągu" i "Zaginionej dziewczyny", a na ich tle powyższa (zwłaszcza na początku) wypadła naprawdę słabo. 

I to jest smutne, bo "Najszczęśliwsza dziewczyna..." daje radę i robi wielkie wrażenie. Ostatecznie oceniłam ją bardzo wysoko, bo istotnie na to zasługuje, ale wygórowane słowa na okładce i porównywanie jej treści do bardziej znanych tytułów, tylko jej zaszkodziły i wprowadziły czytelnika w błąd. Historia "Najszczęśliwszej..." nie jest ani trochę podobna do "Zaginionej..." bądź "Dziewczyny z pociągu". Jest zupełnie inna, o wiele bardziej dramatyczna i, moim zdaniem, o wiele bardziej realna, a w tym o wiele bardziej przerażająca. 

Niestety wygórowane oczekiwania, co do bestsellera, spowodowały, że początek okazał się być nie taki, jak miał być. Przydługawy, trochę toporny, zero akcji. Dobrze, że ostatecznie się nie zniechęciłam, bo początkowe rozdziały bardzo dały mi się we znaki. Na szczęście z każdą kolejną stroną historia się rozkręca, i dobrze, bo jej rozwinięcie i zakończenie wbija w fotel i daje czytelnikowi do myślenia.

TifAni FaNelli jest piękną kobietą sukcesu. Ma idealną figurę, ubiera się u najlepszych projektantów, ma wspaniałą pracę w znanym magazynie dla kobiet oraz dobrze sytuowanego narzeczonego. Przed trzydziestką osiągnęła wszystko, o czym od zawsze marzyła. 
Jednak w idealne życie Ani wkrada się niepokój, kiedy to kobieta dostaje propozycję udziału w filmie dokumentalnym, który ma zrelacjonować wydarzenia mające miejsce w jej liceum, czternaście lat temu.  Udział w tym projekcie skłania TifAni do wspomnień o przeszłości. A wspomnienia te, nie są niestety przyjemne...

Pod fasadą szczęścia i idealnego życia, Ani skrywa ból i swój wewnętrzny dramat, z którym nie potrafi sobie od lat poradzić. Powrót do przeszłości spowoduje, że kobieta będzie musiała odsłonić swe prawdziwe oblicze, a także na głos wyjawić prawdę o tym, co zdarzyło się, gdy miała 14 lat. 

I powiem Wam, to, co początkowo wydaje się, że miało miejsce, okazuje się tylko wierzchołkiem góry lodowej. Okrucieństwo i zło, czające się w pozornie niewinnych licealistach, osiąga niebotyczne rozmiary, a to, do czego może doprowadzić zamiatanie problemów pod dywan, będzie niesamowitą tragedią.

Czytając "Najszczęśliwszą ..." było mi autentycznie smutno, bo zrozumiałam, że historia opisana przez Autorkę nie jest wymysłem jej wyobraźni. Okrucieństwo, z jakim spotykają się nastolatki na co dzień, jest przerażające i wcale nie tak rzadkie.

Dlatego uważam, że jest to książka do licealistach, a postać Ani FaNelli jest tylko dodatkiem do właściwej treści, jaką przekazuje ta powieść. Jest przykładem tego, jak trudno funkcjonuje się w dorosłym życiu, doświadczając za młodu takiego ogromu zła. Ani postawiła na pozory, i myślę, że nie jest osamotniona w swej postawie. Przecież idealną kobietę sukcesu wszyscy szanują i nikt nie skrzywdzi. 

Bardzo smutna to opowieść i przerażająca w swej autentyczności. Nie będzie na wyrost, jeżeli napiszę, że powinna być obowiązkową lekturą dla rodziców każdego nastolatka.
 
I sami powiedzcie, czy po moim wpisie nadal wydaje się Wam, że ta powieść jest następczynią "Dziewczyny z pociągu"?
Sardegna

czwartek, lipca 07, 2016

"Nie do wiary!' Zuzanna Jędrzejewska



Wydawnictwo: Czwarta Strona
Liczba stron: 294
Moja ocena : 5/6


Od nadmiaru podobno głowa nie boli. Podobno, bo hasło to zupełnie nie sprawdziło się w przypadku Eufrozyny Maliniak, wyjątkowej (tak, jak jej imię), bohaterki powieści Zuzanny Jędrzejewskiej. 

"Nie do wiary!", wydane przez Czwartą Stronę, to kolejna powieść z Serii z Babeczką, która obok "Nie zmienił się tylko blond", "Nieszczęścia chodzą stadami" i "Przypadków pewnej desperatki" stanowią przyjemną, kobiecą literaturę. Powyższy tytuł jest opowieścią dosłownie na jeden wieczór. Lekką, łatwą i przyjemną historią, pełną niespodziewanych zwrotów akcji. Jest to taka wakacyjną książką, która ma za zadanie umilić czas urlopu. Ja akurat przeczytałam ją przed urlopem, ale i tak dala mi pozytywny reset po ciężkim czerwcu. Ale, ale, zanim przejdę do wrażeń, najpierw parę słów o fabule...

Eufrozyna, dla przyjaciół Zoey to trzydziestoletnia singielka. Nie jest ona do końca jest zadowolona ze swojego stanu, bo po paru nieudanych związkach chciałaby w końcu poznać tego jedynego, wymarzonego mężczyznę. W noc sylwestrową wypowiada więc życzenie, żeby w końcu się szczęśliwie zakochać. I nie wiadomo, na ile to życzenie się spełnia, a na ile w całej akcji rządzi szczęśliwy traf czy szalone zbiegi okoliczności, ale wokół Zoey zaczynają pojawiać się tłumy interesujących mężczyzn. Każdy z nich wydaje się być dziewczyną zauroczony, stara się być  blisko niej i nadmiernie obdarowuje ją swoją uwagą.

Zoey nie wie, gdzie czai się prawdziwe uczucie. Czy może jej księciem z bajki jest przystojny fotograf Robert? A może Jacek, samotny ojciec jej uczennicy? A może nowy wicedyrektor Szymon? No bo chyba nie dawna miłość, Marcin, który znikąd pojawia się po 10 latach w jej ustabilizowanym życiu. 

O ile, na początku, to nadmierne męskie zainteresowanie bardzo Zoey imponuje (zresztą kto odmówiłby bycia w centrum uwagi tak wielu interesujących mężczyzn), to po pewnym czasie, dziewczyna zaczyna być tym wszystkim zmęczona. Gdzie w całym zamieszaniu miejsce na prawdziwą miłość, której Zoey szuka? Jak w takim zgiełku odróżnić szczerość od obłudy? Bohaterka będzie musiała podjąć kilka ważnych decyzji, a pomoże jej w tym przekochany dziadek Damazy - najlepsza męska postać w tej książce!

"Nie do wiary!" jest sympatyczną opowieścią o miłości i różnych jej odcieniach. I tak, jak napisałam na początku, w sam raz nadaje się na urlop bądź lekturę na letni wieczór. Powieść czyta się ekspresowo, a kolejni adoratorzy wraz z zamieszaniem, jakie wprowadzają w życie Zoey, powodują tylko uśmiech na ustach czytelniczki. Jest to takie typowe, babskie czytadło, i nie ma sensu doszukiwać się w nim jakiegoś głębszego przesłania. No, chyba tylko takiego, żeby uważać, o czym się marzy, bo czasami marzenia mogą się spełnić, a wtedy w naszym życiu może być nieciekawie.

  Sardegna

wtorek, lipca 05, 2016

Już czytam sam! #4 "Dziennik Cwaniaczka" Jeff Kinney


Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Liczba stron:  224
Moja ocena : 4/6

Kolejna odsłona czytania mojego dziecka może wyglądać nieco dorośle, ale miało być o lekturach przeczytanych samodzielnie, więc muszę być konsekwentna.

Moja Ośmiolatka, zagorzała fanka szkolnej biblioteki, któregoś majowego dnia, przyszła do domu z jakąś mini książeczką przeznaczoną oczywiście dla pierwszaczka, wybraną przez panią bibliotekarkę, i stwierdziła, że ta książka jest głupia, a czytanie ją nudzi. Musiałam temu zaradzić! Zachęciłam ją więc, żeby porozmawiała z panią bibliotekarką i poprosiła o to, żeby mogła sobie samodzielnie coś wybrać, jakąś książkę, która  naprawdę ją zainteresuje. I wiecie co? Na drugi dzień przyszła z "Dzienniczkiem Cwaniaczka". Na szczęście pani bibliotekarka poważnie podeszła do tematu i pozwoliła mojemu dziecku pobuszować wśród regałów, i wielkie dzięki jej za to! Choć wybór mojej Ośmiolatki nie był może do końca trafiony, zniechęcenie czytaniem minęło, jak ręką odjął.

"Dzienniczek Cwaniaczka", mnie jako Mamy nie zachwycił. Jest to po prostu lektura dla starszych dzieciaków, dla uczniów starszych klas podstawówki, a nawet gimnazjalistów. Zresztą bohater Cwaniaczka, Greg, sam jest gimnazjalistą, który przeżywa swoje osobiste dramaty w znienawidzonej szkole. Gdzie zatem mojej Ośmiolatce do tego tematu?

Jednakże dałam jej wolną rękę w tym temacie i pozwoliłam doczytać do końca, choć zdawałam sobie sprawę, że połowa sytuacji opisanych w książce zupełnie jest dla niej niezrozumiała. Skupiłam się jednak na pozytywach tej lektury, a było ich kilka. Po pierwsze, samodzielny wybór pokazał mojemu dziecku, że czasami książka, która wydaje się być fajna, nie do końca taka jest, i że czasami warto zaufać starszym w wyborze tematyki, bo jednak wiedzą oni na ten temat nieco więcej. Po drugie, mimo niepasującej do wieku treści, moje dziecko książkę przeczytało bardzo szybko. Umiejętność czytania samodzielnego się kształtowała, więc w sumie cel został osiągnięty.

Mam wrażenie, że wybór "Dzienniczka..." został podyktowany fascynacją "26 - piętrowym domkiem na drzewie", który czytaliśmy ostatnio. I w sumie to też pozytyw. Moje dziecko wybiera sobie gatunki, które bardziej jej pasują. Widzę, że woli coś z humorem, napisanego z przymrużeniem oka. Raczej coś dla zadziornych, a nie dla grzecznych dziewczynek. Świadczyć może o tym wybór kolejnych książek, które akurat teraz czyta - seria o "Hani Humorek" też jest dość specyficzna. Naprawdę ciekawie jest obserwować to czytelnicze dorastanie mojej córki.

Jeśli chodzi o sam "Dziennik Cwaniaczka", to tak jak pisałam, opowiada o perypetiach Grega, niezbyt popularnego i niezbyt urodziwego nastolatka, który musi walczyć o przetrwanie w gimnazjum. Niestety koledzy nie są dla niego łaskawi, więc codziennie chłopak musi zmagać się z jakimiś nowymi problemami. Swoje przygody zapisuje w dzienniku, a notatki uzupełnia komiksowymi rysunkami.

Podobnie, jak w "26 - piętrowym domku na drzewie",  w książce na równi ważne są słowa, jak i rysunki. To taka pół książka - pół komiks, ale jak widać, młodym czytelnikom taka forma najbardziej odpowiada.

Komu mogę polecić "Dziennik Cwaniaczka"? Przede wszystkim gimnazjalistom i uczniom starszych klas szkoły podstawowej. A jeśli perypetie Grega się spodobają, czytelnik będzie miał szansę dowiedzieć się o nich coś więcej, bowiem Nasza Księgarnia, w serii Cwaniaczkowej wydała sporo tomów. Naliczyłam się ich dziewięć, a do tego są jeszcze jakieś dodatki. Wszelkie informacje znajdziecie na stronie wydawnictwa, na którą zainteresowanych zapraszam.
Sardegna

poniedziałek, lipca 04, 2016

"Jedz i biegaj" Scott Jurek, Steve Friedman


Wydawnictwo: Galaktyka
audiobook: czas trwania 9 godzin 24 minuty
Moja ocena : 5/6
lektor: Krzysztof Banaszyk


Choć na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że "Jedz i biegaj" Scotta Jurek to kolejna motywacyjna książka, skłaniająca czytelnika do natychmiastowego porzucenia dotychczasowego trybu życia, i pobiegnięcia przed siebie, to na szczęście nią nie jest. Nie dla mnie motywacyjne gadki, swoje wiem. Jak będę chciała pobiegać to żadna książka nie będzie mi do tego potrzebna. Dlatego z zasady unikam takich propozycji. 

Jakiś czas temu miałam okazję odsłuchać podobny audiobook, zachęcający do ogólnego uprawiania sportu, autorstwa Łukasza Grassa, "Trzy mądre małpy", który rzeczywiście był fajną książką, robiącą wrażenie na takim laiku sportowym, jakim jestem ja. Natomiast po "Jedz i biegaj" sięgnęłam z ciekawości, bowiem bardziej niż zmotywowanie, interesowała mnie biografia Scotta Jurka, najbardziej znanego ultramaratończyka, na świecie. Wyobraźcie sobie sytuację, że Jurek biega po 200 km w najbardziej ekstremalnych warunkach pogodowych, w najtrudniejszych warunkach terenu i osiąga wspaniałe wyniki. Nie mogłam zrozumieć, jak to w ogóle jest możliwe! Maraton? Okej, ale cztery razy trasa maratonu? Przebiec 200 km i przeżyć? To jakaś ściema!

Postanowiłam więc dowiedzieć się, jak doszło do tego, że Scott Jurek osiągnął tak wysoki, sportowy poziom. I rzeczywiście, książka dała mi pogląd na historię człowieka, który od dzieciństwa zmagał się z różnymi przeciwnościami losu, a bieganie postanowił uczynić lekiem na całe zło otaczającego go świata.

Książka, jak dla mnie, składa się z kilku części. Jedna z nich opowiada o samym bieganiu. O przygotowaniach do poszczególnych, ważnych dla autora, biegów. Świetnie słucha się o tym, jak Jurek przemierza kolejne 50, 100km, z lekkością i bez wysiłku, których nie ogarnia zwykły człowiek. Ta część fabuły zawiera opisy przygotowań do zawodów, a także ich późniejszy przebieg. Opisuje treningi w najbardziej ekstremalnych warunkach, niskich bądź wysokich temperaturach, na pustyni czy terenach górzystych, a także radość Scotta ze zwycięstwa, jego gorycz porażki, kontuzje, chwilowe słabości, czy odpoczynek po biegu.

Kolejna część dotyczy prywatnego życia Scotta Jurka, nawiązując do różnych wydarzeń, od dzieciństwa, do dnia dzisiejszego. Opisuje sytuację rodzinną, relacje z przyjaciółmi biegaczami i nie tylko. Dlatego "Jedz i biegaj" określiłabym bardziej, jako biografię tego sportowca, niż książkę o bieganiu, dla biegaczy.

Ja w ogóle mam bardzo mieszany stosunek do tej pozycji. Z jednej strony słuchało mi się bardzo dobrze całej historii życia Jurka. Jest to bowiem człowiek absolutnie godny podziwu i naśladowania. Jego determinacja, siła woli, wytrzymałość, energia, nie podlega dyskusji i wymaga wielkiego szacunku. Z drugiej jednak strony, kiedy przesłuchałam cały audiobook, zamiast motywacji i chęci do działania, odczułam smutek. Wydawało mi, że taki sportowiec, jak Scott Jurek w tym swoim dążeniu do celu, pokonywaniu kolejnych kilometrów ultramaratonu, w osiąganiu doskonałości, odnajdzie spokój i szczęście. I z jednej strony sam Jurek tak to przedstawił, bo w taki sposób radził sobie z problemami i szukał swojego miejsca na ziemi. Z drugiej jednak strony, cały sukces, który przez lata osiągnął, nie uczynił go człowiekiem szczęśliwym. Dlatego zakończenie książki okazało się dla mnie dość przygnębiające. Nie poczułam się zmotywowana, dostałam natomiast słodko - gorzką historią życia, szalonego w swej pasji, człowieka.

Bezsprzecznym pozytywem książki jest fakt, że sporo w niej informacji na temat jadłospisu biegacza. Scott Jurek sam zresztą poświadczył, że znaczną miarą jego sukcesu jest odpowiednia dieta. W książce znajdziemy więc wiele przepisów, informacji na temat wegetariańskiego i wegańskiego odżywiania, a także sięgania po produkty, o których w znacznej mierze nie miałam pojęcia. Praktycznie pod koniec każdego rozdziału znajdują się gotowe przepisy na różnego rodzaju dania i przekąski. Wszystko wydaje mi się być bardzo smaczne i genialnie skonstruowane, jednakże większość przepisów nie jest dostosowana do realiów polskiej kuchni. Może osoby, które mają styczność z kuchnią wegańską mogłyby coś więcej na ten temat powiedzieć, natomiast dla przeciętnego "zjadacza chleba" przepisy te są raczej abstrakcją.

Tak, jak powiedziałam, sporo w  książce poświęcono sytuacji rodzinnej Jurka czy jego początków biegania, ale ja osobiście, najbardziej skupiłam się na jeszcze innej części, związanej z samymi emocjami, które towarzyszyły biegaczowi w trakcie każdego wyścigu. Sporo działo się w głowie bohatera na trasie ultramaratonu, ale spróbujcie sobie wyobrazić moc wewnętrzną, jaką musi człowiek, żeby wytrzymać 200 km biegu i do tego osiągnąć jeszcze świetny wynik. Tak, jak napisałam na początku, opowieść przyniosła mi trochę smutną refleksję, że nawet osiągnięcie tak spektakularnego sukcesu nie czyni człowieka szczęśliwym i nie daję mu wewnętrznego spokoju. Jednak to moje subiektywne zdanie na temat tej książki, bowiem mąż, który również przesłuchał Scotta Jurka odebrał książkę zupełnie inaczej. Skupił się raczej na szczegółach związanych z bieganiem i stwierdził że moje refleksje są trochę na wyrost. I może ma rację, może tylko ja reaguję w ten sposób i doszukuję się w każdej historii drugiego dna.

W każdym razie polecam tego audiobooka wszystkim osobom lubiącym ciekawe biografie, a także miłośnikom sportu. Jak widać, każdy czytelnik znajdzie w tej propozycji coś dla siebie.

Sardegna

sobota, lipca 02, 2016

# Nowości w mojej biblioteczce - czerwiec

Czerwiec był tak niesamowicie zakręconym miesiącem w moim życiu, że w sumie nie pamiętam, żebym kiedykolwiek miała tyle do zrobienia "na wczoraj". Wiele się działo w moim życiu rodzinnym i zawodowym. Przygotowywałam się do ważnego egzaminu i kończyłam rok szkolny, wszystko na raz. Na szczęście to już za mną. Zbliża się wizja urlopu i tak długo wyczekiwanego odpoczynku, a ja strasznie się cieszę, że będę mogła naładować akumulatory przed kolejnym wrześniem. Jeśli chodzi o moje blogowe sprawy, trochę je zaniedbałam. W czerwcu opublikowałam tylko 6 wpisów, przeczytałam tez niewiele, bo zaledwie 4 książki. Coś próbowałam działać, ale nijak mi to szło. Teraz muszę nadrobić zaległości i w końcu przeczytać lektury, na które miałam olbrzymią ochotę, ale nie miałam na nie czasu.

Moje nabytki czerwcowe nie są zbyt wielkie, bowiem nigdzie nie bywałam, a propozycje recenzenckie starałam się odmawiać. Na kiermaszu szkolnym zakupiłam dla dzieci: 


"Bajki magiczne", dwa tomy "Hani Humorek", jedną część serii "Czytam sobie" - "Baba Jaga na deskorolce" oraz "Opowiadania z piaskownicy" Renaty Piątkowskiej- swoją drogą, pani Renata wychodzi na ulubioną Autorkę mojej Ośmiolatki.


 "Poza czasem szukaj" Kasi Hordyniec - przeczytana od Prószynskiego
"Pożegnanie z przeszłością" Robyn Carr i "Dopóki śpiewa słowik" Antoni Michaelis - kupione w Biedronce po 6,99 zł



"Jaśki. Repeta" i "Facecje" - kupione w promocji Znaku za 8,90 zł
"Cztery rzęsy nietoperza" Hanny Kowalewskiej - od Wydawnictwa Literackiego

 

"Biała Rika" Magdaleny Parys - od Znaku
"Macierzyństwo bez Photoshopa" - od Sensus
"Samotna gwiazda" Paullina Simons - od Świata Książki


"Nie do wiary!" Zuzanna Jędrzejewska - od Czwartej Strony

Jak widać, więcej kupiłam, niż dostałam. Teraz tylko nadrabiać zaległości i czytać. Wypadłam z blogowego świata, ale mam nadzieję, że uda mi się wrócić do niego bezboleśnie. Co u Was? Co czytacie? A może już urlopujecie? Pozdrawiam z gorącego Śląska!

Sardegna

piątek, lipca 01, 2016

"Facecje" Patryk Bryliński, Maciej Kaczyński

Wydawnictwo: Otwarte
Liczba stron: 198
Moja ocena : 5/6


Mało mnie ostatnio było w blogosferze, ale  wszystko, co się u mnie działo (a uwierzcie, było tego sporo), spowodowane było natłokiem spraw związanych z końcem roku szkolnego i ważnym egzaminem, który swoją drogą zdałam w środę. Dlatego dopiero teraz mogę mówić o wakacjach.

Jednakże czas wakacyjny wiąże się u mnie z nadrabianiem zaległości czytelniczych i recenzenckich, których niestety trochę się nazbierało. Mam przestój w czytaniu i opisywaniu, ale jestem dobrej myśli, że teraz pójdzie mi już z górki. 

W trakcie mojej przymusowej przerwy od bloga, zaglądałam okazjonalnie na FB i znalazłam genialną promocję Znaku - do godziny 11.00 można było kupić książki po 8,90 zł. Skorzystałam oczywiście, bo nie byłabym sobą i kupiłam dwa tytuły: "Jaśki reaktywacja", czyli kolejny tom przygód szalonych braciszków, o których pisałam w TYM poście oraz powyższe "Facecje" Patryka Brylińskiego i Macieja Kaczyńskiego. 

"Facecje", a właściwie screeny z tej książki,  przewijały mi się często na FB, a jako że lubię taki rodzaj humoru, postanowiłam przekonać się, czy cała książka jest tak zabawna, czy ma tylko genialne "momenty".
Nie wiem, czy są wśród moich czytelników osoby, które nie  kojarzą "Facecji", jeżeli jednak takie są, to pokrótce przedstawię wam, o co w nich chodzi.
Książka składa się z dialogów, wywiadów, memów, screenów wiadomości prywatnych czy smsów, postaci literackich bądź historycznych, które mogły by mieć miejsce naprawdę, gdyby owe postacie żyły współcześnie i aktywnie korzystały z mediów społecznościowych. 

Cała atrakcja polega na tym, że dialogi i wypowiedzi są związane z faktycznymi wydarzeniami bądź osiągnięciami owych osób. Wszystko przedstawione w tak zabawny sposób, językiem współczesnym, że całość wypada naprawdę dobrze i reprezentuje sobą inteligenty humor (choć czasami nie wolny od wulgaryzmów)

W książce możemy prześledzić rozmowy literatów, bohaterów książkowych, postaci historycznych czy biblijnych, a z nich moim absolutnym faworytem jest screen z tablicy Robinsona Cruzoe. Zresztą zobaczcie sami:



Na drugim miejscu plasuje się tag #PozytywneWakacje, z postaciami z nowel:


Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkim czytelnikom "Facecje" mogą się podobać. Przemawiają zwłaszcza do młodych czytelników, którzy doskonale orientują się w zawiłościach społecznościówek i nie obcy jest im humor z nimi związany, tagi czy skróty myślowe. Jednakże jak widać, starsi czytelni też mogą się doskonale bawić podczas lektury.

Wielkim plusem tej książki jest fakt, że nawet osoba która niezbyt dobrze orientuje się w historii powszechnej bądź literaturze, posiadające elementarną wiedzę na ten temat, rozumie żarty i aluzje, do których nawiązują autorzy książki. A jeżeli zdarzy się, że jakieś dialogi są niezbyt dla niego zrozumiałe, to może właśnie czytelnik skłoni się do sięgnięcia po jakieś informacje na ten temat. 

Mnie osobiście taka forma humoru bardzo odpowiada. Śmiałam się nie jeden raz podczas lektury, choć zdaję sobie sprawę, że taka forma skrótowo - obrazkowa treści, przez niektórych może nawet nie być uznawana za książkę i nie akceptowana. Wydaje mi się jednak, że "Facecje" mają więcej pozytywów, niż negatywów, a świadczyć o tym może fakt, że są naprawdę fajnym pomysłem na przekazanie z przymrużeniem oka, wiedzy historycznej bądź znajomości lektur. Oczywiście na poziomie bardzo elementarnym, z zarysem sytuacji, ale podane czytelnikowi w bardzo przystępny, inteligentny i zabawny sposób. I to jest największym sukcesem "Facecji".

Sardegna