Pages

środa, lipca 30, 2014

"Tajemnica pani Ming" Eric- Emmanuel Schmitt



Wydawnictwo: Znak
Liczba stron:80
Moja ocena : 5/6

 
Schmitt - mistrz krótkiej formy. Autor już kilkakrotnie udowodnił, że w kilkudziesięciu stronach potrafi zawrzeć naprawdę interesująca historię z przedziwną puentą. Nie czuję się specjalistką od prozy Schmitta. Znacznie lepiej w tym temacie czuje się Ktrya. Ja po prostu przyjmuję autora z wszystkim, co oferuje, ot tak zwyczajnie.


Nie wiem czemu, ale czytając recenzje na blogach „Tajemnicy pani Ming” wydawało mi się, że powieść jest bardziej obszerna. Z zaskoczeniem przyjęłam więc fakt, że to znowu krótka forma, bo tak jakoś podskórnie nastawiałam się na więcej treści. W rezultacie jednak, kiedy po dwóch godzinach lektury, przeczytałam z uśmiechem na ustach ostatnią stronę historii pani Ming, stwierdziłam: tak! Jak Schmitt to tylko krótko i na temat !

Wyjątkowych umiejętności trzeba, żeby w tak małej objętości zawrzeć tyle dobrej opowieści, ale z drugiej strony nie powinno mnie to dziwić, bo autor mnie już do swego stylu przyzwyczaił. Czytałam jego historię małżeńską („Małezbrodnie małżeńskie”), poruszające "Dziecko Noego" oraz najbardziej znaną chyba książkę "Oskar i pani Róża". Tym razem dostałam opowieść o rodzinie, dzieciach, potrzebie bliskości, ciepła rodzinnego, wsparcia i miłości. Ważne tematy, a wszystkie w skondensowanej formie tej krótkiej książeczki.

Bohaterem powyższej historii jest Europejczyk, który trafia do Chin w sprawach służbowych. W korporacji, gdzie odbywają się jego biznesowe zebrania, spotyka wyjątkową panią Ming. Nie jest to jednak, jak można byłoby się spodziewać, piękna, młoda asystentka, współpracownica czy inna bizneswoman. Pani Ming to wiekowa, poczciwa Chinka, dbająca o …czystość toalet w owej firmie. W czasie niezliczonych wyjść do tegoż przybytku, bohater nawiązuje z panią Ming kurtuazyjną rozmowę, która z każdą kolejną wizytą, przeradza się w interesującą pogawędkę. Pretekstów do wyjścia za potrzebą nie brakuje, toteż i okazje do rozmowy z tajemniczą kobietą nadarzają się często. 

Pani Ming dzieli się swoimi spostrzeżeniami na temat życia rodzinnego, nawiązując do historii swoich dziesięciorga dzieci. Szczegółowo opisuje każdą, teraz już dorosłą, pociechę, jej poczynania szkolne, zawodowe i prywatne. Wszystkie opowieści są tak wiarygodne, że bohater prawie daje wiarę w ową historię. Jedynym zgrzytem jest przecież fakt, że w Chinach można mieć tylko jedno dziecko...

Bohater postanawia odkryć tajemnice pani Ming i udowodnić jej kłamstwo, wszystkie jednak ślady i informacje zdobyte w mieście potwierdzają jej niesamowitą opowieść z dziesięciorgiem dzieci w roli głównej.
Nagła niespodziewana choroba kobiety i spotkanie bohatera z jej najstarszą córką, której opis idealnie zgadza się z tym, przedstawionym przez panią Ming, naprowadza go na właściwe tory i pozwala odkryć sekret kobiety.

Ta krótka, pozornie banalna opowieść, niesie jak to zwykle u Schmitta bywa, interesujące przesłanie. Puentuje doskonale, a jednocześnie pozostawia sporo niedomówień. Całą resztę musi sobie czytelnik dopowiedzieć i ułożyć w głowie sam, ale wydaje mi się, że na tym chyba polega cały urok prozy Schmitta. U niego nic nie jest takie, jak się wydaje i jakie być powinno.
Sardegna

niedziela, lipca 27, 2014

"Związek do remontu" Romuald Pawlak


Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Liczba stron: 296
Moja ocena : 5/6

Komu Romuald Pawlak kojarzy się wyłącznie, jako autor ściśle związany z fantastyką, ten jest w wielkim błędzie. Najlepszym przykładem tego, że autor pisze powieści o różnorodnej tematyce, jest powyższa książka. „Związek do remontu” z serii Babie Lato Naszej Księgarni świetnie nadaje się na wakacyjną lekturę, zresztą tak, jak i inne książki z tej serii. I tutaj Romuald Pawlak bardzo mnie zaskoczył. Po pierwsze, nie spodziewałam się książki jego autorstwa, w tej kolekcji, po drugie, przyzwyczajona do jego opowiadań fantastycznych („Equnculus”i inne), byłam ciekawa, jak autor poradzi sobie z tematyką obyczajową i opisze relacje w związku, oczywiście z punktu widzenia mężczyzny.


Nie powiem, lektura była ciekawym doświadczeniem. Na początku bowiem, nie umiałam pozbyć się myśli, że przecież to Romuald Pawlak, to fantastyka ma być, a nie obyczajówka. Jednak z czasem, na tyle wkręciłam się w fabułę, że prawie zapomniałam, że przecież to Romek Pawlak, a on fantastykę piszę, i że...
ech...nieważne.

Wciągnęlam się w historię Iśki i Rafała, bezdzietnej pary z kilkuletnim stażem, których to związek zaczął przechodzić kryzys. Powodem problemów staje się odmienne zdanie na temat posiadania dzieci. O ile przed laty oboje zgadzali się w tej kwestii, to obecnie Iśka zaczyna się „łamać”. Coraz więcej czasu poświęca przyjaciółkom posiadającym własne potomstwo, zagląda do zaprzyjaźnionego przedszkola, żeby pobawić się z maluchami i tęsknie wpatruje się w przejeżdżające wózki. Zupełnie niezmienne zdanie na temat dzieci ma Rafał. Nadal nie lubi rozwrzeszczanych smarkaczy, przeszkadza mu płaczące dziecko sąsiadów i ze zgrozą śledzi plan budowy placu zabaw w pobliżu ich kamiennicy.

To właśnie owy plac zabaw stanie się ogniskiem zapalnym pewnej kryminalnej historii. Rafał postanawia bowiem nie czekać, aż tłum dzieciaków zagospodaruje sobie przestrzeń pod jego oknami, tylko bierze sprawy w swoje ręce. Postanawia za wszelką cenę nie dopuścić do jego budowy. Początkowo podburza sąsiadów, ale kiedy to niewiele daje, postanawia zwrócić się o pomoc do … lokalnej mafii.

Do czego zdolny jest zdesperowany mężczyzna? Kobieta – wiadomo, ale facet? Kto w końcu przekona drugiego do swoich racji? Czy Rafał zrezygnuje z wolności, czy może Iśka odpuści marzenia o dziecku? I gdzie w tym wszystkim miejsce dla Pampucha – charakternego kocura, który jest znanym na osiedli Samcem Alfa. O wszystkim przekonacie się czytając „Związek do remontu”.

Czy wystarczająco zachęciłam Was do tej nietypowej książki Romka Pawlaka, którego swoją drogą już nigdy nie zaszufladkuję? Jeżeli tak, to sięgajcie śmiało, bo z powieścią spędzicie przemiły czas i nie raz uśmiech zagości na Waszej twarzy. Polecam!
 
Sardegna

czwartek, lipca 24, 2014

"Woziłam arabskie księżniczki" Jayne Amelia Larson


Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 304
Moja ocena : 5/6

Zachęcona opisem książki, która wydawała mi się być zabawnymi perypetiami dziewczyny, pracującej jako kierowca limuzyny arabskiej rodziny królewskiej, sięgnęłam po powyższy tytuł. Wydawało mi się, że zapiski autorki, która przeżyła taką niesamowita przygodę, będą odprężającą, lekką lekturą., przy której będę miała okazję się pośmiać, albo przynajmniej oderwać na moment od rzeczywistości.

Niestety, a może stety, książka okazała się być zupełnie inna niż się spodziewałam. Praca kierowcy na usługach rodziny królewskiej nie miała w sobie ani krzty luzu, humoru czy miłej atmosfery. Książka okazała się być zapisem trudnego okresu w życiu autorki, pełnego wyrzeczeń, pracy ponad siły, stresu i nerwów. Nie da się ukryć, że ciężka atmosfera książki dopadła i mnie, jako czytelnika.
Nie za bardzo odprężyłam się w trakcie lektury, dowiedziałam się za to wielu interesujących faktów i podejrzałam życie codzienne arabskich magnatów „od kuchni”

Autorka w swej książce podzieliła się spostrzeżeniami na temat całego okresu pracy u rodziny królewskiej. Od początku nie było to jej wymarzone zajęcie. Autorka nie ukrywa, że to po prostu sytuacja życiowa zmusiła ją do znalezienia pracy wysoko zarobkowej. Do podjęcia się posady szofera skłoniła ją głównie wizja wysokiego napiwku, który miał zwieńczyć okres jej pracy.

Jayne, po szeregu szkoleń i pouczeń, co wolne, a czego nie wolno robić w obecności arabskich księżniczek, rozpoczyna pracę, nie mając pojęcia, że zaczyna najtrudniejszą i najbardziej wyczerpującą pracę w swoim życiu. W czasie pobytu arabskich celebrytek w Nowym Yorku, autorka staje się nie tylko szoferem, ale też osobą od załatwiania rzeczy wszelakich. Jest praktycznie na każde zawołanie swych pracodawczyń, organizuje wszystkie ich wyjazdy, spełnia zachcianki, gospodaruje czas. Nawet jeżeli polecenia księżniczek są wyjątkowo absurdalne, Jayne spełnia je bez mrugnięcia okiem, bowiem służba (do której też przecież jest zaliczana) nigdy nie może poleceniu odmówić.

I tak autorka wykonuje wszelkie zadania, jest dostępna 24 h/dobę, siedem dni w tygodniu. Poza obsługą rodziny królewskiej przychodzi jej też "wozić" królewskiego fryzjera bądź całą armie małoletnich przyjaciółek księżniczki. W okresie 6 tygodni staje się praktycznie wrakiem człowieka, wyczerpanego i osłabionego, żyjącego w wielkim stresie. Oczywiście Jayne krzywdę robi sobie niejako na własne życzenie, bowiem nikt jej do pracy nie zmusza, a ona sama robi to dla pieniędzy i może przecież w każdej chwili zrezygnować. Zaciska jednak zęby i postanawia dociągnąć pracę do końca, zdobywając upragniony napiwek.

Do zadań szofera należało między innymi, jeździć kilka godzin wzdłuż najbardziej zatłoczonych ulic NY z prędkością 10 km/h, czujnym i zwartym, gotowym na spełnianie poleceń. Księżniczki w tym czasie odwiedzają wszystkie ekskluzywne butiki, robiąc niezliczone zakupy. W każdej jednak chwili mogą jednak zechcieć wsiąść do limuzyny i podjechać parę metrów dalej, więc szofer musi być w stanie gotowości. Musi też zawozić księżniczki w każde miejsce, o które poproszą, w czasie jak najkrótszym. Nawet jeżeli to jest miasto na drugim końcu stanu, w godzinach szczytu. Inaczej szofer narazi się na gniew pracodawcy, wrzaski i nerwową atmosferę w samochodzie. Jayne musiała organizować także dziwne zakupy dla księżniczek, bądź stać kilka godzin na plaży, w pełnej gotowości do spełniania poleceń, w pełnym stroju służbowym, w 40 stopniowym upale. Takie zadania były normą...

W międzyczasie wykonywania wszelkich powierzonych zadań, autorka wdraża się w strukturę rodziny królewskiej i zaczyna ogarniać zasady w niej panujące. Obserwuje życie arabskich księżniczek, które żyją według ustalonych norm, niejako przestających obowiązywać w USA (stroje, operacje plastyczne, samodzielne zakupy). Zaprzyjaźnia się też z najbliższymi służącymi rodziny królewskiej i z przerażeniem obserwuje ich codzienne zmagania z rzeczywistością i niemożność odmiany swojego losu.

Zakończenie 6 tygodniowej służby Jayne kończy gorzkimi przemyśleniami, które odnieść można praktycznie do aktualnej sytuacji społecznej. Nie będą to miłe spostrzeżenia i wnioski, ale za to bardzo prawdziwe i aktualne. Dlatego, tak jak napisałam na początku, lektura okazała się być trudniejszą, niż oczekiwałam. Ale czy przez to była gorsza? Nie sądzę. 

Sardegna

wtorek, lipca 22, 2014

"Sieroce pociągi" Christina Baker Kline

Wydawnictwo: Czarna Owca
Liczba stron: 372
Moja ocena : 6/6

Zawsze kiedy przeczytam niesamowitą książkę, powinnam od razu usiąść do komputera i pisać, pisać i pisać... Wiadomo, że nie zawsze jest czas i miejsce, ale kilka dni po lekturze, emocje z nią związane nie są już takie intensywne i pisanie  przychodzi mi z trudem. Tak się złożyło, że niemal jednego dnia przeczytałam dwie fantastyczne, ale bardzo różne od siebie książki. Jedną z nich jest "Nie lubię kotów", o której pisałam już jakiś czas temu, drugą są właśnie "Sieroce pociągi", które to chciałabym opisać dzisiaj. Nie gwarantuję jednak, że oddam całą wyjątkowość tej powieści. Tak jak mówiłam, to największa wada spisywania wrażeń z lektury po czasie.

Pierwsze wrażenie, jakie miałam po przeczytaniu ostatniej strony i zamknięciu książki to podobieństwo "Sierocych pociągów" do "Szarych śniegów Syberii" Ruty Sepetys. Owo podobieństwo nie polega oczywiście na fabule, chociaż można i tu doszukiwać się analogii. Nie mam na myśli także motywu pociągu i wędrówki, choć i one znaczące są bardzo w obu opowieściach. Podobieństwo wyraża się bardziej w formie książki i jej przesłaniu. Obie historie przedstawiają bowiem dramatyczne wydarzenia, które zostały zapomniane gdzieś w kartach historii, obie pokazane są z perspektywy dziecka, i mam też niejasne wrażenie, że obie książki przeznaczone są bardziej dla młodzieży niż starszego czytelnika.

Ale po kolei. "Sieroce pociągi" to opowieść, która toczy się dwutorowo. Współczesną bohaterką jest siedemnastoletnia Molly, która tuła się po rodzinach zastępczych, nie mogąc znaleźć sobie miejsca na ziemi. Nie dogaduje się z opiekunami, bądź trafia do rodzin, które absolutnie nie powinny zostać adopcyjnymi. Cała sytuacja z ciągłą zmianą miejsca zamieszkania, powoduje, że Molly staje się wyobcowaną, nieufająca nikomu, dziewczyną. Kiedy podczas pobytu u kolejnej rodziny, popada w konflikt z prawem, w ramach zadość uczynienia musi odpracować społecznie kilkadziesiąt godzin. I tak trafia do domu dziewięćdziesięcioletniej Viviane, nieco zdziwaczałej staruszki, której ma pomóc w uporządkowaniu strychu. 

W czasie porządków i segregowania przedziwnych, zniszczonych przedmiotów, Viviene wraca wspomnieniami do przeszłości, opowiadając Molly historię swojego życia. I tak przenosimy się siedemdziesiąt lat wstecz, kiedy to osierocona, ośmioletnia imigrantka z Irlandii, Viv (wtedy jeszcze Niamh) zostaje przejęta przez opiekę społeczną i ulokowana w "sierocym pociągu".

"Sierocym" okazywał się być prawdziwy pociąg, załadowany osieroconymi dziećmi w różnym wieku, od niemowląt do nastolatków, kierujący się w stronę środkowej części kraju. Na kolejnych stacjach ludzie "dobrej woli" mogli wybierać sobie dzieci, które postanowili przygarnąć, zapewnić im dom  i opiekę. 
Oczywiście nikt nie sprawdzał do jakiej rodziny trafi dzieciak i jaki los będzie mu przeznaczony. Czasami trafiała się dobra rodzina, która zajmowała się sierotą, jak własnym dzieckiem. Częściej wprost przeciwnie, dzieci bito, poniżano, głodzono, angażowano w prace przy gospodarstwie bądź inne pracochłonne zajęcia ponad siły.

I tak Niamh trafia do pierwszego nowego domu (piszę pierwszego, bo w ostateczności było ich kilka), w którym przyjdzie jej bardzo szybko dorosnąć. 

Dzięki opowieści Viv, przypadkowa znajomość z Molly przerodzi się w wielką zażyłość, obie bowiem mają za sobą bardzo podobne doświadczenia i dobrze znają poczucie osamotnienia i bezsilności. Jak pomogą sobie nawzajem i do czego to w rezultacie doprowadzi? Finał będzie dość zaskakujący.

Tyle o "Sierocych pociągach". Jak zatem mają się do nich "Szare śniegi Syberii"? Obie historie są bardzo dramatyczne, opisujące losy samotnych dzieci, zagubionych w świecie dorosłych. Obie pokazują, jak dzieci walczą o przetrwanie w najtrudniejszych warunkach, jak przystosowują się do sytuacji, i jak zmienia się w tym przypadku ich psychika. Obie książki poruszają zapomniane nieco wątki historyczne i ocalają je od zapomnienia. Obie skierowane są raczej dla młodzieży, gdyż przekazane zostały w wersji "ugładzonej", prawie "filmowej", jeśli wiecie co mam na myśli.

Nie zrozumcie mnie źle. Obie książki bardzo mi się podobały. Wzruszyły mnie, wywołały lawinę emocji (zwłaszcza opisy związane z krzywdą dzieci), jednak moim zdaniem forma została dopasowana raczej dla młodszego czytelnika (zresztą autorka "Szarych śniegów..." potwierdziła moją teorię, o złagodzonym przekazie). Nie wiem, jak to wygląda w przypadku "Sierocych pociągów", ale wyobrażam sobie, że rzeczywistość musiała wyglądać jeszcze gorzej, niż zostało to w książce przedstawione, dlatego dla mnie jest to raczej powieść młodzieżowa niż dramat. Co oczywiście nie zmienia faktu, że książka mi się bardzo podobała i szczerze ją polecam.

Sardegna

poniedziałek, lipca 21, 2014

"Dom na plaży" Sarah Jio


Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 302
Moja ocena : 6/6

Cudownie wakacyjna to książka! Wspaniała, upalna, nagrzana emocjami i gorącym słońcem pacyficznych wysp. Doskonała na lekturę w czasie urlopu. W prawdzie sama nie przeczytałam jej w trakcie własnego wypoczynku, ale to wcale nie przeszkodziło mi poczuć wszystkich wspaniałości na własnej skórze.

Cudna historia, po prostu cudna! Trochę banalna, ale to naprawdę nie ma znaczenia. Kiedy zagłębicie się w opowieść Anne, momentalnie wchłonie Was atmosfera Bora-Bora. Niemal namacalnie poczucjecie wilgotne i gorące powietrze, krystalicznie czystą, oceaniczną wodę i niezmącone piękno przyrody. A do tego wszystkiego, dostaniecie wzruszającą historię miłosną w realiach trudnej rzeczywistości II Wojny Światowej.

Rok 1942. Anne, dwudziestoletnia panienka z dobrego domu, żyje zbliżającym się ślubem, z bogatym, znanym w całym miasteczku, biznesmenem. Pełnię szczęścia zakłóca jej jednak uporczywa myśl, że wraz z zawarciem małżeństwa straci w życiu namiastkę szaleństwa. W ostatnim, przedmałżeńskicm zrywie, postanawia, wraz z oddziałem pielęgniarek, wyruszyć na Bora-Bora i służyć pomocą rannym żołnierzom tam stacjonującym, walczącym na wodach Pacyfiku. Razem z przyjaciolką Kitty lądują na wyspie, nie mając pojęcia, że zaczynają najważniejszą przygodę w swoim życiu.

Na miejscu, rajska wyspa okaże się być dla Anne, niebem i piekłem jednocześnie. Da jej wyjątkowe wspomnienia, którymi będzie raczyć się do końca życia, da jej prawdziwą miłość - mężczyznę, z którym postanowi spędzić resztę swych dni, da tajemnicę domku na plaży, związną ze znaleziskiem, ukrytym w chacie. Da niesamowity rok, pełen pasji, gorącego i namiętnego uczucia, ale przede wszystkim, da jej odpowiedź na nurtujące pytanie: jak chce spędzić resztę życia.
Bora – Bora urządzi też Anne piekło na ziemi. Pokaże oblicze brutalnej wojny, niegodziwość ludzką, nieszczerość i zdradę. Anne będzie też swiadkiem brutalnego zabójstwa, z którego wspomnieniem będzie musiała się zmagać do końca życia.

Nie zdradzę, jak skończy się przygoda Anne na Bora-Bora. Nie zdradzę więcej szczegółów na temat jej związku z tajemniczym żołnierzem. Nie powiem też, jak będzie wyglądało życie bohaterki po wojnie i czy znajdzie się w nim miejsce dla tej egzotycznej miłości.
Wszystkie tajemnice musicie odkryć sami i przeżyć historię „Domu na plaży” na swoj własny sposób.
Dodam tylko, że wakacje sprzyjać będą Waszej lekturze i umocnią Was w przekonaniu, że to wspaniała historia miłosna.

Sarah Jio już drugi raz pozytywnie mnie zaskoczyła, najpierw wiosenną lekturą Marcowych fiołków”, teraz letnim „Domem na plaży”. Odpoczynek w towarzystwie książek jej autorstwa to naprawdę mile spędzony czas. Nie ma bowiem nic lepszego, niż zanurzenie się w interesującej historii, dziejącej się w jakimś niezwykłym miejscu. Od tego, lepsze jedynie może być przebywanie w takim właśnie wyjątkowym miejscu. Bora – Bora kiedyś Cię odwiedzę!
Sardegna

czwartek, lipca 17, 2014

"Nie lubię kotów" Katarzyna Zyskowska - Ignaciak


Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Liczba stron: 384
Moja ocena : 6/6

Jestem w rozsypce. Wczoraj przeczytałam dwie genialne książki: „Sieroce pociągi”  Christiny Baker Kline oraz „Nie lubię kotów” Katarzyny Zyskowskiej - Ignaciak. Dwie zupełnie różne od siebie, ale bardzo emocjonalne powieści. Każda wyjątkowa na swój sposób. Każda przejmująca. I teraz trudno mi napisać cokolwiek. Bardzo chciałam wczoraj, na gorąco, opisać książkę Kasi Zyskowskiej – Ignaciak, żeby notka pojawiła się w dniu premiery, nie dałam jednak rady. Książkowe emocje mnie wykończyły.

Podejmuję temat dzisiaj, nie obiecuję jednak, że moja opinia rozjaśni Wam w głowach. Tę książkę trzeba poczuć i przeżyć na własnej skórze, we własnej głowie, na swój sposób.

Historia, a właściwie historie (bo jest ich sześć), przedstawione w „Nie lubię kotów”, są mi bardzo bliskie i dalekie jednocześnie. Czułam, że mimowolnie jestem połączona z całą tą opowieścią, chociaż daleko mi do problemów, opisanych w książce.

To moje połączenie ma związek z głównym bohaterem powieści, czyli pokoleniem trzydziestolatków, do którego sama należę. Reprezentantami tego pokolenia są ludzie, którzy w swej dojrzałości i dorosłym życiu, które od paru lat prowadzą, w małżeństwie, ciążach, wychowywaniu dzieci, predszkolach, szkołach, pracach, podatkach, urlopach, remontach, dorosłych decyzjach, czują się zagubieni, jak małe dzieci.
Ludzi, którzy osiągnęli sukces, gromadzą majątek, tworzą rodziny, ale gdzieś w tym wszystkim są nieszczęśliwi i zamknięci w błędnym kole obowiązków, nakazów i konwenansów.

Bliski to dla mnie temat, a jednocześnie bardzo daleki. Nie identyfikuję się raczej z bohaterami książki, którzy są w większości majętnymi, pracującymi na wysokich stanowiskach, ludźmi, zabijającymi czas białym proszkiem na imprezach i romansami w pracy.

Bliski natomiast jest mi głos pokolenia. Jestem w stanie zrozumieć tok myślenia bohaterów i powody, jakimi się kierują, w podejmowaniu decyzji. Rozumiem ich poczucie osamotnienia, mimo że wokoło pełno ludzi, rozumiem osaczenie i przeładowanie głowy tymi wszystkimi „dorosłymi' sprawami. Rozumiem chęć rzucenia wszystkiego "w cholerę” i pozostawienia od teraz, za sobą.

Tylko, o ile ja rozumiem takie sytuacje, czasami nawet sama się czuję podobnie i mam chęć na ucieczkę, albo powrót do domu rodzinnego i pozostawienie wszystkiego, co do tej pory osiągnęłam, to nie znaczy, że tak robię. Dorosłość ma swoje prawa. Pociesza mnie myśl, ze nie jestem w tym osamotniona, i chociaż czasami bywa ciężko, nie chciałabym powrócić wstecz, do czasów kiedy byłam wolna dwudziestolatką bez większych obowiązków. Na wszystko jest czas i miejsce. Wszystko przecież musi mieć szczęśliwy koniec.

I tak to właśnie jest z tymi bohaterami powieści, ludźmi, którzy borykają się z własną tożsamością, pragnieniami a codziennością. Szóstka postaci pozornie szczęśliwych trzydziestolatków, z poukładanym życiem osobistym, rodzinnym i zawodowym, tak naprawdę jest strzępkiem samych siebie sprzed lat. Tkwią w nieudanych związkach, żyją w wyidealizowanej rzeczywistości, pokazywanej później na fb czy Instagramie, nie potrafią cieszyć się z sukcesów, mentalnie siedzą gdzieś w rzeczywistości sprzed dziesięciu lat, kiedy to nie mieli żadnych obowiązków, zobowiązań, tylko niejasną wizję przyszłości. 

I nikt nie jest tym, kim się wydaje. Wszyscy odgrywają narzucone role społeczne, wizję siebie taką, jaką chcieliby oglądać inni. Obraz, który można, a nawet trzeba pokazać w sieci, wirtualnym znajomym.

Malina i Wojtek, pozornie szczęśliwe małżeństwo, rodzice małego Piotrusia. Bardzo dobrze powodzi się im finansowo, przez to, że Wojtek pracuje w niemieckiej korporacji. Wszyscy zazdroszczą im pięknego domu, ale przede wszystkim tej wspaniałej miłości i zaufania, jakimi Malina obdarzyła męża, który cały tydzień spędza w pracy w Niemczech, a w domu pojawia się tylko w weekendy.
Mało kto domyśla się, co tak naprawdę dzieje się między małżonkami i jakie problemy ma Malina, która żyje w idealnych wnętrzach i czas zajmuje sobie zakupami oraz prowadzeniem bloga.

Daniel i Karolina – przyjaciele powyższej pary. Rodzeństwo, z których każdy odniósł zawodowy sukces. Daniel jest wziętym prawnikiem, kobieciarzem, ma piękne mieszkanie i wianuszek kobiet wokół siebie. Karolina jest redaktor naczelną znanego pisma, singielką, trochę roztrzepaną, ale bardzo lubianą wśród znajomych.
Po godzinach pracy każde z nich zmaga sięze śmiertelną choroba ojca. Karolina nie może pogodzić się z utrata ukochanego tatusia, dla którego zawsze była oczkiem w głowie. Daniel nie może wybaczyć ojcu, że zawsze faworyzowal siostrę. Do tego każde z nich lokuje uczucia w niewłaściwej osobie, co prowadzi do jeszcze większego dramatu.

Kolejnym bohaterem jest Konrad, znany w mieście playboy, syn szefa wielkiego wydawnictwa, który żyje jak chce i ma wszystko czego zapragnie. Jednak pod przykrywka idealnego życia on tez skrywa swoje problemy. Nadużywanie narkotyków to tylko jeden z nich, właściwie efekt wszystkich innych niepowodzeń.

Ostatnią postacią jest Dagmara. Trochę na uboczu, nie należy do grupki nowobogackich przyjaciół. Debiutująca pisarka powieści dla kobiet, która została bardzo dobrze przyjęta przez środowisko.
Życie Dagi nie przypomina jednak tego, opisanego w napisanej przez niej książce. Dziewczyna przyjechała do Warszawy za pracą, jednak po początkowym sukcesie, niespodziewana ciąża i kryzys w firmie rujnują jej wszystkie plany. Samotne wychowywanie dziecka i zmagania z życiem dają się jej we znaki.

Wszyscy bohaterowie balansują między dwoma życiami - tym jednym na pokaz i drugim dla siebie. Źle się z tym czują, ale nie bardzo potrafią coś zmienić. Współczuję im szczerze, bo najgorszą opcją ze wszystkich to być nieszczęśliwym w swojej rzeczywistości. 

„Nie lubię kotów” to trudna książka, nie mająca nic wspólnego z domowymi pupilami czy lekką literaturą kobiecą. Po genialnej serii "Upalne lato...", w którym autorka czarowała pięknym językiem i emocjami, przyszedł czas na zupełnie inną powieść, która daje psychicznego kopa wszystkim trzydziestolatkom, ale chyba nie tylko im...

Sardegna

poniedziałek, lipca 14, 2014

"Pitu i Kudlata w opałach" Leszek K. Talko

Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 262
Moja ocena : 6/6


Pitu i Kudłata wchodzą na wyższy stopień wtajemniczenia. Choć może raczej powinnam napisać, ze to Mama i Tata Pitu i Kudlatej uzyskują ten poziom, bo o ile ogarnięcie dzieciaków w wersji mini  już trudne do ogarnięcia, to ogarnięcie dzieciaków w wersji midi (aż się boję, co będzie z wersją maxi!) dla rodziców, to już prawie hardcore!

Pitu i Kudlata dają radę. Świetnie radzą sobie praktycznie w każdej sytuacji życiowej i nie mają z tym żadnego problemu. Gorzej z ich rodzicami. Jacyś tacy nieżyciowi są, drżą o byle co, stresują się niepotrzebnie, nerwowi strasznie. Ech... szkoda gadać, co w ogóle dorośli wiedzą o życiu... przeszkadzają tylko w dobrej zabawie i przeżywaniu prawdziwej przygody.

Sporo się dzieje w życiu tych sympatycznych i szalonych dzieciaków. Od czasu, kiedy mieszkają poza miastem, mają o wiele więcej możliwości spędzania wolnego czasu. Dobrze, że nie o wszystkich wiedzą rodzice, bo zabronili by tylko, albo wprowadzili jakieś zasady. A po co to komu? Żeby zepsuć zabawę? Pitu i Kudłata są przecież samodzielni, do szkoły chodzą, prawie dorośli są, więc bez przesady. Wiedzą, co, gdzie, kiedy, po co i dlaczego. Umieją zadbać o siebie i kolegów. 

Taki na przykład Pitu, świetnie radzi sobie na obozie wakacyjnym, wprowadzi w tajniki podwórkowych zabaw eleganckiego kolegę z miasta, nauczy Kudłatą dobrych manier, a nawet wykuje historię do kartkówki, grając w gry komputerowe. A Kudłata? Nie może przecież być gorsza od brata. W szkolnym przedstawieniu zagra najbardziej interesującą rolę, nauczy Pitu, jak namawia się rodziców do kupna wymarzonej zabawki, oszołomi koleżanki z klasy, a nawet zostanie mumią, jak trzeba będzie.

Dla dzieciaków nie ma rzeczy niemożliwych. A że rodzice czasem coś ponarzekają? Rodzice tak już mają, że marudzą. Można powiedzieć, że marudzenie to integralna część bycia rodzicem. Nic nowego...
Lepiej już wymyślić nową zabawę, albo pograć w piłkę z kolegami, albo w coś na komputerze, niż analizować zachowanie Mamy i Taty. To i tak nic dobrego nie przyniesie...

Świat widziany oczyma dziecka może być wyjątkowo pouczający. Trochę może przerażający i nie do ogarnięcia dla przeciętnego "nie rodzica", ale na pewno daje do myślenia. A kiedy sobie człowiek już pomyśli na ten temat, to zostaje mu tylko uśmiechnąć się od ucha do ucha i pokiwać ze zrozumieniem głową.
Wszystko jasne!

Dwadzieścia opowiadań, których narratorami są na przemian Pitu i Kudłata, nie pozwolą się Wam nudzić. Na smutną minę też nie pozwolą, ani na odłożenie książki lub czytanie z doskoku. Jak macie w zasięgu wzroku to szalone rodzeństwo, to musicie tylko im poświęcić czas (dosłownie i w przenośni). Nie ma lekko!

Jeśli jesteście ciekawi, co działo się kiedy Pitu i Kudłata byli słodziutkimi bobasami, zerknijcie tu: "Dziecko dla odważnych"
A jeśli macie w domu własnego Pitu i Kudlatą, to zostawcie już tego bloga i sprawdźcie, czemu w drugim pokoju jest tak cicho...
Sardegna

niedziela, lipca 13, 2014

"Zakazana królowa" Anne O'Brien


Wydawnictwo: Harlequin/Mira
Liczba stron: 444
Moja ocena : 5/6

Kto śledzi w miarę mojego bloga, ten wie, że powieści historyczne nie są moją mocna stroną. Ostatnimi czasy, zrobiłam jednak wyjątek dla Philippy Gregory, czym sama siebie zaskoczyłam. Wkład w to przekonanie się do PG miała Isadora, której entuzjastyczne opinie i komentarze skłoniły mnie do sięgnięcia po książki autorki. PG sprawiła, że świetnie poczułam się w opisywanej epoce historycznej, całkiem nieźle poruszałam się w opisywanych wydarzeniach i, o dziwo, nadążałam za całą akcją!
Jak do tej pory, miałam okazję przeczytać "Władczyni rzek"i "Białą królową". Bardzo chciałam przeczytać coś jeszcze, ale na razie nie mam więcej Philippy Gregory w zanadrzu, więc zrobiłam sobie przymusową przerwę. 

W zamian tego, sięgnęłam po książkę Anne O"Brien. Napis na okładce kusił, że jest ona "lepsza od Philippy Gregory". Niemożliwe! Nie ma takiej opcji - pomyślałam, ale dałam się skusić, bowiem opisywana historia Katarzyny de Valois, która dała początek dynastii Tudorów, zaciekawiła mnie bardzo. O Tudorach wspomniano w wyżej wymienionych przeze mnie książkach PG, jednak nie są oni na pierwszym planie opisywanych wydarzeń. Ciekawiło mnie, jak historia przedstawia się od drugiej strony.

Poza tym, chciałam sprawdzić samą siebie, czy ogarnę temat, i czy uda mi się połączyć obie historie w jedną całość. Katarzyna jest bowiem babką Henryka VII Tudora, syna Małgorzaty Beaufort, postaci dość dobrze opisanej w "Białej królowej". Cała historia Małgorzaty i jej syna opisana jest natomiast w "Czerwonej królowej", książce, której to w prawdzie nie czytałam, ale mam w planach.
Wydawało mi się, że lektura "Zakazanej królowej" może uzupełnić pewne fakty i nadać obraz historii Tudorów, która dla mnie, na razie jest białą plamą. 

Na szczęście nie zawiodłam się. Może Anne O'Brien to nie jest Philippa Gregory, ale niewiele jej brakuje. Powyższą powieść czytało mi się doskonale, a jak wiecie, przy moim podejściu do faktów historycznych, to spory komplement.

Katarzynę poznajemy, jako skromną nastolatkę, przebywającą w zakonie na rozkaz matki Izabeli Bawarskiej, królowej Francji. Dziewczyna jest zahukaną, nieśmiałą osobą, która nie zaznała w życiu zbyt wiele rodzinnego ciepła, więc kiedy spada na nią wiadomość, że ma poślubić króla Anglii - Henryka V Lancastera, ma nadzieję na odmianę swego monotonnego życia i przeżycia prawdziwej przygody. 
Nieśmiała Katarzyna trafia na dwór i obdarza swego męża szczerym uczuciem, nieświadoma jeszcze, że jest karta przetargową w międzynarodowej polityce.

Dość szybko jednak przekonuje się, jakie prawa rządzą królestwem, co sprawia, że czuje się jeszcze bardziej odrzucona i samotna. Jej sytuacja pogarsza się jeszcze po śmieci męża, a jedynym ratunkiem wydaje się mały synek - następca tronu.
Katarzyna, szukając ciepła i miłości lokuje swe uczucia w nieodpowiednich mężczyznach, aż w końcu zakochuje się bez pamięci w Owenie Tudorze, który nie mieści się w planach Rady Królewskiej, co do ożenku Królowej Wdowy. Czy ta miłość ma szansę na powodzenie?

Z ciekawością śledziłam losy Katarzyny, po cichu kibicując jej związkowi z Owenem Tudorem. Chociaż, nie powiem, na początku nie pałałam do bohaterki zbyt wielką sympatią, z czasem jednak zaczynałam się do niej przekonywać. Im stawała się bardziej stanowcza i świadoma swej roli na dworze królewskim, tym podobała mi się bardziej. Po prostu lubię konkretne bohaterki, a nie rozmemłane dziewoje...

Czy polecam "Zakazaną królową"? Zdecydowanie. Komu Philippa Gregory przypadła do gustu, nie powinien być rozczarowany Anne O'Brien. Chociaż lojalnie uprzedzam, stosuje ona więcej opisów niż PG, co na początku trochę mi przeszkadzało, jednakże w ocenie końcowej daję książkę 5/6 i tęsknie spoglądam w stronę "Czerwonej królowej" i kontynuacji losów Tudorów.
Sardegna

piątek, lipca 11, 2014

"Nudzimisie na wakacjach" Rafał Klimczak

Wydawnictwo: Skrzat
Liczba stron: 144 
Moja ocena : 6/6

Pamiętacie, jak przy okazji ostatniego wpisu o Nudzimisiach, pisałam, że to już moja ostatnia notka na ten temat? No, chyba że autor zaskoczy nas nowym tomem, to znowu o nich usłyszycie... I oto jest. Nowy, szósty tom. Zapraszam Was zatem do przeczytania o najnowszej książeczce, tym razem z wakacyjnymi przygodami, sympatycznych Nudzimisiów.

Tym razem dane nam będzie towarzyszyć Szymkowi i Nudzimisiom w letnich harcach. Bohaterowie bowiem, po intensywnym czasie spędzonym na nauce w szkole (Szymek skończył pierwszą klasę, a Gusia, Mutek i Hubek ukończyli kurs w swojej szkole w Nudzimisiowie) zasłużyli na wakacyjny odpoczynek. 

Szymek z rodziną wyjeżdża nad polskie morze, Nudzimisie natomiast organizują niesamowitą wyprawę, składająca się z przejścia przez Dzikie Ostępy, a następnie zwiedzanie Doliny Nieustającej Radości. 
W Nudzimisiowie, Dolina Radości jest miejscem wyjątkowym, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie. Tam można bawić się do woli, jeść przysmaki, nie narażając się na bóle brzucha czy inne schorzenia, i cieszyć z wszystkich atrakcji, jakie oferuje Dolina.
Jedynym problemem jest przejście przez teren Dzikich Ostępów, gdzie na turystów czyha wiele niebezpieczeństw i niewygód. Nudzimisie jednak postanawiają przeprawić się przez tą trudną krainę, żeby później móc bawić się do woli i podwójnie cieszyć z wyprawy.

W czasie kiedy Nudzimisie spędzają szalone wakacje, Szymek odpoczywa z rodzinką nad morzem. Urlop mija mu na kąpielach i plażowaniu, kiedy jednak pogoda nie dopisuje, chłopiec zaczyna się nudzić i dzięki temu ma okazję spędzić trochę czasu z małymi przyjaciółmi. 

Wakacje sprzyjają zdobywaniu nowych doświadczeń, więc i Szymek i Mutek, Gusia i Hubek mają sobie wiele do powiedzenia. Niektóre ludzkie zwyczaje nie są do końca rozumiane przez Nudzimisie, więc Szymek ma im sporo do wyjaśnienia.  Na przykład, po co ludzie "smażą" się na plaży, skoro potem cierpią straszne bóle? Również mali przyjaciele z pasją opowiadają chłopakowi o podróży do Doliny Radości. Co by to jednak było za spotkanie, gdyby przyjaciele nie wymyślili wspólnej zabawy! Budowanie olbrzymiego zamku z piasku, walka ze smokiem, zabawa w zmieniacza, to tylko niektóre z ich szalonych pomysłów. Warto też wspomnieć, że nudzimisiowe zabawy, poza tym, że są super oryginalne, to jeszcze pouczające i zawsze czegoś nowego ucza.

"Nudzimisie na wakacjach" zostały wydane w bardzo dobrym czasie. Miło bowiem czytam dzieciom o wakacyjnych przygodach, kiedy sami planujemy, bądź szykujemy się do urlopu, a może nawet jesteśmy w trakcie, a książeczka pojechała z nami na wakacje.
Do tego, jak to zwykle u Nudzimisiów bywa, przygody bohaterów przemycają ważne dla dzieci wiadomości. Na przykład, jak bezpiecznie zachowywać się na plaży i kąpielisku, dlaczego należy słuchać ratownika, czemu nie warto popisywać się przed kolegami. Bardzo podoba mi się ten element edukacyjny w serii o Nudzimisiach, dlatego będę ją regularnie polecać rodzicom, którzy szukają dla swoich dzieci książeczek łączących przyjemne z pożytecznym.
Sardegna

poniedziałek, lipca 07, 2014

Coś dla najmłodszych: "Czarownica i ryba" oraz "Czarownica i kot" Maja Strzebońska

Wydawnictwo: Skrzat
Liczba stron: 32
Moja ocena : 5/6

Wydawnictwo Skrzat przyzwyczaiło nas do tego, że w jego zasobach znajdziemy książki dla dzieci w różnym wieku, na przeróżną okazję. Dzisiejsze książeczki są propozycją dla dzieciaków w wieku od 3 do 5 lat, a ja mogę własnego doświadczenia potwierdzić, że książki przypadły do gustu zarówno Sześciolatce, jak i Czterolatkowi.

"Czarownica i kot" jest pierwszą częścią serii, z sympatyczną boahterką w roli głównej. Sympatyczną, powiecie? Przecież  Czarownica nie jest raczej pozytywną postacią w książeczkach dla dzieci. No więc, w tej serii Wiedźma będzie jak najbardziej miłą bohaterką, budzaca sympatię, a nawet wesołość.

W pierwszej części, pewnego zimowego wieczora, Czarownica znajduje malutkiego kotka, który od razu, staje się jej najlepszym przyjacielem. Milutki zwierzak rozweseli Wiedźmę, przegoni jej smutki i spowoduje, że nie będzie już samotna, jak to było do tej pory.

Historia z kotkiem w roli głównej, będzie miała kontynuację w książeczce "Czarownica i ryba". Zarówno Wiedźma, jak i jej futrzany przyjaciel, czują, że nadchodzi głód. Kończą się im zapasy w spiżarni i coś trzeba będzie na to poradzić. Czarownica postanawia wybrać się na połów ryb i własnoręcznie złowić kolację. Okaże się jednak, że łowienie ryb nie jest taką prostą sprawą, jak by się mogło wydawać.
 
Książeczki są napisane przystępnym językiem, wzbogacone o ciekawe, dość dużych rozmiarów, ilustracje, które na pewno zaciekawią małych czytelników.

Sporą zaletą serii o Czarownicy jest format i piękne wydanie. Książki naprawdę cieszą oko dzieci, które lubią je sobie ot tak, przeglądać. Jest to zdecydowanie zaleta, kiedy ma się w domu maluszki, które dopiero zaczynają angażować się w literaturę dziecięcą.

W naszym przypadku sukces książek był połowiczny. To znaczy, moje dzieci jak najbardziej zainteresowały się serią, spodobała się im forma i ilustracje, ale samej opowieści było dla nich zdecydowanie za mało. Być może moje dzieci są już przyzwyczajone do konkretnych historii, dłuższych opowieści, i taka krótka opowiastka ich do końca nie zadowala. W każdym razie, przeczytanie dwóch książeczek zajęło nam parę minut, obejrzenie obrazków drugie tyle i... koniec. Moje dzieciaki były niepocieszone.

W każdym razie, spędziliśmy miły, aczkolwiek krótki, wieczór, w towarzystwie Czarownicy i jej kotka.
Ja ze swej strony polecam serię rodzicom dzieciaków, które dopiero zaczynają przygodę z książeczkami. Przewaga kolorowych ilustracji nad treścią, będzie na początek w sam raz.

Sardegna

piątek, lipca 04, 2014

"Ulysses Moore. Statek czasu" Baccalario Pierdomenico

Wydawnictwo: fk Olesiejuk
Liczba stron: 314
Moja ocena : 5/6

Zdziwiłam się i to bardzo. Nie przypuszczałam bowiem, ze po dwunastu tomach młodzieżowej serii Ulyssesa Moore'a, kiedy to praktycznie historia się kończy, przyjdzie czas na kolejne części. 

"Statek czasu", to zupełnie nowa, świeżutka kontynuacja przygód młodych i nieco starszych, bohaterów, znanych z poprzednich książek, które to opisywałam dokładnie rok temu. Powyższa powieść niesie ze sobą jednakże, spory powiew świeżości i wprowadza nowe postacie kluczowe dla sprawy, dlatego, wszystkich, którzy martwią się, że nie nadążają za fabułą (co po 12 tomach jest całkiem możliwe), bądź zapomnieli, o co w całej historii chodzi, uspokajam. 3/4 książki to praktycznie nowa opowieść.
Do historii z poprzednich książek odnosi się otwarte zakończenie, ale daje ono szansę na rozwój zupełnie nowych wypadków w kontynuacji, więc spokojnie można czytać ją praktycznie od "zera". 

Oczywiście, dla osób, które znają wszystkie poprzednie tomy, "Statek czasu" będzie nie lada gratką. Pojawienie się bowiem łodzi Metis, kluczowego, dla całej historii, statku, w zupełnie niespodziewanym miejscu, okolicznościach i czasie, wniesie do opowieści  prawdziwą rewolucję. Miło tez będzie poznać nowych, młodocianych bohaterów historii - Murraya, Minę, Connora, Shane'a i szalonych braci Bradych. Nie można zapominać też o ekscentrycznym wynalazcy, profesorze Galippi, który również będzie miał w całej opowieści ważną funkcję do spełnienia. 

Nowe postacie przyniosą klimat ekscytującej przygody, jaką czuło się na początku serii w pierwszym tomie "Wrota czasu". Niezwykły trop, na jaki natkną się Murray i przyjaciele, podobny będzie do historii, jaką przyszło przeżywać Julii Jasonowi i Rickowi. No może nie będzie to całkiem podobny motyw, ale rozpracowanie wskazówek, odczytanie niewyraźnych stron dziennika, odkrycie pochodzenia łodzi Metis, przypomniał mi bardzo ową, rozpaloną młodzieńczym entuzjazmem, przygodę.

Bardzo miło było mi wrócić do historii Ulyssesa Moore'a. Chociaż do grupie młodzieżowej już dawno nie należę, odpoczynek i ten dreszczyk emocji, jaki serwuje książka (jak i cała seria) jest bezcenny. Gwarantuję, że grupie docelowej historia bardzo przypadnie do gustu. Byłam nawet świadkiem dyskusji dwójki szóstoklasistów, w trakcie której to zarzucali mnie szczegółami opowieści. "No przecież pani czytała serię, to na pewno pani pamięta, jak...", i tutaj padały wątki tak szczegółowe, które albo umkneły mi w ferworze czytania, albo nie przywiązywałam do nich aż tak wielkiej wagi. Dla nich jednak były to kluczowe wiadomości, i momentami było mi aż wstyd, że nie potrafię za nimi nadążyć.

Jak to dobrze, że są jeszcze takie powieści młodzieżowe, które zachwycają bez miary i wciągają młodych czytelników na dobre. Żałuję, że nie miałam dostępu do serii, kiedy sama byłam nastolatką. Mam wrażenie, że świat przedstawiony nie miał by i dla mnie żadnych tajemnic.

Na koniec, nie mogę nie wspomnieć o pięknym wydaniu, jakie już miało miejsce przy wcześniejszych tomach serii. Tym razem, obwoluta twardej okładki jest stylizowana na stronę z gazety Klimore Cove. We wnętrzu można znaleźć oczywiście masę szkiców, rycin i map, rodem z dziennika Ulyssesa Moore'a. Wszystko to powoduje, że już samo przeglądanie książki jest wielką przygodą, a co dopiero mówić o jej czytaniu...

Jeżeli macie ochotę przypomnieć sobie, o czym dokładnie opowiadała seria o Ulyssesie Moore'a, klikając w odpowiednie linki, traficie na strony konkretnych tomów. Życzę Wam, abyście przenieśli się w świat Podróżników Wyobraźni, z młodzieńczym entuzjazmem i niewinnością, jaka cechuje tylko młodych czytelników. Miłej lektury!

1. "Wrota czasu"
2. "Antykwariat ze starymi mapami"
3. "Dom luster"
4. "Wyspa masek"
5. "Kamienni strażnicy"
6. "Pierwszy klucz"
7. "Zaginione miasto"
8. "Mistrz piorunów"
9. "Labirynt cienia" 
10. "Lodowa kraina"
11. "Ogród popiołu"
12. "Klub Podróżników Wyobraźni"

Sardegna

czwartek, lipca 03, 2014

"Zagubione niebo" Katarzyna Grochola

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Liczba stron: 308
Moja ocena : 5/6

Wiadomo nie od dziś, ze Katarzyna Grochola to jedna z moich ulubionych autorek. Niestety nie udało mi się na Targach Książki zdobyć wpisu do książki, bowiem spotkanie autorskie było o godzinie, poza moim zasięgiem. Już miałam nadzieję, że w tym roku w Warszawie, uda mi się spotkać z Panią Katarzyną, ale jak widać, nie było mi to dane. Mam nadzieję, że okazja do spotkania się jeszcze trafi, a wtedy ja zabiorę ze sobą cały arsenał książek, zablokuję kolejkę i porozmawiam z autorką osobiście.

Wracając do najnowszej książki Katarzyny Grocholi, "Zagubione niebo" to zbiór 15 opowiadań, które publikowane były kiedyś na łamach różnych czasopism. Najbardziej znane z nich to "Zdążyć przed pierwszą gwizdką", które miałam okazję czytać jakiś czas temu.

Reszta opowiadań była mi bliżej nieznana, jednak we wszystkich wyraźnie czułam "rękę" autorki. Wiecie co mam na myśli: nawet gdybym nie wiedziała, kto jest ich twórcą, od razu postawiłabym na Grocholę.

Wszystkie historie połączone są wspólnym miłosnym motywem. Trochę to wszystko banalnie brzmi: kolejne opowiadania o miłości, jednak kto lubi książki Grocholi ten wie, że cała gama odcieni miłości i emocji, jakie serwuje autorka, powoduje, że każde opowiadanie jest wyjątkowe. "Zagubione niebo" jest więc bardzo spójne, ale jednocześnie bardzo różnorodne.
Opowiadania niosą ze sobą spory ładunek emocjonalny, nie da się bowiem obojętnie przejść obok opisywanych, tragicznych, zapomnianych, ale też tych pozytywnych, o szczęśliwym zakończeniu, historii miłosnych.

Niektóre z historii pokazują dopiero rodzące się uczucie: "Feralna trzynastka" - przypadkowe spotkanie w pociągu do Zakopanego, staje się początkiem miłosnej historii, która będzie miała okazję rozkwitnąć na tatrzańskich szlakach. Wspaniała historia! Bardzo zwyczajna, a jednocześnie bardzo magiczna, taka, jak tylko w górach może się zdarzyć. "Scarlett O'Hara z Pilawki Górnej" - marzenie dziewczyny o księciu na białym koniu, ma szansę się ziścić. Czyżby siła marzeń miała aż taką moc sprawczą?
"Kamień szczęścia" - czy miłością rządzi przeznaczenie, czy przypadek? "Cienista dolina" czy niewinne kłamstwo może być początkiem niezwykłego uczucia? "Nieudana randka" -tytułowa nieudana randka zaowocuje interesującą i bardzo wartościową znajomością. Zatem, czy pierwsze wrażenie przy spotkaniu jest aż tak ważne?

Inne opowiadania traktują o zagmatwanych relacjach w związku:
"Taki piękny dzień dzisiaj" - pokazuje do czego może doprowadzić brak komunikacji w małżeństwie. "Pierwsza rocznica" - czyli co wynika z zazdrości i niedomówień. "Koniec lata"  - przeciwieństwa się przyciągają, czy wręcz przeciwnie? "Rzymskie wakacje" odpowiadają na pytanie czy przyjaźń może przerodzić się w miłość.
Nieszczęśliwą i nieodwzajemnioną miłość opisuje "On jeszcze nie wie, że mnie kocha". Swoją drogą, historia jest ciekawą analizą psychiki ślepo zakochanej kobiety. Myślę, że w tym tekście niejedna dziewczyna znajdzie malutkie odniesienie do samej siebie.

Kolejne historie pokazują inne oblicze miłości. "Powrót taty" to doskonały przykład innego spojrzenia na miłość. Świetny obraz wrażliwego chłopaka, który walczy o uznanie rodziców i szuka własnego miejsca na ziemi. Wspomniane wcześniej "Zdążyć przed pierwszą gwizdką" też odnosi się do relacji rodzinnych.

Natomiast "Pomyłka o wschodzie słońca" daje szansę na nowy związek, po zakończeniu starego. Czy taka relacja ma w ogóle szansę na pomyślność? Również "Poprawka z rozpaczy" daje nadzieję na dalsze życie po stracie ukochanego. Dwa ostatnie, wymienione przeze mnie, opowiadania, dotykają trudnego tematu śmierci partnera. Miłość ma bowiem także takie tragiczne i nieszczęśliwe oblicze.

Z wszystkich piętnastu opowiadań, największe wrażenie zrobiło na mnie najdłuższe z nich: "Niebo pode mną". Historia, która miała szansę na powodzenie, jednak przypadek, jedno szalone wydarzenie, przekreśliło przyszłość dwojga ludzi po przejściach. Historia bardzo prawdziwa i nieprawdopodobna zarazem. Uświadamia, że miłość ma tylko pełną moc i siłę, gdy jest się z ukochanym nie tylko w dobrych momentach, ale i tych złych. Razem bowiem, łatwiej jest przetrwać najgorsze.

Powyższy wpis powstawał w bólach. Nie dlatego, że książka mi się nie podobała. Wprost przeciwnie. Po prostu trudno mi pisać o tak zwyczajnych, a jednocześnie wyjątkowych, historiach. Opowiadaniach, które niosą prawdy uniwersalne, wszystkim znane, a jednocześnie, po ich lekturze, czułam się jakbym odkryła Amerykę. Wspaniałe uczucie! Polecam serdecznie.
Sardegna