Pages

środa, sierpnia 30, 2017

#Nowości w mojej biblioteczce - sierpień

Wszystko, co dobre, niestety kiedyś się kończy. Wakacje minęły mi, jak z bicza strzelił, ale myślę jednak, że spożytkowałam je bardzo dobrze. Poza pozałatwianiem kilku odkładanych spraw osobistych, rodzinnych i zdrowotnych, udało mi się całkiem sporo przeczytać i nadrobić zaległości recenzenckie. W lipcu i sierpniu przeczytałam łącznie 28 książek, z tego 9 na urlopie, co uważam za bardzo dobry wynik. Udało mi się też napisać i zaplanować kilka postów, które będę mogła opublikować we wrześniu, kiedy w szaleństwie rozpocznie się rok szkolny.

Jeśli chodzi o nowości sierpniowe, głównie składają się one z zakupów, zrobionych podczas wakacyjnych wyjazdów:


"Fałszywa miłość", "Koszmarne piękno", "Supergwiazda" Heidi Hassenmüller


"Jasnowidz" Bartłomieja Biesiekirskiego i "Kanalia" Pawła Pollaka


Zestaw książek z Readest Digest - kupione po 1 zł w bibliotece


 "Making faces" Amy Harmon 
"Przebudzenie Morfeusza" K.N.Haner
 "Bardzo krótka podróż" Joanny Szczepkowska
"Hej, Jędrek. Szukasz guza?" Rafał Skarżycki
 "Ja, pustelnik" Piotr Pustelnik


"Soy Luna" "Mieszane uczucia", "Początek lata", "Zaczyna się podróż" - książki dla największej fanki Soy Luny (więcej przeczytacie TUTAJ)


"Tajemnicza śmierć Marianny Biel" oraz "Zbrodnia nad urwiskiem" Marty Matyszczak

Jaki mam plan na wrzesień? Przeżyć. Ale tak poważnie, na początku miesiąca szykuję się na wymianę książkową, która ma odbyć się 2.09 w MBP w Mikołowie, w ramach Narodowego Czytania (szczegółowe informacje znajdziecie TUTAJ


Później spotykamy się z ŚBKową grupą, planować nasze działania na Śląskie Targi Książki w Katowicach, które zaplanowane są na listopad ( TAK i TAK było w zeszłym roku, a TAK dwa lata temu).


Po drodze może uda mi się jeszcze coś przeczytać i opisać zaległe książki, których mam na stosie aż 10. Mam nadzieję, że wrzesień okaże się dla mnie łaskawy pod względem czasu, który będę mogła poświęcić na bloga. A Wy jakie macie plany na najbliższe tygodnie?
Sardegna

poniedziałek, sierpnia 28, 2017

"Tajemnicza śmierć Marianny Biel" Marta Matyszczak


Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Liczba stron: 304
Moja ocena : 6/6

Nawet sobie nie wyobrażacie, jaka to jest świetna książka! "Tajemnicza śmierć Marianny Biel", czyli kryminalna historia, osadzona w jednym ze śląskich miast, przeplatana czarnym humorem z bardzo wyrazistymi bohaterami, zrobiła na mnie niesamowite wrażenie. Przeczytałam ją jednych tchem i będę teraz wychwalać, jednak uważam, że o książkach, które są mądrze napisane, mają przemyślaną fabułę, a do tego są jeszcze zabawne i to w taki wyważony sposób, trzeba głośno mówić, bo w natłoku nowości wydawniczych mogą umknąć czytelnikom, a byłaby to wielka szkoda. 

Do tego trzeba zaznaczyć, że jest to debiut Autorki, Marty Matyszczak, prowadzącej śląski portal literacki Kawiarenka Kryminalna, tym bardziej należą się jej pochwały. I nie będzie na wyrost, jeżeli napiszę, że Marta ma prawdziwy talent do pisania. Jej historia jest żywa, dobrze wykreowana i wciągająca. Widać, że Autorka dobrze się bawiła w trakcie jej tworzenia i to się udziela czytelnikom,, bo cudownie się czytało tę powieść!

Należy też wspomnieć, że Marta doskonale potrafi operować poczuciem humoru i stworzyć taką opowieść kryminalną, która będzie bawić, a jednocześnie nie stanie się przerysowaną karykaturą, pełną gagów i niemożliwych, mających rozbawiać czytelnika na siłę, sytuacji. 

Powiem szczerze, że początkowo podchodziłam do tej książki z nieufnością, trochę nawet z przymrużeniem oka, bo wydawało mi się, że taka historia, niby zabawna, do tego jeszcze z psim narratorem, nie może mnie jakoś specjalnie zachwycić. Jakże się myliłam! Już od pierwszych stron poczułam że to jest to! Że książka jest w moim stylu, pasuje do mojego poczucia humoru, a Gucio, czyli psi bohater, do któregoż to podchodziłam początkowo sceptycznie, jest idealnie taki, jaki powinien być, czyli daleko mu do bycia słodziutkim i milutkim pieszczoszkiem z reklamy.

Gucio to wiekowy kundelek, przygarnięty przez Szymona Solańskiego, trzydziestoparoletniego, byłego policjanta, który po utracie pracy postanawia zająć się prowadzeniem agencji detektywistycznej. Facet jest po przejściach, niedawno zmarła mu żona, próbuje więc jakoś dalej egzystować. Zmienia miejsce zamieszkania, wynajmując parszywą kawalerkę w zaniedbanej dzielnicy Chorzowa, w której to królują stare kamienice, sąsiadujące z nowoczesnymi apartamentowcami, a jego nowe lokum przy ul. 11 Listopada zamieszkuje cała gama barwnych postaci. 

Na parterze kamiennicy mieszka małżeństwo Polaczków, wraz z nastoletnią córką Ewą, a naprzeciwko nich, Buchtowa, czyli typowe, śląskie "centrum dowodzenia" i "kamera monitoringu" w jednym: babcia, która cały czas spędza siedząc przy oknie, wypatrując na ulicę i wie wszystko o wszystkich. Pierwsze piętro zamieszkują wiekowi bracia Gierlochowie, a także Róża Kwiatkowska, dziennikarka "Chorzowskich Nowin", postać nietuzinkowa i wyjątkowa sama w sobie, a do tego dawna koleżanka Szymona, z podstawówki i liceum. Na samej górze znajduje się kawalerka Solańskiego, a jego sąsiadką jest Marianna Biel, emerytowana aktorka teatralna. 

Kiedy Szymon wprowadza się do kamienicy, już praktycznie pierwszego dnia odnajduje w piwnicy zwłoki swojej sąsiadki, Marianny. Z pomocą dawnej koleżanki Róży i niezastąpionego psa Gucia, postanawia rozwikłać tajemniczą śmierci staruszki, podejrzewając, że jej zgon nie był przypadkowy. Okaże się, że lokatorzy kamienicy spod 11 listopada w Chorzowie mają w zanadrzu bardzo wiele mrocznych sekretów, a pod fasadą zwykłych, miłych i uśmiechniętych sąsiadów, kryją się naprawdę demoniczne postacie.

I powiem Wam, że ta książka jest wyjątkowa pod wieloma względami. Po pierwsze, tak, jak pisałam na początku, opowieść kipi czarnym humorem, odpowiednio wplecionym w fabułę, dzięki temu nic nie jest przerysowane, wypada za to, jak najbardziej naturalnie. Kolejnym plusem tej książki jest misterna intryga kryminalna.  Wszystko zatem, co kręci się wokół poszukiwania mordercy Marianny Biel nie jest naprędce wymyśloną historią, tylko przemyślaną, sprawnie prowadzoną od pierwszej, do ostatniej strony, fabułą. Część wątków fajnie się zamyka, a niektóre dają pole do popisu Autorce, w kolejnych tomach opowieści o Szymonie, Róży i Guciu.

Trzecim plusem są wyraziści bohaterowie. W tym przypadku mówię to ze 100% świadomością, że nie pamiętam kiedy bohaterowie powieści tak mi się podobali i byli tak fajnie skonstruowani. Szymon to zaniedbany facet po przejściach, który próbuje ogarnąć się po śmierci żony. Ma swoje przyzwyczajenia i swoje fochy, Róża jest jego totalnym przeciwieństwem . I gabarytowo i mentalnie. Sąsiedzi również są ciekawymi osobistościami, zwłaszcza Buchtowa, której to powinna zostać poświęcona osobna książka.

Kolejnym plusem tej opowieści jest Śląsk. Prawdziwy, z żywą gwarą, którą możemy poznać w nie do końca kulturalnym wydaniu Buchtowej. Jest to zupełnie inne czytanie po śląsku niż np. u Marcina Melona, ale równie fajne, dynamiczne i znajome.

Jestem pod wielkim wrażeniem debiutu Marty Matyszczak, nawet nie spodziewałam się, że ta książka tak bardzo mi się spodoba. Tak, jak już pisałam, byłam trochę sceptycznie nastawiona, zwłaszcza do Gucia, który okazał się mega postacią w tej całej historii i nie ma w moich słowach żadnej przesady. Uważam, że Autorka ma wrodzony talent do pisania i łatwość konstruowania opowieści.  Zaznaczyłam sobie parę fragmentów w książce, nie są to jednak fragmenty, do których miałabym jakieś zarzuty, albo są one napisane w gwarze śląskiej (choć takie przypuszczenia padały wśród moich znajomych na fb). Są to po prostu momenty, które mnie rozwaliły na łopatki i mam zamiar jeszcze do nich zajrzeć. Praktycznie od razu po zakończeniu "Tajemniczej śmierci Marianny Biel" wzięłam się za czytanie "Zbrodni nad urwiskiem", czyli drugiego tomu autorstwa Marty Matyszczak, który swoją premierę będzie miał we wrześniu.

A na koniec napiszę jeszcze tylko, że książka ta znajdzie się na pewno w dziesiątce najlepszych książek, przeczytanych przez mnie w 2017 roku. Brawo Marta! Gratuluję! Świetna robota!
Sardegna

sobota, sierpnia 26, 2017

"Słońce umiera i tańczy" Ewa Cielesz

 
Wydawnictwo: Axis Mundi
Liczba stron: 228
Moja ocena : 4/6

Czasami książka trafia do mnie zupełnie przypadkowo. Nie planowałam jej czytać, nie kojarzyłam nawet tytułu i nazwiska Autorki (o wstydzie), a powieść w jakiś magiczny sposób mnie odnalazła i dała szansę się poznać.

Kiedy później, już po lekturze "Słońca...", rozmawiałam na jej temat z czytelnikami bloga, okazało się, że Autorka  ma grono swoich wiernych fanów, którzy bardo chwalą jej poprzednią serię "Córka cieni". Zdaje mi się więc, że jeszcze sporo przede mną w odkrywaniu nowej/starej odsłony pani Ewy Cielesz. 

"Słońce umiera i tańczy" to pierwsza część nowej serii, której główną bohaterką jest Jagoda, młoda malarka mieszkająca w Krakowie. Dziewczyna zostaje trochę pod przymusem postawiona przed faktem szybkiego usamodzielnienia się, bowiem jej rodzice wyjeżdżają do Gujany Francuskiej, ale ponieważ Jagoda jest dobra w swoim fachu i radzi sobie finansowo, perspektywa własnego mieszkania jawi jej się, jako nowy, emocjonujący etap w życiu. 

Pewnego dnia Jagoda zauważa pod Sukiennicami niesamowitego muzyka, chłopaka o orientalnych rysach, który zarabia na życie grając na gitarze. Będąc pod wielkim urokiem artysty, którego w myślach nazywa Dymitrem, postanawia zrobić wszystko,  żeby go poznać. I rzeczywiście, spotkanie przynosi młodym fascynację, a później przeradza się w coś więcej. Jednak uczucie łączące te dwie zupełnie odmienne kulturowo osoby i dwa światy, nie jest łatwe. Czy taka relacja współczesnej Polki i trochę niedzisiejszego Mongoła, ma szanse na przetrwanie?

Historia wydaje się być taką, jakich wiele. Romans Polką z obcokrajowcem. Czy może być w nim coś zaskakującego? W tej powieści jednak nie wszystko jest takie, jak się wydaje. Związek Jagody i Dymitra (którego prawdziwe imię brzmi Ochir) będzie bardzo burzliwy, zwłaszcza po tym, jak muzykowi uda się osiągnąć sukces w branży. Uczucie to okaże się wyniszczające dla obojga, ale czy będą umieli z niego zrezygnować? 


Opowieść ta nie jest typowym romansem i nie jest też łatwa w odbiorze. Trzeba przedrzeć się przez trochę surowy i specyficzny styl Autorki, żeby zauważyć to, co kryje się pod spodem tej historii.  Oprócz rozbudowanego wątku relacji pomiędzy Jagodą i Dymitrem, w opowieści tej ważne są także postacie drugoplanowe: przyjaciel dziewczyny, Juliusz i jego córka Amelia, którzy szukają u niej wsparcia, czy pan Wiesław, staruszek, który zamieszkał w dawnym domu rodziców Jagody, ze swoimi tajemnicami z przeszłości i zupełnie współczesnymi problemami. 

Nie powiem, jestem trochę rozdarta opisując tę powieść, bo z jednej strony historia jest ona w pewien sposób oryginalna, surowa i tajemnicza. Autorce udało się też doskonale oddać klimat środowiska artystycznego i pokazać skomplikowany wątek uczuciowy, w którym każdy z bohaterów kładzie coś na szali, aby utrzymać ten międzynarodowy związek. Z drugiej jednak strony, były w tej historii momenty bardzo irytujące, niepasujące do całej sytuacji albo nużące, kiedy to miałam ochotę zamknąć książkę na zawsze. Trudno też mi ocenić tą historię przez pryzmat jednego, niezbyt obszernego tomu. Na uwagę natomiast zasługuje zakończenie. Bardzo interesujące, dające wielkie pole do popisu na kontynuacje historii w tomie kolejnym. I znowu, z jednej strony mam ochotę dowiedzieć się, co stanie się dalej z Jagodą i Dymitrem, z drugiej jednak, nie wiem, czy taka forma książki mi odpowiada. Na razie zostawiam decyzję na później.
Sardegna

czwartek, sierpnia 24, 2017

"Notatki samobójcy" Michael Thomas Ford



Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Liczba stron: 270
Moja ocena : 6/6

Podoba mi się droga wydawnicza, jaką obrała sobie Nasza Księgarnia. To już druga książka, po "Hate list" (a jestem pewna, że wydawnictwo ma ich w zanadrzu więcej, choćby "Ryba na drzewie", którą będę czytać w najbliższym czasie), trafiająca w punkt, w kwestii poruszanej tematyki. "Notatki samobójcy" dotyczą w prawdzie nieco innych problemów, niż te, opisane w "Hate list", co sugeruje nawet tytuł (a zainteresowanych tematyką agresji psychicznej wśród nastolatków odsyłam do tego LINKU), ale również są przeznaczone dla młodzieży, wstrząsające w swym przekazie, bardzo prawdziwe i aktualne. 

Samobójstwo wśród nastolatków to nie jest wcale taki rzadki przypadek, choć często rodzice nie są świadomi tego, że z ich dzieckiem dzieje się coś złego. Podobnie sprawa wyglądała w przypadku głównego bohatera książki, Jeff'a, a ja powiem Wam, że dla mnie, jako dorosłego czytelnika, ta historia była, jak cios obuchem w głowę. Szok, który zwrócił uwagę na problem i pokazał zupełnie nowe jego aspekty. Nawet nie spodziewałam się, że opowieść, która jest raczej oszczędna w swym wyrazie i nie ma zbyt wielu stron, do tego przeznaczona jest dla nastolatków, tak mną wstrząśnie (chyba nawet bardziej niż "Hate list").

Jeff ma 15 lat, zwyczajną rodzinę, młodszą siostrę, średnie oceny w szkole i budzi się pewnego razu w szpitalu psychiatrycznym po nieudanej próbie samobójczej. Zostaje poddany programowi 45 dni, w czasie którego ma wziąć udział w terapii indywidualnej i grupowej, wraz z innymi nastolatkami, będącymi na leczeniu. Terapia ma pomóc mu poradzić sobie z myślami samobójczymi i wytłumaczyć, jakie problemy skłoniły go do tego kroku. Ponieważ pozornie nie ma w życiu Jeff'a nic, co mogłoby spowodować jakąś traumę psychiczną, a on sam tłumaczy targnięcie się na swoje życiu nudą, czeka go wiele rozmów ze swoim terapeutą.


I przez te 45 dni poznajemy Jeff'a, najpierw fasadę, jaką przyjął w kontaktach z innymi ludźmi, a później jego prawdziwe "ja". Chłopak poznaje na oddziale inne dzieciaki będące na terapii, które również zmagają się ze swoimi wewnętrznymi demonami. Świadomość, że nie tylko jego życie jest pokręcone, a wiele da się jeszcze w nim zmienić, pozwala mu zrozumieć, co tak naprawdę się stało, i jak można to ewentualnie naprawić. 

Poza głównym bohaterem i perspektywą z jego punktu widzenia, w "Notatkach samobójcy" ważni są także inni pacjenci szpitala. Te drugoplanowe postacie i ich historie również robią wrażenie na czytelnikach. Książka podzielona jest na rozdziały odpowiadające dniom spędzonym przez Jeff'a w szpitalu, a każdy kawałek tekstu odsłania fragment osobowości chłopaka. Nie będę zdradzać, co sprawiło, że posunął się on do tak desperackiego kroku, ale podpowiem tylko, że jego problem jest niestety bardzo aktualny wśród współczesnej młodzieży. 

Powieść jest mądra i wartościowa, bez oceniania i moralizowania. Nie jest też receptą na problemy. A ja myślę, że oprócz tego, że "Notatki samobójcy" powinni przeczytać młodzi, to obowiązkowo także ich rodzice. Powoli im to otworzyć oczy na pewne sprawy i uświadomić, że ich jeszcze nie dorosłe, ale już nie małe dzieci, żyją własnym, nie zawsze szczęśliwym i kolorowym, życiem.

Sardegna

wtorek, sierpnia 22, 2017

"Down shift. Bez hamulców" K. Bromberg


Wydawnictwo: Editiored
Liczba stron: 432
Moja ocena : 5/6

"Down shift. Bez hamulców" K. Bromberg to moja druga (z dziewięciu) lektura urlopowa, tuż po "Czereśniach, które zawsze muszą być dwie" Magdy Witkiewicz.  

Historia powyższa jest już siódmym tomem serii Driven, a ja przeczytałam trochę nietypowo, bo część czwartą, piątą i szóstą. Pierwsze trzy tomy to praktycznie zamknięta opowieść o miłosnych perypetiach Rylee i Coltona, natomiast części pozostałe są osobnymi powieściami, połączonymi luźno z trylogią jedynie postaciami bohaterów, którzy mają jakieś powiązania z Coltonem i jego żoną Rylee. I choć podobały mi się one w różnym stopniu (mój ranking wygląda następująco: "Sweet ache. Krew gęstsza od wody", "Slow burn. Kropla drąży skałę", "Hard beat. Taniec nad otchłanią"), kiedy dowiedziałam się, że Autorka napisała nowy tom, z chęcią postanowiłam i z nim się zapoznać. W końcu też lubię czasem, zwłaszcza w okresie wakacyjnym, przeczytać coś lżejszego i po prostu pobawić się lekką fabułą.

I to jest właśnie taka przyjemna książka na urlop, do przeczytania "na raz". Po skończonej lekturze zmieniłabym nawet powyższy ranking, umieszczając "Down shift. Bez hamulców" na miejscu drugim ("Sweet ache" na razie jest bezkonkurencyjna).

Postacią spajającą powyższy tom z serią Driven jest Zander Donovan, chłopak, który w dzieciństwie został adoptowany przez Rylee i Coltona. Teraz jest on już dorosłym człowiekiem, pracuje w firmie przybranego ojca, osiąga sukcesy w rajdach i zmaga się właśnie z  największą burzą emocjonalną w swoim życiu. Otrzymuje bowiem przesyłkę od swojej dawno niewidzianej ciotki, w której znajdują się stare pamiątki, dokumenty i różne przedmioty osobiste, należące do jego zmarłych rodziców. Zander odkrywa coś w tej przesyłce, coś, co burzy jego spokój i powoduje, że wszystkie złe wspomnienia z dzieciństwa wracają. Ten niespodziewany powrót do przeszłości rujnuje jego stabilność, Zander zaczyna topić smutki w alkoholu, olewać swoją pracę, aż w konsekwencji zostaje z niej wywalony.


Chłopak postanawia jednak ogarnąć się, pomieszkać nieco w odosobnieniu, w domku gościnnym znajomych rodziców i tam odzyskać spokój. Jego plan nie przewiduje jednak tego, że w tym samym domku do życiowej równowagi próbuje dojść Betty Caster, nieco dziwna dziewczyna, która na wsi chce dojść do siebie po trudnym rozwodzie. Tych dwoje rozbitków życiowych spotyka się niespodziewanie na małej przestrzeni, gdzie przychodzi im żyć obok siebie i wykonywać wspólnie codzienne obowiązki. Nie tego oczekiwali, więc czas spędzony w swoim towarzystwie nie będzie łatwy. Ani Zander, ani Betty nie mają łatwych charakterów, każde z nich walczy ze swoimi demonami, ich relacja musi więc być burzliwa i pełna napięć. Z czasem jednak może ona przerodzić się w przyjaźń, a nawet w coś więcej.

Ze wspomnień bohaterów, retrospekcji i wspólnych rozmów, wyłania się obraz dzieciństwa Zandera i trudnej przeszłości Betty, pełnej upokorzeń, strachu i przemocy psychicznej. Dlatego ta dwójka bohaterów, będzie się rozumiała, jak nikt inny. Nauczeni doświadczeniem, będą się starali zbudować coś, co nie przyniesie bólu i złych emocji. Czy  tragiczna przeszłość da im szansę na nowe życie?

Jak to u K. Bromberg bywa, historia miłosna ma wiele wątków erotycznych i nie inaczej jest w tym przypadku. Jednakże, to co mi się podoba w książkach Autorki, to fakt, że seks nie jest w nich najważniejszy, jest rozbudowanym elementem, ale nie istotą relacji bohaterów, jak to w popularnych erotykach bywa. 

"Down shift. Bez hamulców" jest bardzo fajną, lekką książką, którą dobrze się czyta. Jeżeli czytelnik nie oczekuje od niej zbyt wiele, opowieść o Zanderze i Betty będzie miłą rozrywką, a lektura sprawi niekłamaną przyjemność.


Sardegna

niedziela, sierpnia 20, 2017

Paper Fest, czyli co ciekawego można robić w Katowicach

Uwielbiam wszelkie imprezy kulturalne, najbardziej oczywiście te, związane z książkami, ale także z wszystkim, co krąży wokół tematu papieru. Już w lipcu zaplanowałam sobie, że 19 sierpnia pojawię się na Paper Fest, czyli pierwszych na Śląsku papierowych targach, zorganizowanych przez pracownię projektową Hola Studio przy współpracy z Kato Zwei, mających odbyć się na tarasie Spodka w Katowicach. 


Pierwsze (i mam nadzieję, że nie ostatnie), katowickie, papierowe targi, gościły twórców projektów grafik, notesów, zeszytów, plakatów, obrazów, artykułów piśmienniczych oraz innych materiałów papierniczych. Stoiska, choć niewielkie, były dobrze zaopatrzone w niepowtarzalne rękodzieła i chętnie odwiedzane przez zainteresowanych. Nie było może tłumów, dziko kłębiących się w Spodku, bo faktycznie impreza ta miała bardzo kameralny charakter i do tego została nieco ograniczona przestrzennie przez złą pogodę, ale myślę, że jak na pierwszy raz wypadło bardzo dobrze (choć skromnie). Mam też nadzieję, że kolejne lata przyniosą tylko rozwój całego przedsięwzięcia.  Może organizatorzy pokuszą się też o rozszerzenie oferty i zaproszenie jeszcze większej ilości wystawców i twórców.

Zapraszam do mini fotorelacji:
na stoiskach można było zaopatrzyć się w skórzane, ręcznie wykonane notesy: 


papierowe cudeńka (notatniki, koperty, papeteria), a także kredki i ołówki w okazyjnych cenach:


 plakaty i pudełka zapałek wykonane metodą sitodruku:


oryginalne i niepowtarzalne grafiki:


znalazł się także książkowy akcent - miesięcznik ZNAK:


Imprezie towarzyszyły warsztaty tematyczne: introligatorskie oraz kaligraficzne, niestety płatne, nie wzięłam więc w nich udziału. A szkoda, bo nie ukrywam, że przy okazji takiej imprezy, gdyby były one wydarzeniem ogólnodostępnym, skusiłabym się na takie nowe doświadczenie.  

Ostatecznie nic sobie na targach nie kupiłam i skupiłam się tylko na oglądaniu. Paper Fest okazało się miłą, dobrze rokującą na przyszłość, imprezą, a ja mam nadzieję, że dane mi będzie uczestniczyć w kolejnych jej edycjach.

Sardegna

piątek, sierpnia 18, 2017

"Czereśnie zawsze muszą być dwie" Magdalena Witkiewicz


Wydawnictwo: Filia
Liczba stron: 450
Moja ocena : 6/6

O czereśniach, które zawsze muszą być dwie, usłyszałam ponad trzy lata temu, na spotkaniu autorskim z Magdą Witkiewicz w Zabrzu. Wtedy to Autorka, przy okazji promocji książki "Pensjonat marzeń" opowiedziała czytelnikom o pomyśle, który kiełkuje w jej głowie już od dobrych kilku lat. Miała to być historia o miłości silniejszej, niż przeciwności losu, rozgrywająca się na dwóch płaszczyznach czasowych, związana z wyjątkową, choć zniszczoną willą. Magda znała już nawet jej tytuł: "Czereśnie zawsze muszą być dwie", choć książka istniała owego czasu tylko w jej umyśle.

Trzy lata później doczekaliśmy się prawdziwych, papierowych "Czereśni...", których promocja zachwyciła czytelniczki, a przesyłka z niesamowicie klimatyczną zawartością była miłym uzupełnieniem najważniejszego: nowiutkiego, pachnącego egzemplarza książki.



Najnowsza powieść Autorki to przemyślana, wielowątkowa historia, rozgrywająca się w dwóch przestrzeniach czasowych, będąca chyba najbardziej rozbudowaną, jak do tej pory książką, Magdy Witkiewicz. Z wydarzeń zawartych w tej opowieści, mogłyby powstać praktycznie dwie osobne książki, a każda z nich byłaby tak samo interesująca i bogata w emocje.
 
Wiadomo, że powieści Magdy charakteryzują się dobrymi emocjami i nie inaczej jest w tym wypadku. Książka ta pełna jest ciepła, uczucia, wiary w drugiego człowieka, pokazuje, że trzeba zawalczyć o siebie, o swoje pragnienia, daje także do zrozumienia, że nie można odkładać pewnych rzeczy na później, bo może nie starczyć już na nie czasu. "Czereśnie..." różnią się jednak od poprzednich książek Autorki, przede wszystkim tym, że zawierają rozbudowany wątek wydarzeń z przeszłości, misternie splecionych z historią współczesną, a także bogactwo szczegółów. 
 
Akcja powieści rozgrywająca się aktualnie, krąży wokół Zosi Krasnopolskiej, dziewczyny, która zawsze robiła to, czego oczekiwało od niej otoczenie. Dobra uczennica, posłuszna córka, pewnego dnia za wagary otrzymuje nietypową karę: ma pomagać w codziennych czynnościach pani Stefanii, starszej, emerytowanej nauczycielce. Z czasem ten obowiązek zmienia całe życie Zosi, bo starsza pani staje się jej najlepszą przyjaciółką, powierniczką i praktycznie najbliższą osobą dziewczyny. Przed śmiercią, pani Stefania zapisuje jeszcze Zosi starą, zrujnowaną willę w Rudzie Pabianickiej i w tej sposób ostatni już raz wpływa na życie swojej młodej przyjaciółki.
 
Od momentu przyjazdu Zosi do Rudy zmienia się wszystko, i nie chodzi tylko o kwestie finansowe. Zmienia się podejście dziewczyny do świata, do mężczyzn, a także do przyszłości, która wcześniej jawiła się jej zupełnie inaczej. Zosia powoli urządza się w nowym domostwie odkrywając, że zrujnowana willa skrywa pewną tajemnicę. Kim byli dawni jej mieszkańcy? Co dziewczynie przekazać chce pewna kobieta, która ciągle krąży wokół domu? Poza tym, zaniedbany strych również ma coś w do powiedzenia, w sprawie dawnych lokatorów. Czy Zosia odkryje, co wydarzyło się w willi Dworaka i jak to wpłynie na jej dalsze życie w Rudzie Pabianickiej?
 
Jeśli chodzi o wydarzenia będące drugim tłem fabularnym, rozgrywają się one w latach 30 - tych XX wieku i są związane z okresem świetności Rudy Pabianickiej, chętnie odwiedzanej wtedy przez bogatych przedsiębiorców z Łodzi. Ówcześni mieszkańcy miasteczka byli również ciekawymi postaciami, więc nie dziwi fakt, że willa Zosi była świadkiem wielkiej i namiętnej miłości. Jak można się domyślać, obie historie będą miały wspólny mianownik, a połączenie ich w jedną opowieść będzie zaskakujące zarówno dla samych bohaterów, jak i dla czytelników.
 
Osobiście dość długo podchodziłam do "Czereśni ..." (które premierę miały w kwietniu) i właściwie sama nie wiem, dlaczego. Chyba trochę przerażała mnie objętość książki i wysokie oczekiwania, pogłębione przez docierające do mnie, wszechobecne zachwyty. Bałam się konfrontacji, czy i mnie książka tak się spodoba, jak wszystkim wokół? Dlatego zabrałam ja na urlop i to był strzał w dziesiątkę! Przeczytałam w mig i wszystko mi się w tej historii podobało, choć różniła się ona nieco od poprzednich książek Magdy. Świetny jest pomysł na fabułę, rozbudowana opowieść z lat 30 - tych, bogata w szczegóły przeszłość Rudy Pabianickiej, czy zupełnie współczesna historia Zosi. 
 
Dlatego daję książce 6/6 i umieszczam na szczycie moich ulubionych książek Autorki, a może nawet wsadzę ją na miejsce tuż obok, najlepszej, moim zdaniem "Cześć, co słychać?". Bardzo serdecznie polecam "Czereśnie zawsze muszą być dwie" i to nie tylko w okresie wakacji, a już jutro zawiozę ją do Mamy, niech też zanurzy się w tą wspaniałą opowieść.


Sardegna

środa, sierpnia 16, 2017

Już czytam sam! #12 "65 - piętrowy domek na drzewie" i ... "13 - piętrowy domek na drzewie"

Z tymi "Domkami na drzewie" to jakiś obłęd! Moja Dziewięciolatka oszalała na ich punkcie jeszcze bardziej, niż to miało miejsce w przypadku "Dzienników Cwaniaczka" (o których pisałam TU i TU). Zdaje mi się, że nawet sami autorzy Andy Griffiths i Terry Denton nie spodziewali się aż takiej popularności swej serii. Świadczyć o tym może fakt, że tom pierwszy jest niemalże o połowę cieńszy, niż część najnowsza. Ale wiecie, kiedy rośnie zainteresowanie, muszą mnożyć się pomysły. W każdym razie moja Córka jest na bieżąco z kolejnymi tomami:
"39 - piętrowy domek na drzewie"
"52 - piętrowy domek na drzewie"

Do szczęścia brakowało jej tylko tomu pierwszego, czyli "13 - piętrowego domku na drzewie" i najnowszego, czyli "65 - piętrowego..." Pierwszy sprezentowałam jej przy okazji tegorocznych WTK, co do drugiego, z pomocą przyszła Nasza Księgarnia.  Teraz już moje dziecko ma na własność swoją kolekcję domków, w liczbie pięciu tomów.

Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Liczba stron: 256
Moja ocena : 5/6

W "13 - piętrowym domku..." poznajemy początki przygód Andy'ego i Terry'ego. Domek chłopaków nie jest jeszcze aż tak bardzo rozbudowany, choć znajduje się w nim kilka ciekawych pomieszczeń i sposobów na umilenie sobie czasu wolnego. Jest tam pokój zabaw, tajne, podziemne laboratorium, basen z łakomymi rekinami, fontanny z oranżadą, kręgielnia, liany, na których można się huśtać oraz przeźroczysty basen. Chłopcy zajmują się pisaniem i ilustrowaniem książek, opowiadają więc czytelnikom, skąd biorą na to pomysły. Czasami główkują, jak szaleni, bo nie mają koncepcji, o czym nowym pisać, ale zazwyczaj nie mają z tym problemu, bowiem codziennie przydarzają im się niesamowite przygody, wystarczy wtedy tylko je spisać, dorysować kilka ilustracji i książka jest już gotowa!

W wypadku 13 - piętrowego domku, Terry postanawia zamienić kota w kanarka i wyhodować z jaj małpę morską, która przez przypadek okazuje się syreną. Kolejno, chłopcy walczą z morskim potworem, w którego syrena się zmienia, ostatecznie traktując ją zmniejszaczem do bananów. Potem produkują pianki w ilości znacznej, piszą o przygodach Superpalca oraz próbują ujarzmić stado prawdziwych (nie morskich) małp, a wszystko to w czasie, kiedy termin pisania nowej książki goni, jak szalony!

Standardowo, w tej historii pełno jest śmiesznych gagów, żartów sytuacyjnych, które przedstawiane są również na rysunkach. To nic, że momentami więcej jest tych obrazków, niż samego tekstu, ale na tym właśnie polega cały urok tej książki. Jak widać, takie "komiksowe" książki okazują się być niezmiernie atrakcyjne dla czytających dzieciaków.


Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Liczba stron: 384
Moja ocena : 5/6
 
Tom najnowszy "65 - piętrowego domku na drzewie", będący jednocześnie najbardziej obszernym, jest nie mniej zakręcony od poprzednich części. Domek Andy'ego i Terry'ego ma dobudowane nowe piętra, na których znajdują się: pokój urodzinowy, salon piękności dla zwierząt, klonowalnia, pokój nie - urodzinowy, sala eksplodujących gałek ocznych, drzewna telewizja, orkiestra piszczących balonów, sklep z lizakami, niewidzialne piętro, domek dla sów, mrówcza farma, strzelnica oraz piętro - lotne piaski. Cóż jednak z tego, skoro chłopaki nadal nie mają pozwolenia na budowę domku na drzewie. Jak więc rozwiązać ten problem, kiedy do drzwi puka Inspektor Bąbelek, oczekując odpowiednich dokumentów, które nie istnieją?


Bohaterowie posiadają na szczęście maszynę czasu, która przeniesie ich w przeszłość, żeby mogli zdobyć odpowiednie zezwolenie budowlane. Co jednak się stanie, kiedy posuną się oni zbyt daleko w swej podróży? Atak mrówek, które formują Wielką Mrówczą Stopę to nic, w porównaniu z wylądowaniem w epoce dinozaurów czy uczeniem ludzi pierwotnych, czym jest sztuka. 

Na koniec napiszę jeszcze tylko, że dotarcie chłopaków do ery kamienia łupanego to dopiero połowa ich przygód, opisanych w książce. Resztę natomiast zostawiam dzieciakom samym do odkrycia.

Nie będzie dla nikogo zaskoczeniem, kiedy napiszę, że w przygotowaniu jest już tom kolejny, tej zabawnej, ni to fabularnej, ni to komiksowej, opowiastki. Na pewno zaopatrzę Dziewięciolatkę w "78 - piętowy domek na drzewie", którego sama jestem ciekawa, no bo jakież to nowe pomieszczenia i szalone przygody mogą wymyślić jeszcze autorzy, skoro wszytko już było! 

  Sardegna

poniedziałek, sierpnia 14, 2017

"Ulysses Moore. Piraci z Mórz z Wyobraźni" Pierdomenico Baccalario


Wydawnictwo: fk Olesiejuk
Liczba stron: 282
Moja ocena : 3/6


Kojarzycie serię książek przygód Ulyssesa Moore'a, zaadresowaną dla młodzieży?  Tą liczącą sobie 12 tomów kolekcję, której pierwszym tomem były najbardziej znane "Wrota czasu" przeczytałam już dość dawno temu, a o moich wrażeniach możecie przeczytać TU, TU , TU i TU . Ta rozbudowana historia opowiada o bogatych przygodach Julii, Jasona i Ricka, trójki dzieciaków, które penetrują tajemniczą Willę Argo, znajdują Metis, czyli magiczną łódź właściciela, i na jej pokładzie podróżują w czasie.

Dwanaście tomów dość wyczerpująco opisuje wszystkie przygody młodych bohaterów, wprowadza też niezliczoną ilość nowych postaci, dlatego ogarnięcie całej historii jest dość wyczerpujące, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu.Wiem też, że dla nastolatków, będących fanami serii, ta opowieść nie ma żadnych tajemnic. Potrafią oni na wyrywki podawać fakty, analizować scenki sytuacyjne, czy prowadzić rozmowy na ten poszczególnych tomów. Mogą tym zadziwić i zawstydzić niejednego dorosłego czytelnika, wiem, po przerobiłam to na własnej skórze, miotając się w odpowiedziach. 

W każdym razie, całą serię przeczytałam w wakacje, dość dawno i bardzo się zdziwiłam, kiedy na rynku wydawniczym pojawił się nowy tom serii. 13 księga o tytule "Statek czasu" będąca już nową historią, ale napisaną w oparciu o starych bohaterów i poprzednie wydarzenia, bardzo mi się spodobała i widziałam w niej spory potencjał na rozwinięcie tej opowieści w nowym kierunku (piszę o tym dokładnie TUTAJ), natomiast tom kolejny "Podróż do Mrocznych Portów" okazał się już totalnym niewypałem (link). 

Będąc jednak po lekturze "Piratów z Mórz z Wyobraźni", czyli 15go, muszę ze smutkiem stwierdzić, że im dalej, tym gorzej. Ta część jest równie słaba, co poprzednia, a co gorsza, o ile "Podróż..." miała dla mnie jeszcze sens, bowiem rozwijała wątek "Statku czasu", to w przypadku "Piratów..." nie widzę już żadnego połączenia z główną opowieścią. Nie wiem, czy to wynika z faktu, że tom 14 mnie tak wynudził, że większość wątków zostało przeze mnie zapomnianych, czy sama historia mi się już "przejadła", niestety nie było dobrze...
 

Mimo że wszystko było, jak zwykle, bohaterowie ci sami, historia znajoma, Całość okazała się powtarzalna i mało porywająca. Murray i Mina z pomocą Metis, czyli tajemniczej łodzi prowadzącej ich na nieznane wody, muszą zawalczyć przeciwko wspólnemu wrogowi Kilmore Cove, Larry'emu Huxley'owi, znanemu czytelnikom z poprzedniego tomu. Rebelianci będą musieli odszukać też zaginionego Ulyssesa Moore'a, a pomóc im w tym ma Penelopa, żona Ulyssesa, a także ich przyjaciel, profesor Galappi.
No i mimo tego nawiązania do wydarzeń już znanych, nie podobało mi się. Powiem więcej, przeczytanie tej książki, która jest napisana dużym drukiem i ma krótkie rozdziały, zajęło mi dosłownie dwa - trzy miesiące. Starałam się, naprawdę. Czytałam po fragmencie, ale nie potrafiłam wkręcić się w opowieść. 

Oczywiście, jeżeli ktoś mimo tego, skłoni się ku tej serii, musi wiedzieć, że ta część jest ściśle związana z poprzednim, dlatego absolutnie nie polecam czytać jej indywidualnie. Posunę się o krok dalej i napiszę, że w ogóle nie polecam czytać tej nowej serii. Starą, czyli tą do tomu 12, jak najbardziej, natomiast resztę możecie sobie spokojnie podarować.

I szkoda mi trochę, bo naprawdę byłam wielką fanką serii, ale, jak widać, co za dużo, to niezdrowo. Według mnie ta historia powinna zakończyć się na tomie 12. Autor chciał chyba popłynąć na fali popularności "Wrót czasu" i rozwinął wątek, wprowadzając nowe elementy. Jak widać jednak, na dłuższą metę to mu się nie udało. Na plus zasługuje natomiast piękne wydanie, w twardej oprawie, z obwolutą, mapami, rycinami i szkicami. Wszystko utrzymane w podobnym stylu, jak reszta kolekcji. Podsumowując, nie wiem, ile części "Ulyssesa Moore'a" jeszcze powstanie, ale ja już chyba za nie podziękuję.

  Sardegna

piątek, sierpnia 11, 2017

"Titanic. Pamiętna noc" Walter Lord


Wydawnictwo:  Agora
Liczba stron: 286
Moja ocena : 6/6

Historia tego legendarnego transatlantyku, który zatonął w nocy z 14 na 15 kwietnia 1912 roku po zderzeniu z górą lodową, fascynuje  wielu. Titanic przez lata stał się inspiracją do nakręcenia filmów katastroficznych, czy pisania publikacji, w których autorzy próbowali zmierzyć się wyjaśnieniem przyczyn zatonięcia statku czy opisaniem przebiegu katastrofy, krok po kroku. 

Nawet teraz, ponad sto lat później, ciągle powstają nowe filmy dokumentalne na ten temat, a badacze dna oceanicznego, wyposażeni w najlepszy sprzęt, nieustannie analizują miejsce, w którym znajduje się wrak statku, w poszukiwaniu informacji o przebiegu katastrofy. Okazuje się, że całkiem sporo można dowiedzieć się z rozrzuconych, po wielu kilometrach kwadratowych dna oceanicznego, szczątków wraku.

Najbardziej popularnym filmem stworzonym po to, by zobrazować katastrofę, jest chyba ten z roku 1997, w reżyserii Jamesa Camerona, jednak mało kto wie, że pierwszą "poważną" ekranizacją wydarzeń tamtej nowy, jest film z roku 1958 o tytule "S.O.S. Titanic", nakręcony przez Roya Ward Bakera, u którego podstawy powstania leży właśnie powyższa książka.

Walter Lord, autor "Pamiętnej nocy" był człowiekiem zafascynowanym historią Titanica i praktycznie całe swoje życie poświęcił na badania budowy statku i przyczyn katastrofy. Przeprowadził on setki rozmów z ocalałymi pasażerami transatlantyku, spisywał relacje załogi, pracowników technicznych, zbierał informacje od każdej grupy społecznej, przebywającej owego feralnego dnia na pokładzie, i to właśnie na podstawie jego notatek oraz zebranych informacji, powstał później film "S.O.S. Titanic". Swoją drogą, film ten otrzymał w 1959 roku nagrodę Złotego Globu i jest uznawany za najlepsze dzieło na temat katastrofy, do czasów Camerona. Sam Walter Lord zmarł w 2002 roku, ale do końca swojego życia pracował, jako konsultant w różnego rodzaju projektach, związanych z badaniem zatonięcia Titanica.

Ten mój przydługawy wstęp ma pokazać, że "Pamiętna noc" to nie jest jakaś przypadkowa książka o Titanicu. To zbiór rzetelnych wiadomości na temat wydarzeń z kwietnia 1912 roku, taka mini encyklopedia, która niesie sporo informacji z przebiegu samej feralnej nocy. Historia napisana przez Lorda pokazuje to, co działo się na pokładach pierwszej, drugiej i trzeciej klasy, jak wyglądały wydarzenia z perspektywy ocalałych członków załogi, a także, jakie nastroje panowały na  statkach znajdujących się w pobliżu Titanica (Carpathia i California).

Największą zaletą tej publikacji jest fakt, że mimo wielu skrupulatnych informacji i opisów wydarzeń krok po kroku, całość czyta się bardzo dobrze, niemalże, jak powieść akcji. W relacje pasażerów wszystkich klas i załogi, wplecione są prawdopodobne dialogi, co sprawia, że tekst czyta się plastycznie i płynnie. W książce nie rażą też zestawienia techniczne, wszelkie liczby czy analiza możliwości ewakuacji, choć jest tego trochę. Na końcu znajduje się nawet spis wszystkich pasażerów Titanica z zaznaczeniem, którzy przeżyli katastrofę. To wszystko pokazuje, jaki ogrom pracy wykonał Autor w zebranie rzetelnych informacji, i jaka to była mozolna robota.

Do tego, Walter Lord nikogo w swej książce nie ocenia, nie tłumaczy, ani nie broni. Bardziej emocjonalnie wyjaśnia jedynie fakt, iż katastrofa Titanica zakończyła pewien etap w historii, w którym to podział na klasy był na tyle wyraźny, że zaważył na kolejności ewakuacji osób z poszczególnych pokładów statku. 


Uważam, że jest to najciekawsza publikacja na temat katastrofy Titanica, jaką do tej pory przeczytałam. Agora wydała jeszcze jedną książkę o olbrzymim statku i jest nią "Batory. Gwiazdy, skandale i miłość na transatlantyku", nie będąca wprawdzie historią katastroficzną, ale wydaje się mieć równie bogatą, choć nie tak tragiczną, przeszłość, jak Titanic. Być może skuszę się i na tą lekturę.

Sardegna

środa, sierpnia 09, 2017

Już czytam sam! #11 "Dziennik Cwaniaczka. Ryzyk - fizyk" Jeff Kinney



Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Liczba stron:  224
Moja ocena : 4/6


W dzisiejszej odsłonie cyklu "Już czytam sam!" chciałam przedstawić Wam kolejny tom przygód tytułowego Cwaniaczka, czyli bohatera, którego fenomenu nie potrafię zrozumieć, więc może ktoś mi wytłumaczy, o co z tym dzienniczkiem tak naprawdę chodzi. 

Dzieciaki oszalały na punkcie tej serii i to nie tylko młodzież, ale także młodsi. Wypożyczenie jakiegoś tomu z biblioteki graniczy z cudem, bo książki ciągle są w obiegu, a w księgarniach braki w asortymencie (sprawdziłam to w Empiku). I  w sumie rozumiem, że jest śmiesznie (momentami), że mało tekstu (bo większość to czarno - białe rysunki), że dobrze się czyta, ale litości! Przez 12 tomów? Bo tyle liczy sobie aktualnie seria (o ile nic nie pomieszałam), z czego powyższa część jest przedostatnią. 

Ale tak na poważnie, rozumiem w pewien sposób ten fenomen. Potrafię ogarnąć, że dla dzieci, które niezbyt lubią czytać, śmieszna historyjka, niemalże komiksowa, z niewielką ilością litego tekstu na stronę, jest bardziej atrakcyjna, niż typowa lektura bez obrazków. Wiem też, że książki te nie są docelowo przeznaczone dla dziewięciolatków, ale skoro moje dziecko zwariowało na ich punkcie, to czemu mam jej tego zabraniać? (żeby nie było, zerkam do tych Cwaniaczków w poszukiwaniu rzeczy zabronionych, ale ich w sumie nie znajduję).

Młoda przeczytała większość tomów od czasu, kiedy pisałam o pierwszej części TUTAJ, głównie wypożyczyła je z biblioteki, umawiając się z panią, że jej odłoży wszystkie tomy, które będą dostępne. "Ryzyka - fizyka" mamy akurat na własność, więc mógł on zostać przeczytany już podwójnie. 

Główny bohater, czyli gimnazjalista Greg znowu zmaga się z trudną codziennością nastolatka. Początkowo uważa nawet, że jego życie to jakaś alternatywna rzeczywistość, a on sam jest w ukrytej kamerze, prawda jest jednak bardziej przyziemna. Starszy brat ciągle jest wkurzający, młodszy rozpieszczony, koledzy dziwni, a mama wymagająca. Greg stara się nawiązywać nowe przyjaźnie, na przykład z nowym ziomkiem Maddoxem, zakręconym fanem klocków Lego, ale niestety dobre chęci tutaj nie wystarczą, a wszystko przez wypuszczenie w powietrze, pewnego balona z wiadomością. 

Chłopak martwi się też wiecznym ukrywaniem słodyczy przez mamę i jej kreatywnością w wymyślaniu nowych prac domowych do wykonania. Co zrobić, kiedy rodzicielka uważa, że jej syn spędza czas w mało ciekawy sposób, oczekując od niego zajmowania się czymś twórczym i rozwijającym zainteresowania? Aby uspokoić nerwową atmosferę, Greg postanawia nakręcić niskobudżetowy film, ale przy okazji rezygnuje też z orkiestry. Czy wyjdzie mu to na zdrowie? 

Generalnie Greg jest gościem, który ma naprawdę niełatwe życie. Na szczęście umie o tym mówić w sposób na tyle ciekawy, że dzieciaki za nim przepadają, a w jego perypetiach zaczytują się, jak szaleni. Jako mama, jestem średnią zwolenniczką Cwaniaczka, ale rozumiem i akceptuję. Jeśli lektura "Dziennika..." ma skłonić dzieci do czytania w ogóle, albo ma być dobra na początek, a później przerodzić się w coś konkretniejszego, to tylko zachęcam. 

Moja Córka, oprócz przygód Cwaniaczka, preferuje także przygody Tomka Łebskiego, a także "Pamiętnik Zuzy - Łobuzy" od Jaguara. Ostatnio znalazła także serię podobną w klimacie do powyższych, wydaną przez Znak: "Kacper Niewypał Co?dziennik pomyłek" i "O!błędne notatki". Jeżeli więc Wasze dzieciaki lubią tego typu książki, a nie macie pomysłów na nowe tytuły, bo "Dziennik Cwaniaczka" już został przeczytany wzdłuż i wszerz, to powyższe będą dla Was fajną alternatywą.

Sardegna

niedziela, sierpnia 06, 2017

# Nowości w mojej biblioteczce - lipiec

I w ten oto sposób, połowa wakacji już za mną. Lipiec spożytkowałam bardzo pracowicie i przeczytałam aż 15 książek, z czego 2 pochodziły z bardzo dawnych zasobów mojej biblioteczki "Psy wojny", "Od początku do końca"), więc mogłam zaliczyć je do wyzwania Z półki, 1 to audiobook ("Psy wojny"), 1 książka pożyczona ("Do trzech razy śmierć) i 1 przeczytana przedpremierowo ("Czarna Madonna"). Wśród tych 15 książek, jedna była zupełnie nietypowa. Nie znałam bowiem jej tytułu, ani autora. Tą niespodziankę zaserwował mi Znak:


Lipiec obfitował naprawdę w dobry czas czytelniczy i nadrabianie zaległości ("Piraci z Mórz z Wyobraźni", "Amelia i Kuba. Stuoki potwór" , "Chemik"). Udało mi się też, jak rzadko, zaplanować parę postów do przodu. Stąd wzięło się dość sporo wpisów na blogu w tym miesiącu. 

Jeśli chodzi o nowości lipcowe, przybyło ich trochę, ale sami przyznajcie, są to same wyjątkowe tytuły, z których też kilka już przeczytałam:


"Chłopiec z Allepo, który namalował wojnę" Sumia Sukkar
"Słońce umiera i tańczy" Ewa Cielesz
"Prokurator" Paulina Świst
"Trzecia" Magda Stachula
"Titanic. Pamiętna noc" Walter Lord


"Góry na opak, czyli rozmowy o czekaniu" Olga Morawska - zakup własny
"Notatki samobójcy" Michael Thomas Ford
"Ryba na drzewie" Lynda Mullay Hunt
"Ali i Nino" Kurban Said
"Kanion tyranozaura" Douglas Preston -  z wymiany
"Góry na opak 2, czyli rozmowy z tymi, co zostają" Olga Puncewicz


"Venla" J.K. Johansson 
"Formacja trójkąta" Mariusz Zielke
"Gwizadozbiór" Marta Zaborowska

"Wisielec i księżyc" Gacek & Szczepańska 
"Niemowa" Michael Hjorth, Hans Rosenfeldt- wszystko to zakupy własne



"Spotkamy się w Prowansji" Caroll Mortimer, Catherine Spencer
"Czarna Madonna" Remigiusz Mróz


Trochę się tego nazbierało, ale na szczęście sierpień nie zapowiada się już tak obficie. Chociaż ja dalej urlopuję, więc ostatecznie się nie zarzekam, bo wakacje poza domem sprzyjają książkowym zakupom, tym bardziej, że parę stoisk z tanią książką kusić mnie będzie po drodze...  

Sardegna