Pages

poniedziałek, sierpnia 31, 2015

# Nowości w mojej biblioteczce - sierpień

Stos sierpniowy będzie trochę oszukańczy, bowiem książki, które zobaczycie poniżej, dotarły do mnie w prawdzie w tym miesiącu, jednak nie są to wszystkie nowości. Większość sierpniowych nabytków została Wam już pokazana w poście Tychy z książką, czyli mojej relacji z kiermaszu, jaki zorganizowała tyska MBP. W tamtym poście znajduje się ogrom nowych książek, które znalazły się w mojej biblioteczce. Nie chciałabym się jednak powtarzać, dlatego w dzisiejszym wpisie zobaczycie tylko te egzemplarze, które dotarły do mnie z innych źródeł.

Mini stosik, od Świata Książki:


"29" Adena Halpern
"Mordercza góra" Pat Falvey, Pemba Gyalje Szerpa

I nieco większy:



Pierwsze dwie książki to Jacek Piekara i I oraz II tom "Szubienicznika" 
"Piąta fala" tom II Rick Yancey -  wszystkie zakupione w promocji Znaku
 "Przypadki pewnej desperatki" Wala oraz
"450 stron" Patrycja Gryciuk - od Czwarta Strona
"After. Bez siebie nie przetrwamy" Anna Todd - od Między Słowami

Przepraszam za jakość zdjęć, ale słońce świeci, jak szalone. 
Gdyby nie tyski kiermasz, bilans sierpniowy byłby bardzo korzystny, w tej jednak sytuacji, ilość nowych książek do przeczytanych nie wygodzi na plus. Ale ja się tym w ogóle nie przejmuję! Pozdrawiam serdecznie w ostatni dzień wakacji!

Sardegna

niedziela, sierpnia 30, 2015

"After. Bez siebie nie przetrwamy" Anna Todd


Wydawnictwo: Między Słowami
Liczba stron: 570
Moja ocena : 4/6

Powiem Wam, że czytanie o miłosnych perypetiach Tess i Hardina jest swoistym rodzajem uzależnienia. Przecież wiem, jak wyglądał tom pierwszy i drugi, do tego nie przeczytałam tomu trzeciego, po kiego grzyba biorę się za czwarty? No wiec, przeczytałam tom czwarty bo potrzebowałam odmóżdżenia i lektury, która zagwarantuje mi zupełny reset i relaks. Wiedziałam czego mogę się spodziewać po parze kochanków, stwierdziłam więc, że nawet nieznajomość tomu trzeciego nie zaburzy mi ogólnego sensu historii i nie będzie problemem w poznaniu zakończenia.

Miałam rację. Doszłam do wniosku, że brakujący tom "Ocal mnie" mówi o relacjach rodzinnych bohaterów, gdzie Tess poznaje historię swojego taty, który aktualnie uzależniony jest od narkotyków, a Hardin - też niejako zapoznaje się ze swym ojcem, bowiem okazuje się, że nie jest nim mężczyzna, którego do tej pory za niego uważał. O tym praktycznie mówi tom trzeci, a skąd to wiem? Wydedukowałam to po paru pierwszych stronach tomu czwartego i uwierzcie mi, nie potrzeba być geniuszem, żeby dojść do tych wniosków.

Zakładam więc, że reszta powieści została oparta na tym co zwykle, czyli szaleńczym związku dwudziestolatków, ich miłości, kłótniach i godzeniu się. Wszystko  poprzeplatane upojeniami alkoholowymi Hardina, bo dla niego tylko taki sposób rozwiązywania problemów ma sens.
Tom czwarty niesie jednak nadzieję na zmianę, bowiem to już naprawdę ostatnia część, autorka musiała więc siłą rzeczy ujarzmić bohaterów, żeby po ponad dwóch tysiącach stron, doszli do jakiegoś porozumienia. 

I rzeczywiście, "After. Bez siebie nie przetrwamy" jest tomem najbardziej dynamicznym. Jest w tym jednak pewien paradoks, bowiem przez większość akcji, bohaterowie są z dala od siebie. Nie mają więc okazji na ciągłe lądowanie w łóżku i nie sprowadzają tylko do tego swojej relacji.

Kiedy Hardin dowiaduje się kto jest jego prawdziwym ojcem wpada w szał. I tutaj pierwsza sytuacja z gatunku niewiarygodne. Okej, rozumiem, mógł się chłopak zdenerwować tym newsem, ale co robi nasz bohater? Upija się do nieprzytomności, podpala dom rodzinny matki, spotyka się z dawną kochanką, zrywa z Tess, wystawiając jej walizki za drzwi, imprezuje z dawnymi znajomymi, paląc to i owo, łamie rękę bijąc nią w ścianę, i ... na pewno jeszcze coś robi, ale w tej chwili nie umiem sobie przypomnieć co.

Tess początkowo, jak zwykle oczywiście, pragnie ratować swojego ukochanego, niestety miarka się przebiera i dziewczyna wreszcie przegląda na oczy. Para zrywa ze sobą na dobre i tak właściwie zaczyna się główna część powieści, polegająca na rozterkach: "nie potrafię bez niego/niej żyć, ale muszę dać jej/ jemu przestrzeń, żeby mógł/mogła spróbować ułożyć sobie życie od nowa, beze mnie". O ile Tess (o dziwo) radzi sobie całkiem nieźle, to Hardin wychodzi se skóry, żeby cofnąć decyzję swojej dziewczyny. Na szczęście ta jest nieugięta. 

Gdzieś pomiędzy tym obowiązkowym rozstaniem, para zbacza z drogi i spotyka się, niby niewinnie, żeby porozmawiać, ale wiadomo, jak owa konwersacja się kończy. Podobała mi się nowa twarz Tess. Nowy Hardin podobał mi się trochę mniej, ale widocznie nie można mieć wszystkiego.
W każdym razie, w czwartym tomie romans tych dwojga wyglądał nieco inaczej, przez to i mój odbiór książki jest nieco inny. Oczywiście nie obyło się bez miliona absurdów, i głębokich wypowiedzi, które nigdy nie padłyby w prawdziwym życiu, jednakże dostałam to, co chciałam, przeczytałam "After" w dwa wieczory i ... podobało mi się.

Bardzo rozczarowało mnie jednak zakończenie. Po tak szaleńczym związku spodziewałam się czegoś innego, poza tym wolałabym, żeby przejście do happy endu nie było takie gładkie.  Rozumiem jednak, że czas już kończyć serię, więc trzeba przyjąć to ze zrozumieniem.

A tak w ogóle, to nie przeczytacie u mnie złych słów o serii "After". Przecież każdy, kto sięga po te powieści wie, czego się spodziewać i czyta, bo akurat taka forma mu odpowiada i jej w danym momencie potrzebuje. Dla mnie to była rozrywka, innym książka dostarczyć może bardziej wzniosłych emocji.
Sardegna

sobota, sierpnia 29, 2015

Mix lektur wieczornych, czyli czytamy książki z naszej dziecięcej biblioteczki

Regały w pokoju dziecięcym nie są wcale mniejsze niż moje. Siedmiolatka i Pięciolatek przejęli (albo tak sobie tylko wmawiam, na pocieszenie) moją książkową pasję i kolekcjonują sobie różniste serie, lubią odwiedzać bibliotekę i księgarnie. Czasami są w tym nawet lepsi ode mnie, bowiem o ile sama sobie potrafię odmówić kolejnej taniej książki, to błagającym oczom, mówiącym: "kup nam proszę tylko tę jedną książeczkę...ona kosztuje przecież 2,99 zł...), już niekoniecznie.

W czerwcu w naszej okolicy odbył się festyn, na którym pojawiło się stoisko z tanimi książkami. O dziwo, dominowały tam książeczki dziecięce, więc nie miałam skrupułów z zakupem. W olbrzymim stosie, jaki przytargałam do domu znalazły się dwie z trzech poniższych książeczek. Trzecia ("Magiczny piesek") pochodzi z Warszawskich TK.


"Magic Molly. Kaczka przynosząca szczęście" Holly Webb

Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 96
Moja ocena : 5/6

To według mnie najciekawsza książeczka autorstwa Holly Webb, jaką przyszło mi do tej pory czytać dzieciom. Na fali popularności serii "Zaopiekuj się mną", pojawiły się opowiastki o innych zwierzątkach domowych i dzikich, wszystkie z cudnymi zdjęciami na okładkach. Tylko o ile większość z nich jest bardzo do siebie bardzo podobna, zmienia się jedynie pupil, tak seria "magiczna" wyraźnie wyróżnia się na tle pozostałych. 

Magiczna kaczuszka, jak na zaczarowane zwierzę przystało, mówi i ma jeszcze dodatkowy dar - przynosi szczęście. Chociaż właściwie umiejętność rozmawiania ze zwierzętami należy przyznać Molly - małej bohaterce szóstego już, z tej serii opowiadania.

Molly bierze udział w wielkanocnym polowaniu na jajka i przez przypadek natrafia na kaczuszkę Lucy, która szuka swojej zguby: jaja, z którego lada moment ma wykluć się pisklątko. Dziewczynka i kaczuszka zaczynają poszukiwania, a przy okazji muszą ukryć się przed niesympatycznymi koleżankami Molly, które mogłyby zdradzić ich magiczną tajemnicę.

"Magiczny piesek. Zabłocone łapy" Sue Bentley
Wydawnictwo: Hachette
Liczba stron: 128
Moja ocena : 5/6

"Magiczny piesek" to kolejna książeczka z tej serii, a jej znakiem rozpoznawczym jest fakt, że bohaterem każdego tomu jest ten sam psiak o imieniu Burza. To znaczy nie do końca ten sam, bowiem jak już pokazuje nam okładka, piesek za każdym razem wygląda inaczej, ma jednak podobną przeszłość. To takie jakby alternatywne życie zwierzęcego bohatera, który za każdym razem wciela się w postać psiaka innej rasy, a dzięki temu poznaje nowych, dziecięcych przyjaciół i przeżywa inne przygody.

W tym tomie Burza znajdzie schronienie u Beatki, która przebywa na wakacjach na wsi u wujostwa, i musi radzić sobie z zaczepliwym kuzynem, Marcinem. Piesek pomoże jej zaprzyjaźnić się z chłopakiem i wyjść bez szwanku z paru groźnych opresji.

"Koszmarny Karolek i nawiedzony dom" Francesca Simon 

Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 88
Moja ocena : 5/6

Trzecia książeczka to znany chyba wszystkim Koszmarny Karolek i jego przygody. Moje dzieci miały z Karolkiem po raz pierwszy do czynienia, i owszem śmiały się z jego przygód, ale nie jestem pewna, czy do końca zrozumiały istotę opowiastek i czy nie pojęły ich zbyt dosłownie. Dlatego nie będę na razie podsuwać im kolejnych tomów, dopóki trochę nie podrosną i sami zrozumieją żarciki sytuacyjne w wydaniu tego charakterystycznego bohatera.

Tomów z przygodami szalonego chłopca jest mnóstwo. W tej akurat części, Koszmarny Karolek walczy z Doskonałym Damiankiem o pilot do telewizora, udaje upiora z szafy oraz bierze udział w śmiesznym programie telewizyjnym, który to program nie do końca okazuje się być tym, na jaki wygląda. 

Wszystkie trzy książeczki zostały przyjęte z entuzjazmem, a skoro dzieciaki zadowolone to ja także! Staram się serwować moim dzieciom książkową różnorodność i nie ograniczać się tylko do jednej serii (choć momentami upór Siedmiolatki w tym temacie jest wielki), a ni do samych nowości. Cieszę się z każdej książeczki, która sprawia im radość, i której słuchają z zainteresowaniem. Obym zdołała przekazać im czytelniczą pasję na tyle, że zechcą kiedyś przejąć po mnie ten olbrzymi księgozbiór, gromadzony przez lata...
Sardegna

piątek, sierpnia 28, 2015

"Tam, gdzie spadają anioły" Dorota Terakowska


Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Liczba stron: 368
Moja ocena : 4/6

Ach, Dorota Terakowska! Po lekturze "Córki czarownic" czułam, że to jest to! Mój zachwyt nie miał końca i mogłabym polecać Autorkę bez chwili zastanowienia, ale tak po prawdzie, czytałam tylko jedną jej powieść. Postanowiłam więc to zmienić, bo głupio tak nie przeczytać żadnego innego tytułu. Przyszedł więc czas na "Tam gdzie spadają Anioły".

Powiem Wam, że mam mieszane uczucia: z jednej strony czuję wartość tej książki i wiem, że dla wielu czytelników ma ona niesamowicie wielkie znaczenie. Pod informacją, że książka była jedną z moich wakacyjnych lektur, znalazłam ogrom pozytywnych wypowiedzi na jej temat i zapewnień, że to "książka życia". Wszystko rozumiem, i tak jak powiedziałam, czuję, że to nie jest książka z gatunku "przeczytaj i zapomnij", albo "nie angażuj się emocjonalnie", jednakże na mnie nie zrobiła oszałamiającego wrażenia.

Postaram się wytłumaczyć, ale nic nie poradzę na to, że po rewelacyjnej (dla mnie) "Córce czarownic" oczekiwałam trzęsienia ziemi. Historia Aniołów, choć bardzo wnikliwa, wzruszająca i dająca do myślenia, nie poruszyła mnie tak bardzo, jak wydawało mi się, że powinna.

Stąd moja ocena czwórkowa. To nie tak, że z książką jest coś nie tak. To po prostu moje oczekiwania i ogólne wrażenia, które sprawiły, że nie nazwę powieści moim numerem jeden, wśród książek Doroty Terakowskiej.

Nie da się ukryć, że powieść jest bardzo przejmująca. Zwłaszcza dla czytelników rodziców - trudno bowiem bez emocji czytać o złych rzeczach, które w nadmiarze przydarzają się małemu dziecku.

Mała pięcioletnia Ewa, o mało co, nie umiera, a wszystko przez nieuwagę zabieganych i zapatrzonych w siebie, rodziców. Tak naprawdę jednak, dziewczynka jest świadkiem nadnaturalnej walki dobra ze złem, w postaci Aniołów Światła i Aniołów Ciemności. W trakcie tej walki dziewczynka spotyka swojego Anioła Stróża o imieniu Ave, ten jednak zostaje pokonany, a wraz z jego porażką, Ewie przydarza się groźny wypadek. Ave - przegrany, bez sił, znajduje schronienie na Ziemi w pobliżu domu Ewy, którą po utracie swojego Stróża, zaczynają dotykać przeróżne nieszczęścia. Początkowo są to nieszczęśliwe zbiegi okoliczności, w ostateczności jednak największa tragedia.

Ewa walczy ze złym losem, ale czuje, że jej problemy mają jakiś związek z sytuacją, z przed lat. "Przewidzenie" z Aniołami w roli głównej, jakiego doświadczyło pięcioletnie dziecko, musiało być prawdziwe.

Rodzice dziewczynki podejmuje walkę o Ewę, a przy okazji sami przechodzą metamorfozę. Owa walka całej rodziny o Anioła będzie wyboista, pełna wyrzeczeń i niesamowicie pochłaniająca, warta jednak wszystkich trudów.
 
Fabuła powieści poprzeplatana jest rozważaniami nad moralnością człowieka i tego, co w życiu najistotniejsze. Poza tym Autorka zawarła naprawdę sporo rzetelnych informacji o samych Aniołach, dlatego polecam powieść tym osobom, dla których anielski motyw ma wielkie znaczenie bądź jest poszukiwany w literaturze. Sama, tak ja napisałam na początku, mam mieszane uczucia. Przytłoczył mnie chyba ten ogrom rozważań. Mimo że czuję wyjątkowość powieści, nie potrafię się nią zachwycić tak, jak "Córką czarownic", która ma dla mnie zdecydowanie większe znaczenie.

Miłośników prozy Doroty Terakowskiej nie muszę przekonywać do Aniołów, a czytelników, którzy nie mieli jeszcze z Autorką do czynienia, zachęcam. Sprawdźcie sami, który tytuł najbardziej przypadnie Wam do gustu.

Sardegna

czwartek, sierpnia 27, 2015

"Wariant" Robison Wells


Wydawnictwo: Amber
Liczba stron: 304
Moja ocena : 5/6

Ciągle mam zaległości. W prawdzie jest ich już coraz mniej, jednakże stos książek do opisania nie maleje, podobnie, jak tych do przeczytania "na wczoraj". Miło jest jednak zrobić sobie odmianę w postaci książki własnej, a jeszcze lepiej, jeśli to jest pożyczka, z którą w prawdzie nie muszę się spieszyć, ale wiecie jak to jest. To taki mały, leżący na półce, wyrzut sumienia...

W każdym razie zabrałam się za "Wariant", młodzieżówkę zupełnie nieznanego mi autora, jednakże poleconą przez Przyjaciółkę, która jest wielką fanką Patricka Redmonda ("Czarne słońce", "Gra w życzenia"), więc mniej więcej wiem, czego mogę się po niej spodziewać. Z okładkowych opisów dowiedziałam się, że powieść wciąga, jak seria "Gone" - tego nie potwierdzam, jednakże przyznaję: przeczytałam książkę w jedne wieczór.

Bardzo podoba mi się koncept powieści: nastolatek Benson, nie mający szczęścia do rodzin zastępczych, postanawia wreszcie zadecydować o sobie i składa podanie o stypendium do elitarnej Akademii Maxfield. Liczy, ze szkoła zapewni mu edukację na wysokim poziomie i będzie startem w dorosłe życie. Nie przeszkadza mu nawet, że szkoła ulokowana jest w pośrodku niczego, z dala od cywilizacji.

Kiedy dociera na miejsce, okazuje się, że trafił do swego najgorszego koszmaru: w Akademii rządzą uczniowie. Nie ma nauczycieli, lekce też wyglądają inaczej niż w tradycyjnych szkołach, są natomiast obowiązki, o które dzieciaki walczą, i wysoki mur, którego przekroczenie grozi "zniknięciem". Benson nie może uwierzyć, że uczniowie nie próbują wydostać się z posiadłości szkoły i odzyskać niezależność. Wszyscy są stłamszeni przez niewidzialną władzę, i sami wyznaczają sobie nagrody i kary, pilnując porządku. Każdy uczeń Akademii musi także przyłączyć się do jednej z trzech zorganizowanych grup. Jedna z nich trzyma władzę siłą, druga układami, a trzecia? No właśnie...

Benson znajduje grupkę przyjaciół, niestety jego niepokorna natura i chęć wydostania się z tej elitarnej klatki, skłania go do buntowniczych zachowań. Kiedy przekracza kolejną granicę, do której do tej pory nikt się nawet nie zbliżył, machina zniszczenia idzie w ruch. 

Jaką tajemnicę skrywa Akademia? Kto stoi za całą organizacja szkoły? I najważniejsze: komu można zaufać? Benson przeżyje niesamowita przygodę, ale uwierzcie mi, nie bardzo chcielibyście znaleźć się w jego skórze...

Moje wrażenia po lekturze są bardzo pozytywne, choć nie ukrywam, wolałabym, żeby książka była dłuższa, albo żeby chociaż planowana była część druga. Niektóre interesujące motywy nie zostały, według mnie, wystarczająco wykorzystane. Wątki związane z organizacją szkoły, sposobem działania "tajnej władzy" mogły być bardziej rozwinięte. Jestem pewna, że każdy czytelnik chętnie dowiedziałby się coś więcej na ten temat. W ostatecznej ocenie daję powieści 5/6. Podobała mi się (niewielka) analogia do "Władcy much", podobała dynamika i zakończenie. Jeżeli więc macie ochotę na przyjemną młodzieżówkę na jeden wieczór, zachęcam, sięgnijcie po "Wariant".

Sardegna

środa, sierpnia 26, 2015

"Projekt Kraken" Douglas Preston


Wydawnictwo: G+J
Liczba stron: 420
Moja ocena : 5/6

Moja fascynacja Douglasem Prestonem, podszyta nutką niepokoju i ciekawości, pogłębia się z każdą kolejną lekturą. Zaczęłam niewinnie, od "Białego ognia", a potem było już tylko lepiej. "Konfrontacja" przebiła swojego poprzednika pomysłami na fabułę i galopującą akcją. Postanowiłam brnąć dalej i czytać Prestona, aż do znudzenia (choć taka opcja, przy nagromadzeniu jego pomysłów, nie wydaje mi się prawdopodobna).  

"Projekt Kraken" kupiłam z okazji braku okazji, w jednej z księgarń internetowych. I od razu wzięłam się za czytanie, co jest ostatnio u mnie niespotykane, gdyż każdą książkę z zakupu własnego odkładam na półkę, a tam czeka nieskończenie długo na swą kolej. Także rozumiecie, jak intrygujący musi być ten Preston...

W Krakenie, jak w skrócie nazywam powieść, postacią wiodącą, ponownie jest agent Wyman Ford. Tym razem również będzie miał pomoc w postaci pięknej i inteligentnej kobiety, ale o tym za moment. 
W Centrum Lotów Kosmicznych Goddarda, ekipa specjalistów pracuje nad projektem, który umożliwić ma eksplorację Tytana. Robot, mający dokonać owej eksploracji ma wbudowany system, działający na zasadzie sztucznej inteligencji. Szczegóły działania systemu są jednak ściśle tajne i znane tylko jednej osobie, pomysłodawczyni - Melisie Shepherd. Podczas testowania sprzętu, dochodzi do niezidentyfikowanego wybuchu i zniszczenia urządzeń, nie jest to jednak największa strata. Znacznie gorsze jest to, że program SI "ucieka" do sieci i zaczyna żyć własnym życiem.

I teraz zaczyna się najbardziej nieprawdopodobna część: program SI, zwany przez jego autorkę, Dorotką, rozkręca się na tyle, że staje się zagrożeniem dla wielu ludzi. Zaczyna się więc wyścig o jego przejęcie i wykorzystanie do niecnych celów. W całą akcję silnie angażują się hakerzy z Wall Streat, Ford i piękna Melissa, CIA oraz pewien samotny, niepełnosprawny nastolatek.

Trasa Dorotki w sieci wiąże się z wieloma nieprzyjemnościami. Inteligenty program natyka się na różne śmieci internetowe, które wymuszają na nim pewne "refleksje" (tak, tak, dobrze czytacie, przemyślenia SI). Ta część nie spotkała się z moim wielkim entuzjazmem, bowiem życiowe prawdy i rozważania nad istotą dobra i zła z perspektywy programu SI, to było już dla mnie zbyt wiele... Ale rozumiem zabieg, chodziło pewnie o pokazanie, jak najbardziej ludzkiej wersji SI. Do mnie niestety to nie przemówiło.

Dorotka szaleje, próbuje przejąć kontrolę, loguje się gdzie się da, ludzie szaleją jeszcze bardziej, bo złapanie programu przez giełdowych hakerów może spowodować nieodwracalny kataklizm, a czas ucieka. Akcja galopuje, nie ustępując w tym swym poprzednikom, czytelnik połyka kolejne strony, w ogóle nie zastanawiając się nad prawdopodobieństwem owych zdarzeń. Ale z tego Douglas Preston słynie: naciągana czy nie, historia pochłania na sto procent, a czytelnik nie spocznie, dopóki jej nie dokończy.

Nie mogę mieć zarzutów do tego, że akcja "Projektu Kraken" jest nieprawdopodobna. Sięgając po kolejną powieść tego autora spodziewałam się przecież pomylenia z poplątaniem, więc dostałam to, czego chciałam. Na pewno nie będzie to moje ostatnie spotkanie z powieściami Prestona. Każdą kolejną biorę w ciemno.

Sardegna

wtorek, sierpnia 25, 2015

"Kołysanka dla Rosalie" Renata Kosin


Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Liczba stron: 456
Moja ocena : 5/6

Chwaliłam się już tym na FB, ale zawsze kiedy mi się to przytrafia, lubię podzielić się swoją radością i entuzjazmem z innymi. A było to tak: zerknęłam do "Kołysanki..." w sobotę wieczorem, chcąc tylko rzucić okiem, jak zaczyna się właściwie kontynuacja "Tajemnic Luizy Bein". I wiecie, co było dalej? Standardowo, ocknęłam się o 00.30, 300 stron później, zastanawiając się, jak to możliwe, że nie rzuciłam się na książkę od razu, kiedy do mnie przybyła. 

Oczywiście wiem, dlaczego tak się stało: bałam się, że zapomniałam, jak wygląda wątek główny, towarzyszący "Tajemnicom..." i nie będę potrafiła wkręcić się w nową opowieść, z lukami w pamięci.
Na szczęście Autorka zadbała o wszystkich zapominalskich czytelników i przypomniała, nakreślając gdzieś między wierszami, fabułę części poprzedniej. Bardzo ogólnie oczywiście, na zasadzie wspomnień, przypomnienia kto jest kim, jednakże lojalnie uprzedzam, te informacje nie wystarczą czytelnikom, którzy nie znają części poprzedniej. Niestety nie da rady czytać samej "Kołysanki..." bez znajomości "Tajemnic...". Można to naturalnie zrobić, ale umknie nam wtedy bardzo wiele szczegółów i smaczków, od których w powieści aż się roi.

Zanim wprowadzę Was trochę w fabułę, chciałam wyróżnić pracę Autorki w przygotowanie powieści, jak zrobiłam to już przy okazji pisania o części pierwszej. Ilość nawiązań do elementów kultury, literatury i sztuki, zaprezentowanych w książce i nawiązujących do fabuły, w różnych momentach wydarzeń, jest przeogromna. Praca, jaką wykonała Renata Kosin musiała być szalenie skrupulatna i nie wyobrażam sobie, ile trwało zbieranie tych materiałów. Jednakże dobre przygotowanie Autorki od razu rzuca się czytelnikowi w oczy i rzutuje na pozytywny odbiór książki.

Sporo niuansów zaserwowała swym odbiorcom Renata Kosin. Kiedy już wydaje się, że historia Luizy Bein jest zamknięta, wartemborski pałacyk, jej dawna siedziba, daje znać o swoich tajemnicach. 
Klara, postać znana z poprzedniej części, wraz z narzeczonym Kubą, zajmują się pałacykiem Luizy, przerabiając go na elegancki hotel. Dziewczyna ma już dość sekretów, ukrytych symboli i znaczeń, związanych z posiadłością, jej dawną właścicielką i całym rodem Beinów. Postanawia więc odciąć się całkowicie od tej historii i zacząć żyć na własny rachunek. Niestety nie jest to łatwe, bowiem już pierwszy turnus hotelowych gości, niesie ze sobą sporo problemów, ale też dodatkowych emocji. Urlopowicze są dość ekscentrycznymi postaciami, a niektórzy z nich wręcz zachowują się dziwnie. W odwiedziny do Barczewa przyjeżdża też cala rodzina Beinów: Alex z żoną Sarą i dzieciakami, jego matka Łucja i przybrana siostra, Anna. Klara nie ma więc zbyt wiele czasu na skupienie się na życiu prywatnym.

Dziewczyna, choć usilnie stara się nie angażować w sprawy Beinów, robi to automatycznie, bowiem w pałacyku zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Ktoś ewidentnie przeszukuje piwnicę posiadłości, myszkuje w prywatnych pokojach i podkłada Klarze kłody pod nogi. Kiedy ginie bez śladu Rosalie, mała córeczka Alexa, wraz ze swoją nianią, wszyscy są już pewni, że w grę wchodzi ponownie jakiś sekret z przed lat. 

Jaki związek ma mała Rosalie z pradawną przepowiednią i historią Luizy? Co mają do tego róże, jednorożec i kołysanka, śpiewana dziewczynce przez nianię? Który z gości stoi za porwaniem małej? A może niebezpieczeństwo pochodzi z zupełnie innej strony?
Cały pałac zostaje postawiony na nogi, a każdy kolejny dzień poszukiwań przynosi nowe tropy, wszystkie związane z przeszłością Beinów.

Powiem Wam, że "Kołysanka dla Rosalie" wychodzi  z ramy tradycyjnej powieści obyczajowej. Poza wątkiem tajemnicy rodzinnej, w książce znaleźć można motywy, charakterystyczne dla powieści przygodowych i historycznych. Sporo się dzieje, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Czytałam jak szalona, żeby odkryć, co stało się z dziewczynką i kto stoi za wszystkimi niecnymi sprawkami w wartemborskim pałacu. Kto więc czuje się zachęcony, niech sięga najpierw po "Tajemnice Luizy Bein", a potem po "Kołysankę dla Rosalie", i da się ponieść mieszance przeszłości, współczesności, wierzeń, przesądów, obrzędów, symboli i manuskryptów. Autorka przeprowadzi Was przez tę historię z wyjątkową dla siebie skrupulatnością.

Sardegna

niedziela, sierpnia 23, 2015

"5 sekund do IO" Małgorzata Warda


Wydawnictwo: Media Rodzina
Liczba stron: 344
Moja ocena : 6/6

Pani Małgorzata Warda jawi mi się, jako autorka wyjątkowych powieści obyczajowych - historii, które wbijają w fotel i miażdżą psychikę. Przeczytałam w prawdzie tylko "Nikt nie widział, nikt nie słyszał", ale to mi wystarczy. Bardzo emocjonalnie podeszłam do tej powieści, bo opisana historia, dla mnie, jako matki, jest nieprawdopodobnie tragiczna. Dodatkowo, żeby sprawdzić, jak autorka wypada w innych powieściach, zaopatrzyłam się w "Jak oddech" (choć jeszcze nie przeczytałam), wszystkie jednak tytuły, bezsprzecznie kojarzą mi się z dorosłymi czytelnikami. Kiedy więc, w między czasie, dowiedziałam się, że pani Małgorzata wydała powieść dla młodzieży, pomyślałam: jak to? Ciekawe, co z tego wyjdzie.

I wiecie co? Wyszło coś niesamowitego! Wyszła powieść, którą każdy młody człowiek powinien absolutnie i obowiązkowo przeczytać! 

Oczywiście na początku miałam nieco obaw. Tematyka gier komputerowych i świat alternatywny na odrębnej, wirtualnej planecie, to coś dla młodych czytelników, nie do końca moje klimaty. Martwiłam się czy nadążę. Na szczęście zupełnie niepotrzebnie, bowiem autorka zadbała już o to, żeby czytelnik dobrze poczuł się w zaprezentowanym klimacie nowoczesnej technologii i nie zagubił w nazwach, czy określeniach, zupełnie obcych dla tych, nieobeznanych z tematem.

Akcja "5 sekund do IO" toczy się w niedalekiej przyszłości, kiedy to technika zrobiła olbrzymi krok naprzód i oferuje ludziom doznania, o jakich do tej pory, mogli tylko marzyć. Mika, zagubiona siedemnastolatka, jest świadkiem brutalnego ataku na jej szkołę. Będąc zakładnikiem szaleńca, rozpoznaje w nim dawno niewidzianego kolegę,  zapoznanego na turnieju gier komputerowych. 
Ale, ale! Nie mówię tutaj o grach, które znamy, i z których korzysta dzisiejsza młodzież. To coś o wiele bardziej rozwiniętego. Na rynku pojawiła się bowiem gra sensoryczna Work a Dream, gdzie jej uczestnicy mogą odczuwać normalnie bodźce: ból, ciepło, zimno, smak, zapach. W grze mogą też zupełnie zmienić swą postać i wcielić się w role, jakich nie doświadczyli w realnym życiu. 

Policja uważa, że motyw, jakim kierował się zabójca, może mieć związek z jego aktywnością w grze. Mika, jako świadek szkolnej masakry i osoba, która rozpoznała chłopaka, zostaje włączona więc do programu ochrony, gdzie ma incognito wejść do gry i poszukać śladów, mogących wyjaśnić tą sprawę. Dodatkowo, w okolicy dochodzi do dziwnych zniknięć młodzieży, związanej z grą, właśnie. Mika ma za zadanie wkręcić się w fabułę i pomóc w rozwiązaniu tej sprawy.

Niestety nie wszystko idzie po myśli stróżów prawa, bowiem dziewczyna zaczyna podchodzić do gry bardzo emocjonalnie, tworząc w niej relacje, głębsze od tych w życiu realnym. Śledztwo, jakie miała prowadzić zamienia się w autentyczną chęć przeżycia przygody, a co się z tym wiąże, niechęć do współpracy z policją.
Gra wymyka się z pod kontroli i nie wiadomo już, co dla Miki jest prawdą, a co fikcją.

I teraz wyobraźcie sobie, że cała ta opisana przeze mnie akcja, dzieje się na dwóch frontach, przenikających się wzajemnie. Mika sprawnie przemieszcza się od trudnej, szaroburej, polskiej rzeczywistości, do barwnego, emocjonującego świata IO. A tam, wykreowane przez nią życie ma dla niej znacznie więcej sensu, niż te prawdziwe.

Jakże przerażająca w swym wydźwięku jest ta książka. Na początku napisałam, że powinna być obowiązkowa dla wszystkich nastolatków. I zgadzam się z tym, ale dodałabym jeszcze obowiązek jej przeczytania, wszystkim rodzicom tej młodzieży. Lektura "5 sekund do IO" daje większy pogląd na sprawę niebezpiecznego uzależnienia od gier komputerowych, niż jakakolwiek kampania społeczna. 

Im bardziej zbliżałam się do końca lektury, tym większą miałam gulę w gardle. Kiedy dotarłam do końca książki, nie mogłam przez kilka dni przestać myśleć o niej myśleć. Później znowuż nie mogłam zabrać się za jej opisanie. Na szczęście wszystko ma swoje miejsce i czas, więc i "5 sekund do IO" doczekało się mojego komentarza. 

Pani Małgorzata Warda wykonała kawał dobre roboty. Życzę jej, aby powieść znalazła, jak największą liczbę odbiorców i stała się podstawą do racjonalnej dyskusji na poziomie rodzic - dziecko. Sama umieszczam ją na liście najlepszych tytułów roku 2015 i polecam Wam serdecznie.

Sardegna

sobota, sierpnia 22, 2015

"Córka Twórcy Królów" Philippa Gregory


Wydawnictwo: Książnica
Liczba stron: 436
Moja ocena : 6/6

Czy mogę uznać się już za największą fankę Philippy Gregory, będąc po lekturze zaledwie czterech jej powieści? Wiem, że dopiero zaczynam i daleko mi do bycia "specjalistką" w tym temacie, ale czas spędzony w towarzystwie jej powieści sprawia mi tak olbrzymią frajdę, że nie zamierzam się przejmować tym, że momentami nie nadążam, bądź mylę fakty. Stawiam w tym temacie dopiero pierwsze kroki, a i tak zrobiłam krok milowy w porównaniu z moją wiedzą historyczną, posiadaną przed PG.

"Córka Twórcy Królów" to czwarta książka autorki, nawiązująca do XV wiecznych wydarzeń historycznych, związanych z Wojną Kuzynów, nazywaną też Wojną Dwu Róż. Historia walki o władzę, pomiędzy rodem Yorków a Lancasterów, została już przedstawiona z perspektywy Jakobiny Luksemburskiej, w tomie "Władczyni rzek", Elżbiety Woodville, w "Białej Królowej", oraz Małgorzaty Beaufort, w "Czerwonej Królowej". Oczywiście w każdym tomie losy kobiet i ich bliskich się przeplatają, pokazując jednak zupełnie inny obraz sytuacji.

"Córka Twórcy Królów" to historia Anny Neville, postaci, która była dla mnie, we wcześniejszych powieściach, zupełnie nieistotna, nijaka i niewarta uwagi. Jednak po lekturze jej wersji wydarzeń, zmieniam zupełnie zdanie, i od tej pory nie będę pomijała Anny w żadnych dyskusjach tematycznych, ani ignorowała jej osoby w całej historii Dwu Róż.

Anna i Izabela były córkami Ryszarda Neville'a, hrabiego Warwick, jednego z najbliższych współpracowników króla Edwarda Yorka. Neville pomógł swemu młodemu podopiecznemu przejąć tron i obalić władanie Lancasterów, licząc, że młody król będzie radził się go we wszystkich sprawach królestwa. Niestety plany Warwicka nie mają szansy na realizację, kiedy Edward zakochuje się w Elżbiecie Woodville, i w sprawach kraju zaczyna liczyć się tylko z małżonką jej rodziną.

Rozgoryczony Neville postanawia "stworzyć" nowego króla, kierując swą uwagę na  młodszego Yorka - Jerzego i aranżuje jego małżeństwo z córką Izabelą. Kiedy ta droga do tronu również nie ma szans na sukces, Warwick zwraca się do pokonanych Lancasterów, wydając swoją młodszą córkę, Annę, za Edwarda Lancastera, syna znienawidzonej do tej pory, Małgorzaty Andegaweńskiej.

Obie córki stają się marionetkami w rękach ojca i swoich mężów. Anna próbuje wziąć sprawę w swoje ręce i choć po części decydować samej o sobie. Niestety to tylko pozory niezależności, bowiem w walce Yorków i Lancasterów o władzę, nie ma przypadków. Fortuna kołem się toczy, więc każda z kobiet Wojny Dwu Róż, w tym także Anna Neville, przeżyje swoje chwile triumfu i chwile sromotnej  porażki.

I wiecie co? Tak jak napisałam, o ile poprzednie części pokazały mi Annę, jako kobietę zupełnie bez wyrazu, anemiczną, nic nie wnoszącą, bez charakteru postać. Tak po lekturze "Córki Twórcy Królów", cofam wszystkie te zarzuty. Młodsza córka Warvicka z całych sił próbowała nadać swemu życiu własny bieg wydarzeń. I choć została wtłoczona w ramy, z których trudno było jej się wydostać, związana małżeństwem z rodziną Lancasterów, do której czuła jedynie niechęć i strach, będąc zaledwie szesnastoletnią wdową postawiła na swoim i choć częściowo ułożyła sobie życie po swojemu.

W tej powieści rodzina króla Edwarda i jego żony Elżbiety, została pokazana w nieco innym świetle, jednakże jak wiadomo, ile bohaterów dramatu, tyle wersji wydarzeń. Dobrze jednak było spojrzeć na tak dobrze mi już znaną historię, z nowej perspektywy. Wszystko to oczywiście zawdzięczam rewelacyjnej Philippie Gregory, która z jednego wątku historycznego jest w stanie stworzyć cztery (a właściwie pięć, bowiem "Biała Księżniczka" również dotyczy Wojny Dwu Róż, rozpoczynając niejako dynastię Tudorów), genialnych tomów historycznej beletrystyki.

Czas powoli żegnać się z Yorkami i Lancasterami. Do kompletu i pełnego obrazu historii brakuje mi jeszcze cyklu esejów "Kobiety Wojny Dwu Róż". Potem już tylko "Biała Księżniczka" i można wkręcać się w historię Tudorów.
Nigdy, przenigdy nie pomyślałabym, że będę zachwycać się powieścią historyczną i prowadzić zagorzałe dyskusje z innymi czytelniczkami, na temat niuansów znalezionych w książce. Wspaniałe to uczucie! Dlatego z całego serca zachęcam Was do sięgnięcia po powieści PG. Zakochacie się w jej wersji historii, tak samo, jak ja!

Sardegna

piątek, sierpnia 21, 2015

Wróżek ciąg dalszy: "Bryłka i motyle" oraz "Fira i pełnia księżyca"

Pamiętacie kiedy pisałam, że Siedmiolatka ma nową, ulubioną serię o Wróżkach? Dwa tomy Disney'owych historyjek  przeczytałyśmy przed urlopem, a dwa, tuż po nim. Wrażenia po lekturze kolejnych odcinków są bardzo podobne. Książeczki są sympatyczne, każdy tom to ciekawa opowieść połączona z innymi, dzięki postaciom elfich bohaterek. Osobiście mam jedną uwagę, co do czytania poszczególnych tomów tej serii: nie można zabierać się za nie pod rząd. Wtedy nawet najciekawsze historie stają się monotonne i nudne. Na szczęście Siedmiolatka odkryła już przy serii "Zaopiekuj się mną", żeby nie iść tą drogą, i że ten system się nie sprawdza. "Wróżki" zostały rozdzielone stosownie w czasie, a ich czytanie sprawiło jej dzięki temu, odpowiednią frajdę.


Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 96
Moja ocena : 5/6

Pierwszy tom to książeczka pod tytułem "Bryłka i motyle", autorstwa Kitty Holmes, a kolejną wróżką, której przygody opisano, jest Bryłka. Jest to elfka o wyjątkowym talencie, która jako jedyna w Nibylandii potrafi kontaktować się z dziećmi. Bryłka jest bardzo skromną, uprzejmą i przyjazną elfką, więc w ogóle nie chwali się swoimi umiejętnościami. Często zaniedbuje je nawet na rzecz pomagania innym w wykonywaniu ich obowiązków. Pewnego razu, z powodu choroby elfów utalentowanych motylowo - pastersko, przejmuje ich pracę. Niestety, opieka nad motylami nie jest tak łatwa, na jaką wygląda... 

Jako że w każdej książce szukam edukacyjnego wydźwięku, tutaj też go znalazłam. Mały czytelnik przekonuje się, że każdą pracę należy szanować, nawet taką, która wydaje się pozornie niepotrzebna.  Drugim edukacyjnym elementem jest świadomość, że trzeba umieć być asertywnym i skutecznie odmawiać, nie raniąc nikogo. Być może dla najmłodszych czytelników, zwłaszcza takich, którym dorośli czytają treść książeczki, te wartości edukacyjne, wplecione w fabułę, nie są zbyt dobrze widoczne. W tym nasza więc rola, aby wytłumaczyć dzieciom co i jak. 


Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 104
Moja ocena : 5/6

Drugą książeczką jest "Fira i pełnia księżyca" Gail Herman. To chyba najbardziej ekspresyjna część z całej czterotomowej kolekcji, którą posiada Siedmiolatka. Fira jest świetlisto utalentowaną elfą, ma więc za zadanie zapewnienie oświetlenia w różnych miejscach Nibylandii. Tym razem jej praca wymagać będzie większego zaangażowania, gdyż świetliki, które też odpowiadają za kontrolę światła, zachorowały na tajemniczą chorobę. Do tego, w krainie elfów pojawiają się nowe postacie: Iskierka, Gloria i Helios. Trojaczki są nowymi mieszkańcami Nibylandii, a opiekę nad nimi sprawować ma właśnie Fira. Elfka ma pełne ręce roboty, szalone trojaczki przysparzają jej jeszcze dodatkowych trosk.

Nie mam pojęcia, dlaczego akurat książeczka o Firze została odłożona przez Siedmiolatkę na koniec. W każdym razie, najbardziej przypadła jej do gustu i najbardziej rozbawiła.

Kolekcja Wróżek w dziecięcej biblioteczce złożona jest z czterech tomów. Z tego co wiem, ostatecznie jest ich o wiele więcej, ale na razie mamy co czytać, więc podchodzimy do tematu spokojnie. W ogóle Siedmiolatka zaczyna czytać samodzielnie, spodziewajcie się więc posta o pierwszych, samodzielnych lekturach, a powiem, że jest już ich do tej pory, kilka...
Sardegna

środa, sierpnia 19, 2015

Weekend z książką w Tychach, po raz trzeci!

W niedzielę, po raz trzeci, w mojej okolicy, w pobliskim mieście Tychach, odbyła się świetna impreza książkowa, zorganizowana przez Miejską Bibliotekę Publiczną. Podobnie, jak miało to miejsce rok i dwa lata temu, ekipa z MBP przygotowała całą masę książek, pochodzących z wycofanych zbiorów, bądź z "darów", i ochoczo rozdawała je mieszkańcom miasta. O ile jednak wcześniej impreza odbywała się na wolnym powietrzu, na tyskim mini - ryneczku - Placu Baczyńskiego, tym razem brzydka pogoda pokrzyżowała plany MBP, która była zmuszona przenieść wydarzenie do budynku Teatru Małego.   

Deszcz nie przeszkodził oczywiście książkowym maniakom, którzy pojawili się tłumnie, czasami całymi rodzinami, wybierając, co ciekawsze kąski, z setek wystawionych tytułów dla dorosłych i dla dzieci. 
Na początku było nieco luźniej, więc i wybór większy...


Jednak z każdą minutą chętnych czytelników i konkurencji przybywało...


Jak możecie się domyśleć, sama też szykowałam się na tę imprezę. Przygotowałam torbę książek do oddania i wraz z dzieciakami (które były nie mniej podekscytowane ode mnie), pojawiłam się punktualnie. 

Możecie sobie wyobrazić mój entuzjazm! Wybieranie do woli, przeszukiwanie zbiorów, wyszukiwanie prawdziwych perełek. Nie pytajcie, ile dokładnie przywiozłam książek, ale było ich sporo... Większość z nich jest oczywiście w stanie zaczytanym, z pieczątkami i opisami, ale mi to zupełnie nie przeszkadza.

Stosów nazbierała się ilość olbrzymia: 


"Piąta korona" J. Gonzalez 
"Głód" G. Masterton
"Mutant" R. Cook
'Mamma Lucia" i "Mroczna arena" M. Puzo
"Dwa tygodnie strachu" G. Masterton
"Dziewczyna, która pływała z delfinami" S. Berman
"Historia rodziny Roccamatio" Y. Martel
"Podwójne trafienie" S. Martini


"Brat Grim" C. Russell
"Skrzynia na złoto" B. Akunin
"Dzika sprawiedliwość" P. Margolin
"Reguła czterech" Caldwell, Thomason
"Hiszpańska krew" R. Chandler
"Gen zbrodni" M. Cordy
Książki Wybrane Reader's Digest


"Niedobry chłopiec" O. Goldsmith
"Julio, gdzie jesteś?" J. Fielding
"Śmiałe marzenia" R. Rushton
"Tango dla trojga" M. Nurowska
"Kraina snów"  L. Rice
"O pięknie" Z. Smith


"Moonraker" I. Fleming
"Światło Machu Picchu" i "Cień Pumy" A.B.Daniel
"Dziedzictwo Bourne'a" E.V. Lustbader


"Wenus w sieci" M.J. Rose
"Ojcobójca" M. Pollack
"Gdy moja śliczna śpi" oraz "Moja słodka Sunday" M.Higgins Clark
"Uwikłany" P. Rowson
"Niebezpieczna strefa" S. Palmer
"Autostopem przez Galaktykę" D.Adams
"Godzina śmierci" P.Cleave


Seria Kameleon i Salamandra, oraz zestaw fantastyki i s-f dla męża (ale sama może też w końcu coś przeczytam):


Do tego moje dzieci wybrały sobie książeczki dla siebie, które ulokowały już w dziecięcej biblioteczce, a teraz tworzą harmonogram ich czytania:


W ogóle dla dzieciaków, MBP przygotowało nie lada konkurs ze świetnymi nagrodami. Poza tym były kolorowanki, balony, malowanie twarzy, ale przede wszystkim buszowanie i przeglądanie książeczek na dziecięcym stoisku:


W bibliotecznym konkursie Młody wygrał nowiutki egzemplarz Maksa, a Siedmiolatka zgarnęła sprzęt sportowy w postaci paletek. Wyobrażacie sobie te emocje?
I tak sobie myślę, że te moje dzieci mają już książki we krwi. W ogóle nie były znudzone sytuacją, i kiedy już nabawiły się do woli na dziecięcym stosiku, czekały cierpliwie na rodziców, odpoczywając na ławeczce i przeglądając swoje zdobycze.


Wspaniale spędziliśmy czas, a impreza zorganizowana przez tyską bibliotekę, udała się nawet mimo niepogody. Standardowo dziękuję ekipie MBP, która w ten ciekawy sposób promuje czytelnictwo w naszym regionie i zachęca do czytania nawet najmłodszych czytelników. Dzięki Wam moja biblioteczka powiększyła się o świetne tytuły, które w jakiś magiczny sposób jeszcze się w niej zmieściły. Do zobaczenia za rok!

Sardegna

poniedziałek, sierpnia 17, 2015

"Cięcie" Veit Etzold


Wydawnictwo: Akurat
Liczba stron: 544
Moja ocena : 3/6

Nie odmawiam praktycznie żadnemu thrillerowi czy kryminałowi. Nie jestem już w prawdzie na etapie fascynacji (jak jeszcze parę lat temu), kiedy to szukałam najbardziej zaskakujących, krwawych, czy brutalnych powieści, ale nadal z ciekawością sięgam po ten gatunek, licząc, że coś mnie jeszcze w nim zaskoczy.

"Cięcie" miało być dla mnie nowym, świeżym Maximem Chattamem. Niestety nie mam dobrych wiadomości. Ta powieść nie jest dobra, w każdym razie, nie jest dobra dla mnie. Porównywanie jej do książek mojego ulubionego, francuskiego autora byłoby z mojej strony wielkim nietaktem.

Czytałam już wiele brutalnych i wynaturzonymi powieści, ale ta jest wyjątkowo "wulgarna" w tym temacie. Żebym została dobrze zrozumiana, to nie tak, że coś mnie w tej historii obrzydziło czy wystraszyło. To nie o taki rodzaj "wulgarności" mi chodzi. Maxime Chattam w swych powieściach też często przekracza granicę, ale wszystko w jego książkach ma uzasadnienie i sens. W "Cięciu" masa jest obrzydliwych scen (a wydawało mi się, że nic nie jest w stanie mnie zniesmaczyć), które moim zdaniem nie mają uzasadnienia. Takie szokowanie, dla samego szokowania. Założenie, że im obrzydliwiej, tym lepiej. Jest fabuła, jest wartka akcja, jest poszukiwanie seryjnego mordercy, są motywy, przemyślenia i działania, a gdzieś pomiędzy tym jest ogrom niepotrzebnych (moim zdaniem), wynaturzeń, od których aż głowa boli.

Sam pomysł na fabułę jest interesujący i dlatego też skłoniłam się ku książce. Poszukiwanie Bezimiennego mordercy, który wyszukuje swoje ofiary na profilach społecznościowych, a później przez jakiś czas przejmuje ich internetową tożsamość, wydał mi się zupełnie nowym motywem. Tematem, z jakim jeszcze się nie spotkałam, a jednocześnie wątkiem bardzo aktualnym. Historia Bezimiennego przeplata się z pracą Clarie Vidalis, policjantką, która walczy z wyjątkowo brutalnymi przestępcami, często związanymi z przemocą wobec dzieci. W swej pracy, podświadomie szuka sprawcy morderstwa swojej małej siostrzyczki sprzed dwudziestu lat. Po jednej ze swych "akcji", Bezimienny przesyła Clarie amatorski film z nagraniem zabójstwa i przesłaniem skierowanym do niej personalnie. Ma on jej bowiem do przekazania pewną informację i chce to zrobić w jak najbardziej spektakularny sposób. Rozpoczyna się pościg za mordercą, który pogrywa z policją, tylko w sposób sobie znany.

Nie wiem, może to kwestia oczekiwań, gdyż po lekturze miliona kryminałów i thrillerów chciałabym znaleźć w nich już coś więcej, niż tylko opis kłębowiska różnego rodzaju dziwactw. W każdym razie "Cięcie" do mnie nie przemówiło. Owszem, przeczytałam szybko, ale bez dreszczyku emocji, który przy takiej literaturze musi mi towarzyszyć.

Lektura nie powaliła mnie na kolana. Nie poczułam się zbulwersowana, bo wiele trzeba by było, jednak niesmak pozostał. Nie będę więc namawiać Was do tej ksiażki, choć z tego, co się zorientowałam, na blogach "Cięcie" zdobywa same pozytywne oceny. Może to więc kwestia gustu, a może przestały mnie już interesować wynaturzenia i zbrodnie popełniane przez różnej maści, szaleńców.

Sardegna

niedziela, sierpnia 16, 2015

"Zagadki przeszłości" Kate Atkinson


Wydawnictwo: Czarna Owca
Liczba stron: 368
Moja ocena : 5/6


Kiedy na rynku wydawniczym pojawiły się "Jej wszystkie życia", brytyjskiej autorki Kate Atkinson, od razu przeczytałam. Uwielbiam motyw podróży w czasie, a pomysł na fabułę był tak interesujący, że uwzględniłam nawet książkę w rankingu najlepszych powieści roku.  Rok później, Czarna Owca wydała kolejny tytuł autorki, ale tym razem - zaskoczenie - kryminał. Obawiałam się trochę porównań do obyczajówki, a tak w ogóle, to na początku myślałam, że "Jej wszystkie życia" to debiut, więc te kryminały to jakieś nieporozumienie (na szczęście Aine wyjaśniła mi wszystko na ten temat).

"Zagadki przeszłości" wyszły autorce bardzo dobrze, i nie znajdziecie u mnie ani grama krytycznych uwag pod jej adresem, choć może przeczepię się jedynie do początku powieści, kiedy to rozdzielenie czasu i miejsca akcji na 4 zupełnie inne od siebie wątki, zniechęciło mnie na moment do  doczytania książki do końca i odwlekło to w czasie.

Początek powieści stanowią 3 odrębne historie, z czego każda z nich dzieje się w innym czasie i miejscu i nie mają one ze sobą żadnego powiązania. W latach 70tych ubiegłego wieku, ginie bez śladu trzyletnia dziewczynka. Mała Olivia znika z rodzinnego ogrodu, z namiotu, w którym nocowała ze starszą siostrą.
W latach 90 tych - w kancelarii prawniczej Theo Wyre, zostaje przypadkowo zamordowana jego córka Laura. Dziewczyna przez zupełny zbieg okoliczności znalazła się w nieodpowiednim miejscu i nieodpowiednim czasie, a psychopata z bronią, po wparowaniu do firmy, zranił ją śmiertelnie i zniknął bez śladu. 
Trzecia historia dzieje się na przełomie lat 70tych i 80 tych, kiedy to świeżo upieczona matka i żona, Michelle morduje swojego męża w akcie szału i w ogóle nie poczuwa się do winy i odpowiedzialności.

Wszystkie trzy historie zostały przez lata zamiecione pod dywan. Olivii nigdy nie odnaleziono, sprawca śmierci Laury został nieodnaleziony, podobnie, jak Michelle, która po latach przebywania w szpitalu psychiatrycznym, zniknęła bez śladu. 

Na szczęście, na horyzoncie pojawia się prywatny detektyw, Jackson Brodie i praktycznie w jednym czasie otrzymuje zlecenia powrotu do spraw z przed lat. W kancelarii detektywa pojawiają się siostry Olivii z nowym śladem, dotyczącym zaginięcia małej. Ojciec Laury chce ponownego otwarcia śledztwa, a siostra Michelle zgłasza się z prośbą odnalezienia siostrzenicy, która po morderczym ataku szału swej matki, została oddana do adopcji.
Brodie cieszy się z nowych zleceń, ale jednocześnie zmaga się z problemami osobistymi, które chcąc nie chcąc, mieszają mu się z życiem zawodowym. Praca z nowymi klientami też okaże się niełatwa, bowiem jeden z nich jest napastliwy, jeden zaborczy, a jeden oszałamiająco piękny. Na szczęście Brodie wykazuje pełen profesjonalizm, a sprawy z przeszłości nie będą takie beznadziejne, jak by się mogła na początku wydawać. Wszystkie trzy zostaną rozwiązane, a nawet część z nich będzie miała wspólny mianownik. 

Jak więc, na tle "Jej wszystkich żyć" wyszły autorce "Zagadki przeszłości"? Uważam, że całkiem dobrze. Kryminał czyta się szybko (choć tak, jak mówiłam, początkowe rozdziały, trochę mnie zniechęciły, na szczęście później było już tylko lepiej), cała opowieść wciąga czytelnika i nie pozwala się oderwać od książki, aż do ostatniej strony. Powieść nie jest tak charakterystyczna, jak ta, z motywem podróży w czasie, i na pewno nie będzie o niej tak głośno, ale miłośnikom kryminałów powinna się spodobać.

Z tego, co się zorientowałam, dostępne są już 4 tomy serii z Jacksonem Brodie. Poza "Zagadkami przeszłości" są jeszcze dostępne tomy: "Przysługa", "Kiedy nadejdą dobre wieści" oraz "O świcie wzięłam psa i poszłam". Jeżeli będę miała okazję, na pewno sięgnę po owe tytuły. Dobrej intrydze kryminalnej nigdy nie odmawiam.

Sardegna

sobota, sierpnia 15, 2015

"Posłaniec" Markus Zusak


Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Liczba stron: 352
Moja ocena : 5/6

Z "Posłańcem" to było tak: na fali popularności Markusa Zusak i jego genialnej (podobno, bo sama nie czytałam, więc nie wiem) "Złodziejki książek", na polski rynek wydawniczy wyszła kolejna powieść autora.  Zaopatrzyłam się w oba tytuły, planując oczywiście przeczytać "Złodziejkę..." w pierwszej kolejności. Jednakże dość trudna tematyka nie bardzo pasowała mi do urlopu, na który się wybierałam. Postanowiłam więc zacząć swa czytelnicza przygodę od "Posłańca". I tym oto sposobem, książkę przeczytałam w jeden wieczór, bo wciągnęła mnie maksymalnie.

Powieść jest z gatunku tych, które ja osobiście nazywam "oczywistą oczywistością". Książka zawiera mnóstwo prawd i porad, które są proste i znane wszystkim wokoło (co nie znaczy oczywiście, że wszyscy się do nich stosują). Niestety, tak to jest,  łatwo powiedzieć, trudniej zastosować w praktyce. Wszyscy teoretycznie wiedzą, czym się kierować w życiu i jak postępować, żeby nie ranić innych, być zadowolonym z siebie i cieszyć się chwilą doczesną, w praktyce jednak, tylko niewielu z nas wykorzystuje ten potencjał i stosuje w swym życiu owe wartości. 

Podobnie sprawa wyglądała w przypadku Eda Kennedy'ego, dziewiętnastolatka, którego życie było zwyczajnie nieciekawe i nudne. Najmłodszy z rodzeństwa, ignorowany, wiecznie sprzeczający się z matką, zamieszkuje w obskurnej kawalerce, za jedynego towarzysza mając starego psa, Odźwiernego. Ed pracuje jako taksówkarz, ale praca też nie daje mu satysfakcji, ot pracuje by przeżyć od pierwszego do pierwszego. Wraz z grupą przyjaciół spędza czas na bezproduktywnej grze w pokera, i praktycznie każdy jego dzień jest podobny do poprzedniego. Bez ambicji, bez planów na przyszłość, wegetuje z dnia na dzień, męcząc się z samym sobą.

Wszystko zmienia się jednak w momencie, kiedy Ed otrzymuje tajemniczą przesyłkę, a w niej zapisane trzy nieznane mu adresy. Chłopak wpada w konsternację, ale ciekawość skłania go ku poszukaniu owych miejsc w mieście. Kiedy dociera pod wskazane adresy, okazuje się, że czekają tam na niego osoby, potrzebujące wsparcia bądź natychmiastowej pomocy. Tym sposobem Ed staje się tajemniczym pomocnikiem i dobrym duchem. Pierwsze dobre uczynki, niosą za sobą kolejne, bowiem dziwne przesyłki przychodzą jeszcze 3 razy. Kto stoi za zorganizowaniem tej niesamowitej misji dla Eda? Jak wpłynie ona na życie bohatera i jego bliskich? 

Dobro zawsze wraca podwójnie, więc życie chłopaka zmieni się diametralnie. Znajdzie on swój cel, nabierze odwagi, nawiąże nowe przyjaźnie. Największa przemiana dokona się jednak w mentalności bohatera, więc każdy pozytyw, jaki wyniknie z owej misji będzie niesamowitym sukcesem.

I tak, jak pisałam na początku, "Posłaniec" przypomina czytelnikom pewne oczywiste prawdy i wartości. Daje motywującego kopa, do zmiany swojego życia na lepsze i wyjścia z marazmu. Pokazuje, że nawet najbardziej nudne życie można zmienić, trzeba tylko mieć odpowiedni impuls do zareagowania. Siedzenie i marudzenie nic nie pomoże, ani niczego nie zmieni. Najważniejsze, to być życzliwym i pewnym własnej wartości. Zmiany są dobre i mogą być początkiem czegoś zdecydowanie lepszego.

Nic odkrywczego nie napisałam, czyż nie? Banalna oczywista oczywistość. Ale uprzedzałam, że to "taka" powieść. Natomiast niebanalna i na pewno nie nudna, jest forma książki. Rozłożenie rozdziałów w postaci talii kart jest bardzo ciekawe. Wisienką na torcie jest też samo zakończenie, a dokładnie ostatnie zdania (kto ma brzydki zwyczaj zaczynać książkę od zerknięcia na ostatnią stronę niech tego broń boże nie robi!). Daję "Posłańcowi" 5/6 bo przypomniał mi co nie co, poza tym umilił czas, a nawet wzruszył. Poza tym, czy ktoś powiedział, że oczywiste książki są złe? Czasami największa wartość tkwi w prostocie, więc do dzieła!

Sardegna

piątek, sierpnia 14, 2015

"Basia i wyprawa do lasu" Zofia Stanecka, Marianna Oklejak


Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 24
Moja ocena : 5/6


"Basia i wyprawa do lasu" to dokładnie czwarta książeczka z serii, z jaką miały do czynienia moje dzieci. Dwie pierwsze ("Basia i opiekunka" oraz "Basia i gotowanie") zostały przesłuchane w postaci audiobooka, trzecia ("Basia i Boże Narodzenie"), przeczytana w formie e-booka. Rok temu opowiastki sprawiły moim pociechom nie lada frajdę, zwłaszcza te w postaci słuchowisk. Dzisiaj, kiedy to moja córka szykuje się do pójścia do szkoły, a Młody chcąc, nie chcąc, musi podążać za jej pomysłami, wydaje mi się, że Basia i jej przygody nie zrobiły już na nich powalającego wrażenia.

Nie zrozumcie mnie źle, grupą docelową historyjek są 3-7 latki, więc moje dzieciaki świetne wpasowują się w target, zauważyłam jednak, że nie kręcą ich już króciutkie opowiastki, w których dominują obrazki i które Mama przeczyta w pięć minut. Wolą już dłuższe historie, mini powieści, z konkretnym rozwinięciem i zakończeniem. W sumie mogłam się tego spodziewać, zwłaszcza po ich ostatnich preferencjach czytelniczych. Skłoniłam się jednak ku Basi, żeby skłonić Siedmiolatkę do samodzielnego jej przeczytania.

Na razie wychodzi mi to średnio, nie chciałabym bowiem zbyt nachalnie narzucać się Siedmiolatce z tą koniecznością czytania samemu. Przeczytałam więc dzieciakom Basię przed snem, ale czułam ich wyraźny niedosyt i rozczarowanie, że ta opowieść jest taka krótka i tak mało rozwinięta.

"Basia i wyprawa do lasu" to sympatyczna historyjka o wycieczce, jaką zorganizowała rodzina Basi. Jako że książeczka została napisana przy współpracy z Lasami Państwowymi, można w niej znaleźć wiele mądrych porad i informacji, związanych z leśnym środowiskiem. Jak szukać grzybów, odczytywać tropy zwierząt czy rozpoznawać głosy ptaków.

Wszystko to oczywiście jest fajne i pouczające, ale tak jak powiedziałam, raczej dla młodszych dzieci, 3-4 latków, dla których wyprawa do lasu wydaje się być jedną, wielką tajemnicą. Dla dzieci starszych, takie wiadomości są bardzo podstawowe, a historia nawet nie zdąży się rozkręcić, kiedy już się kończy.

Oczywiście nie można odebrać książeczce pięknego wydania, dobrej jakości papieru i przystępnej ceny, ale tak, jak zaznaczyłam, Basie sprawdzają się tylko w wypadku maluchów. Dlatego rodziców najmniejszych czytelników zachęcam do sięgnięcia po serię. Wybór opowiastek jest duży, poza tym, w wersji audiobooków świetnie sprawdzają się w samochodzie, nawet na krótkich trasach. Rodzice starszaków mogą się zaopatrzyć w egzemplarze, żeby skłonić swoich świeżo upieczonych uczniów do samodzielnego czytania. Połączą wtedy przyjemne z pożytecznym, a o to przecież chodzi.

Sardegna

czwartek, sierpnia 13, 2015

"Wybory" Ruta Sepetys

 
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Liczba stron: 333
Moja ocena : 5/6

Rutę Sepetys miałam okazję poznać osobiście, a było to na Krakowskich TK dwa lata temu, kiedy to autorka promowała swoją rewelacyjną powieść dla młodzieży "Szare śniegi Syberii". Byłam zafascynowana jej osobą, jej wypowiedziami, pasją, z jaką opowiadała o tym, jak przygotowuje się do pisania swoich książek.
Z niecierpliwością więc oczekiwałam kolejnego tytułu jej autorstwa, na naszym polskim rynku wydawniczym. 

Kiedy tylko w Naszej Księgarni pojawiły się "Wybory", rzuciłam się na nie zachłannie, ale potem stało się, jak zwykle... Odłożyłam na półkę z myślą: a co, jeżeli mi się nie spodoba? Powieść czekała więc na swą kolej kilka miesięcy, aż zbliżający się urlop skłonił mnie do spakowania jej do walizki. Ale powiem Wam, że nawet wtedy nie sięgnęłam po nią w pierwszej kolejności. Już sama nie wiem, co ze mną jest nie tak ...

W każdym razie, kiedy już zabrałam się za czytanie, wkroczyłam w przedziwny, zupełnie mi nie znany świat. Rzeczywistość Nowego Orleanu lat 50 tych, to było dla mnie coś zupełnie nowego. Na początku nie mogłam się tam odnaleźć, ale z każdą kolejną stroną odważniej i chętniej wkraczałam w świat rzezimieszków, prostytutek i biedy, ale też w świat przyjaźni, lojalności i przedziwnych znajomości.

Josie jest nastoletnią córką  prostytutki i praktycznie przez całe życie musi udowadniać wszystkim wokoło, że nie jest podobna do swojej matki. Nie jest to łatwe, kiedy jej codzienność i praca pokojówki, kręci się w Dzielnicy Francuskiej, wokół domu publicznego, w którym praktycznie się wychowała. Jakby tego było mało, dziewczyna ma utrudniony start w życiu, bowiem jej matka, Louise, nie wykazuje żadnej chęci opieki nad córką, a wręcz przeciwnie, pognębia ja na każdym kroku. Josie walczy więc o lepszą przyszłość, i poza pracą pokojówki, od lat pracuje w księgarni, u znanego w mieście literata i jego syna Patricka. Wsparcie dziewczynie okazuje też burdelmama, ostra i szorstka Willie, od lat pilnująca interesu, oraz szofer Cokie, będący dla niej niemalże, jak ojciec, którego nigdy nie poznała. Josie obserwuje otaczający ją świat, ma plany i marzenia, jednakże nie łatwo je realizować, kiedy życie (a właściwie, matka), nieustannie kładzie kłody pod nogi.

Kiedy już plany dziewczyny nabierają realnego wymiaru, w mieście dochodzi do morderstwa. Podejrzenia padają na dom publiczny Willie, a Josie wchodzi w posiadanie ważnej informacji. Przyszłość nastolatki staje pod znakiem zapytania, a jej dalsze losy będą zależały od wyborów, jakie dokona. 

"Wybory" to powieść zupełnie inna niż "Szare śniegi Syberii", nie gorsza, ani lepsza, po prostu zupełnie inna. Nie ma sensu jej porównywać, bowiem dotyczy zupełnie innej tematyki i ma inną formę. Widzę jednak pewne podobieństwo między obiema książkami: staranność opisu miejsca i czasu akcji. Potwierdza się tutaj zaangażowanie autorki w przygotowanie się do pisania konkretnej powieści. Tutaj nie ma przypadków. Wszystkie opisy Dzielnicy Francuskiej, lat 50 tych, przedstawione są skrupulatnie, jak najbardziej odzwierciedlając rzeczywistość, tak, że niemal namacalnie czuje się klimat otoczenia. 

Powieść ma wątek zabójstwa, ale mimo to, nie zaliczyłabym książki do gatunku kryminałów. Motyw ten jest elementem tła, inicjującym pewne sytuacje, ale nie jest najważniejszy. O wiele bardziej istotny jest wydźwięk obyczajowy i społeczny książki: walka o lepszą przyszłość, o rozwój osobisty. Josie jest postacią bardzo charakterną, silną i interesującą. Ciekawym doświadczeniem było obserwowanie jej "uwolnienia z klatki" (okładka, choć początkowo, nie miała dla mnie sensu, później nabrała go aż nadto wyraźnie).

Czy polecam "Wybory"? Oczywiście, ale lojalnie uprzedzam, nie jest to lekkie czytadełko, więc lekturę proponuję przenieść na chłodniejsze wieczory. Powieść polecam także miłośnikom Ruty Sepetys (którzy znają autorkę z lektury "Szarych śniegów..."). Będą mogli poznać inną odsłonę twórczości pisarki, a to zawsze jest ciekawe doświadczenie.

Sardegna