Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Marginesy. Pokaż wszystkie posty

"Glukozowa rewolucja" Jessie Inchauspé


posted by Sardegna on , , , , ,

1 comment


Wydawnictwo: Marginesy
Liczba stron: 318
Moja ocena : ?/6

Poradniki nie są moim ulubionym rodzajem książek, ale w tym konkretnym wypadku muszę zmienić zdanie, gdyż "Glukozowa rewolucja" to nie byle jaki poradnik! Nazwałabym go raczej podręcznikiem dla osoby, która chce zadbać o swoje zdrowie i zmienić swoje nawyki żywieniowe.

Skierowałam swoją uwagę na ten tytuł, gdyż od jakiegoś czasu wprowadziłam w swoje życie kilka istotnych zmian. Przede wszystkim zwiększyłam aktywność fizyczną i wyeliminowałam niektóre produkty z diety, ale efekty nie zadowalają mnie tak, jakbym tego chciała. Dlatego ciągle szukałam inspiracji, czegoś co pomogłoby mi lepiej zadbać o gospodarkę cukrową, z tym mam bowiem największy problem.

Autorka "Glukozowej rewolucji", jak sama w swej książce mówi, metodą prób i błędów doszła do ciekawych obserwacji i wniosków, w jaki sposób spożywany cukier wpływa na jej organizm, zachowanie, ale też samopoczucie. Przede wszystkim sprawdzała skład przyjmowanych posiłków, ale też porę ich spożycia, a następnie kontrolowała, jak zmienia się poziom cukru w jej krwi. Pomiary dokonywała odpowiednim urządzeniem, sensorem, z którego korzystają osoby chorujące na cukrzycę, co pozwoliło jej na stałe monitorowanie działań i bieżącą kontrolę wyników.

Jessie Inchauspé sprawdzała, jak ten sam produkt wpływa na nią, ale też na organizmy jej znajomych. Badała różne kombinacje składników pokarmowych, kolejność ich przyjmowania w posiłku, ale też analizowała krzywą cukrową w momencie, kiedy po jedzeniu wykazywała jakąś aktywność fizyczną lub jej brak. Wielomiesięczne badania i obserwacje reakcji własnego ciała, ale też uczucia głodu lub jego braku, sprawdzania, co wpływa pozytywnie, a co negatywnie na samopoczucie, zaowocowało wnioskami, co do sposobów na wypłaszczanie krzywej cukrowej.

Ponieważ obniżenie piku cukrowego jest w naszym organizmie pożądane i do tego powinniśmy dążyć, autorka przedstawia czytelnikom kilka sprytnych trików, które w praktyce pozwalają obniżyć poziom cukru we krwi. Wskazówki te powinniśmy stosować, jeśli chcemy schudnąć, ale także ograniczyć uczucie głodu, podjadanie, napady obżarstwa, senność po posiłku, czy wyeliminować inne objawy psychosomatyczne, z którymi się zmagamy.

Autorka "Glukozowej rewolucji" zachęca swoich czytelników do wprowadzenia choć kilku zaproponowanych przez nią nawyków do codziennego życia, aby uzyskać wymierne efekty. Nie są to skomplikowane zasady, choć nie ukrywam, bo z własnego doświadczenia wiem, że wprowadzenie ich do diety wymaga trochę wysiłku i przede wszystkim regularności. Jeśli chodzi o mnie, część z tych tipów znałam intuicyjnie już wcześniej, ale przyznaję, że rzadko je stosowałam. Inne wskazówki, choć wydały się błahe, a wręcz zbyt banalne, żeby mogły faktycznie zadziałać, wprowadziłam do swej diety, wierząc Jessie Inchauspé, że mają wielką moc sprawczą.

W kwestii technicznej, "Glukozowa rewolucja" podzielone są na trzy części Z czego pierwsza jest bardziej teoretyczna, przedstawia funkcję glukozy i regulację gospodarki węglowodanowej. Druga część to opis własnych doświadczeń autorki, które doprowadziły ją do ustabilizowania kwestii cukrowej, natomiast rozdział trzeci to konkretne wskazówki oraz przykłady osób, które zastosowały zaproponowane przez Inchauspé triki i uzyskały interesujące je efekty.

Podsumowując, "Glukozowa rewolucja" to ciekawa pozycja dla osób, które planują coś zmienić w swoich zwyczajach żywieniowych, mają problem z nadwagą albo zmagają się z jakimiś innymi kwestiami, których podłożem może być zbyt wysoki poziom cukru we krwi albo insulinooporność. Oczywiście wprowadzenie owych dobrych nawyków do codziennej diety jest jak najbardziej wskazane, według mnie jednak, bez regularnej aktywności fizycznej i zbilansowanej diety nie mają szans na powodzenie. Ja w każdym razie, próbuję o nich pamiętać i w miarę możliwości je stosować, czekając na wymierne efekty.

Sardegna

"Oszpicyn" Krzysztof A. Zajas


posted by Sardegna on , , , ,

3 comments


Wydawnictwo: Marginesy
Liczba stron:  560
Moja ocena : 6/6

W mojej czytelniczej pasji najbardziej lubię ten moment, kiedy przypadkowo trafiam na książkę, która jest rewelacyjna, a zupełnie się na to nie zapowiada. Tak właśnie było z "Oszpicynem" Krzysztofa A. Zajasa. Powieść trafiła do mojej biblioteczki zupełnie przypadkowo. Kiedyś czytałam wprawdzie jej polecankę, ale nie wiedziałam, że możne okazać się aż tak wyjątkowa.

Historia "Oszpicyna" wbija w fotel i sprawia, że nie można się od niej oderwać, co więcej, nie można też o niej przez dłuższy czas zapomnieć. Czy to nie takich książek podświadomie szukamy? Niełatwych, stanowiących wyzwanie, ale wartych każdej poświęconej minuty? 

Powyższa opowieść jest wielowątkowa i misternie spleciona, za co autorowi należą się ogromne brawa. Początkowo kojarzyła mi się z trochę z "Inkubem" Artura Urbanowicza, chociaż nie do końca, jeśli chodzi o treść, tylko bardziej o formę. Jest rozbudowana, ma wiele wątków współczesnych, które przeplatają się z tymi z przeszłości, a gdy się już połączą, dadzą czytelnikowi ostateczne odpowiedzi na zadane pytania. 

Nie wyobrażam sobie, jaką pracę trzeba wykonać, aby wszystkie motywy misternie spleść ze sobą i uzyskać tak fantastyczną opowieść, która do tego ma świetne zakończenie. Wielkie gratulacje dla autora za kawał dobrze wykonanej roboty!

"Oszpicyn" to mieszanka powieści obyczajowej, historycznej, trochę kryminalnej, ale przede wszystkim jest to opowieści grozy. Tytułowy Oszpicyn to miasteczko, w którym znajdował się wielki obóz zagłady, a jak mówi sam autor, tak właśnie nazywali swoje miasto oświęcimscy Żydzi. 

W mieście przebywa dociekliwy dziennikarz Wojciech Jaromin z Krakowa, który dostał właśnie pracę w lokalnej gazecie i podąża za newsem, że w okolicach Oszpicyna wykopano sporo żydowskiego złota. Analizując sprawę natyka się na pewne niepokojące informacje mające związek z dziećmi zamieszkałymi w okolicy. Dochodzą do niego słuchy, o niepokojącym zachowaniu najmłodszych, posiadających jakieś umiejętności, których nigdy wcześniej nie miały. Inne, do tej pory spokojne, stają się agresywnie, a apogeum tej sytuacji następuje w momencie, gdy bliźniaki Paweł i Piotruś niechcący zabijają swoich dziadków. Z drugiej strony, nie wiadomo, czy bracia naprawdę zrobili to przypadkowo, bowiem na monitoringu wyglądają, jakby zostali zahipnotyzowani i zrobili to pod wpływem jakiej siły. Do tego miasto zaczyna być opętane plagą szczurów. Mieszkańcy Oszpicyna są w szoku, ale nikt nie potrafi określić, skąd taka sytuacja w ogóle się wzięła i dlaczego dzieci zachowują się tak, a nie inaczej. 

Jedyną osobą, która zdaje się wiedzieć, co tam naprawdę dzieje się w mieście jest wiekowy Henryk Hirsz, widząc wyraźny związek pomiędzy wydarzeniami w mieście, a odnalezionym złotem i wyciągnięciem z ziemi na światło dzienne dawnych sekretów. Hirsz nie zdradza jednak dziennikarzowi żadnych konkretów, przekazuje tylko kilka wskazówek, pozwalając samemu podążać za prawdą, ma bowiem wyraźnie wobec niego jakieś oczekiwania.  

Dla Wojtka jest to również ciężki orzech do zgryzienia, bowiem oprócz kwestii dzieci i szczurów,  okazuje się, że jego przeszłość ma również coś wspólnego z tą całą sytuacją. Dzięki Hirszowi, bohater odkrywa, że jest potomkiem Żyda Zylbersztaina, zamieszkałego kiedyś w mieście, a jego historia ściśle łączy się z grupką sześciorga, zaginionych bez śladu dzieci. Do zniknięcia dzieciaków doszło w czasie  likwidacji Żydów z Oszpicyna, a w raz z maluchami zginął wielki żydowski skarb.

To prawdopodobnie z tamtymi wydarzeniami wiąże się aktualna sytuacja w mieście. Zmarli żądają sprawiedliwości, zmuszając mieszkańców Oszpicyna do powrotu do przeszłości i wyjaśnienia tajemnicy zaginionych dzieci. 

Powieść jest przejmująca, i nie chodzi tylko o wątek grozy, czy nadprzyrodzone wydarzenia, które mają miejsce w tej historii, ale przede wszystkim tło historyczne, czyli to, co działo się w mieście w czasie pogromu Żydów. Wszystkie retrospekcje, które w finale ujawniają prawdę, ale też poszukiwanie odpowiedzi na pytania, co do pochodzenia dziennikarza i radzenia sobie z własnym przeznaczeniem, robią wrażenie na czytelniku i mocno działają na wyobraźnię. 

"Oszpicyn" to taki rodzaj powieści, którą po zakończeniu właściwie trzeba by przeczytać ponownie, aby dostrzec wszystkie nawiązania i wskazówki, które od samego początku podsuwał nam autor. Wspaniała to historia, bardzo wymagająca, ale warta każdej poświęconej jej minuty. 

Sardegna

"Polscy himalaiści" Dariusz Jaroń


posted by Sardegna on , , , ,

No comments

 
Wydawnictwo: Marginesy
Liczba stron: 317
Moja ocena : 6/6
 
 
Jak pisałam w notce przy okazji "Przeżyć. Moja tragedia na Nanga Parbat " Elisabeth Revol, powoli wracam do literatury górskiej. Stąd też "Polscy himalaiści" autorstwa pana Dariusza Jaronia są moją drugą książką o tej tematyce, przeczytaną w tym roku. 
 
Jest to publikacja, która jakiś czas temu rzuciła mi się w oczy na blogach i w księgarniach, a ponieważ zawsze jestem ciekawa nowości związanych z literaturą górską, zapisałam sobie ten tytuł w pamięci. Tym bardziej, że dotyczy nieznanej mi przeszłości polskiego himalaizmu i pionierów, którzy jako pierwsi Polacy postanowili zdobywać najwyższe góry świata, a ja niewiele, praktycznie nic nie wiem na ten temat.
 
Historia prekursorów polskiej wspinaczki wysokogórskiej, o których pisze pan Dariusz Jaroń naprawdę robi wrażenie, tym bardziej, że działali oni w czasach, kiedy temat himalaizmu w Polsce praktyczie nie istniał. Dlatego cieszy mnie fakt, iż mogłam nieco bardziej zagłębić się w to zagadnienie i poczytać o ludziach, którzy już przed wojną zainteresowali się zdobywaniem najwyższych szczytów świata, kiedy było to bardzo mało rozpowszechnione. 
 
I to właśnie o wpinaczach, którzy jako pierwsi w historii wybrali się w Himalaje, docelowo planując zdobycie dziewiczego siedmiotysięcznika Nanga Devi, przecierając szlak ludziom, w których dopiero co budziła się ochota na wysokogórskie wyprawy, będziemy mogli przeczytać w książce Dariusza Jaronia. To oni stali się niejako ojcami sukcesu dzisiejszych polskich himalaistów, a także tych prężnie działających w latach 80 - tych. Bez ich siły, determinacji i uporu, aby wbrew wszystkim ruszyć w Himalaje i zdobywać szczyty, kiedy nikt jeszcze właściwie nie wiedział, jak się to robi, nie byłoby ich naśladowców, a co za tym idzie, polskich sukcesów na arenie międzynarodowej.

Szefem pierwszej wyprawy, jej pomysłodawcą i dobrym duchem był Adam Karpiński, taternik, miłośnik gór, który w roku 1936 został przewodniczącym Komisji Himalajskiej. Już wtedy, w czasach, kiedy K2 było jeszcze niezdobytym szczytem, nawoływał on swoich przyjaciół Polaków do wyprawy w Himalaje. Wyprzedzał niejako swoje czasy, jeśli chodzi o przygotowania do wyjścia w góry. Testował odzież "na cebulkę", projektował namioty, eksperymentował ze sprzętem, który można wykorzystać na dużych wysokościach. 
 
Osobami wspierającymi "Akara" byli Jakub Bujak, doświadczony taternik oraz Stefan Bernardzikiewicz, świetny organizator, kartograf, który w 1934 roku stał na czele pierwszej wyprawy polarnej na Spitsbergen.
 
Przygotowania do wyprawy rozpoczęły się w 1936 roku, jednak już wtedy było wiadomo, że grupa wspinaczy napotka problemy z uzyskaniem pozwolenia na wejście. Wspinacze na czele z Karpińskim trochę z dusza na ramieniu, przygotowują się do wyjazdu, tym bardziej, że nad Europą wisi widmo wojny.W końcu jednak udaje się uzyskać odpowiednie dokumenty i właściwe miesiąc później grupa pod dowództwem Akara kieruje się w stronę swojego pierwszego himalajskiego celu, Nanda Devi East o wysokości 7434 metrów. Oprócz trzech wyżej wymienionych przeze mnie wspinaczy, na wyprawę szykują się też: Stanisław Groński, Konstanty Narkiewicz-Jodko, Wiktor Ostrowski, Jerzy Pierzchała, Jan Staszel, Wawrzyniec Żuławski i Janusz Klarner, który dołącza do ekipy właściwie w ostatnim momencie, a okaże się bardzo ważnym członkiem ekipy.
 
Karpiński sprzedaje majątek, aby zapewnić rodzinie stabilizację finansową w czasie jego nieobecności, wyznacza też funkcje pozostałym członkom. Jakub Bujak ma być skarbnikiem i sekretarzem, ma gromadzić okazy botaniczne i entomologiczne. Janusz Klarner ma zająć się organizacją transportu, a  Stefan Bernardzikiewicz dostaje zadanie żywnościowego. Oprócz kwestii organizacyjnych, technicznych i aklimatyzacyjnych, członków pierwszej wyprawy w Himalaje męczy świadomość istnienia klątwy wiszącej nad Nanda Devi East, będącej siedzibą bogini śmierci Kali, małżonki najkrwawszego z bogów Siwy, którego siedemnastym imieniem jest Nanda. Znając dalsze losy himalaistów można się zastanawiać, czy faktycznie nie było to znamienne.

Początki wyprawy nie są łatwe, w ekipie pojawiają się problemy zdrowotne i te, związane z  aklimatyzacją, poza tym, źle obliczono porę monsunową, która zbiega się z ich wejściem na Nanda Devi. Wspinacze jednak sukcesywnie podchodzą do pierwszego, drugiego i trzeciego obozu, planując pozostawić tam część ekwipunku i powoli się aklimatyzując.
 
Pierwszy pech dopada ich 13 czerwca, kiedy Janusz Klarner spada z grani, na szczęście ratuje się poręczówką. W niedługim czasie spada kolejny raz, tym razem z nawisem, zostaje jednak uratowany przez szerpę. Ostatecznie 20 czerwca ekipa dociera do obozu czwartego na wysokość 6400 m, gdzie Akar podejmuje decyzję o wspólnym ataku szczytowym. Na szczycie Nanda Devi wspinacze stają jednak dopiero 2 lipca i to w okrojonym składzie, bo tylko w osobach Jakuba Bujaka i Janusza Klarnera. Po udanej akcji postanawiają przenieść się na trzy szczytowy masyw Tirsuli, ale najpierw chcą jeszcze wejść na wschodni wierzchołek góry.
 
I to właśnie w czasie tej akcji, 17 lipca, w drodze na szczyt, na namioty Bernardzikiewicza i Karpińskiego, którzy wyszli nieco wcześniej od reszty ekipy, spada lawina. Ich ciał nigdy nie odnaleziono.
 
Można byłoby sądzić, że na tym skończy się opowieść o pierwszych polskich himalaistach, tak naprawdę jednak jest to tylko połowa historii. W drugiej części przedstawiono dalsze losy ocalałych z wyprawy, czyli Jakuba Bujaka i Janusza Klarnera, którzy wracają do swych domów, a ponieważ w Europie rozpoczęła się wojna, Bujak wraca do Lwowa, a Klarner idzie od razu na front Kampanii Wrześniowej. Nie dane im jednak będzie zbyt długie spokojne życie, bowiem obaj mężczyźni giną w tajemniczych okolicznościach. 
 
Jakub Bujak po ucieczce na Węgry przez zieloną granicę, przenosi się najpierw do Francji, a później do Londynu do polskiego lotnictwa, a w sierpniu 1945 udaje się na wycieczkę do Kornwalii, z której nigdy nie wraca. Okoliczności jego zaginięcia, czy ewentualnej śmierci nie zostały do dziś wyjaśnione. Podobnie sprawa wygląda w przypadku Janusza Klarnera. Po powrocie z frontu, wciela się do AK, walczy w Powstaniu Warszawskim, a 17 września 1949 wychodzi na ulicę Warszawy i znika bez śladu.
 
Tym oto sposobem wszyscy pierwsi zdobywcy Nanda Devi giną bez śladu, a ich ciał nigdy nie odnaleziono. Czy to przypadek, czy faktycznie klątwa góry dosięgła himalaistów?

Kończąc już ten przydługi wpis chciałam tylko dodać, że wysokościowe wejście na Nanda Devi East z 1939 roku pokonano dopiero 21 lat później przez narodową wyprawę na Hindukusz, oraz 34 lata później podczas wyprawy na Noszak kierowanej przez Andrzeja Zawadę. Stąd też uważam, że książka "Polscy himalaiści" to pozycja obowiązkowa dla wszystkich miłośników literatury górskiej, nie da się bowiem interesować tematem, zdobywaniem ośmiotysięczników, nie znając jego historii.

Sardegna