Archive for października 2017

1/2 Jak co roku o tej porze..., czyli parę słów o Targach Książki w Krakowie


posted by Sardegna on

6 comments

Choć targowy weekend jeszcze trwa, mój udział w tegorocznym, październikowym święcie wszystkich miłośników książek, dobiegł już końca. W tym roku i tak udało mi się, poza planowana sobotą, być jeszcze w czwartek (w prawdzie służbowo, ale i tak było bardzo miło).


Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy książkoholicy lubią targi, bo nie każdemu odpowiada tłum, ścisk i długie kolejki do ulubionego autora. Nie da się jednak zaprzeczyć, że TK mają specyficzny klimat i jeżeli ktoś złapie tego "targowego" bakcyla, nie będzie umiał przestać na nie jeździć. 

W czasie moich 7 lat blogowania byłam 6 razy na TK w Krakowie, a 13 razy na targach w ogóle. Wydawać by się mogło, że nic nie jest mnie już w stanie w nich zaskoczyć. Nic bardziej mylnego! Każde targi to dla mnie okazja do wyciągnięcia z nich czegoś dla siebie. I choć z upływem tych 7 lat jeżdżę na targi po coś zupełnie innego, niż na początku blogowania (dokładnie pisałam o tym TUTAJ, po powrocie z WTK), to nadal wielkimi emocjami oczekuję targowego weekendu, żeby poczuć wyjątkowy, książkowy klimat i przeżyć ten czas po swojemu.


W tym toku zaczęłam targowy weekend od przygotowania planu na sobotę, jednak na początku tygodnia wykrystalizował się jeszcze dodatkowy pomysł wyjazdu ma TK z grupą szkolną w czwartek. I to było bardzo ciekawe doświadczenie. Powiem Wam, że z perspektywy targów, na których byłam wcześniej, czwartek, mimo że to dzień branżowy, okazał się bardzo przyjemnie spędzonym czasem. Można spokojnie przechadzać się po hali, znaleźć promocje, których brakowało już w sobotę, i przede wszystkim poczuć klimat targów, który w chaosie soboty może autentycznie umknąć.


Jak widać powyżej, udało mi się sfotografować stoiska, kiedy nie były jeszcze oblegane przez tłumy czytelników. I choć w czwartek nie nastawiałam się ani na zakupy, ani na rozmowy z wydawcami, paradoksalnie udało mi się i jedno i drugie, a na co zupełnie nie starczyło czasu w sobotę.

Po raz pierwszy udało mi się porozmawiać "na żywo" z panią Małgorzatą Czajkowską z Publicatu, z którą utrzymuję kontakt praktycznie od początku mojego blogowania. Nigdy wcześniej jednak nie udało się nam spotkać na targach, aż do tego roku. Jako że Publicat zaplanował na piątek spotkanie z blogerami (na które oczywiście nie mogłam dotrzeć), po miłej rozmowie, pani Małgorzata podarowała mi kilka niespodzianek:


Poza tym, na stoisku Czwartej Strony otrzymałam "pakiet bibliotekarza" z uroczą torbą, pełną gadżetów do rozdania uczniom:


Szkoda, że w pierwszym targowym dniu nie odbywało się choć kilka ciekawych spotkań autorskich, bo chciałam pokazać dzieciakom, jakie to fajne wydarzenie. Jednak, co się odwlecze... może za rok uda się pokazać młodzieży jeszcze więcej!

Ostatecznie kupiłam sobie w promocyjnych cenach jedną z części "Oka jelenia" Andrzeja Pilipiuka oraz "Jeden wieczór w Paradise" Magdaleny Majcher, skusiłam się na fantastyczny kubek oraz zebrałam kilkanaście zakładek do mojej kolekcji:


Czwartek, choć wcale się tak nie zapowiadał, okazał się chyba najbardziej udanym dniem targowym. Spokojnie i bez pośpiechu udało mi się z przyjemnością pochodzić po hali, a do tego "zarazić" dzieciaki atmosferą targową i pokazać im, że książki wcale nie muszą być nudne.

Po niespodziewanym czwartku w Krakowie, miałam jeszcze cały piątek, żeby przygotować się do targowej soboty. O najbardziej szalonym dniu napiszę jednak w osobnym poście. Byliście na targach?

Sardegna

"Kryptonim Frankenstein" Przemysław Semczuk


posted by Sardegna on , , , , ,

2 comments


Wydawnictwo: W.A.B
Liczba stron: 384
Moja ocena : 5/6

Przemysław Semczuk to publicysta specjalizujący się w historii polskiego PRLu, dziennikarz mający już na swoim koncie inny reportaż o seryjnym zabójcy z tych czasów, Zdzisławie Marchwickim - "Wampirze z Zagłębia". W owej książce zebrał materiały na temat morderstw 14 kobiet i napaści na 7 kolejnych, dokonanych na terenie Dąbrowy Górniczej, w latach 60 - 70 tych XX wieku. 

Najnowsza publikacja pana Semczuka, "Kryptonim Frankenstein" również oscyluje wokół śledztwa, ale tym razem w sprawie innego seryjnego mordercy, Joachima Knychały, działającego w okolicach Piekar Śląskich, w czasie, kiedy Marchwicki został już osądzony za swe czyny. Śląski "Frankenstein" również atakował kobiety, większość z jego napaści miała podtekst seksualny, ostatecznie też przyznał się do zabójstwa pięciu ofiar, napadu na kilka kolejnych. Z jego osobą powiązano (w prawdzie bez udowodnienia winy) inne zabójstwa kobiet, mające miejsce, w tym czasie na Śląsku.  

"Kryptonim Frankenstein" to mocny reportaż na ten właśnie temat. Autor zebrał sporo materiałów o osobie samego Joachima Knychała, relacje świadków, a nawet poszkodowanych kobiet, sięgnął po archiwalne notatki, dokumentację z wizji lokalnych czy PRL-owskie publikacje na temat zabójcy. Wszystkie informacje zebrał w powyższej książce, dając czytelnikowi pełną wiedzę o sprawie. I o ile mieszkańcy Śląska (ci starsi) znają historię Knychały w przeróżnych wersjach, to dopiero lektura tego reportażu da im jasny pogląd na sytuację.  

Książka nie jest jednak nudnym zbiorem faktów o śledztwie i sprawie z przed lat. Podzielona na rozdziały, z których każdy przedstawia wydarzenia z innej perspektywy, krok po kroku ukazuje czytelnikowi to, co działo się na Śląsku w latach 70 - 80 tych XX wieku. Rzeczywistość widziana oczami zabójcy, wspomnienia jego ofiar, które przeżyły napaść, relacje przypadkowych świadków, milicjantów prowadzących śledztwo, jak i samego Autora, który w roku 2016 zbierał materiały do książki, dają prawdziwy obraz Joachima Knychały. Mężczyzny rozbitego między byciem zwyczajnym mężem i ojcem, a brutalnym zabójcą żądnym krwi i cierpienia swoich ofiar. Zresztą sam Knychała tak o sobie mówił, że jest dobrym i złym człowiekiem jednocześnie i nie potrafi sobie z tym rozdwojeniem poradzić.

Autor ukazuje także przeszłość Joachima, jego trudne relacje rodzinne, konflikt z babką, matką oraz przemoc domową, w czym upatruje właśnie przyczynę morderczych skłonności Knychały, jego nienawiść do kobiet, chęć ich zdominowania i upodlenia. Przemysław Semczuk nie usprawiedliwia jednak zabójcy, nie próbuje na siłę go wybielać czy bronić. Daje raczej czytelnikowi dwie perspektywy, skupiając się zarówno na pokazaniu aspektów z jego zwyczajnego życia i "normalności", jak i z momentów zamieniania się w brutalną i bezwzględną bestię. 

Reportaż jest bardzo sugestywny i choć na pierwszy rzut oka może się wydawać suchą relacją, to tak absolutnie nie jest. W tym przypadku nie potrzeba też specjalnych ozdobników i opisów, aby wstrząsnąć czytelnikiem i sprawić, że lektura będzie emocjonująca.


W materiałach promocyjnych, wraz z  książką otrzymałam teczkę z kserokopiami dokumentów, związanych ze sprawą Frankensteina. Do tego dołączone było też zaproszenie na spotkanie autorskie w chorzowskiej "Sztygarce", z panem Semczukiem oraz panem Romanem Hula, byłym komendantem głównym, pracującym w latach 70 - tych nad sprawą Knychały. Bardzo żałuję, że nie mogłam dotrzeć na to spotkanie, bo z chęcią posłuchałbym o sprawie z pierwszej ręki.
Podsumowując, "Kryptonim Frankenstein" to bardzo dobra, choć niełatwa książka, która poza usystematyzowaniem informacji o Knychale, nieźle ilustruje czytelnikowi obraz PRL - owskiego Śląska. Szkoda tylko, że ta wiedza podawana jest przy okazji opisywania tak tragicznych wydarzeń.  

Sardegna

"Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci" Anna Kamińska


posted by Sardegna on , , , , , ,

8 comments


Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Liczba stron: 473
Moja ocena : 4/6

Wiecie, że uwielbiam literaturę wysokogórską i książki przedstawiające postacie samych himalaistów bądź opisy ich wypraw. Biografie ludzi związanych z górami są też jedynymi książkami z tej kategorii, które mnie autentycznie zachwycają. Nie dziwi więc fakt, że kiedy tylko na rynku książki pojawiła się "Wanda. Opowieści o sile życia i śmierci" pani Anny Kamińskiej, z wielką ochotą zabrałem się za jej lekturę. Tym bardziej, że postać Wandy Rutkiewicz, która rozsławiła w nasz kraj w dziedzinie kobiecego himalaizmu, nie była mi jakoś dokładnie znana. Wydawało mi się też niewłaściwe to, że więcej wiem o dokonaniach innych, zagranicznych wspinaczy niż o naszej rodaczce. Postanowiłam to w końcu zmienić.

Fragmenty historii Wandy Rutkiewicz miałam już okazję czytać w "Tęsknocie i przeznaczeniu" Diny  Štěrbovej, która opisuje dokonania kobiet na ośmiotysięcznikach, a także w "Ataku rozpaczy" Artura Hajzera. Jednak o szczegółowej historii jej górskich osiągnięć nie miałam okazji czytać i cieszyłam się, że powyższa książka mi to w końcu umożliwi. 

Niestety (albo stety, zależy czego kto oczekuje) "Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci" nie jest książką o górach. To bardzo obszerna biografia Rutkiewicz, opisująca wiele obszarów z jej życia, ale w żadnym wypadku nie skupiająca się na himalaizmie. Chciałam poznać bliżej Wandę - himalaistkę, dowiedzieć się czegoś więcej o jej wyprawach, pierwszym, kobiecym zdobyciu K2, chciałam poznać szczegóły zaginięcia na Kanczendzandze, dowiedziałam się natomiast wszystkiego o niej, jako kobiecie, córce, żonie, przyjaciółce, kochance, sportsmence i pasjonatce. Gór w tym wszystkim było jednak zdecydowanie za mało, i jak dla mnie, zbyt ogólnikowo.

Skłamałabym pisząc, że w książce tej nie ma słowa o himalaizmie. Owszem Autorka poświęciła część treści na opisanie początków przygody Rutkiewicz ze wspinaniem, jej życia wśród innych himalaistów, jej górskich sukcesów i porażek, wyjazdów na wyprawy i powrotów, ale zostało to wszystko przedstawione, jako fragment jej życia, a nie istotę. Jedynie zakończenie książki i kilkadziesiąt ostatnich stron poświęconych jest w 100% górom. Mamy wtedy okazję przekonać się, jak wyglądała ostatnia wyprawa wspinaczki, oraz jak zapamiętali te chwile jej bliscy. Końcówka książki pięknie podsumowuje też życiowe zmagania Wandy z górami i jej podejście do wspinania.

Ja te właśnie aspekty lubię najbardziej! Jednak musiałam na nie czekać ponad 300 stron. Dlatego też nie do końca czuję się usatysfakcjonowana po lekturze. 

To, że książka jest obszerną biografią to nie jest w sumie mój zarzut. Myślę, że Autorce pięknie udało się pokazać Wandę Rutkiewicz od tej mniej znanej, bardziej zwyczajnej i "ludzkiej" strony. Dlatego jeżeli ktoś lubi taki typ literatury i ciekawi go sama postać bohaterki, to książka będzie strzałem w dziesiątkę i zapewne wspaniałą lekturą. Ja natomiast czuję niedosyt. Chciałam poznać himalajską historię Wandy, szczegóły jej wypraw, relację krok po kroku ze zdobywania szczytów, nie do końca było mi to dane. Po lekturze wiem już jednak, że to po prostu nie ta kategoria książki. 

W każdym razie na wyróżnienie zasługuje na pewno praca Autorki nad przygotowaniem tej biografii. Zebranie w całość takiej ogromnej ilości materiałów źródłowych, zapisów rozmów z bliskimi, dokumentów, czy wcześniej niepublikowanych zdjęć to tytaniczna praca, która musi zostać przez czytelników doceniona.
 
Pani Anna Kamińska będzie obecna w sobotę na Targach Książki w Krakowie, z czego ja chyba skorzystam i zapytam osobiście o pracę nad książką. Myślę, że może to być bardzo inspirująca rozmowa.
Sardegna

"Psy wojny" Frederick Forsyth


posted by Sardegna on , , , , , ,

6 comments


Wydawnictwo: Agora
audiobook: czas trwania 4 godziny 40 minut
Moja ocena : 4/6
lektor: Jan Englert

Przesłuchanie przeze mnie, tego audiobooka, może być dla niektórych niejako zaskoczeniem. Po pierwsze, sensacja nie jest specjalnie mi bliskim gatunkiem literackim i bardzo rzadko po nią sięgam, po drugie, brytyjski Autor, Frederick Forsythe, znany z takich powieści, jak "Dzień szakala" czy "Czwarty protokół", nigdy nie był mi bliski, choć, jego książki od lat stoją w mojej biblioteczce. Co więc skłoniło mnie do przesłuchania "Psów wojny"? Braki w asortymencie! 

"Osiedle marzeń" Wojciecha Chmielarza pozostawiło wielka pustkę w moich słuchawkach, a ja, jako że nie miałam zbyt wielkiego wyboru nowych audiobooków, sięgnęłam po powyższą sensację, która leżała na mojej półce dobrych dziesięć lat. "Psy wojny" należą do kolekcji "Mistrzowie Słowa", pochodzącej z Biblioteki Gazety Wyborczej, a ja przesłuchałam już w tym wydaniu "Pana Wołodyjowskiego" i "Całą jaskrawość".

Zdziwiłam się, że audiobook jest taki krótki, bo tylko 4 godziny, co jednak jest nieco podejrzane, w porównaniu z 400 stronicową wersją papierową. Później jednak doczytałam, że wersja audio została okrojona na podstawie tej, ocenzurowanej w czasach PRLu. Z tego, co się zorientowałam, z fabuły wycięto wątek sowieckiego zaangażowania w sprawę, a także motyw wszelkiego udziału państw komunistycznych w procederze handlu bronią.

"Psy Wojny" to fikcyjna powieść sensacyjna, którą jednak długo uważano za opartą na autentycznych wydarzeniach, między innymi przez to, że główni bohaterowie powieści byli wzorowani na realnych postaciach. Akcja rozgrywa się w fikcyjnym, afrykańskim państwie Zangaro (którego odpowiednikiem miała być Gwinea Równikowa), gdzie dochodzi do kontrolowanego zamachu stanu. Przewrót w państwie został zainicjowany przez brytyjskiego biznesmena, prezesa spółki wydobywczej, Jamesa Mansona, człowieka cynicznego, bezwzględnego i skupionego tylko na pomnażaniu majątku. 

Manson, po przeprowadzeniu wstępnych analiz wydobywczych i określeniu, że pod Kryształową Górą w Zandaro, kryją się olbrzymie pokłady platyny, postanawia zaplanować pucz, obalić aktualnie rządzącego prezydenta i zastąpić go podstawionym przez siebie człowiekiem - marionetką. Po ustabilizowaniu sytuacji, jego spółka wydobywcza ma bowiem przejąć całą kontrolę na złożami platyny. Gra toczy się o wielką stawkę, gdyż zyski firmy w razie udanej akcji, są szacowane na grube miliony.

Manson wynajmuje irlandzkiego najemnika Cata Shannona, który wraz ze swoimi ludźmi ma najpierw przeprowadzić zwiad na Zangaro, a później tak przygotować działania, żeby zakończyły się one pełnym sukcesem. I rzeczywiście, Shannon wywiązuje się doskonale ze swojego zadania, skrupulatnie przygotowuje i realizuje plan przewrotu, jednakże życie pisze swoje scenariusze. 

Audiobook ten wzbudził we mnie bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony, pojawiły się różne kwestie na nie: po pierwsze, zwłaszcza na początku, nie potrafiłam się wgryźć w fabułę. Jednak motywy wojenne, i realia z nimi związane (i to z lat 70 - 80 tych ubiegłego wieku), nie leżą w kręgu moich zainteresowań. Po drugie, dość leniwie tocząca się akcja powieści, odsłuchiwana tuż po intensywnych wydarzeniach z "Osiedla marzeń", gdzie naprawdę sporo się dzieje, nie ułatwiała sprawy. Po trzecie, kwestia lektora. Bardzo cenię sobie pana Jana Englerta, jako znakomitego aktora, jednakże w tym przypadku, jego specyficzna interpretacja powodowała tylko, że odsłuchiwanie treści było bardzo monotonne i nużące. Całość przypominała trochę słuchanie raportu wojskowego i dokładnych działaniach, planowanych w związku z autentycznym przewrotem. Początek więc okazał się dla mnie wyjątkowo trudny i męczący. 

Z drugiej jednak strony, kiedy przekonałam się już do lektora i wkręciłam w akcję przeprowadzania rebelii w imię platyny, historia zaczęła mi się naprawdę podobać. Co więcej, kiedy zaczęłam zbliżać się do końca, czułam niedosyt, bo intuicyjnie wydawało mi się, że czegoś w tej historii brakuje i jest ona zdecydowanie za krótka. Później dopiero doczytałam, że całkiem spora część fabuły została wykrojona, więc miałam już jasny obraz sytuacji.

Historia opisana w książce przeraża swą realnością. Świadomość, że w dzisiejszych czasach zaplanowanie takiego zamachu stanu czy działania na rzecz przejęcia złóż naturalnych, są jak najbardziej prawdopodobne i pewnie o niebo łatwiejsze, niż w wieku XX, jest straszna. Poraża także bezbronność małego państwa afrykańskiego, które nie jest w stanie nic zrobić w obliczu takiego zagrożenia.

Lubię takie "zbaczanie" z jasno utartej ścieżki literackiej. Uważam, że takie przypadkowe zapoznawanie się z  książkami czy audiobookami, jest bardzo korzystne, a czytanie zaległych na półce tytułów, które na pierwszy rzut oka niekoniecznie leżą w kręgu naszych zainteresowań, jest bardzo wartościowe i pozytywne. Zawsze człowiek może dowiedzieć się czegoś nowego i poszerzyć swoje czytelnicze horyzonty. Na pewno nie uważam czasu, poświęconego na przesłuchanie "Psów wojny", za stracony. Żałuję nawet, że nie mogłam poznać tej historii w całości.

Miłośników powieści sensacyjnych i prozy Frederica Forsyth'a nie muszę jakoś specjalnie do tej książki zachęcać, bo pewnie mają już ją za sobą. Natomiast osoby, które tak, jak ja, nie są do końca przekonane, namówi może fakt, że warto czasami przeczytać coś nietypowego i wyjść ze swojej "bezpiecznej" strefy literackiej.

Sardegna

"Amelia i Kuba. Tajemnica dębowej korony" Rafał Kosik


posted by Sardegna on , , , ,

2 comments


Wydawnictwo: Powergraph
Liczba stron: 268
Moja ocena : 6/6

Całkiem niedawno miałam okazję przeczytać trzeci tom przygód Amelii i Kuby, czyli szalonych jedenastolatków, będących głównymi bohaterami młodzieżowej serii Rafała Kosika. Szczegóły na temat moich wrażeń z lektury "Stuokiego potwora" znajdziecie TUTAJ, natomiast dziś przedstawiam "Tajemnicę dębowej kory", czyli część czwartą, którą przeczytałam, idąc za ciosem.

Znam już wszystkie tomy z tej serii i każdy jest świetny, ale mogę stwierdzić, że powyższy jest chyba najbardziej z nich dynamiczny. Kolejne przygody Amelii, Kuby, Alberta, Mi i Emila, toczą się naprawdę wartko, co nie jest bez znaczenia w momencie, kiedy dorośli mieszkańcy Oak Residence postanawiają usunąć z podwórka apartamentowca stary dąb, rosnący tam od zawsze. Dzieciaki muszą sprężyć swoje wszystkie siły, aby uratować drzewo od ścięcia, a nie będzie to wcale proste.

Wracając jednak do szczegółów: sytuacja na osiedlu zmienia się diametralnie, kiedy do pustych jeszcze mieszkań w apartamentowcu, wprowadzają się nowi lokatorzy. Nagle stary dąb, rosnący od zarania dziejów w tej okolicy zaczyna przeszkadzać, burząc koncepcję wypoczynku kolejnych niezadowolonych mieszkańców Oak Residence. Na nic się zdają protesty dzieci, że drzewo nikomu nie wadzi, bo wobec protestu dorosłych, Amelia, Kuba, Mi, Albert i Emil są bezradni.  

Bohaterowie postanawiają nie dopuścić do zniszczenia dębu, a dodatkowym impulsem, który motywuje ich do działania w jego obronie, stają się dziwne przedmioty, co rusz, spadające z drzewa. Rzeczy, które praktycznie nie miały prawa znaleźć się wyższych partiach korony, w jakiś magiczny sposób lądują na ziemi. Dzieciaki, jak zwykle, próbują na własną rękę rozwiązać dębową tajemnicę, co, jak można się domyślać będzie nieco szalone i trochę niebezpieczne. 

Drzewo, drzewem, ale oprócz tego, Mi sprowadzi do domu upragnione zwierzątko. Ale jakie! Nie zgadlibyście tego za żadne skarby świata! Kuba będzie uczył się wspinaczki, Albert dokładnie przeanalizuje kolejne regulaminy, Amelia rozwinie swój talent plastyczny, a Emil odnajdzie coś bardzo dla siebie ważnego. 

Kolejna przygoda dzieciaków zakończy się z przytupem, będzie wesoło, ale też nieco nostalgicznie. Perypetie, które przytrafiają się Amelii, Kubie i ich rodzeństwu są bardzo współczesne, dlatego nastoletni czytelnicy idealnie odnajdują w opisywanej rzeczywistości. Każdy tom serii Rafała Kosika niesie też ze sobą jakąś wartość edukacyjną. I o ile w poprzednim tomie poruszono temat cyberprzemocy i bezpieczeństwa w sieci, to powyższy pokazuje, jak ważną wartością jest podtrzymywanie tradycji. Przygoda dzieciaków uczy, że nie tylko rzeczy nowe są ważne, a wszystko co wiekowe trzeba usunąć, zniszczyć i wyrzucić z życia. Moim zdaniem, to równie istotny i pozytywny przekaz, co informacje o poruszaniu się w sieci. Podobnie, jak w innych tomach, rozbudowany jest też wątek Alberta, chłopaka z Zespołem Aspergera, dzieciaka, który nieco różni się od swoich rówieśników. To również jest bardzo ważne i potrzebne, aby tą "inność" dzieci z ZA oswajać i pokazywać, że nie jest to nic złego, ani coś, czego trzeba się bać.  

"Amelia i Kuba. Tajemnica dębowej korony" to trochę szalona, ale przede wszystkim bardzo, bardzo fajna książka. Polecam nie tylko ten tom, ale i całą serię, 10 - 12 latkom, którzy doskonale odnajdą się w fabule i będą mogli zidentyfikować się z bohaterami. A może dzięki temu pokochają czytanie?
Sardegna

Ostatni wpis z serii: Już czytam sam! # 13 Hania Humorek


posted by Sardegna on , , , , ,

4 comments

Zastanawiacie się pewnie, o co chodzi z tym ostatnim wpisem. Już tłumaczę. Przy okazji tworzenia dzisiejszej notki stwierdziłam, że będzie ona ostatnią z tej serii (w każdym razie do czasu, kiedy Młody zacznie czytać szybciej i konkretniej). Zatem "Już czytam sam!" odchodzi w niepamięć. A wiecie czemu? Bo nie jestem po prostu w stanie, opisywać na bieżąco, wszystkich książek, które moja Córka czyta samodzielnie. A to wszystko z prostego powodu: jest ich za dużo!

Mamy teraz wspaniały czas, a ja w końcu mogę powiedzieć, że moje starsze dziecko pokochało czytanie! W dzienniczku lektur, zadanym na wakacje przez panią wychowawczynię, zapisanych zostało 25 książek. Tak, tak, dobrze widzicie. Istotnie, nie są to może jakieś grube tomiszcza, ale ważne, że Dziewięciolatka spędza wieczory czytając, bierze książki do samochodu, wypożycza nowe z biblioteki, sięga po te, zgromadzone na półkach. Nie rezygnuję z głośnego czytania wieczorami, ale oprócz tego, każdy domownik czyta sobie "po cichu" sam. I jest wspaniale!

Być może wrócę do cyklu, kiedy Młody będzie na podobny etapie, a póki co, na koniec, postanowiłam przybliżyć Wam jeszcze dwa tomy przygód szalonej Hani Humorek, czyli zakręconej i zabawnej serii, w stylu Zuźki D. Zołzik. Cała kolekcja liczy sobie 14 tomów, a my mamy na własność 5 z nich (tom 1,3,6,10,11), ale cały czas szukamy, kompletujemy resztę, więc przy okazji dozbieramy komplet.

1. "Hania Humorek"
2. "Hania Humorek zostaje gwiazdą"
3. "Hania Humorek ratuje świat"
4. "Hania Humorek przepowiada przyszłość"
5. "Doktor Hania Humorek"
6.  "Hania Humorek ogłasza niepodległość"
7. "W osiem i pół dnia dookoła świata"
8. "Hania Humorek idzie na studia"
9. "Hania Humorek. Mały detektyw"
10. "Hania Humorek i wakacje z dreszczykiem"
11. "Hania Humorek i wielki pech"
12. "Hania Humorek i Smrodek. Poszukiwanie skarbów"
13. "Hania Humorek i Smrodek. Wielka, straszna ciemność"
14. "Hania Humorek. Tydzień na opak"


Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 172
Moja ocena : 5/6

Tom dziesiąty przygód Hani Humorek jest typowo wakacyjny i świetnie nadaje się do czytania, kiedy dzieciaki mają wolne. Historia idealnie wpasowuje się klimat, pokazując, co może przyjść nieletnim do głowy, kiedy mają wolne od szkoły. 

W końcu nachodzą upragnione wakacje, na spędzenie których Hania ma wyjątkowy pomysł. Co robić jednak, kiedy najlepsi przyjaciele wyjeżdżają na lato? Mania jedzie na Borneo, Rysiek na obóz cyrkowy, w mieście zostaje tylko Franek, niezbyt chętny do szalonej przygody i Smrodek, który ma swój własny wakacyjny plan. Załamana Hania, stwierdza, że będą to najnudniejsze wakacje w jej życiu. Do tego rodzice wyjeżdżają, a opiekę nad domownikami ma przejąć nieznana ciocia Ola. Czy te wakacje da się jeszcze w jakiś sposób uratować? 

Hania ma ambitny plan na każdy, wolny dzień, co jednak w sytuacji, kiedy codzienność pisze inne scenariusze? Ta część przygód Hani Humorek pełna jest szaleństw, niesamowitych zwrotów akcji oraz zabawnych sytuacji, i jest to chyba najśmieszniejszy z tomów, jakie do tej pory, przeczytaliśmy.

Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron:164
Moja ocena : 5/6

Tom piąty przygód Hani został wypożyczony z biblioteki, nie mamy go więc w dziecięcej biblioteczce, ale planujemy to nadrobić. Hania uczy się o ciele człowieka, wraz z klasą zwiedza oddział ratunkowy, poznaje szkielet i przygotowuje projekt anatomiczny na lekcję przyrody. Dziewczynka nie wie jednak, jakie zagadnienie ma omówić i przedstawić w klasie, chciałaby bowiem, żeby to było coś niesamowitego i oryginalnego, coś, czego nikt z jej kolegów nie powtórzy. Zadanie domowe może okazać się dla Hani niezwykle trudne, bowiem jeden z uczniów przeprowadza eksperyment klonowania, który będzie bardzo trudno przebić. Czy Smrodek uratuje karierę naukową Hani?

Ten tom spotkał się z nieco mniejszym entuzjazmem, zarówno dzieci, jak i moim, bo rzeczywiście nie jest on tak zabawny i kreatywny, jak inne, czytane wcześniej. Nie mniej jednak, lektura była sympatyczna i utrzymana w charakterystycznym dla Hani, stylu.

Cóż, przychodzi mi więc zamknąć pewien etap blogowy, związany z czytelnictwem mojej Córki. Nadal będą pojawiały się wpisy o literaturze dziecięcej, ale głównie z mojej perspektywy, albo te, związane z lekturami Siedmiolatka. Mam nadzieję, że za jakiś czas będę mogła wkleić tutaj wpis na temat dziecięcej książki, napisany już przez Nią samą.

Sardegna

"Dance. Sing. Love" Layla Wheldon


posted by Sardegna on , , , , ,

2 comments


Wydawnictwo: Editiored
Liczba stron: 528
Moja ocena : 4/6

Chodź dawno już nie należę do grupy docelowej tej książki, to lubię czasami sięgnąć po YA, cofnąć się w czasie i poczytać z wypiekami na twarzy o perypetiach młodych bohaterów, związanych z przeżywaniem pierwszej miłości. Emocje, jakie wtedy targają człowiekiem są niesamowite, a jako że z wiekiem zapomina się już, jak to żarliwie kocha się na śmierć i życie, mając dwadzieścia lat, lektura takiej powieści może przypomnieć co nieco.

"Dance. Sing. Love" to książka polskiej, młodej autorki, piszącej pod obcobrzmiącym pseudonimem Layla Wheldon. Powieść, podobnie, jak popularna w tym gatunku seria "After", powstała na Wattpadzie, gdzie doczekała się na początku roku 2017, pierwszego miejsca w kategorii romans. 

Moje nawiązanie do "After" nie jest przypadkowe, bowiem w obu powieściach bohaterowie przeżywają szaleńczą huśtawkę nastrojów pod wpływem miłosnej relacji, w jaką przypadkowo się uwikłali. "Dance. Sing. Love" nie przedstawia może czytelnikom tak szczegółowego odpisu życia seksualnego, jak to było w przypadku Hardina i Tess, ale podobnie, jak w "After" skupia się na uczuciowych wzlotach i upadkach, burzliwych kłótniach, "łóżkowym" godzeniu się, widowiskowym zrywaniu i równie spektakularnych powrotach. A wszystko to w towarzystwie energetycznego tańca i pulsujących rytmów muzyki. Brzmi nieźle? Niestety nie do końca...

Livia Innocenti jest pełną pasji i charakteru dwudziestolatką, która od dzieciństwa zajmuje się tańcem i w ten sposób zarabia na życie. Występuje w cenionym zespole tancerzy, współpracujących przy tworzeniu koncertów i teledysków światowej sławy gwiazd muzyki. Livia jest świetna w swoim fachu, punktualna, rzetelna i zaangażowana, dlatego często też jest wyróżniona solówkami i pracą przy niezwykle ciekawych projektach muzycznych. Jednym z nich okazuje się być współpraca przy europejskim tournée Jamesa Sheridana, piosenkarza pop, będącego aktualnie bożyszczem fanek na całym świecie.

James jest ulubieńcem publiczności, obiektem pożądania milionów kobiet, ale prywatnie okazuje się być gburem i chamem, wykorzystującym swoją pozycję do zdobywania kolejnych kobiet. Piosenkarz i tancerka od razu zapałają do siebie wzajemną niechęcią, są bowiem zupełnie odmiennymi charakterami, jednak z czasem ich burzliwa relacja zaczyna przeradzać się w coś więcej, a hasło "od nienawiści do miłości jest jeden krok" staje się bardzo adekwatne do sytuacji. 

I to właściwie byłoby na tyle fabuły. Para bohaterów przechodzi różne fazy, od początkowej niechęci, flirtu, poprzez fascynację, układ "przyjaciele do łóżka", po prawdziwe zakochanie. A po drodze pełno jest ich wzlotów, upadków, miłości, nienawiści, obojętności, zaborczości, kłótni i godzenia się. Po prostu pełno młodzieńczych emocji, które nie znajdują innego ujścia.

I fajnie, bo w końcu o tym z założenia jest ta książka, ja mam jednak do niej inny zarzut: "Dance. Sing. Love" reklamowana jest jako powieść pełna muzyki, tańca, rytmu, gdzie wszystkie wydarzenia i emocje rozgrywające się pomiędzy bohaterami mają przebiegać pośród dźwięków, tanecznych ewolucji i pulsującej muzyki. Niestety tak nie jest i to ten wątek rozczarowuje najbardziej. Praktycznie poza tym, że czytelnik wie, że bohaterowie mają zawody związane z muzyką i faktycznie przez pierwszych kilkadziesiąt stron taniec jest obecny na stronach powieści (Livia ćwiczy na próbach, przygotowuje się do występów, bohaterowie bawią w klubie), to później motyw muzyczny coraz bardziej się traci, żeby na końcu zniknąć już zupełnie. 

I szkoda, bo początek zapowiadał fajną fabułę. Wiadomo, bohaterowie i ich relacja to jedno, ale tło i wydarzenia również są ważne. Żałuję, że Autorka nie postanowiła całej akcji powieści zaplanować w czasie trwania europejskiej trasy Sheridana. Początek "Dance. Sing. Love" zapowiadał się naprawdę nieźle, potem było niestety już tylko gorzej.

Mój drugi zarzut, co do powieści dotyczy prostoty języka. Nie jest to dla mnie problem sam w sobie, ale kiedy ta prostota zaczyna się już rzucać w oczy w co drugim zdaniu i przeszkadzać w ogólnym odbiorze lektury, to nie jest dobrze. Rozumiem, że może to być spowodowane młodym wiekiem Autorki, która wchodzi w świat pisania, jednak nie mogę tego faktu przemilczeć. Nie da rady być aż tak dosłownym we wszystkim i podawać czytelnikowi "na tacy" każdego faktu (przykład: dokładna zawartość torebki bohaterki, prezentacja, co zrobiła po przebudzeniu nie pomijając toalety).

Wracając jeszcze na moment do bohaterów, taka już natura powieści Young Adult, że postacie tracą głowę w obliczu pierwszej miłości. Nie wiem jednak, czy Autorka nie przesadziła z "przemianą" charakteru Livii i Jamesa pod wpływem ukochanych. Popadanie w aż takie skrajności nie jest zbytnio wiarygodne.

Na koniec napiszę jeszcze tylko, że mam podejrzenie kto ze współczesnych piosenkarzy jest pierwowzorem Jamesa i jego kolegi, również artysty, Zafira Malufa. Mogę się oczywiście mylić, ale nawiązania i ilość podobieństw nie pozostawia czytelnikowi zbyt wiele wyobraźni. Podsumowując, powieść "Dance. Sing. Love" jest niezobowiązującą historią YA o burzliwej relacji dwojga młodych ludzi. Historia nie jest wolna od niedoskonałości, ale jeżeli ktoś ma ochotę na opowieść pełną skrajnych emocji, to nie będę go odwodzić od lektury, bo wiem, że i taka znajdzie swoich zwolenników.
 
Sardegna

"Chciałbym mieć psa, czyli jak wychować człowieka" Marcin Pałasz


posted by Sardegna on , , , ,

2 comments


Wydawnictwo: Skrzat
Liczba stron: 104
Moja ocena : 5/6

Nie muszę Wam pewnie przedstawiać pana Marcina Pałasza, autora serii o przygodach psa Elfa, Dużego i Młodego. Obecnie perypetie tego czworonoga i jego ludzi opisane są w pięciu tomach ("Sposób na Elfa", "Elfie, gdzie jesteś?", "Elf Wszechmogący", "Elf i dom strachów", "Elf i pierwsza gwiazdka"), a książeczka, którą widzicie powyżej, to swoiste uzupełnienie tej serii. 

"Chciałbym mieć psa, czyli jak wychować człowieka" to nietypowy poradnik, napisany przez Elfa i Autora, po tym, jak piesek trafił do domu Dużego i Młodego, prosto ze schroniska. W związku z taką zmianą w ich życiu, postanowili oni podzielić się z czytelnikami paroma refleksjami, związanymi z posiadaniem na własność czworonoga.

Ten poradnik, nie - poradnik, to bardzo fajna książeczka, napisana dużym drukiem, ma krótkie rozdziały, podzielone najpierw na historyjkę opowiedzianą przez Elfa, która ma przybliżyć dzieciom jakiś problem, związany z opieką nad psem, a kolejno zawiera przypis "Psia matka radzi", czyli dobre rady które, należy warto zastosować i wziąć sobie do serca. Wszystko jest oczywiście opatrzone miłymi dla oka, grafikami.

Książka jest niewielka, bo ma niecałe 100 stron, także dzieciaki spokojnie mogą przeczytać ją sobie samemu. Ja akurat czytam ją moim dzieciom na głos, bo trafiła się nam na fali popularności książeczek zwierzęcych, z serii "Zaopiekuj się mną". Powyższa jednak, znacznie odbiega formułą od wszystkich historii Holly Webb, głównie za sprawą swej autentyczności. Jest bardziej realna, życiowa i wyjątkowo przemawiająca do dzieci. 
Elf dzieli się z małymi czytelnikami swoimi przemyśleniami. Mówi o tym, jak "wychować" człowieka, żeby ten był dla psa dobrym opiekunem i prawdziwym przyjacielem. 
Krótkie opowiadania z elfim narratorem, uświadamiają, jaka jest różnica między opieką nad małym i dużym psem, jak należy interpretować psie gesty i konkretne zachowanie czworonoga, co należy wiedzieć o odpowiednim karmieniu, wychodzeniu na spacer, jak trzeba się zachować, jadąc na wakacje oraz co zrobić, kiedy pies choruje.

Jak to z książkami Marcina Pałasza bywa, i tą czyta się bardzo szybko, a lektura sprawia naprawdę wielką przyjemność. Elf jest już postacią znaną samą w sobie, więc zaopatrzenie się w nią i uzupełnienie serii, było z mojej strony bardzo dobrym pomysłem. Udało mi się kupić ten egzemplarz na TYM spotkaniu autorskim i od razu poprosić o autograf i dedykację dla moich dzieci. 



Mamy więc taką miłą pamiątkę od Autora w naszej dziecięcej biblioteczce. Zachęcam do przeczytania "Chciałbym mieć psa" nie tylko małych posiadaczy czworonogów, ale też dzieciaki, które swojego psa chciałyby mieć, ale nie do końca wiedzą, jakie obowiązki się z tym wiążą.
Sardegna

"Dzien czwarty" Sarah Lotz


posted by Sardegna on , , , ,

2 comments



Wydawnictwo: Akurat
Liczba stron: 416
Moja ocena : 5/6

Dawno temu czytałam "Troje", czyli pierwszą powieść Sarah Lotz. Książka miała owego czasu świetną akcję promocyjną, nawiązującą do katastrof samolotów z Czarnego Czwartku 12 stycznia 2012 roku (do końca nie było wiadomo, czy to prawdziwa informacja, czy wymyślona na potrzeby fabuły) oraz piękne wydanie z czarnymi brzegami stron. Powieść ta zaintrygowała mnie na tyle, że zanim dostałam egzemplarz finalny pochłonęłam dwa pierwsze, promocyjne rozdziały w wielkich emocjach, oczekując na więcej. Niestety, ostatecznie książka okazała się wielkim zaskoczeniem, jak i ogromnym rozczarowaniem (o moich wyrażeniach z lektury "Troje" szczegółowo przeczytacie TUTAJ). 

W każdym razie, po pierwszym, nie do końca udanym spotkaniu z Autorką, nie miałam ochoty na jej kolejne, moim zdaniem, przekombinowane powieści. I dobrze się stało, bo kiedy czytałam o zapowiedziach "Dnia czwartego" nie skojarzyłam, że to TA  Sarah Lotz od "Troje". W przeciwnym wypadku nie dałabym książce szansy, a byłoby to niesłuszne z mojej strony.

"Dzień czwarty" wypada znacznie lepiej na tle "Troje". Autorka kolejny już raz (po wątku katastrofy lotniczej) sięga po motyw, który bardzo lubię w literaturze i filmie. Bowiem statek widmo, który gdzieś ginie na oceanie i nie wiadomo co się dzieje z członkami załogi i pasażerami, a po czasie pojawia się on, bądź znika w tajemniczych okolicznościach, to jedna z moich ulubionych opcji fabularnych. Powyższa książka wszystkie te elementy zawiera. Jest napięcie, tajemnica, ludzkie szaleństwo w obliczu katastrofy, barwne postacie i niesamowite zakończenie. Podobnie, jak w przypadku "Troje" jest też chaos i przejaskrawienia, ale ogólnie nie jest źle. "Dzień czwarty" naprawdę daje radę będąc nieźle trzymającym w napięciu thrillerem.

Akcja książki to zapis tego, co wydarzyło się na pokładzie "Pięknego Marzyciela", ekskluzywnego wycieczkowca, mieszczącego na swoim pokładzie ponad 2000 ludzi. Statek wyruszył w rejs do Miami, oferując swoim pasażerom w czasie podróży szereg atrakcji. I rzeczywiście pierwsze trzy dni rejsu wydają się wręcz bajkowe, natomiast dnia czwartego zaczynają się prawdziwe kłopoty. Przede wszystkim statek z niewiadomego powodu zatrzymuje się na środku oceanu z nieznacznym przechyłem na jedną burtę. Nikt nie jest w stanie określić, co jest przyczyną awarii. Do tego następuje tez przerwanie w dostawie prądu i wody, a załoga nie potrafi w żaden sposób połączyć się z lądem i nie ma żadnego kontaktu z innymi jednostkami pływającymi.

Początkowo pasażerowie zupełnie nie przejmują się tymi niedogodnościami, uważając je za przejściowe, podobnie, jak załoga, która denerwuję się tylko tym, że musi większą uwagę poświęcić marudnym wycieczkowiczom. Z każdym kolejnym dniem jednak sytuacja staje się coraz bardziej dramatyczna, a kiedy zaczyna brakować już jedzenia i nie działają żadne sanitaria, ludzie zaczynają popadać w histerię, a jak wiadomo w takich sytuacjach odzywają się w nich najgorsze instynkty.

Jakby tego było mało, jednym z pasażerów jest morderca, który tuż przed awarią napada na swoją ofiarę. Jednak w ferworze całego zamieszania sprawa zabójstwa zostaje odłożono na bok, więc przestępca spokojnie może zatrzeć za sobą ślady i dalej grasować po pokładzie statku.
 
Cała katastrofa wycieczkowca opisana jest z perspektywy kluczowych postaci: Madeline Gardner, asystentki Celine de Ray, znanej medium, która została zaproszona na rejs, by umilać gościom podróż, blogera Xaviera Smitha, który na pokładzie "Marzyciela" znalazł się by zdemaskować potencjalne oszustwa Celine, Althei Trazona, jednej z pokojówek, Jesse'ego Zimri, lekarza pokładowego, który pracuje na morzu, aby uciec od swoich prywatnych demonów oraz staruszki  Helen Fall, która wyruszyła w rejs ze swoją przyjaciółką, ale w zupełnie innym celu, niż mogłoby się wydawać.

To właśnie z ich relacji będziemy mogli dowiedzieć się, co tak naprawdę stało się na pokładzie "Pięknego Marzyciela". Choć pełno będzie w tym sprzeczności, niejasności i tajemnic.  Co stało się przyczyną awarii? Czy pasażerów wycieczkowca da się uratować? Co stanie się z mordercą? I najważniejsze: co dalej?

"Dzień czwarty" podobał mi się o wiele bardziej niż "Troje". Jest on bardziej "równy" pod względem tempa wydarzeń i utrzymującego się napięcia (wcześniejsza powieść miała genialny początek i interesujące zakończenie, niestety to, co jest pośrodku nie było już takie dobre). Wydarzenia opisane są na tyle ciekawe i na tyle niepokojące, że książkę czyta się bardzo szybko, mimo że jest ona dość gruba i ma mały, zbity druk. Nie określiłabym może tej powieści, jako genialny thriller czy horror, który mocno mnie wystraszył czy spowodował niespokojny sen,  ale lektura była naprawdę emocjonująca i nieźle trzymała w napięciu. Myślę więc, że dla czytelników którzy lubią wątki katastroficzne, trochę nadprzyrodzone, historia "Pięknego Marzyciela" może okazać się strzałem w dziesiątkę.

Sardegna

"Dwanaście prac Asterixa" R. Goscinny, A. Uderzo


posted by Sardegna on , , , , ,

2 comments


 Wydawnictwo: Egmont

Liczba stron: 80
Moja ocena : 4/6

Nie ma chyba czytelników, którzy nie znają sprytnego Asterixa, wielkiego Obelixa i ich kompanów: druida Panoramiksa, kowala Tenautomatiksa, wojownika Asparanoiksa, barda Kakofoniksa, czyli mocarnych Gallów, bohaterów kultowej francuskiej serii komiksów, autorstwa Rene Goscinny'ego z rysunkami Alberta Uderzo. Oryginalne historyjki zostały przeniesione na duży ekran, doczekały się adaptacji animowanej, a wizerunek bohaterów ciągle jest wykorzystywany przy produkcji oryginalnych gadżetów. Od premiery minęło sześćdziesiąt lat, a komiksy te są nadal na fali popularności! 

"Dwanaście prac Asterixa" to jeden z wariantów przygód dzielnych Gallów, a powyższy egzemplarz pochodzi od Egmontu i jest w nieco odświeżonej wersji, i to wcale nie komiksowej, ale książkowej. Historyjka nie jest długa, bo ledwo 80 stronicowa, litego tekstu też nie jest za wiele, ale za to ilustracje to istne cuda! Dynamiczne, barwne z wieloma szczegółami i bardzo efektowne.

Asterix, na wzór mitycznego Herkulesa, musi wykonać dwanaście ciężkich prac, zaplanowanych dla niego przez samego Cezara. Cesarz rzymski niezadowolony z nadludzkiej siły wieśniaków, mieszkających w małej galijskiej wiosce, ciągle sprzeciwiających się jego woli i pokonujących w walce cesarskich żołnierzy, postanawia uznać wolność i niezależność Gallów, tylko w sytuacji, kiedy wykonają bezbłędnie dwanaście zadań. Cezar szykuje się na sukces, wie bowiem, że żaden śmiertelnik nie będzie w stanie ich wykonać. Nie zdaje sobie jednak sprawy, że do misji wykonania dwunastu prac został wytypowany ... Asterix!

Zadania nie są proste, jak bowiem inaczej nazwać: pokonanie w biegu maratońskiego championa Merynosa, rzut oszczepem dalej niż Pars Kermes, pokonanie w walce wręcz Germanina Cylindryka, oparcie się urokowi kapłanek z Wysp Rozkoszy, wytrzymanie przenikliwego spojrzenia egipskiego maga Irysa, zjedzenie do ostatniego okruszka posiłku, przygotowanego przez Mannekenpiksa, kucharza tytanów, wejście do legowiska bestii i wyjście z niego bez szwanku, uzyskanie przepustki A38 w Domu Doprowadzającym do Szału, przejście po niewidzialnej linie nad przepaścią, w dole, której płynie rzeka pełna krokodyli, wspięcie się na najwyższą górę i rozwiązanie zagadki Czcigodnego ze Szczytu, spędzenie nocy na Równinie Duchów oraz przetrwanie Igrzysk w Circus Maximus. I rzeczywiście, dla zwykłego człowieka są one prawdopodobnie niewykonalne, ale Asterix zaopatrzony w napój mocy rzuci się na nie z wielką ochotą i uskuteczni je w mgnieniu oka.

Jakie są moje wrażenia z lektury "Dwunastu prac Asterixa"? Dla mnie bomba, ale jeśli chodzi o dzieciaki, to historia, choć docelowo ma być dla nich, nie do końca się sprawdza w momencie, kiedy nie zna się mitu o Herkulesie, bo to jednak trochę psuje efekt. Tak było w przypadku moich osobistych dzieci, które okazały się za małe na treść. Natomiast bardzo podobały im się rysunki, a wspólne przeglądanie książeczki i głośne czytanie, sprawiło im prawdziwą frajdę. 
Jak wiecie, nie jestem specjalistką od komiksów (wiem, wiem, "Dwanaście prac Asterixa" w powyższym wydaniu nie jest komiksem, ale tak mi się kojarzy), ale po dziecięce sięgam chętnie (o jednym przeczytacie TU). Chcę też pokazać moim pociechom, że istnieją różne forma literatury. Jak na razie, Dziewięciolatki nie muszę jakoś specjalnie przekonywać, a i Młody też nie jest oporny.  Cieszę się więc z tego i mam nadzieję, że tak będzie już zawsze.


Sardegna

# Nowości w mojej biblioteczce - wrzesień


posted by Sardegna on

12 comments

Nie mogę uwierzyć, że właśnie minął wrzesień! Przecież ledwo co wróciłam z urlopu, dosłownie wczoraj zaczęłam nowy rok szkolny, a teraz już jest październik? Nie wiem, jak Wam, ale mnie strasznie szybko minął ten miesiąc, choć nie było łatwo wpaść w rytm szkolnych obowiązków i dojazdu na wszystkie zajęcia dodatkowe. Dałam na szczęście radę organizacyjnie, a i czytelniczo wrzesień był dla mnie łaskawy. 

Udało mi się przeczytać 6 książek, co uważam za bardzo dobry wynik. Prawie do końca przesłuchałam też jednego audiobooka. Jeśli chodzi o wydarzenia bądź spotkania okołoksiążkowe, w ubiegłym miesiącu udało mi się zorganizować wymianę ŚBKów w mikołowskiej MBP, przy okazji akcji Narodowego Czytania. Wraz ze Śląskimi Blogerami spotkaliśmy się też na początku miesiąca na kawie w katowickiej Synergii, gdzie omawialiśmy nadchodzące Targi Książki. Co do krakowskich, TK, wybieram się prywatnie. Wprawdzie nie przejrzałam jeszcze dokładnie wydarzeń towarzyszących (szczegółu TUTAJ), ale prawie na pewno będę w sobotę. Jeśli chodzi o targi katowickie, pojawię się tam "służbowo". Wraz z blogerami będziemy mieli stoisko z wymianą książkową,  organizujemy też panel tematyczny, ale o tym dokładnie napiszę w późniejszym terminie.

Jeśli chodzi o nowości wrześniowe, nie jest ich zbyt wiele, skupiłam się bowiem na książkach, które mam już na stosie. Skusiłam się tylko na najgorętsze tytuły:


"Oskarżenie" Remigiusz Mróz
"Kryptonim Frankenstein" Przemysław Semczuk
"Dance. Sing. Love" Layla Wheldon

Z czego "Kryptonim Frankenstein" dotarł do mnie wraz z całym pakietem materiałów pochodzących wprost ze śledztwa, łącznie z zaproszeniem do dyskusji o książce do Chorzowa (z którego niestety nie mogłam skorzystać, a szkoda).


 

Kolejno coś dla dzieci:

 




Dwa tomy nowych przygód "Hani Humorek", komiks "Oskar i Fabrycy. Straszne smoczysko" Mieczysława Fijał , drugi tom przygód Zuli Nataszy Sochy oraz młodzieżówka "Ty przeciwko mnie" Jenny Downham.

Na koniec stos, o którym zupełnie zapomniałam, bo prawie wszystko z niego przeczytałam (moje opinie na ich temat pojawią się na blogu niedługo):


"Porzuć swój strach" Robert Małecki
"Za zakrętem" Anna Kasiuk
"Niekochana" Madeline Sheehan
"Dzień czwarty" Sarah Lotz

Październik szykuje się pod hasłem ciekawych wydarzeń. Przede wszystkim Targi Książki w Krakowie, ale oprócz tego festiwal wysokogórski i może jedno spotkanie autorskie w Empiku Silesia (jeśli dobrze pójdzie). Mam nadzieję, że uda mi się zrealizować wszystkie plany czytelnicze w tym miesiącu i przede wszystkim ogarnąć książki, które od tygodni kurzą się na stosie "przeczytane - nie opisane".

Sardegna

Planszówkowo #5 "Pan tu nie stał"


posted by Sardegna on ,

4 comments

Dzisiaj zapraszam na kolejny wpis z serii #Planszówkowo, ale tym razem będzie nie o grze dla dzieci (o takich możecie przeczytać #1, #2, #3, #4), tylko o takiej, która przeznaczona jest z zasady dla dorosłych.

Planszówek w domu mamy sporo, głównie tych dziecięcych, ale, jako że wraz z mężem też lubimy tę formę spędzania wolnego czasu, często namawiając na to znajomych (co udaje nam się z różnym skutkiem), mamy też w swoich zbiorach kilka dla starszych graczy. "Pan tu nie stał" został przetestowany w szerszym gronie samych dorosłych, ale także w gronie mieszanym - z dzieciakami, po czym mogę stwierdzić, że moje osobiste (9 i 7 lat) spokojnie ogarniają temat i dają radę wziąć udział w rozgrywce.


Gra "Pan tu nie stał" jest wariacją kultowej "Kolejki", czyli przenosi nas do lat osiemdziesiątych i czasów PRLu, kiedy to zdobywało się deficytowe towary, stojąc w kilometrowych kolejkach do sklepów. W wyżej wymienioną "Kolejkę" nie miałam jeszcze okazji zagrać, więc nie wiem, czy "Pan tu nie stał" jest jej lepszą, czy gorszą opcją, w każdym razie mogę stwierdzić, że gra jest dynamiczna, dobrze wykonana, utrzymana graficznie w PRLowskim stylu i naprawdę stanowi przyjemną rozrywkę dla całej rodziny.

Planszówka przeznaczona jest dla 5 osób, ale można w nią też grać w 2, 3 lub 4 osoby. Nie ukrywam, że najlepiej gra się w pełnym składzie. Opcji jest wtedy najwięcej, a i dynamika gry jest większa. 

Gra składa się z:
  • 100 kart do gry, w 5 kolorach po 20 sztuk
  • 4 planszy ze sklepami 
  •  36 płytek z towarami

  • 5 kart pomocy
  • instrukcji obsługi
Rozgrywka rozpoczyna się od przydzielenia graczom zestawu 20 kart w odpowiednim kolorze oraz pomieszania i pozakrywania płytek z towarami. Kolejno, układamy na stole plansze ze sklepami, zgodnie z ilością graczy: dla 2 graczy układamy 2 sklepy, dla 3 - 3 sklepy, dla 4 i 5 graczy - 4 sklepy. Na planszach sklepów umieszczamy po dwie, wylosowane płytki z pożądanymi na owe czasy towarami. Każdy gracz bierze ze swojej kupki po 5 kart do ręki. Kartoniki kart zawierają postacie, które w naszym imieniu będą stały w kolejkach po wymarzone towary. Niektóre osoby to zwykli obywatele, ale niektórzy są prawdziwym utrapieniem i mogą pomylić szyki kolejkowiczom.


Każda runda danego gracza składa się z 3 części. Na początku sprawdzamy swoją przewagę w kolejce (oczywiście jest to pomijane na samym początku gry, kiedy nie ma przy sklepach jeszcze żadnej kolejki). Przewagę sprawdzamy sumując punkty na wyłożonych kartach "stojących w kolejce". Jeśli zdarzy się sytuacja, że mamy przewagę nad innymi graczami w danej kolejce, albo jesteśmy jedynymi klientami, możemy zabrać ze sklepu wybrany towar (ten o wyższej wartości). Kupiony przedmiot kładziemy na dowolnej karcie w swojej kolejce i czeka on tam do końca rundy.

Następnie, w części 2 i 3 możemy dobrać nową kartę z kupki, albo ustawić nową postać ze swojej talii w kolejce (robimy to dwa razy pod rząd). Kiedy wykonamy te wszystkie ruchy, do gry wchodzi kolejny gracz. Ale! Należy pamiętać, że położony na postaci towar ma daną wartość punktową. Odejmuje się go od wartości osoby stojącej w kolejce, która go trzyma np. kaseta magnetofonowa ma 3 pkt, jeżeli trzymać ją będzie matka z dzieckiem (wartość 2 pkt), to karta matki w następnej rundzie ma już tylko wartość -1 pkt.

Dlatego tak ważne jest dobre rozplanowanie osób stojących w kolejkach i towarów, które mają trzymać. Kiedy kończy się cała potrójna runda wszystkich graczy, towary są zabierane przez graczy, a karty z postaciami odkładane do pudełka. Na koniec gry sumuje się wartość kupionych przedmiotów.

Uwagi:

Jeżeli planujecie wciągnąć w rozgrywkę swoje małoletnie dzieci, dobrze jest wytłumaczyć im ideę gry, o co chodzi z tymi kolejkami, do czego służyły niektóre przedmioty i co oznaczają hasła typu: przewodnia siła narodu czy lista kolejkowa. Dzieciaki świetnie ogarniają zasady gry, ale nie bardzo rozumieją jej celowość. Gra natomiast bardzo fajnie sprawdza się w przypadku graczy "dojrzałych", którzy to świetnie bawią się przepychanki kolejkowe i podkradają sobie towary z przed nosa. 

Planszówka jest bardzo dobrze wykonana, estetyczna i miła dla oka. Stanowi fajną rozrywkę w mieszanym towarzystwie. Polecam, bo sprawdzona!

  Sardegna