Archive for września 2018

# Blogowe podsumowanie miesiąca - wrzesień


posted by Sardegna on

2 comments

Wrzesień minął mi przede wszystkim pod hasłem pracy. Początek roku szkolnego zawsze wiąże się z masą nowych obowiązków, i tych zawodowych i związanych ze szkołą dzieci, ale to, co działo się w tym miesiącu, przerosło moje oczekiwania. Wyjątkowo dużo przeróżnych spraw na mnie spadło, nie wszystkie były pozytywne, więc sytuacji, którym musiałam podołać było naprawdę sporo. Stąd też pod koniec miesiąca mój organizm się zbuntował, a ja wylądowałam w domu na chorobowym. Staram się jednak we wszystkim szukać pozytywów, wolne od pracy zaowocowało tym, że udało mi się zaplanować posty na najbliższy czas. Tak więc sporo się u mnie działo, a październik nie zapowiada się lepiej w tej kwestii. Jest to bowiem czas targowy, więc i intensywniejszy, jeśli chodzi o działania blogowe, jak i naszego stowarzyszenia Śląskich Blogerów Książkowych.

Wrzesień nie obfitował w moim wypadku w jakieś oszałamiające wydarzenia książkowe, czy imprezy kulturalne, ale udało mi się wziąć udział w jednym fantastycznym spotkaniu autorskim. Uważam też, że jak na taki chaotyczny czas, udało mi się całkiem sporo przeczytać. Zapraszam do mojego podsumowania miesiąca:

Lista lektur:

1. "Jezioro" - 5
2. "Druga Szansa" Katarzyna Berenika Miszczuk - 5
3. "Opowieści z Narnii. Książę Kaspian" C.S.Lewis - 5
4. "Pocieszki" Katarzyna Grochola - 6
5. "Władca Lewawu" Dorota Terakowska - 5
6. "Szczęście za horyzontem" Krystyna Mirek - 5
7. "Ciemna rzeka" - 5



Imprezy kulturalne:

Jeśli chodzi o wydarzenia, to 1.09 udało mi się wziąć udział w organizowanym przez Śląskich Blogerów Książkowych, spotkaniu z panem Wojciechem Nerkowskim. Szczegółową relację znajdziecie w TYM poście, nie będę się więc powtarzać. Napiszę tylko, że było bardzo miło, wesoło i energetycznie.


Nowości:

"Wszystko o K2" Piotr Trybalski
"Zanim odfrunę" Hanna Kowalewska
"Szczęście za horyzontem" Krystyna Mirek
"Podejdź bliżej" Rachel Abbott
"Zaczekaj na mnie"  Lidia Liszewska, Robert Kornacki
"I dlatego od ciebie odeszłam" Agata Przybyłek 



"Małe Licho" Marta Kisiel
"Niki i Tesla. Laboratorium pod napięciem" „Science Bob” Pflugfelder i Steve Hockensmith
"Ada, to wypada" Sylwia Stano i Zofia Kraszewska
"Matematyka jest wszędzie" zbiór 




"Nie ma jak u mamy" Magdalena Witkiewicz


Filmowo:

We wrześniu udało mi się obejrzeć aż cztery filmy, dwa całkiem niezłe, dwa raczej słabe, a wszystkie dzięki wynalazkowi wszechczasów, czyli Netflixowi. Kolejny raz potwierdza się też fakt, że im mniej mam czasu, tym pracuję produktywniej i więcej rzeczy jestem w stanie ogarnąć.


 [zdjęcia okładek pochodzą ze strony Filmweb]

1. "Ojciec roku" reż. Tyler Spindel - banalna komedia z gatunku tych, gdzie to dwóch kumpli zaczyna spierać się, który z ojców, w razie hipotetycznej bójki, wygrałby pojedynek. Początkowo niewinne, słowne przepychanki, kończą się realną bijatyką, a ojcowie, na co dzień nie będący autorytetami dla swoich synów, postanawiają za wszelką cenę udowodnić, który z nich jest lepszy. Historia nie jest jakaś mega ambitna, ani też jakoś skrajnie śmieszna. Ma parę fajnych momentów (na przykład genialna kąpiel jednego z ojców w "basenie" zbudowanym w przyczepie pickupa), ale według mnie nadaje się tylko do jednego obejrzenia i to w momencie, kiedy człowiek chce się odmóżdżyć i zapomnieć o innych sprawach.

2. "Rafa" reż. Andrew Traucki - po obejrzeniu "183 metrów strachu", który naprawdę mi się podobał, postanowiłam sięgnąć po kolejny film z rekinem w roki głównej. Niestety "Rafa" okazała się od niego o wiele słabsza i choć historia oparta jest na prawdziwych wydarzeniach, całość pokazana jest w tak monotonny i przydługawy sposób, że ja w trakcie oglądania straciłam nadzieję, na zobaczenie jakiegokolwiek rekina w akcji. Nuda, nuda i jeszcze raz nuda.


 [zdjęcia okładek pochodzą ze strony Filmweb]

3. "Paradoks Cloverfield" reż Julius Onah - to kolejny film z cyklu kryjącego się pod kryptonimem Cloverfield. Ja w prawdzie znam z tej serii tylko "Project: Monster", więc nie mogę się wypowiedzieć, jak powyższy film wypada na tle innych produkcji tego typu. Spotkałam się ze stwierdzeniem, że zrzyna wiele pomysłów z innych, podobnych tematycznie filmów, jednak nie mnie to oceniać, bo nie widziałam ich zbyt wiele. Ziemia w kryzysie energetycznym wysyła w przestrzeń kosmiczną nowoczesną stację, mającą stymulować energię i dostarczyć ją potrzebującej planecie. Podczas kolejnych prób stymulacji coś jednak nie działa, jak należy, a ekipa naukowców, która miała ratować świat, przenosi się w inny wymiar, gdzie zaczynają dziać się rzeczy przedziwne. Dla mnie "Paradoks..." był pokręconą, trzymającą w napięciu, dobrze oglądającą się historią. Ogólnie to całkiem spoko film.


4. "Dom otwarty" reż. Matt Angel, Suzanne Coote - do obejrzenia tego filmu skłoniła mnie przede wszystkim postać głównego bohatera, czyli chłopaka grającego Clay'a w "13 powodach". I faktycznie to on "robi" cały film, bo gdyby owa rola była przeznaczona innemu aktorowi, mam wrażenie, że film przeszedłby bez echa, nie wyróżnia się bowiem niczym szczególnym. Matka z synem nastolatkiem, po śmierci ojca, przenoszą się na jakiś czas, do domu znajomej. Posiadłość wystawiona jest na sprzedaż i dopóki nie znajdzie się kupiec, mogą oni spokojnie w nim mieszkać. Szkopuł polega jednak na tym, że dom ten jest otwarty dla potencjalnych kupców, w weekendy muszą więc oni go opuścić i udostępnić zwiedzającym, jednak po kolejnych takich odwiedzinach, w domu zaczynają się dziać dziwne rzeczy... Ni to horror, ni thriller, ogólnie trzyma w napięciu, ale zakończenie jest bardzo rozczarowujące. 

Serialowo:

We wrześniu udało mi się dokończyć serial, na którym utknęłam parę lat temu i nie mogłam go dokończyć. "Dextera" oglądałam bardzo regularnie, a z każdym kolejnym sezonem byłam naprawdę na bieżąco. Aż przyszedł moment, że dotarłam do sezonu 6 i mimo że skończył się on w bardzo emocjonującym momencie, za nic nie mogłam się zmusić do oglądania, co było dalej. Musiało minąć dobrych parę lat, żebym zechciała to zrobić i właśnie w tym miesiącu obejrzałam 7 i ostatni sezon 8. 

Dexter na co dzień pracuje w policyjnym laboratorium i zajmuje się analizą śladów krwi i badaniem poszlak na miejscu zbrodni. W nocy natomiast jest seryjnym mordercą, który zabija według własnego kodeksu moralnego przestępców, którzy unikają odpowiedzialności za swoje czyny. Dexter choć pozornie jest postacią negatywną, wzbudza sympatię widzów, a na przestrzeni tych ośmiu sezonów dzieje się w jego życiu tak wiele, że człowiek przestaje już nadążać, czy zasługuje on bardziej na pochwałę, czy pogardę.

Muzycznie:

We wrześniu na słuchawkach grał mi nastrojowo Milow z swoją piosenką "Ayo Technology",


oraz w ramach powrotu do przeszłości, The Offspring z moim ulubionym kawałkiem "Self Esteem"



A jak Wam minął wrzesień?

Sardegna

"Hashtag" Remigiusz Mróz


posted by Sardegna on , , , ,

7 comments


Wydawnictwo: Czwarta Strona
Liczba stron: 424
Moja ocena : 4/6

"Hashtag" to najnowsza powieść Remigiusza Mroza, chociaż w momencie, w którym to piszę jestem już trochę do tyłu, bowiem parę dni temu premierę miał "Kontratyp", czyli kolejna część przygód charyzmatycznej prawniczki Joanny Chyłki i jej aplikanta, Kordiana Oryńskiego. 

W każdym razie, staram się być na bieżąco z powieściami Autora, (choć nie zawsze mi to wychodzi, nie dotarłam na przykład do "Behawiorysty", "Nieodnalezionej" czy serii z Wysp Owczych), więc i w przypadku "Hashtaga" przeczytałam go tuż po premierze. Jednak zaraz potem wyjechałam na urlop i nie zdążyłam opisać książki w tamtym momencie. Myślę jednak, że dobrze się stało, bowiem po przeczytaniu tej historii miałam totalny chaos w głowie i nie skleciłabym żadnego sensownego zdania na jej temat, a teraz, kiedy minęło trochę czasu, a ja ochłonęłam, mogę na spokojnie powiedzieć Wam, co tak naprawdę myślę o tej powieści i do jakiej kategorii bym ją zakwalifikowała.

Na początku może napiszę, że postawiłabym "Hashtag" w jednym rzędzie z "Czarną Madonną". I nie mówię tutaj absolutnie o tematyce, która miałaby łączy obie książki, bo tak nie jest (mimo że w pierwszym momencie, kiedy dostałam promocyjne materiały od wydawnictwa, wydawało mi się, że "Hashtag" będzie przypominał "religijny thriller", przez nawiązanie do apsydy, będącą częścią budowli kościoła). Podobieństwo obu historii wynika bardziej z wrażeń, jakie wywierają na czytelniku, a w każdym razie, na mnie. Obie powieści są bardzo pokręcone, obie zapowiadają się naprawdę świetnie, niestety później jest już z nimi znacznie gorzej. 

Początek i parę kolejny rozdziałów "Hashtagu" jest naprawdę na fajnym poziomie. Jest pomysł, który intryguje, jest jakaś tajemnica, zaginione osoby, jest nić powiązania ich z główną bohaterką, to wszystko sprawia, że czytelnik zaczyna się naprawdę emocjonować lekturą. I nie inaczej było w moim przypadku, dlatego tak bardzo chciałam, aby ta opowieść miała ciekawe i logiczne zakończenie. Aby wszystkie tajemnicze sytuacje, którymi zaskakuje na początku Autor, dziwne zbiegi okoliczności, miały sens i ostatecznie dały czytelnikowi odpowiedzi na wszystkie pytania.  Niestety tak się nie stało i to jest smutne, bowiem nie ma chyba nic gorszego, niż zmarnowany pomysł na historię. 

Wydaje mi się, że w "Hashtagu", podobnie, jak w przypadku "Czarnej Madonny" Autor miał super pomysł na fabułę, niestety problemem okazało się samo wykonanie i dokończenie konceptu. Co do "Madonny" miałam także zarzut poruszania wątków dla mnie w jakiś sposób istotnych, w formie, jakiej osobiście nie akceptuję. Natomiast przy okazji "Hashtagu" czepiać się będę o chaos, który w tej powieści dominuje, o zlepek wątków różnych, bez wspólnego mianownika, i o logikę, której niestety tutaj brakuje.

Opisana historia rozgrywa się w dwóch perspektywach czasowych, i to jest bardzo fajne, bowiem czytelnik próbuje poznać ją z dwóch punktów widzenia jednocześnie: z perspektywy głównej bohaterki Tesy i jej dawnego wykładowcy, Strachowskiego. To naprawdę ciekawy zabieg, ale tylko do pewnego momentu. Bo im bliżej końca, tym jest niestety gorzej, a podwójna narracja, która ma coś czytelnikowi wyjaśniać, tylko niepotrzebnie miesza. Zakończenie niby przynosi czytelnikowi jakieś odpowiedzi, daje Autorowi furtkę na "wykorzystanie" postaci bohaterki jeszcze w innych powieściach, ale to wszystko jest takie niejasne, że gdybyście spytali mnie o czym właściwie jest "Hashtag", i do jakiej kategorii bym go zaliczyła, to nie umiałabym odpowiedzieć.

Tesa jest młodą kobietą, która cierpi z powodu swej otyłości. Jej życie jest dość monotonne, depresyjne, a ona sama źle się czuję ze swoją wagą i ze swoim ciałem. Ma lęk przed wychodzeniem z domu, boi się obcych i wszelkich z nimi rozmów, jednak codziennie stara się walczyć ze swoją obsesją. Jej największą ostoją w życiu jest mąż Igor, z którym łączą ją podobne poglądy i sposób spędzania wolnego czasu. Pewnego dnia Tesa otrzymuje smsa, że w paczkomacie czeka na nią przesyłka, którą musi niezwłocznie odebrać. Z tym, że dziewczyna nie kojarzy, żeby cokolwiek zamawiała. Kierowana ciekawością, i mimo tego iż wyjście z domu jest dla niej bardzo stresujące, postanawia udać się do wyznaczonego miejsca i odebrać paczkę. Okazuje się, że w niewielkim pudełku znajduje się mała, ametystowa czaszka i hashtag #apsyda.

Tesa nie ma pojęcia, co ten hashtag właściwie znaczy, więc razem z mężem przeczesują Internet w poszukiwaniu jakiegoś śladu. I faktycznie, hasło zaczyna pojawiać się pod zdjęciami osób, które zaginęły przed laty i głośno było o ich zniknięciu w mediach publicznych. Teraz żywe i szczęśliwe pozują na Instagramie, dlatego też cała sytuacja wydaje się Tesie mocno podejrzana. Kobieta zaczyna się poważnie martwić, co ona ma z tym wszystkim wspólnego, aż do momentu, kiedy hashtag zaczyna prowadzić do jej dawnego profesora Strachowskiego, z którym łączyło ją coś więcej niż tylko relacja wykładowca - studentka.

Tak, jak pisałam powyżej, czytelnik ma możliwość poznania historii z perspektywy Tessy, poznać jej wspomnienia, rozważania na temat tego, co stało się na uczelni przed laty, oraz dowiedzieć się, jak wyglądało to wszystko ze strony wykładowcy Strachowskiego. Obie wersje nieco różnią się od siebie, trzeba będzie więc trochę pokombinować, kto mówi prawdę, a kto kłamie. A może wszystko wyglądało jednak zupełnie inaczej? I do tego momentu naprawdę ta historia jest spoko, jednak kolejne rozdziały, które mają coś już wyjaśniać, prowadzić do jakiegoś finału, niestety nie podołały. Wprowadzają zamęt, momentami wydawało mi się nawet, że kreuje się tutaj jakaś inna opowieść. Wątek główny, co chwilę przerywają dygresje na przeróżne tematy: ekonomiczne, filozoficzne, religijne, czy moralne, a ogrom tego wszystkiego powoduje taki mętlik w głowie, że właściwie nie wiadomo, co się przed paroma chwilami zdarzyło.

Jeśli chodzi o fabułę, to nic więcej nie mogę zdradzić, bo to, co dzieje się później można interpretować na własne sposoby. Ja mam oczywiście swoje przemyślenia na temat zakończenia tej historii, ale one niekoniecznie muszą być zgodne z Waszymi, dlatego nie napiszę, co też według mnie Autor miał na myśli pisząc "Hashtag".

Na koniec jeszcze tylko dodam, iż książkę czyta się bardzo szybko (ale tak chyba jest z każdą powieścią Mroza), opowieść wciąga, a czytelnik przewraca kolejne strony w nadziei, że dostanie satysfakcjonujące zakończenie. Niestety to się nie wydarzy, ale to już inna kwestia. Nie sądzę, aby "Hashtag" stał się jedną z moich ulubionych powieści Autora. Podobnie, jeżeli będę miała okazję polecać książki Remigiusza Mroza czytelnikom, którzy chcą zacząć przygodę z jego twórczością, wtedy też nie wymienię tego tytułu. Bez wahania jednak wspomnę serię o Chyłce, czy tatrzańskie kryminały o Forście, bo te książki w wydaniu Autora są zdecydowanie lepsze.

Sardegna

"Przytulajka" antologia


posted by Sardegna on , , , , ,

No comments


Wydawnictwo: Czwarta Strona
Liczba stron: 463
Moja ocena : 5/6

Ależ się ucieszyłam, kiedy ta antologia, wydaną przez Czwartą Stronę, trafiła w moje ręce! Uwielbiam zbiory opowiadań, lubię poznawać nowe Autorki i odkrywać nowe pisarskie nazwiska ze świata polskiej literatury. Powyższa antologia o wdzięcznym tytule "Przytulajka", zawiera trzynaście opowiadań, o wspólnym motywie przewodnim, stworzonych przez polskie pisarki, znane szerokiemu gronu czytelniczek, głównie, jako twórczynie powieści obyczajowych.

 Jeśli chodzi o mnie, to większość Autorek było mi bardzo dobrze znanych, miałam okazję przeczytać już jakiejś powieści, które wyszły spod ich pióra, ale jako że lubię poznawać nowe nazwiska (a w tej antologii właśnie kilka takich nowych osób się znajduje), najbardziej ucieszyłam się z tego, że będę mogła sprawdzić, co fajnego mają do zaoferowania panie, których nie miałam jeszcze okazji bliżej poznać. Oprócz tego, bardzo lubię historie, których bohaterami są zwierzęta, a w przypadku "Przytulajki" temat ten został momentami tak niestandardowo zaprezentowany, że z wielkim zaciekawieniem zastanawiałam się, jakież to jeszcze wątki poruszą w swych opowiadaniach Autorki.

Opowiadania w "Przytulajce", jak to zwykle w antologii bywa, są bardzo zróżnicowane i prezentują różny poziom. Niektóre od razu podbiły moje serce, wzruszyły (o co u mnie nie łatwo) i najbardziej zapadły w pamięć. Inne okazały się bardziej przeciętne, ale również wydały się sympatyczne i miłe, nie wzbudziły tylko po prostu we mnie większych emocji. W takim zbiorze, jak to w życiu: czasami coś robi na nas wrażenie, a obok czegoś innego przechodzimy zupełnie obojętnie.

Zanim przejdę do konkretów i wyszczególnię, które historie zaciekawiły mnie najbardziej, a ich lektura sprawiła mi największa radość, muszę wspomnieć jeszcze, że w poszczególnych opowiadaniach każda Autorka doskonale wyraziła siebie i zostawiła jakieś swoje "znaki rozpoznawcze", charakterystyczne dla swej twórczości (mówię tutaj oczywiście o pisarkach, których książki czytałam). Gdybym nie wiedziała za które opowiadanie, odpowiada która pisarka, a miałabym połączyć tytuł z nazwiskiem, to myślę, że w większości przypadków zrobiłabym to bezbłędnie. I to jest bardzo fajna świadomość.

Bohaterami "Przytulajki" są oczywiście zwierzęta. W pierwszym odruchu, możecie pomyśleć, że będą to same pupile domowe, czyli psy i koty, i faktycznie tak w większości jest, ale mamy tutaj też dwa wyjątki od reguły, bowiem w opowiadaniach znajdziecie także konie i słodziutkie ... jeże.

Jeśli chodzi o pisarskie nazwiska, antologię tworzą panie: Agnieszka Krawczyk, Agnieszka Lingas - Łoniewska, Małgorzata Kalicińska, Karolina Wilczyńska, Agata Przybyłek, Natalia Sońska, Agnieszka Lis, Agnieszka Olejnik, Joanna Szarańska, Magdalena Wala, Izabela M. Krasińska, Joanna Gawrych - Skrzypczak oraz Małgorzata Mroczkowska. Tak, jak napisałam na początku, większość nazwisk kojarzę, natomiast pierwszy raz usłyszałam o pani Gawrych - Skrzypczak oraz pani Mroczkowskiej.

Wracając już do książki, opowiadanie, które zrobiło na mnie największe wrażenie i najbardziej wzruszyło to "Ucieczka Lorda Jima" Pani Joanny Gawrych Skrzypczak. Historia ta zahacza o tematykę wojenną, co może wydawać się zupełnie niepasujące do formuły tego zbioru, w którym większość opowiadań to jednak rodzinne, ciepłe, przyjemne opowiastki. Stąd też "Ucieczka..." tak mocno wyróżnia się na ich tle. Lord Jim to mały pinczerek, który wraz ze swoją rodziną mieszka w pięknej, warszawskiej kamiennicy. Zbliża się jednak wojna, a wraz z nią wszelkie jej niebezpieczeństwa: strach o bliskich, ucieczka przed wrogiem, i ... czyhająca na swoje ofiary, śmierć. Opowiadanie bardzo działa na wyobraźnię, jest przemyślane od początku do końca, wzrusza i uczy. Gratulacje pani Joanno! Świetna robota!

Kolejna historia, która pozytywnie wyróżnia się tle innych to "Jeżowe lato" pani Agnieszki Krawczyk i myślę, że dzieje się to za sprawą oryginalnych zwierzęcych bohaterów, czyli słodziutkich jeżyków. Oczywiście oprócz jeży jest też fajna historia miłosna, ale taka dojrzała i nienachalna, dlatego całość prezentuje się świeżo i sympatycznie i na pewno zasługuje na wyróżnienie.

Na trzecim miejscu podium ustawiłabym opowiadanie Karoliny Wilczyńskiej "Gdy zwierzęta mówią ludzkim głosem...". Bardzo życiowe, mądre i choć trochę przerysowane, bo pokazanie rzeczywistości z perspektywy zwierząt trochę takie jest, to jednak zasługuje na zauważenie wśród pozostałych historii.  

W środku mojej osobistej stawki plasują się takie opowiadania, jak: "Kocia miłość" Agnieszki Lingas - Łoniewskiej - mały, rudy kotek zmienia życie dwóch zatwardziałych singli, "Oswój swój strach" Agaty Przybyłek - historia Magdaleny, która próbuje pokonać swój paniczny lęk przed psami, "Wszystko przez Kazika" Agnieszki Olejnik - zabawna historia, pokazująca, jak zwierzęta mogą łączyć ludzi, "Karmel" Joanny Szarańskiej - koń najlepszym terapeutą dla dziecka, "Uwięziona" Magdaleny Wala, również w tym przypadku możemy sprawdzić, jak uzdrawiającą dla duszy moc, może mieć domowy zwierzak oraz "Szczęściarz" Izabeli M. Krasieńskiej, czyli historia opisująca skrzyżowanie życiowych dróg surowej business women i pewnego zabiedzonego psiaka. Te wszystkie historie są sympatyczne, wciągające, mniej lub bardziej chwytające za serce, po prostu fajne.

Najmniej (co oczywiście nie znaczy, że tak będzie i w Waszym wypadku) do gustu przypadły mi poniższe historie: "Poczet ukochanych" Małgorzaty Kalicińskiej - wspomnienia Autorki z jej dzieciństwa, w których zwierzęta odgrywały bardzo istotną rolę, "Zostań ze mną" Natalii Sońskiej - Dominika próbuje dojść do siebie po śmierci ojca, przejmuje więc opiekę nad jego największym dziełem życia - farmą, "Spacer" Agnieszki Lis - mały piesek łączy dwie pokręcone dusze, "Powrót do domu" Małgorzaty Mroczkowskiej, czyli parę słów o tym, jak trudne emocjonalnie może być życie za granicą.


Moja ogólna ocena "Przytulajki" wynosi 5/6, ale też moje wrażenia z lektury są jak najbardziej pozytywne. Praktycznie nie było takiego opowiadania, które by mi się zupełnie nie podobało. Uważam, że tworzenie antologii to fantastyczny pomysł, który daje czytelnikom nie tylko możliwość przeczytania fajnych historii połączonych wspólnym motywem, ale też poznania nowych autorów i próbki ich możliwości. Jeśli opowiadania w zbiorze zaciekawiają na tyle, że choć jeden czytelnik nabierze ochoty na przeczytanie "pełnej" powieści danego autora, to już możemy mówić o sukcesie książki. A tak na pewno będzie w przypadku "Przytulajki".



Sardegna

"Pocieszki" Katarzyna Grochola


posted by Sardegna on , , , ,

No comments


Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Liczba stron: 362
Moja ocena : 6/6

Jestem fanką twórczości pani Katarzyny Grocholi i byłam nią praktycznie od samego początku, kiedy światło dzienne ujrzały takie tytuły, jak "Nigdy w życiu!", "A nie mówiłam!" czy Ja wam pokażę!". Mam w swojej biblioteczce prawie cały komplet powieści Autorki i zupełnie nie przejmuję się faktem, że są one określane w pewnych kręgach, jako mało ambitne czytadła, dla mało wymagających kobiet. No cóż. Nie będę tutaj przytaczała sytuacji, która miała ostatnio miejsce w blogosferze i dzieliła czytelników na lepszych i gorszych, ze względu na książki, które się lubi, bo nie o tym jest ten post. Pragnę jedynie nadmienić, że należę do tego grona ludzi, którzy nie zaglądają innym przez ramię do czytanej książki, i na podstawie tego, co widzą, nie ustawiają ich w żadnych kategoriach.

Podoba mi się to, co tworzy pani Grochola, i mówię tutaj zarówno o lekkich, łatwych i przyjemnych historiach kobiecych, jak i powieściach cięższego kalibru, czego dobrym przykładem są "Przeznaczeni". Najnowsze "Pocieszki" są czymś pomiędzy jednym i drugim. Z jednej strony są to lekkie, zabawne, krótkie historie o życiu codziennym, napisane trochę z przymrużeniem oka, z drugiej jednak strony, niosą pewne przesłanie i mogą naprawdę wnieść coś fajnego do życia. 

Spotkałam się już z opinią, że treści "Pocieszek" to w większości puste frazesy, które mają na celu tylko utwierdzić czytelnika w pewnych stereotypach. Nie zgodzę się z tym stwierdzeniem. Każdy zobaczy w tej książce to, co chce. Jeśli ktoś czeka tylko, żeby lekturą potwierdzić, że Autorka pisze banalnie, o banalnych rzeczach - znajdzie to, a jeśli ktoś, tak, jak ja, oczekuje pozytywnej książki, która przy okazji utwierdzi go w pewnych przekonaniach, albo skieruje myśli na dane tory, to też będzie zadowolony.

"Pocieszki" to zbiór felietonów, krótkich zapisków, notatek, na temat całkiem zwyczajnych sytuacji, które przytrafiły się Autorce, bądź jej bliskim czy znajomym. Są one oczywiście lekko zmodyfikowane, ale jak sama pisarka mówi, w niektórych historiach mogą oni się łatwo odnaleźć. Opisanie realnych sytuacji, jednych w sposób mniej, innych bardziej poważny, nie miało oczywiście na celu sprawienia komuś przykrości, czy wyśmiania, chodziło raczej o pokazanie różnych sposobów radzenia sobie z życiem, sytuacjami trudnymi, czy odmiennego podejścia do świata.  Jak wiadomo, ludzie są różni. Tyle, ile osób, tyle punktów widzenia. Czy da się jakoś poukładać myśli, żyć pozytywnie i uważnie?

Autorka nie daje czytelnikowi jasnych odpowiedzi, niczego nie sugeruje, pokazuje tylko, jak sama widzi pewne sprawy i jaki ma do nich stosunek. Robi to w sposób humorystyczny, trochę przekorny, ale przede wszystkim szczery. W opisywaniu prostych sytuacji, pozornie nieistotnych, błahych, przekazuje coś mądrego, ale jednocześnie nienachalnego. Jej teksty nie są moralizatorskie, choć w niektórych można znaleźć przysłowiowe "złote myśli", jednak czy dla czytelnika będą one miały osobiste znaczenie, czy też nie, to już jest zupełnie inna sprawa.

"Pocieszki" przynoszą refleksję, ale taką zwyczajną, niewydumaną, codzienną. Dla mnie ważną. Odnalazłam się w tej lekturze, pozaznaczałam wiele fragmentów dla mnie istotnych, ale zdaję sobie sprawę że ta książka nie trafi do każdego. Na pewno będzie fajną propozycją dla miłośników powieści Katarzyny Grocholi, bo teksty "Pocieszek" przypominają mi trochę pisarkę z początków jej kariery, ale osobom niechętnym, którym wcześniejsze powieści nie przypadły do gustu, a teraz oczekują nowej odsłony Autorki, zdecydowanie odradzam. Tym czytelnikom proponuję "Przeznaczonych" , którzy na pewno zaskoczą i pokażą, że u Katarzyny Grocholi nie zawsze jest lekko, łatwo i przyjemnie.

Jeśli chodzi o kwestie techniczne, książka jest cudowanie wydana, w twardej oprawie, osobiście przypomina mi taki gruby notes, w którym można zapisać wszystko to, co leży człowiekowi na sercu i jest ważne w danej chwili. Całość czyta się bardzo dobrze, tytułowe "pocieszki" to paru stronicowe rozdziały, które można połknąć na raz. Ja na przykład chciałam tylko zerknąć, o czym jest pierwszy wpis i zorientowałam się sto stron później, że przeczytałam ich już 13!

Do mnie "Pocieszki" przemawiają. Wypadają bardzo wiarygodnie, są zabawne, szczere i takie w zwyczajny sposób mądre. Jeśli chcecie sprawdzić, czy Wam również przypadną do gustu, dajcie i im i sobie szansę!

Sardegna

"Ja, Jonasz i cała reszta" Anti Saar


posted by Sardegna on , , , ,

2 comments

  
 Wydawnictwo: Widnokrąg
Liczba stron:152
Moja ocena : ?/6


Dzisiaj napiszę parę słów o trochę niezwykłej książce dla dzieci. Dlaczego niezwykłej? Po pierwsze, autorka "Jonasza", jak w skrócie nazywam ten tytuł, pochodzi z Estonii, a ja nie czytałam jeszcze nigdy żadnej książki z tego kraju. Po drugie, nie dość, że to moje pierwsze spotkanie z estońską literaturą, to od razu nagrodzoną tytułem "Rodzynek Roku 2013", przyznawanym najlepszym książkom dla dzieci. 

Oczekiwania miałam więc duże. Nie dość, że chciałam pokazać dzieciom historię odbiegającą od tych, z którymi na co dzień mają do czynienia, to jeszcze sama była ciekawa, jakie opowieści dla najmłodszych tworzą nasi europejscy przyjaciele. 


Będąc jednak po lekturze, mam z nią wielki problem. "Ja, Jonasz i cała reszta" przeznaczony jest dla zdecydowanie młodszych dzieci, niż moi 8 i 10 latkowie. Powiedziałabym, że przedszkolak to naprawdę górna granica wieku odbiorcy tej historii, stąd też całość nie trafiła do nas, jako grupy docelowej. Ktoś może powiedzieć, no dobra, ale chyba czytałam opis i wiedziałam, na co się piszę, zabierając się za książkę. Nie mogę teraz więc mieć pretensji i mówić, że mam za duże dzieci na tą opowieść. I w sumie zgodzę się z tym faktem, ale na swoją obronę mam jednak to, iż spodziewałam się, iż "Jonasz" będzie historią w stylu Pippi, czy "Dzieci z Bullerbyn", które mimo że są dla młodszych dzieci, swą przystępnością, humorem i uniwersalnością zachwycają również starszych. Chciałam tą książką pokazać im coś nowego, coś, co zaciekawi i będzie czymś odkrywczym. 

I tu niestety pojawiły się komplikacje."Jonasz" napisany jest bardzo, ale to bardzo prostym językiem. To znaczy, ja rozumiem ten zabieg, bo narratorem tej historii jest przedszkolak, Tobiasz, brat małego Jonasza, trudno więc, żeby mówił do czytelników poważnymi i skomplikowanymi słowami. Mówi prosto, po dziecięcemu, jednak czasami to wszystko jest aż za bardzo uproszczone. Stąd też mój wniosek, że chyba jedynie przedszkolaki i jeszcze młodsze dzieci odnajdą się w tej opowieści. Przez tą prostotę "Jonasz" staje się też bardzo "hermetyczny" i niestety nieprzystępny dla dzieci nieco starszych. 

Dla przykładu, czytając tę książkę na głos moim dzieciom, sama czułam się nieco komicznie. Na początku chyba nie dowierzały w to, co słyszą, więc obyło się bez komentarza, po pierwszym rozdziale patrzyły na mnie trochę podejrzliwie, po drugim jednak nie wytrzymały i skomentowały: "Mamo, to nie jest książka dla nas. My już jesteśmy na to zdecydowanie za duzi". No i faktycznie. Nawet ja czułam się niesfornie, bowiem opisy przygód Jonasza i Tobiasza są na poziomie opowieści dobrze mówiącego 4 latka. 

Świat z dziecięcego punktu widzenia jest rozczulający i zabawny, ale głównie dla dorosłych odbiorców. Ci bowiem odnajdą w tej książce swoje własne dzieci i związane z nimi, znajome zachowania, będą też lekko uśmiechać się do swoich wspomnień. Nie działa to jednak w żaden sposób na dziecięcych czytelników. 

O czym tak właściwie jest ta książka? Tobiasz i Jonasz wychowują się w estońskiej rodzinie i pokazują innym dzieciom, jak wygląda ich dzień. Starszy z braci opowiada o mamie, tacie, o małym Jonaszu i jego śmiesznym czasami zachowaniu, o tym, jak razem z rodzicami spędzają czas, gdzie mieszkają, co robią razem, jak jedzą posiłki, kto w domu gotuje, jak odpoczywają. Generalnie opowiada o wszystkim, co go codziennie otacza. Czasami w swe historie wplata jakieś dziecięce "złote myśli", obserwacje, czy mówi o zachowaniu dorosłych. Tobiasz zwraca się bezpośrednio do czytelnika, stąd też dziecko może poczuć, jakby rozmawiało z jakimś przyjacielem z zagranicy i miało szansę lepiej go poznać. 

Przy okazji opisywania swojej codzienności, Tobiasz opowiada też o tym, jak jest u nich w Estonii. Wspomina o letnich wieczorach, gdy słońce nie zachodzi, czyli białych nocach, sanatorium w Pärnu, o tym, jak wygląda Wzgórze Katedralne, Plac Ratuszowy, Muzeum Zabawek czy ogród botaniczny w estońskim mieście Tartu (jest to drugie co do wielkości miasto w tym kraju), pisze też o tym, jakim miastem jest Tallin. Ponieważ wszystkie te informacje są przekazywane, jak reszta treści, dziecięcym językiem, w razie potrzeby i chęci zgłębienia tematu, obok danej ciekawostki w książce znajduje się QR kod, który po sprawdzeniu przenosi na odpowiednią stronę internetową zawierającą informacje na temat danego miejsca w Estonii.

I to na pewno jest bardzo pozytywny element tej książki, który oprócz tego, że jest interaktywny, pokazuje małym czytelnikom życie poza granicami naszego kraju. Drugim ciekawym urozmaiceniem "Jonasza" są pewne puste miejsca, w którym dziecko może narysować to, na co ma ochotę. Wiadomo, że maluchy często chcą zaznaczyć swoją obecność w książkach, a jednak dorośli im na to nie pozwalają. W tej książce wolno pisać  rysować, można też kolorować obrazki i to również daje taki pozytywny wydźwięk i sugeruje, że maluchy znacznie lepiej będą bawić się tą lekturą, niż dzieci starsze.

"Ja, Jonasz i cała reszta" nie jest złą książką, po prostu w tym wypadku, nie trafiła na odpowiedniego odbiorcę. Zdecydowanie bardziej ucieszą się nią mniejsze dzieci i ich rodzice, stąd też tej grupie ją polecam. 

Sardegna

"Jak ziarnka piasku" Joanna Jagiełło


posted by Sardegna on , , , , ,

2 comments


Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Liczba stron: 320
Moja ocena : 6/6


Wydawnictwo Nasza Księgarnia nie raz proponowała już młodym czytelnikom powieści poruszające trudną tematykę i opisujące problemy dotykające współczesnych nastolatków.  "Notatki samobójcy" Michaela Thomasa Forda, "Hate list" Jenniffer Brown, "Ryba na drzewie" Lyndy Mullaly-Hunt, czy "Ty przeciwko mnie" Jenny Downham to książki, które poruszają czytelników do głębi (zwłaszcza tych dorosłych, choć powieści teoretycznie przeznaczone są dla młodzieży), bowiem ci już, oczami wyobraźni widzą swoją bezradność, w momencie, gdy ich dzieci pozostawione są w takiej, a nie innej sytuacji. 

Każda z powyższych powieści, choć opisuje inny problem, ma bardzo mocny wydźwięk. Wydaje mi się jednak, że "Jak ziarnka piasku" przebija je wszystkie. Siłą wyrazu, prostotą i chyba tym, że akcja dzieje się w Polsce i jest oparta na autentycznych wydarzeniach, a przeświadczenie, że opisana historia nie jest wymysłem Autorki, tylko realną sytuacją, sprawia, że czytelnikowi włos jeży się na głowie.

Bohaterką powieści jest 16-letnia Ania, która niedawno straciła swoją najlepszą przyjaciółkę Ninę. Nastolatka, z niewiadomych przyczyn popełniła samobójstwo, choć na pozór nic złego nie działo się w jej życiu. Ania jest bardzo rozgoryczona, zła i pogrążona w depresji, nie może pogodzić się bowiem z faktem, że nie widziała nic o problemach Niny i nie mogła zapobiec jej śmierci. Dlatego postanawia za wszelką cenę dowiedzieć się, co skłoniło dziewczynę do tego desperackiego kroku. 

Szukanie prawdy nie jest jednak dla Ani łatwą sprawą, bowiem ma ona swoje problemy. Przeżywa niedawną śmierć ojca, niezbyt dogaduje się z matką, trudno jej zaaklimatyzować się też w nowej szkole, którą zmieniła po wakacjach. Anna decyduje się bowiem na przeniesienie do liceum plastycznego, które od zawsze było strefie jej marzeń, ale nie dostała się do niego w pierwszym naborze. W nowym roku szkolnym udaje jej się dostać na listę uczniów, a w związku z tym, że jest to szkoła, do której uczęszczała Nina, nadarza się okazja poszukania prawdy o przyczynach jej samobójstwa, u samego źródła. 

Na Anię spada cała masa trudności: wkręcenie się w wir szkolnych spraw, nadrobienie zaległości, wymagający nauczyciele, nieustanne poczucie winy, gorzkie rozstanie z chłopakiem, wieczne kłótnie z matką, tęsknota za ojcem. Dziewczyna szuka oparcia i akceptacji i nieoczekiwanie znajduje ją w osobie ekscentrycznego nauczyciela sztuki. Ania jest pod całkowitym urokiem tego oryginalnego człowieka, do którego jej sympatia zaczyna niebezpiecznie wymykać się spod kontroli. Na szczęście dziewczyna ma też blisko siebie sprzymierzeńca w swoim podążaniu do prawdy o Ninie. To z Łukaszem, klasowym "kolorowym ptakiem", outsiderem i gejem, który również przeżywa swój osobisty, rodzinny dramat, znajduje nić porozumienia, a ta znajomość w przyszłości może uratować jej życie...

Anna nieświadomie zbliża się do takiego samego momentu na rozdrożu życiowym, w jakim znalazła się Nina. Co więcej, dziewczyna znajdzie się w identycznej sytuacji jak jej przyjaciółka. Co skłoniło zwyczajną nastolatkę do tak desperackiego kroku? Prawda będzie o wiele bardziej przerażająca, niż jesteście sobie w stanie wyobrazić. Anna zostanie wciągnięta w sam środek wydarzeń, które realnie zaczynają zagrażać jej bezpieczeństwu, a dziewczyna będzie musiała znaleźć w sobie dość siły, żeby przeciwstawić się złu i wyciągnąć na światło dzienne okoliczności śmierci Niny. 

"Jak ziarnka piasku" to mocna, wstrząsająca opowieść, oparta na autentycznych wydarzeniach, która powoduje, że czytelnik zaczyna się zastanawiać, co z tym światem jest nie tak. Pod przykrywką normalności i codzienności, ukryte są niesamowite tajemnice, a wszechobecność telefonów i Internetu sprawia, że życie współczesnego nastolatka znacznie odbiega od wyobrażeń dorosłych na ten temat. Nie ukrywam, że największe wrażenie historia ta zrobi na rodzicach, którzy tę książkę przeczytają. Wiem, bo sprawdziłam osobiście, pożyczając powieść znajomym. Na wszystkich wywarła podobne wrażenie, niedowierzanie, szok, a dyskusja, jaka wywiązała się po lekturze była bardzo burzliwa.

Autorka powieści, pani Joanna Jagiełło dała się już poznać od najlepszej strony w swej poprzedniej książce, skierowanej dla młodzieży. "Zielone martensy" poruszają problem euro sieroctwa i również są bardzo wartościową lekturą, uświadamiającą dorosłym to i owo. Jeżeli więc szukacie mądrych książek nie tylko dla Waszych nastoletnich dzieci, ale także dla siebie, zerknijcie na ofertę Naszej Księgarni. Jest tam w czym wybierać!

  Sardegna

"Psiego najlepszego, czyli był sobie pies na święta" W. Bruce Cameron


posted by Sardegna on , , , ,

2 comments


 Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece
Liczba stron: 281
Moja ocena : 5/6


Dobra, od razu się przyznam, że "Psiego najlepszego" to moja największa zaległość od czasu ostatnich świąt Bożego Narodzenia. Spytacie mnie, jak to w ogóle możliwe, żebym tak długo zwlekała z przeczytaniem tejże uroczej książki. Już się tłumaczę. Książkę otrzymałam gdzieś w okolicach stycznia i mając już za sobą całą atmosferę świąteczną, nie chciałam po prostu wkręcać się w kolejną uroczą historię, w tle której pada śnieg i wybrzmiewają kolędy, nawet jeśli to są perypetie słodziutkich, malutkich szczeniaczków, opisane w stylu kultowej powieści "Był sobie pies".

Odłożyłam więc "Psiego najlepszego" na półkę, minęło pół roku, a ja wiedząc, że w kolejne święta Bożego Narodzenia będę miała na stosie pełno nowych świątecznych książek, stwierdziłam, że zabieram tą powieść na wakacje. To nic, że upał, nieważne, że nijak ma się to do klimatycznej, zimowej atmosfery psiej historii, ważne że jest w końcu okazja do przeczytania.

Głównym bohaterem jest Josh, samotnik, introwertyk, który mieszka sam w swoim starym rodzinnym domu w górach. Pracuje zdalnie, nie musi więc nawet opuszczać swego lokum, a jego wyizolowanie i zamknięcie się w swej samotni podkręca fakt, że został niedawno porzucony przez swoją wieloletnią dziewczynę Amandę. Pewnego dnia życie Josha zmienia się o 180 stopni, kiedy do jego drzwi puka sąsiad prosząc o przysługę i zaopiekowanie się przez kilka dni łagodną suczką o imieniu Lucy. Początkowo Josh wzbrania się od tej pomocy, nie ma bowiem ani pojęcia o opiece nad zwierzętami, ani ochoty na zajmowanie się cudzym psem. Ostatecznie jednak ulega i kiedy wydaje się, że wszystko dobrze się układa, okazuje się, że Lucy jest ciężarna i to jemu przyjdzie zmierzyć się z rodzącą sunią.

I tak zaczyna się niesamowita przygoda Josha, którego życie od teraz zaczyna kręcić się wokół piesków. Szczeniaczki bowiem, poza tym, że są urocze, mają swoje odrębne charaktery i sposoby zachowania,, a to wszystko wymaga od Josha wielkiego zaangażowania w ich wychowanie. Nie obywa się więc bez nerwowej atmosfery i strachu, że nie podała on zadaniu, ale  pracownicy miejscowej lecznicy dla zwierząt, a zwłaszcza przemiła wolontariuszka Kerii, pomagają przezwyciężyć bohaterowi trudne chwile.

Dzięki pieskom Josh zaczyna odnajdywać radość życia, wychodzić do ludzi i odkrywać, że taka opieka nad zwierzętami może być wielką radością i sprawiać niesamowitą przyjemność. Kerri pomagając Joshowi w wychowaniu szczeniąt, przy okazji przełamuje barierę, jaką stworzył wokół siebie po zerwaniu z Amandą. Próbuje zmienić jego stare nawyki, jako samotnika i zamkniętego w swoim świecie, człowieka, jednak czy bohater pragnie zmian w swoim życiu, czy może woli nadal tkwić zamknięty w swej samotni i rozpatrywać przeszłość?

"Psiego najlepszego" jest przeuroczą książką! Szkoda, że jest tak niewielkich rozmiarów, bo ma zaledwie 280 stron, bo czyta się ekspresowo (mnie osobiście zajęło to ze dwie godziny), a po lekturze czuje się wielki niedosyt, że to już koniec! Bardzo chciałam pobyć jeszcze chwilę w świecie wykreowanym przez Autora, towarzyszyć Joshowi i jego gromadce szczeniąt, przeżyć z nimi nie tylko święta, ale również wiosnę i koniecznie dowiedzieć się, jak dalej zmieni się ich życie. Pomysł na fabułę, czas akcji, czyli śnieżne święta Bożego Narodzenia, nieco zagubiony główny bohater, oraz, co najważniejsze, szczeniaczki - słodziaczki, nadają się idealnie do tego,  aby przenieść i tą powieść Autora na duży ekran.

Musicie wiedzieć, że "Psiego najlepszego" nie jest takim "wyciskaczem łez", jak "Był sobie pies". I choć ma kilka wzruszających momentów, więcej chyba jest w tej historii zabawy, mega pozytywnych emocji, ciepła i szczerej radości. Opowieść ta pasuje oczywiście do okresu świątecznego, ale jak widać na załączonym obrazku, można ją czytać nawet w środku upalnego lata i wtedy także sprawi ona czytelnikowi równie wielką frajdę. Jeżeli kochacie zwierzęta i lubicie czytać historie, gdzie są one ważnymi bohaterami, albo chcecie po prostu poznać miłą, ciepłą, otulającą dobrymi emocjami powieść, ten tytuł będzie do tego idealny.

Sardegna

"Dziewczyny kodują. Przyjaciółki rządzą" Stacia Deutsch


posted by Sardegna on , , , ,

No comments

W maju pisałam Wam o sympatycznej książce dla dzieci "Dziewczyny kodują. Kod przyjaźni", wydanej przez Wilgę, która oprócz tego, że jest bardzo fajną opowieścią dla dziewczynek, pokazującą siłę przyjaźni, wskazującą na sposoby wspólnego spędzania czasu, to jeszcze uczącą podstaw kodowania i uświadamiającą, że dla chcącego, nic trudnego. Jak wiadomo kodowanie to nie jest to łatwy do omówienia z dzieckiem, zwłaszcza dla dorosłych, którzy nie mają zbytnio doświadczenia w tej kwestii. Można więc posiłkować się ta miłą serią, która poza fajną lekturą dostarcza też pewnych wiadomości.

Tekst o drugim tomie serii "Dziewczyny kodują" napisała moja Córka. Po wpisie na temat "Gangu Godziny Duchów" oraz "Zuli i magicznych obrazach", popełniła kolejną notkę. Zapraszam do przeczytania, co na temat poniżej książki ma do powiedzenia Dziesięciolatka (podobnie, jak to miało miejsce wcześniej, tekst jest 100% jej autorstwa, a ja poprawiłam tylko drobne błędy interpunkcyjne):

Wydawnictwo: Wilga
Liczba stron: 155
Moja ocena : 6/6

Dzisiaj mam przyjemność napisać Wam o pewnej bardzo złożonej książce. Historia ta uczy nas, że zawsze powinno być miłym dla innych, nawet jeśli osoby dla których jesteśmy mili, nie zawsze się nam odwdzięczają. 

Główną bohaterką jest Sophnia, która wychowuje się w licznej rodzinie. Soph ma także trójkę przyjaciółek, które razem z nią uczęszczają do klubu kodowania. Oprócz programowania, Sophnia ma też inne zainteresowania: między innymi trenowanie grupy chłopaków grających w futbol. Jednak ta książka nie opowiada o piłkarskiej drużynie czy jakiś zdarzeniach dziejących się na boisku, lecz o pewnej przygodzie piątki dziewczyn. Czemu piątki? Zaraz się dowiecie. 
 
Pani Clark, nauczycielka prowadząca klub kodowania ogłasza uczniom nowinę. Zbliża się Hakaton, czyli maraton kodowania, podczas którego trzeba będzie zbudować i zaprogramować działającego robota. Dziewczyny od razu mówią nauczycielce, że wezmą udział w Hakatonie i mają już prawie gotowy plan działania. Gdy spotykają się w kawiarence, żeby omówić jeszcze ostatnie szczegóły projektu, dowiadują się, że jedna z uczennic- Leila nie może wziąć udziału w Hakatonie, ponieważ jej drużyna się rozpadła. Soph, Maya, Lucy i Erin od razu proponują dziewczynce udział w ich zespole. Leila zgadza się na współpracę z dziewczynami, tylko kiedy do nich dołącza i proponuje swoje pomysły, Hakaton nabiera innych barw. Leila proponuje im bowiem nowe dodatki do robota, a wtedy zaprogramowanie go będzie o wiele trudniejsze. 

Gdy Soph przychodzi do domu dowiaduję się, że w dzień Hakatonu musi zająć się młodszymi siostrami. Pomimo błagań i próśb ojciec nie zmienia swojej decyzji. Sophnia nie może zrozumieć dlaczego zawsze robi to co chcą rodzice, a gdy ona planuje sobie tylko jeden jedyny dzień, na którym bardzo jej zależy, nie może wziąć w nim udziału, ponieważ musi zaopiekować się siostrami. W końcu ojciec zgadza się na jej udział w maratonie kodowania pod warunkiem, że na godzinę przed  Hakatonem, dziewczyna zrealizuje całą listę zadań. Soph nie wierzy, że zdąży z tymi wszystkimi zadaniami, więc powoli się załamuję. Próbuje o tym powiedzieć koleżankom z klubu, ale nie ma serca tego zrobić. Wie, że gdy ktoś z drużyny odejdzie, wszyscy zostaną zdyskwalifikowani. 
 
Czy uda Sophni uda się zrobić całą listę zadań od ojca? Wszystkiego dowiecie się czytając „Dziewczyny kodują. Przyjaciółki rządzą”. Mnie osobiście bardzo ta książka się podobała i chętnie zobaczyłabym ją przelaną na ekran. Chciałabym zobaczyć, jak postacie dziewczyn będą wyglądać w wersji komputerowej. Mam nadzieję, że i Wam będzie się ta książka podobała, bo naprawdę jest zabawna i można się z niej wiele nauczyć: przyjaźni, ale przede wszystkim kodowania! 

Ania lat 10 

 
Sardegna

"Momo" Michael Ende


posted by Sardegna on , , , , ,

7 comments


Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 320
Moja ocena : 5/6

Czasami przez zupełny przypadek trafiam na książkę, która okazuje się wielką petardą, burzy mój wewnętrzny spokój i zmienia postrzeganie rzeczywistości. Wszystko dzieje się zazwyczaj przy okazji sięgania po historię zupełnie niepozorną, często odkładaną na wieczne później, której okładka nie zachęca, albo wydanie jakoś nie pasuje.

Taką niezwykłą książką okazało się właśnie "Momo" Michaela Ende, czyli wielokrotnie przekładana na stosie z byle powodów, młodzieżówka, o wyjątkowym przekazie. Zabrałam "Momo" na wakacje i już po kilku pierwszych stronach zrozumiałam, jak wielki błąd popełniłam, nie czytając jej w pierwszej kolejności, i nie stawiając na miejscu honorowym w biblioteczce. Powieść ta jest tak wyjątkowa, że powinna być szeroko polecana w każdej szkolnej i miejskiej bibliotece, obowiązkowa w rodzinnym księgozbiorze, a jakby została lekturą szkolną, to już w ogóle byłaby pełnia szczęścia.

Zdaję sobie sprawę, że "Momo" nie jest tytułem dzieciom zupełnie nieznanym, bo często spotykam się z różnymi konkursami organizowanymi w bibliotece, na jej temat. Jeśli jednak chodzi o mnie, książka była dla mnie zupełną nowością, przez to też stała się tak niesamowitym odkryciem. Śmiem twierdzić, że jest to jedna z najlepszych książek dziecięco-młodzieżowych, jaki w życiu czytałam, a na pewno najlepsza, jaką przeczytałam w tym roku. Zdetronizowała również "Tajemnicę Godziny Trzynastej" Anny Kańtoch, która jest jakże świetną opowieścią, ale głównie rozrywkową, natomiast "Momo" uświadamia pewne kwestie i to tak z wielką mocą, że człowiek zaczyna się zastanawiać, czy na pewno jest z nim wszystko ok.


Historia Michaela Ende jest prawdziwie wybuchową mieszanką. Jest mocno osadzona w rzeczywistości, ale jednocześnie fantastyczna, magiczna i trochę filozoficzna. Główną bohaterką tej opowieści jest kilkuletnia dziewczynka o nieco dziwnym imieniu Momo, o której właściwie nic nie wiadomo. Ubrana w stare ciuchy, trochę małomówna, zamieszkuje miejscowy, opustoszały amfiteatr. Przez mieszkańców wioski akceptowana i bardzo dobrze traktowana, staje się nawet dla nich swojego rodzaju autorytetem, gdyż ma ona jedną wyjątkową cechę: potrafi słuchać swoich rozmówców. Momo zaczyna być uznawana też za rozjemcę, bowiem ludzie przychodzą do niej ze swoimi problemami i praktycznie od razu znajdują ich rozwiązanie.

W otoczeniu Momo bardzo dobrze czują się też dzieci, które doskonale się z nią bawią, mają świetne pomysły, są kreatywne, a czas spędzony w pobliżu dziewczynki, za każdym razem jest dla nich niesamowitą przygodą. Bohaterka jest więc takim dobrym duszkiem miasteczka, typem człowieka, w towarzystwie którego nie da się nudzić. 

I cała ta historia miałaby się dobrze, ludzie mieliby względem siebie sporo pozytywnych uczuć, a Momo żyła sobie spokojnie w amfiteatrze, gdyby nie pojawienie się smutnych mężczyzn w szarych płaszczach. Zaczynają oni panoszyć się po okolicy, namawiać ludzi do "oszczędzania czasu" i zachęcają do zrezygnowania z błahostek, na które podobno marnotrawi się cenne minuty. W rzeczywistości szarzy panowie są sprytnymi złodziejami czasu, manipulantami, którzy sukcesywnie zabierają ludziom radość życia, spontaniczność i cieszenie się chwilą.

Coraz więcej ludzi ulega modzie na "oszczędzanie" czasu, zaczynają oni robić wszystko pod dyktando szarych panów, a Momo, widząc, co się wokół niej dzieje, postanawia uratować bliskich przed tym obsesyjnym dążeniem do niewidzialnego celu. Niestety, działania dziewczynki nie są mile widziane, stąd też panowie w płaszczach zaczynają interesować się Momo, niszcząc wszystko to, co jest dla niej ważne.

Opowieść Michaela Ende, choć pozornie przeznaczona dla dzieci, opisuje losy małej, dzielnej Momo, tak naprawdę jest przerażającym obrazem współczesnego świata, w którym to ludzie skupiają się na gromadzeniu dóbr materialnych, pogoni za pracą, sukcesem, pieniądzem, "oszczędzaniem" swojego życia na jakieś nieokreślone później, walką z czasem, czekaniem na coś, zamiast konkretnym działaniem, a przez to właśnie omija ich to, co najważniejsze. Coraz więcej ludzi nie potrafi się bawić, zwyczajnie nudzić, spędzać czas samemu ze sobą, odpoczywać, a w ferworze pogoni za kolejnymi, mało istotnymi celami, traci to, co powinno być dla niego najistotniejsze: kontakt z własnymi dziećmi, rozmowę z drugim człowiekiem, przyjaciół, wspólne spędzanie czasu z bliskimi, życzliwość, dobrą zabawę, spokój i codzienne małe radości.

Przekaz tej książki jest tak przerażający, tak prawdziwy i genialny w swej prostocie, że czytelnik (zwłaszcza ten dorosły, bo dzieci odbierają tę książkę chyba jednak bardziej dosłownie), zaczyna poważnie zastanawiać się, czy on sam nie jest przypadkiem taki, jak mieszkańcy miasteczka, opętani przez szarych panów w płaszczach. Łatwo w życiu się zatracić, bezwiednie brać udział w wyścigu szczurów, skupić na rzeczach mało istotnych, zwłaszcza w natłoku codziennych obowiązków. Zdecydowanie lepiej być dzieckiem, takim, jak Momo, ale ile jest w nas dorosłych dziecięcej szczerości i spontaniczności? Czy stać nas jeszcze na dziecięce trwonienie czasu?

Trudno ubrać w słowa to, jak wyjątkowa jest to książka, jedynie więc co mi zostaje, to polecić ją całym sercem. Oczywiście zachęcam dzieci do przeczytania historii Momo, ale obowiązkowo, ta opowieść powinna być lekturą dla wszystkich myślących dorosłych. Każdy człowiek, który zastanawia się czasami nad wartością swojego życia i tym, co w jego świadomości przeważa: być czy mieć, nie może zignorować tej historii. Postaram się w niedługim czasie podsunąć "Momo" mojej Córce. Mam nadzieję, że i ona odkryje w niej wszystko to, co dla mnie okazało się tak istotne.

  Sardegna

"Druga Szansa" Katarzyna Berenika Miszczuk


posted by Sardegna on , , , ,

4 comments


Wydawnictwo: Uroboros
Liczba stron: 352
Moja ocena : 5/6

Nie wiem, czy oficjalnie mogę już nazwać się fanką twórczości pani Katarzyny Bereniki Miszczuk, ale myślę że zaryzykuję i powiem, że się do tego przymierzam, a wszystko to za sprawą kolejnej książki pisarki, którą dane mi było w ostatnim czasie przeczytać. Ponad rok temu poznałam "Pustułkę", czyli kryminalny debiut, historię, która bardzo mi się podobała, ale po jej przeczytaniu nie mogłam jeszcze stwierdzić, czy faktycznie styl pisania Autorki i jej pomysły na fabułę to jest to, co najbardziej lubię w polskich książkach. Później zapoznałam się z czterotomową serią "Kwiat paproci", opowieścią nawiązującą do słowiańskich wierzeń, ale w taki dość luźny, humorystyczny sposób, trochę nawet z przymrużeniem oka, łączącą w sobie elementy powieści obyczajowej, romansu, a nawet kryminału. Seria "Kwiat paproci" również bardzo mi się podobała, a najbardziej przypadł mi do gustu tom pierwszy, czyli "Szeptucha" i już wtedy czułam, że moja znajomość z panią Miszczuk może być tym, czego szukam, ale dopiero przeczytanie "Drugiej Szansy" utwierdziło mnie w tym przekonaniu. 

Powieść ta, w postaci, jaką widzicie powyżej to wznowienie historii, po raz pierwszy wydanej w roku 2013. Na początku podeszłam do niej nieco sceptycznie, bo po opisie okładkowym "Druga Szansa" wydała mi się jakimś mrocznym, psychodelicznym thrillerem rozgrywającym się w szpitalu psychiatrycznym, nie wiedziałam więc, jak to ma się do książek Autorki, które już znałam. Jednak praktycznie od pierwszych stron poczułam, że to jest to! Bo właśnie taki klimat, sposób snucia opowieści, kreowania postaci i styl pisarki, polubiłam w jej wydaniu już wcześniej.

Akcja powieści rozgrywa się w ośrodku "Druga Szansa", na pierwszy rzut okaz wyglądającym, jak szpital psychiatryczny, przeznaczonym dla osób, które w tragicznych okolicznościach straciły pamięć. W jednym z jego pokoi budzi się młoda kobieta, Julka, zupełnie nie wiedząc kim jest, oraz jak się w tym miejscu znalazła. Dziewczyna nic o sobie nie wie, nie poznaje się w lustrze, nie pamięta swojej przeszłości. Z pomocą przychodzi jej psychiatra Zofia Morulska, która w bardzo nachalny sposób próbuję się z nią zaprzyjaźnić i za wszelką cenę zdobyć jej zaufanie. Julka wewnętrznie czuje, że intencje kobiety nie są do końca szczere, ale nie potrafi określić, co w opiekunce jest takie odpychające.

Julka powoli zaznajamia się z zasadami panującymi w ośrodku, udaje jej się nawet wyjść do pilnie strzeżonego parku otaczającego szpital. Nawiązuje też pierwsze znajomości z innymi pacjentami "Drugiej Szansy". Pozornie zwyczajna codzienność zaczyna się jednak wydawać dziewczynie dziwna. Coraz częściej ma ona przeświadczenie, że wokół niej dzieje się coś dziwnego. Julka słyszy dziwne głosy, widzi postacie których nie ma, przedmioty znikają, a zwierzęta zdają się ją obserwować. Dziewczyna zaczyna już naprawdę wariować, nie wie, co jest prawdą, a co wymysłem jej wyobraźni. Próbuje dociec do prawdy, ale wtedy wokół niej zaczyna się robić naprawdę niebezpiecznie. Jaką tajemnicę skrywa Zofia Morulska i co tak naprawdę dzieje się w ośrodku, będziecie mogli dowiedzieć się, czytając powyższą powieść. 

Jeśli chodzi o moje wrażenia, to odkrywając sekrety "Drugiej Szansy" bawiłam się znakomicie. Jako że książka należy do takich lektur, od których nie można się oderwać, nie doczytawszy do końca, poznanie wszystkich tajemnic bohaterów zajęło mi dosłownie dwa wieczory. Bardzo mi się podobała ta historia, a co istotne, również zakończenie jest odpowiednie i przynosi godne wytłumaczenie całej intrygi. Jest to dla mnie bardzo ważne, aby pokręcona opowieść, miała jakieś sensowne wytłumaczenie, a w tym przypadku nie mam co do niego żadnych zastrzeżeń. Czuję się jak najbardziej usatysfakcjonowana lekturą i myślę, że mogę już oficjalnie zaliczyć panią Katarzynę Berenikę Miszczuk do grona moich ulubionych polskich Autorek. Bardzo się cieszę, że udało mi się też zdobyć podpis pisarki w "Pustułce" na Targach Książki wtedy, kiedy jeszcze nie ustawiały się do niej kilometrowe kolejki, jak te, po spektakularnym sukcesie serii "Kwiat paproci".
Sardegna

"Robert Lewandowski. Najlepsze bramki" Piotr Wójcicki


posted by Sardegna on , , , ,

No comments


Wydawnictwo: RM
Liczba stron: 95
Moja ocena : 5/6

Książek o Lewandowskim nigdy za wiele! O wielkiej miłości mojego Młodego do piłki nożnej pisałam już wielokrotnie. To uwielbienie przejawia się nie tylko aktywnym graniem w piłkarskim klubie, oglądaniem meczów (nieważne, czy to Liga, mistrzostwa czy jakaś powtórka), znajomością większości piłkarzy z imienia i nazwiska oraz aktualnej pozycji gracza i klubu, w którym występuje, ale też czytaniem i kolekcjonowaniem wszelakich książek o tematyce piłkarskiej.

Do jego biblioteczki trafiła ostatnio nowa książka "Robert Lewandowski. Najlepsze bramki", autorstwa Piotra Wójcika, pochodząca z Wydawnictwa RM. Jest to dość cienka książka, w porównaniu z dość opasłymi biografiami piłkarzy, wydanymi na przykład przez Egmont, ale nie uważam, aby to była wada. Pozycja ta ma bowiem wielką zaletę: jest mocno "specjalistyczna", czyli nie przedstawia życiorysu Lewego, anegdot z jego życia prywatnego, czy historii jego występów w klubach, zamiast tego, skupia się na konkretnych bramkach, strzelonych przez piłkarza w przełomowych momentach jego kariery.

"Najlepsze bramki" podzielone są na dwie główne części: pierwszą i drugą "połowę meczu", a w każdej z nich, w bardzo pomysłowy sposób, zapisane są fakty związane z okolicznościami strzelenia tych ważnych goli. Jest to naprawdę fajny i interesujący sposób, na pokazanie dzieciom historii piłkarza, z zupełnie innej perspektywy. Naprawdę świetnie prezentuje się pomysł, żeby na dosłownie dwóch stronach książki zawrzeć historię konkretnej bramki czy ważnego dla Roberta Lewandowskiego, meczu.

Każdy kolejny podrozdział opisuje te kluczowe dla sportowca momenty, a do tego, części te są odpowiednio zatytułowane, adekwatnie do sytuacji. Mamy tutaj więc historię Lewego w pigułce, od spektakularnego debiutu w Lechu Poznań, udziału w pierwszych Mistrzostwach Świata, występach w Bundeslidze, pierwszego sezonu w Borussi, Mistrzostwach Europy, czy grze w Bayernie, a wszystko pokazane w bardzo sympatyczny i trochę przewrotny sposób, jako na przykład: "Debiut marzenie", "Wielki koszmar Irlandczyków", "Zabójczy duet w akcji", "Przewrotka na dzień dobry!", "Magiczna piętka na miarę mistrzostwa", "Najpiękniejszy gol w karierze?", "Pocisk ziemia - powietrze", "Futbolowa egzekucja", "Bezradny Pepe, Real na kolanach", "Idealnie, prosto w okienko!", "Gol światowej klasy!", "Wolniak marzeń!", "Lob, który przeszedł do historii!", "Rakietowe uderzenie w Stanach Zjednoczonych", "Bomba nie do zatrzymania!", "Niezły wynik!", "Zamaskowany mściciel!", "Biegiem po bramkę marzenie!", "Polowania na Wilki!", "Rajd przez pół boiska i cudowna bramka!", "Magiczna pięta Lewego!".Do tego, każdy podrozdział opatrzony jest odpowiednim zdjęciem, pochodzącym z tej właśnie konkretnej rozgrywki.

Druga połowa książki to  "Mistrzowskie odliczanie", czyli kolejnych pięć ważnych meczy w karierze Lewego, ale tym razem pokazanych w formie odliczania:

5 - Wilczy apetyt na bramki, czyli 5 bramek z Vfl. Wolfsburg
4 - Królewskie daanie - 4 gole z Realem Madryt
3 - Hat trick marzeń! 3 trafienia z Duńczykami w eliminacjach do Mistrzostw Świata
2 - Podwójne uderzenie z PSV Eindhoven w Lidze Mistrzó
1 - Jedyny gol na Mistrzostwach Europy

"Najlepsze bramki" kończą się wykazem statystyk (ile goli zdobył Lewy w poszczególnych zawodach: w mistrzostwach Niemiec, Polski, w eliminacjach do Mistrzostw Świata, Europy, w Bundeslidze oraz miniquizem, w którym w 20 pytaniach można sprawdzić swoją wiedzę na temat piłkarza. 

Mojemu Synowi książka bardzo przypadła do gustu, dodatkowo przeczytała ją sobie nawet moja Dziesięciolatka, która chciała sprawdzić: "Co nowego o Lewym można jeszcze napisać w książce dla dzieci". I powiem Wam, że moja Młoda miała w tym wypadku bardzo trafne spostrzeżenie, bowiem trudno napisać oryginalną książkę dla dzieci, o najbardziej znanym w Polsce piłkarzu, w taki sposób, aby jeszcze zaskoczyć i zaciekawić czytelnika. Piotrowi Wójcickiemu się to chyba udało, bo ujął on ten popularny temat w sposób bardzo nietypowy, co dało ostatecznie pozytywny efekt i zainteresowało dzieci. Ja ze swej strony polecam rozejrzeć się za "Najlepszymi bramkami", przyjrzeć się bliżej Wydawnictwu RM i sprawdzić, co jeszcze może ono zagwarantować młodym czytelnikom.

Sardegna