Archive for marca 2017

"Właśnie dziś właśnie teraz" Karolina Wilczyńska


posted by Sardegna on , , , ,

5 comments


Wydawnictwo: Czwarta Strona
 Liczba stron: 328
Moja ocena : 5/6


W ubiegłym tygodniu przeczytałam rewelacyjną książkę. Była nią kolejna już powieść w dorobku pani Karoliny Wilczyńskiej, historia, która na pierwszy rzut oka, wydaje się trochę niepozorna, babska i tendencyjna (cóż bowiem nowego można napisać o przyjaźni trzech kobiet). Nic jednak bardziej mylnego! "Właśnie dziś, właśnie teraz" to obyczajowa, dramatyczna, pełna emocji opowieść, która chwyta za serce i wbrew pozorom, nie jest o przyjaźni. Pokazuje za to niełatwe relacje rodzinne, nie tylko pomiędzy małżonkami, ale także pomiędzy rodzicami i ich dorosłymi dziećmi. 

Opowieść zaczyna się od dramatycznego wydarzenia - nieszczęśliwego wypadku w ogromnym hipermarkecie, żeby później potoczyć się bardziej leniwie. Mam tutaj jednak na myśli tempo wydarzeń, bo emocje, które towarzyszą bohaterkom, zmagającym się z konsekwencjami wypadku, nie będą maleć. Wręcz przeciwnie. Kobiety uświadomią sobie, że zdarzenie, które zburzyło ich cały spokój i dotychczasowe życie, ma wpływ nie tylko na teraźniejszość, ale i przyszłość. Pokaże też, że życie, w którym do tej pory tkwiły, nie jest takie, jak powinno być. 


Losy trzech rożnych kobiet: Sabiny, Soni i Bronisławy, splatają się w chwili wypadku w nieszczęsnym hipermarkecie. Każda z bohaterek prowadzi swoje życie i właściwie gdyby nie to wydarzenie, nigdy nie miałyby szansy się spotkać. Bronisława jest leciwą staruszką, żyjącą skromnie od lat w swoim małym mieszkaniu, z dorosłym synem, alkoholikiem. Sabina nieprzerwanie od lat, samotnie opiekuje się zniedołężniałym, dziewięćdziesięcioletnim ojcem. Sonia natomiast, jest dobrze sytuowaną kobietą w średnim wieku, matką nastolatki, żoną swojego męża, kobietą niemalże luksusową, nie pracuje zawodowo, a jej głównym zadaniem jest dbanie o dom.

Kiedy w wyniku nieszczęśliwego wypadku, kobiety lądują na tej samej szpitalnej sali, mogą lepiej się poznać. Choć początkowo nie są do siebie pozytywnie nastawione, w końcu pochodzą z różnych światów, mają odmienne punkty widzenia na życiowe sprawy i swoje problemy, z czasem ich znajomość przeradza się w głębszą relację. 

Ale nie poddajcie się pierwszemu wrażeniu. Nie będzie to opowieść o sile kobiecej przyjaźni. Z każdą kolejną stroną dowiadujemy się czegoś nowego o bohaterkach i ich życiu, a ta opowieść z przyjaźnią nie ma zbyt wiele wspólnego. Relacja Sabiny ze swoim chorym ojcem jest niezmiernie trudna, oparta na pretensjach i wiecznych oskarżeniach. Podobnie zresztą wygląda sytuacja u Bronisławy, której dorosły syn jest alkoholikiem i codziennie wykorzystuje matkę, żerując na jej dobroci i słabości do syna. Szczęśliwe życie Soni też jest bardzo pozorne. Odrzucona przez męża, ignorowana przez nastoletnią córkę, żyje w przeświadczeniu, że jej życie jest przegrane. Do tych wszystkich problemów dochodzą jeszcze konsekwencje wypadku, a wraz z nimi trudna, codzienność.

Dobrze, że życie pełne jest niespodzianek, bo przynosi każdej z kobiet nieoczekiwaną zmianę. Nie spodziewajcie się jednak typowego happy endu, będącego lukrowaną historią o zmaganiach z przeciwnościami losu. To będzie twarda, niekoniecznie pozytywna opowieść o prawdziwym życiu.

Mam nadzieję, że udało mi się choć trochę zwrócić Waszą uwagę na fakt, że powieść "Właśnie dziś, właśnie teraz" nie jest zwyczajną, babską książką o przyjaźni, sile miłości czy wszechobecnym szczęściu. Ta historia jest o czymś innym. Niełatwym, ale bardzo bliskim. Któż z nas bowiem nigdy nie tkwił w toksycznych relacjach rodzinnych? Po lekturze przyjdą refleksje. Wiem, jak to banalnie brzmi, ale w tym konkretnym przypadku, tak właśnie jest.

Sardegna

Już czytam sam! # 9 "Co w trawie piszczy" oraz kolejne przygody Cecylki Knedelek


posted by Sardegna on , , , , , ,

1 comment

Zapraszam na kolejną odsłonę postu z serii "Już czytam sam!", w którym to chciałam zaprezentować Wam dwie książeczki, ostatnimi czasy przeczytane przez moją Córkę. Książki są zupełnie od siebie różne, jedna jest idealna dla dzieci, które rozpoczynają naukę czytania, drugą polecam tym, które już sobie bardzo dobrze radzą w temacie.  


Wydawnictwo:  Jedność
 Liczba stron: 70
Moja ocena : 5/6 

Pierwsza propozycja to kolejne przygody Cecylki Knedelek i jej przyjaciółki, zabawnej gąski Walerki, autorstwa pani Joanny Krzyżanek. Kiedyś już, a dokładnie w #1 poście z serii "Już czytam sam!", pisałam o dwóch tomach z Cecylką w roli głównej i powiem szczerze, że seria ta jest naprawdę uniwersalna i rośnie razem z dziećmi.


Jeśli chodzi o umiejętności samodzielnego czytania dziecka, to książka jest raczej na podstawowym poziomie. Litery są spore, tekstu niewiele, czyta się szybko, polecam ją więc dzieciakom, które stawiają dopiero pierwsze kroki w samodzielnej lekturze. Jeśli jednak chodzi o treść (mimo że w tytule pada hasło "przedszkolaki"), mogę polecić Cecylkę młodym czytelnikom w różnym wieku. W historyjkach świetnie odnajdą się przedszkolaki, ale i uczniowie klas I - III. Powiem więcej, fragment Cecylki, związany z kulinariami jest w podręczniku do klasy IV. Jak sami więc widzicie, są to bardzo uniwersalne opowieści.

Powyższy tom związany jest z niebezpiecznymi sytuacjami, które mogą się wydarzyć w domu, w szkole, w sklepie, na ulicy, na wycieczce, placu zabaw, a także opowiastkami, związanymi z pierwszą pomocą. Każdy rozdział podzielony jest na dwie części: pierwsza opisuje daną przygodę gąski Walerki i Cecylki, a druga przeznaczona jest na ciekawostki, związane z tym tematem. Są to zazwyczaj dobre rady, takie złote myśli, przedstawione w humorystyczny sposób, aby łatwiej wpadały dzieciom w ucho i utrwalały się praktycznie "przy okazji". Właśnie ta żartobliwa część spotkała się z największym zainteresowaniem mojej Córki.

"Zasady bezpieczeństwa" według Cecylki Knedelek to taki dziecięcy poradnik, przedstawiony w miłej dla ucha i oka, formie. Jak wiadomo, temat bezpieczeństwa jest zawsze aktualny i warto nawiązywać do niego przy każdej okazji, zwłaszcza, że na ostatniej stronie książki znajdują się numery alarmowe, które każdemu dziecku warto przypominać. Jest to po prostu fajna lektura, którą można przeczytać w domu, ale mogą z niej skorzystać także nauczycielki przedszkola czy edukacji wczesnoszkolnej. 


Wydawnictwo: Literatura
 Liczba stron: 160
Moja ocena : 5/6

Jeśli chodzi o drugą książkę, to jest nią może mało znany, ale bardzo interesujący tytuł, "Co w trawie piszczy", autorstwa Pawła Wakuła. Jest to książka już bardziej poważna, pełnowymiarowa, została też wyróżniona przez Fundację ABCXXI Cała Polska Czyta Dzieciom. Jest to taka fajna opowieść o przyjaźni skrzata Maurycego i szczurka Ogryzka, dwójki przyjaciół zamieszkujących stary dąb w Dolinie Bagiennej Trawy, ale nie tylko. Dwójka bohaterów jest domorosłymi detektywami, którzy rozwiązują sprawy trudne i niewyjaśnione, przydarzające się mieszkańcom Doliny.

Książka podzielona jest na rozdziały, z których każdy jest osobną, detektywistyczną historyjką i dotyczy pomocy innemu lokatorowi Doliny. W lesie i w okolicach rzeki dzieją się różne, czasami dziwne rzeczy. Niektóre są całkiem groźne, inne zupełnie zwyczajne. Większość z nich wymaga pomocy dwóch małych detektywów, którzy niemal, jak Sherlock Holmes śledzą poszlaki i dochodzą do prawdy. Do ich siedziby ustawiają sie w kolejce kolejni mieszkańcy Doliny, po to by uzyskać pomoc bądź dobrą radę.

I powiem Wam szczerze, że bardzo miło mnie ta książeczka zaskoczyła. Rewelacyjny jest ten wątek detektywistyczny. To taka powieść akcji dla dzieci. Fajna! Kupiłam ja na jednym z kiermaszów taniej książki i w sumie gdyby nie to, że kosztowała grosze, w życiu bym się  w nią nie zaopatrzyła. Sami przyznajcie, grafika nie zachęca, ale opowieść jest tak sympatyczna, że aż odczuwam wyrzuty sumienia z powodu tego, że jej początkowo nie doceniłam. 

Jeśli szukacie jakiś niebanalnych historii dla dzieci, albo nowych tytułów, które Was zainspirują do wieczornego czytania, myślę że ta propozycja może się Wam spodobać.
Sardegna

"Przygody Kota Filemona" Marek Nejman, Sławomir Grabowski


posted by Sardegna on , , , ,

5 comments


 Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Liczba stron: 288
Moja ocena : 5/6

"Przygody Kota Filemona" to wielka, grubaśna, wydana w twardej oprawie, księga, składająca się z trzech części ("Przygody Kota Filemona", "Filemon i Bonifacy" oraz "Filemon, Bonifacy i Szczeniak), opowiadająca o perypetiach najbardziej chyba znanych kociaków w Polsce. Filemon i Bonifacy towarzyszą nam od dzieciństwa, i mówiąc nam, mam na myśli dorosłych, bowiem któż z nas nie oglądał tej dobranocki? Czy nie szykowaliście się do spania w takt piosenki z czołówki: "Szare, bure i pstrokate, wszystkie koty za pan brat. Mają domy swe i płoty, po prostu koci świat"? No właśnie, też tak miałam. 

Postanowiłam przybliżyć moim dzieciom postacie tych kocich bohaterów. Niby kojarzyli Filemona (nie na darmo zresztą nasz osobisty zwierz został tak nazwany), ale jednak samej kreskówki nie znali, a i książki też im jeszcze nie przeczytałam, choć mamy na półce bardzo stary egzemplarz "Przygód...", pochodzący z mojego dzieciństwa.

Wydawnictwo Nasza Księgarnia wyszła z genialną propozycją wznowienia tego tytułu, w praktyce jednak, stworzyła go na nowo, bo tak, jak powiedziałam, o ile część pierwszą przygód kota Filemona właściwie każdy zna, to pozostałe dwie już niekoniecznie. 

Kot Filemon trafia do wiejskiej chaty Babci i Dziadka, jako malutki, niesforny kociak. Od razu opiekę nad nim przejmuje dorosły i stateczny kot Bonifacy, który jako stary wyjadacz, może nieco leniwy i zbyt pewny siebie, wie wszystko o kocim życiu. Bonifacy uczy Filemona, jak polować, jak pilnować porządku w chacie, jak dbać o kocią higienę, Filon natomiast uczy starego kocura, jak cieszyć się życiem, psocić i dobrze bawić.

W częściach kolejnych, do kociego duetu dochodzi jeszcze Szczeniak, malutki piesek przygarnięty przez Babcię i Dziadka. Zwierzęce trio nieźle daje staruszkom do wiwatu! No ale w końcu, co trzy głowy, to nie dwie! Historyjki pełne są niesfornych dialogów, niesamowitych przygód, choć niektóre z nich okazywały się niebezpieczne (jak na przykład samotna wędrówka Filemona do miasta, czy zgubienie się w ciemnym lesie), wspominek i zabaw.

Oprócz kotów i Szczeniaka, bohaterami tej opowieści są też myszy, które harcują w spiżarni i niezbyt przejmują się obecnością Filemona i Bonifacego. Kocie historyjki wzbogacone są miłymi piosenkami, zazwyczaj wyśpiewanymi przez gryzonie i sympatyczną grafiką, z charakterystycznymi wizerunkami kotów, które znamy z dobranocki.
Moje dzieci chętnie przyjęły propozycję wieczornego czytania tej książki, choć nie obyło się bez małych spięć, a wszystko za sprawą tego, że rozdziały "Przygód Kota Filemona" są za krótkie. Jest to zdecydowanie za mało, aby czytać je pojedynczo, co wieczór, ale też zbyt monotonne, żeby czytać kilka pod rząd. Na szczęście znaleźliśmy na to złoty środek: czytanie jednego rozdziału o Filemonie i jednego rozdziału innej książki. W związku z tym, że "Przygody..." są dość sporą księgą, całkowite jej przeczytanie zajęło nam sporo czasu, a przy okazji skończyliśmy ze cztery inne tytuły. 

Wyrażenia moich dzieci z lektury są trochę mieszane. Z jednej strony lubili słuchać o przygodach Filona, zwłaszcza kiedy był malutkim kociątkiem,  jawił im się wtedy, jako uroczy głuptasek, mały kiciuś, nieznający życia. Z drugiej jednak strony, opowieść ta była dla nich taką bajką z poprzedniej epoki. Wiecie, co mam na myśli, opisana wieś zupełnie nie przypomina tej dzisiejszej, język też trochę niedzisiejszy, stąd też niektóre wyrażenia stosowane w książce musiałam dzieciom wyjaśniać. Choćby, co to jest zapiecek, kapota i czemu w izbie są mysie dziury. 

Jednak podsumowując wszystkie plusy i minusy, więcej było pozytywów, a kiedy dzieciaki wkręcili się w tą opowieść, sami już przypominali o czytaniu kolejnych rozdziałów. "Przygody kota Filemona' są pięknie wydane, więc idealnie nadają się na prezent. Będą też odpowiednie, jeżeli macie ochotę na sentymentalną podróż w przeszłość. Filemon i Bonifacy nigdy nie wychodzą z mody.

Sardegna

"Sprawa Niny Frank" Katarzyna Bonda


posted by Sardegna on , , , , ,

11 comments


Wydawnictwo: Muza
audiobook: czas trwania 14 godzin 32 minuty
Moja ocena : 6/6
lektor: Marek Bukowski

Nie ma chyba takiej osoby, która nie kojarzyłaby Katarzyny Bondy, szeroko nagradzanej pisarki, dziennikarki i scenarzystki, nazywanej Królową Kryminałów. Popularność pani Bondy, popularnością, nadawane tytuły, tytułami, ja jednak, do tej pory, podchodziłam do jej powieści nieco sceptycznie. Zawsze mam opory przed sięganiem po książki tak szeroko chwalone. Co bowiem jeśli nie poczuję tego ich "fenomenu"? Nie miałam w biblioteczce żadnej powieści Autorki, na szczęście z pomocą przyszedł audiobook. 

"Sprawa Niny Frank" to pierwsza część trylogii kryminalnej, z charyzmatycznym bohaterem w roli głównej, będąca jednocześnie pisarskim debiutem Katarzyny Bondy. 

Hubert Meyer, psycholog śledczy, zajmujący się tworzeniem profili zabójców, na co dzień pracujący w Komendzie Głównej w Katowicach, przechodzi aktualnie trudny okres, związany z problemami w życiu osobistym. W związku z tym, trochę przymusowo zostaje oddelegowany na Podlasie, do wioski Mielnik nad Bugiem, aby pomóc w śledztwie dotyczącym zabójstwa znanej w całej Polsce, aktorki serialowej, Niny Frank.

Nina, która dzięki serialowej roli zakonnicy Joanny, zdobyła sławę, pieniądze i popularność, zostaje brutalnie zamordowana we własnym domu. Posiadłość leżąca na obrzeżach Mielnika, miała za zadanie zapewniać aktorce prywatność, oddzielać od lokalnej społeczności, pozwalać na spokojne życie na uboczu, ale jednocześnie umożliwiać prowadzenie zamkniętych imprez z wpływowymi ludźmi z branży. Pewnego dnia, zmasakrowane ciało aktorki znajduje listonosz, a podejrzenia od razu padają na męża Niny, Mariusza Króla, znanego w całym kraju, telewizyjnego prezentera, z którym kobieta była w trakcie głośnego rozwodu.

Sprawa zabójstwa tak znanej osoby przerasta trochę lokalnych stróżów prawa, stąd na pomoc władzom przychodzi profiler ze Śląska, Hubert Meyer, człowiek, który ma na swoim koncie wiele spektakularnych sukcesów. Meyer od razu przechodzi do rzeczy. Na miejscu zbrodni znajduje znacznie więcej poszlak, niż policjanci prowadzący sprawę, a współpracując z komendantem Policji w Mielnika, Eugeniuszem Kulą, szybko konstruuje profil zabójcy aktorki, przy okazji odkrywając wiele ciekawych faktów z życia Niny.
 
Okazuje się, że kobieta, pod przykrywką uwielbianej przez całą Polskę, gwiazdy telewizji, skrywała drugą naturę. Miała swoje sekrety, niebezpieczne tajemnice i coś na sumieniu skazę,  która pojawiła się w młodości i zaważyła na jej całym dorosłym życiu. Czy to grzechy z przed lat stały się jej gwoździem do trumny? Co znaczy tajemniczy tatuaż, znaleziony pod jej włosami? Dlaczego w całą sprawę zamieszany jest znany w całym kraju polityk? No i najważniejsze, czy na podstawie profilu Meyera będzie można znaleźć zabójcę? 

Powieść naprawdę trzyma poziom. Należy pamiętać, że jest to debiut Katarzyny Bondy, więc tym bardziej książce należy się pochwała. Akcja toczy się wartko. Praktycznie każdy rozdział jest ważny i kluczowy dla sprawy. Historia jest kryminałem, ale ma bardzo rozbudowaną warstwę obyczajową, dzięki temu czytelnik ma ochotę nie tylko rozwiązać wątek zabójstwa, ale także (a może przede wszystkim), chce dowiedzieć się, co tak naprawdę wydarzyło się przed laty w życiu aktorki. 
 
Dzięki temu, że akcja rozgrywa się dwutorowo, czytelnik stopniowo odkrywa wszystkie tajemnice Niny. Śledzi współczesne wydarzenia, rozgrywające się w Mielniku, poczynania Meyera (również te, związane z jego życiem osobistym), a jednocześnie, czerpie informacje z dziennika Niny, dowiadując się, co działo się w jej przeszłości. Każda kolejna strona książki jest ważna. Przybliża do rozwiązania zagadki, i to nie tylko tej kryminalnej, ale tej, związanej z prawdziwym obliczem aktorki. 
 
W całej historii Niny Frank ważne są jeszcze postacie drugoplanowe, których obecność jest istotna dla sprawy. Bibliotekarka Lidia Daniluk, jej syn Borys, matka aktorki, polityk Jakub Czerny, mąż Mariusz Król. Do tego cała gama osób, związanych z mediami, a także lokalna społeczność Mielnika. Sporo barwnych osób, z których każda dołoży małą cegiełkę do ukazania prawdy o Ninie. Ciekawe w tej powieści okazuje się zakończenie, które jest podwójne i daje czytelnikowi opcję alternatywną. Druga wersja zdarzeń może do końca mi się nie podobała, jakkolwiek daje ciekawy efekt i kończy historię z przytupem.
 
Uważam że "Sprawa Niny Frank" jest to naprawdę świetną historią, jedyną uwagę miałabym do zbyt często "filozofowania" i dumania nad ludzką naturą momentami było to nużące. Co do audiobooka, słuchało mi się go bardzo dobrze i podobała mi się nienachalna interpretacja pana Marka Bukowskiego (pierwszy raz słuchałam historii w jego wykonaniu). Opowieść bardzo mnie wciągała, mimo tego, że rozdziały były dość długie, a ich odsłuchiwanie w praktyce było trochę kłopotliwe, wartkie tempo akcji rekompensowało mi wszelkie niedogodności. 

Czy po pierwszym spotkaniu z panią Katarzyną Bondą mogę użyć już tytułu Królowej Kryminału? Na razie nie. Wstrzymam się z opinią do czasu, kiedy zapoznam się z drugą i trzecią częścią trylogii ("Tylko martwi nie kłamią" oraz "Florystka") oraz serią "Cztery żywioły Saszy Załuskiej".

Sardegna

"Lord John i sprawa osobista" Diana Gabaldon


posted by Sardegna on , , , ,

4 comments


Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 318
Moja ocena : 4/6

Jesteście zdziwieni, że Diana Gabaldon, Autorka bestsellerowej serii "Obca", w której pierwsze skrzypce grają Clarie i Jamie (kobieta z czasów powojennych XX wieku przeniesiona w czasie do XVII wiecznej Szkocji, zakochuje się w charyzmatycznym szkockim wojowniku), wydała nową książkę? Ja też byłam zdziwiona, bowiem Gabaldon = "Obca", innych skojarzeń nie miałam. Zdziwiłam się wielce, kiedy w zapowiedziach Świata Książki znalazłam "Lorda Johna i sprawę osobistą". Z ciekawością sięgnęłam więc po tę powieść, oczekując nowego oblicza Autorki, albo przynajmniej jakiejś nowej odsłony jej twórczości.

Czytając wprowadzenie, można dowiedzieć się, że ta książka to nie do końca nowy twór. To znaczy, jest to opowieść świeża, nigdzie wcześniej nie publikowana, miała ona jednak docelowo być fragmentem jednego z kolejnych tomów przygód Clarie i Jamiego. Lord John Grey jest bowiem znajomym Frasera, a Autorka wymyślając dalsze losy bohaterów, napisała o nim opowiadanie – przygodę, jaka mu się przytrafiła. Kiedy wydawca zorientował się, ile stron ma ten epizod, postanowił wydać trzystu stronicowy "fragment", jako odrębną książkę.

I rzeczywiście, czytając "Lorda Johna..." ma się wrażenie, że to "Obca". Styl pozostał ten sam, mnogość postaci również, z tym że główny bohater to nie Jamie, więc i emocje podczas lektury są zdecydowanie mniejsze.

Jest rok 1757. Lord Grey przebywa właśnie w Londynie i przez przypadek odkrywa intymną tajemnicę lorda Trevelyana, szanowanego arystokraty, zajmującego ważne stanowisko w armii Jej Królewskiej Mości. Sprawa jest skomplikowana do tego stopnia, że Trevelyan jest narzeczonym kuzynki Johna, więc zdemaskowanie jego niecnego sekretu będzie obyczajowym skandalem dla całej rodziny. Grey postanawia rozprawić się z niegodziwcem prywatnie, jednak jego plan utrudnia niespodziewane zadanie, zlecone mu przez Koronę. Musi on rozwiązać zagadkę śmierci sierżanta Timothy'ego O'Connella, który został zamordowany na przepustce, a jego zabójstwo mieć związek ze aferą szpiegowską w szeregach żołnierskich. 

Lord John, jak samozwańczy detektyw, podąża za śladami pozostawionymi na miejscu zbrodni. Okazuje się, że w sprawę morderstwa może być zamieszanych więcej osób: żona denata, jej kochanek, służący, który znika w dziwnych okolicznościach, a także znana w mieście dama w zielonym płaszczu, której wyglądu nikt mnie potrafi dokładnie opisać.

Grey podąża rzadko uczęszczanymi uliczkami miasta do najciemniejszych zaułków Londynu, do miejsc, o których istnieniu ludzie w mieście wolą nie wiedzieć. Trafia do przybytków, gdzie męska prostytucja jest na porządku dziennym i przynosi niemałe zyski. Co z tymi miejscami ma wspólnego denat, i jak połączyć to nietypowe śledztwo z zdemaskowaniem lorda Trevelyana? 

Historia lorda Johna jest, jak dla mnie, leniwie toczącym się kryminałem retro. Akcja niespiesznie się rozwija, nikt nikogo nie pogania, bohater spokojnie przemieszcza się z miejsca na miejsce, mając czas na tropienie zabójcy, a także na wspominanie własnych  przeżyć wojennych. Średnio mi się to podobało, jednak na uwagę zasługuje na pewno kreacja lorda Johna (w sumie nie dotarłam jeszcze do tomów "Obcej", w których byłby on obecny, więc dla mnie jest postacią nową), jak również panorama XVIII wiecznego Londynu. Wątek homoseksualny również jest dość ciekawie przedstawiony, zwłaszcza w realiach, kiedy takie relacje były jednymi z najgorszych przestępstw. 

Czy polecam "Lorda Johna i sprawę osobistą"? Myślę, że mimo wszystkich niedociągnięć, jakie ta książka posiada, to tak. Fanom serii szkockiej, historia ta powinna sprawić frajdę i być miłą odmianą, nie polecam jej natomiast czytelnikom, którzy zaczynają dopiero poznawać twórczość Diany Gabaldon. Leniwa akcja i niewiele emocji mogą zniechęcić do sięgnięcia po "Obcą", a to byłaby już wielka strata.
Sardegna

"Felix, Net i Nika oraz Sekret Czerwonej Hańczy" Rafał Kosik


posted by Sardegna on , , , , ,

3 comments


Wydawnictwo: Powergraph
Liczba stron: 504
Moja ocena : 4/6


"Felix Net i Nika oraz sekret Czerwonej Hańczy" to dwunasty tom serii, autorstwa Rafała Kosika, o najbardziej znanych nastolatkach w Polsce. Na moim blogu możecie przeczytać parę słów o przygodach tej trójki, zawartych w tomie trzynastym "Felix, Net i Nika oraz Klątwa Domu McKillianów" oraz czternastym -"Felix, Net i Nika oraz (nie) Bezpieczne Dorastanie"

Jak to u mnie bywa, każdą część czytałam odrębnie, nie zachowując ich kolejności (na szczęście jest to możliwe i nie zaburza całości historii). Jeśli spytacie mnie dlaczego tak sobie utrudniałam życie, to naprawdę nie potrafiłabym odpowiedzieć na to pytanie. Może gdybym posiadała wszystkie tomy, od początku trzymałabym się chronologii. Jednakże w sytuacji, kiedy miałam na półce tylko tom 1, a potem 12, 13 i 14, kolejność nie była już dla mnie taka istotna, więc zaszalałam.

Zdaję sobie sprawę, że przez tą "dziurę" w serii, ominęło mnie wiele z życia bohaterów. Przegapiłam na przykład moment ich dojrzewania, nad czym ubolewam, bowiem z sympatycznych dzieciaków z tomu 1, przerodzili się, jak dla mnie niespodziewanie, w zupełnie dorosłych ludzi (o czym mogłam się przekonać, czytając tom 14). Nie będę pewnie obiektywna, oceniając ten tom, skoro mam tyle braków, jednak moim zdaniem, powyższy jest najsłabszym, z wszystkich czterech, jakie do tej pory czytałam.

Akcja "Sekretu Czerwonej Hańczy" podzielona jest niejako na dwie części (podobnie, jak to miało miejsce w "Klątwie Domu McKillianów"). I o ile początek, związany z przyjazdem do gimnazjum Felixa, Neta i Niki, gości z zagranicznej wymiany uczniowskiej, w miarę mi się podobał, tak wydarzenia rozgrywające się już po ich wyjeździe z Polski, niekoniecznie. 

Do Gimnazjum im. Stefana Kuszmińskiego przyjeżdżają uczniowie z zagranicy, a ich pojawienie się wzbudza w szkole niemałe zamieszanie. Trzeba rozparcelować nastolatków w rodzinnych domach gimnazjalistów i ugościć w typowy, polski sposób. Należy koniecznie pokazać im, jak wygląda nauka w polskiej szkole i co, na co dzień robią polscy gimnazjaliści. Co jednak jeśli kilkoro przyjezdnych nie zna angielskiego? Co zrobić, kiedy zagraniczny gość nie cierpi polskiej kuchni? I przede wszystkim, jak zaradzić zazdrości, kiedy uczennice z wymiany są pięknymi i zgrabnymi nastolatkami? Wizyta zagranicznych gości, choć przygotowywana skrupulatnie przez dyrektora Stokrotkę, okazuje się problematyczną kwestią, na którą szkoła nie do końca jest przygotowana.

Uczniowie z klasy FNiN bardziej na przykład interesują się szkolna wycieczką, na którą wybierają się pod koniec drugiej klasy, niż opieką nad gośćmi, dlatego, kiedy zagraniczni uczniowie wracają do swych stron, przygotowania do wyjazdu klasowego, mającego odbyć się nad jeziorem Czerwona Hańcza, ruszają pełną parą. FNiN nie byliby jednak sobą, gdyby nie mieli już specjalnego pomysłu, związanego z wyprawą.

Dzieciaki postanawiają wykorzystać w terenie robota - bulbota, zbudowanego po to, by eksplorował wodne głębiny, do odszukania skarbu, który podobno leży na dnie zbiornika. Poza tym przyjaciele planują oczywiście mile spędzić czas, kiedy jednak przychodzi co do czego, problemy mnożą się niesłychanie. Net, z powodu problemów w szkole, nie może jechać, wycieczka przeradza się w obóz przetrwania, telefony nie mają zasięgu, a koleżanka z ich klasy została prawdopodobnie porwana.

Sporo się dzieje i to chyba dobrze. Zresztą wartka akcja, mieszanie wątków i wiele nieprawdopodobnych wydarzeń, to cecha charakterystyczna dla serii Rafała Kosika, jednakże moje wrażenia, co do całości są mocno mieszane. O ile część pierwsza, związana z pobytem uczniów z wymiany w gimnazjum, była w miarę ok, to część "wycieczkowa" bawiła mnie już znacznie mniej. Za dużo wszystkiego, jak dla mnie. Kilkakrotnie gubiłam wątek, a książka ma 500 stron, więc uwierzcie mi, tam naprawdę sporo się dzieje! W tym tomie po prostu nie zaiskrzyło. Żarty sytuacyjne specjalnie mnie nie bawiły, podobnie, jak słowne gierki między bohaterami. Tak, jak zaznaczyłam, może ten brak znajomości tomów "środkowych" dał mi się we znaki. Absolutnie jednak nie krytykuję "FNiN oraz Sekretu...", dla fanów serii będzie on zapewne równie interesujący i ważny, jak pozostałe.

Sardegna

Już czytam sam! #8 "Hania Humorek" i "Czytam sobie..."


posted by Sardegna on , , , , ,

2 comments

Zapraszam na kolejną, #8 odsłonę cyklu Już czytam sam! Dzisiaj porcja czterech lektur dziecięcych, wydanych przez Egmont, o świetnej szacie graficznej,  należących do dwóch serii wydawniczych. 

Dwie  książeczki "Mecz o wszystko" Ewy Nowak oraz "Jonka, Jonek i Kleks" Zbigniewa Dmitroca, pochodzą ze znanej już i prezentowanej na blogu serii, "Czytam sobie...". Dwie pozostałe, autorstwa Megan McDonald, związane są z sympatyczną bohaterką, Hanią Humorek, o której "pełnometrażowych" przygodach pisałam już w TYM poście.

Wszystkie cztery książeczki są niewielkich rozmiarów i służą raczej do nauki czytania i do rozwijania tej umiejętności u dzieci, które dopiero zaczynają samodzielnie czytać. Ze względu na swoją niewielką objętość i dość spory druk, mogą się okazać za proste i zbyt banalne, dla dzieci, które już tą zdolność opanowały bardzo dobrze. W przypadku mojej Ośmiolatki, wszystkie cztery książeczki były taką lekturą na jeden raz. Przeczytała sobie poszczególne historyjki, zajęło jej to w sumie jakieś pół godziny i ... było jej zdecydowanie za mało. Lektury przejął więc Młody. 

Faktycznie, komiks "Jonka, Jonek i Kleks" to książeczka z poziomu 1, zawierająca bardzo mało tekstu, i nawet mój Sześcioletni syn ogarnął ją w 5 minut. Większą uwagę poświęcił natomiast opowieści Ewy Nowak "Mecz o wszystko" (wiadomo - piłka nożna). Książeczka ta jest jednak z poziomu 3 i zawiera już całkiem sporo litego tekstu, więc i lektura była dla niego (a właściwie ciągle jest), nieco bardziej złożona. Nie zmienia to jednak faktu, że Młody czyta sobie "na raty", powoli tą opowieść i w sumie bez szczególnego zachęcania z mojej strony. Ot, sam bierze sobie książeczkę do rąk i czyta "po cichu". 

W ogóle umiejętności samodzielnego czytania mojego Sześciolatka znacznie się ostatnimi czasy, udoskonaliły. Zauważyłam, że coraz częściej sam sięga po książki i czyta np. w łóżku. Nie rozgryzłam jeszcze, jak wygląda jego stopnień zrozumienia tekstu, ale skoro takie czytanie sprawia mu frajdę, nie mam zamiaru blokować mu tej przyjemności.

Książeczki o Hani Humorek zostały na razie przez Sześciolatka odrzucone na bok, bo jak wiadomo są "dla dziewczyn".

 

Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 64
Moja ocena : 5/6 
 
"Rysiek Zyga Zdumiewający Pan Magik" oraz "Mania Pisania słynna reporterka" przedstawiają zabawne przygody Hani i jej przyjaciół, którzy nie pojawiają się w pełnometrażowych książeczkach o HH, albo są postaciami drugo, trzecioplanowymi. W historii o magiku, przyjaźń dziewczynki i jej kolegi Ryśka Zygi może zostać nadszarpnięta, chłopiec prosi bowiem Hanię o zaangażowanie w przygotowanie sztuczek magicznych. Dziewczynce jednak, zamiast pomagania wychodzi raczej przeszkadzanie. Jak to wpłynie na ich przyjaźń? 
W tomie drugi, Mania Pisania koleżanka Hani szuka ciekawych wydarzeń, które mogłaby opisać w swojej gazecie. W miasteczku nie dzieje się jednak nic godnego uwagi, do czasu, gdy w strumyku Żabie Udko natrafia na ślad olbrzymiego węża. Dziewczynka z pomocą HH tropi sensację.

Ośmiolatka przeczytała oba tomy z ochotą, ale tak, jak mówiłam, okazały się one dla niej zdecydowanie za krótkie. Jako że przygody bohaterki, znanej już z "pełnowymiarowych" historii "HH ogłasza niepodległość" oraz "HH ratuje świat", bardzo jej się podobały, więc i w tym przypadku oczekiwała podobnego klimatu. Niestety, przez małą objętość książeczek, historia nie zdążyła się rozkręcić, kiedy już się praktycznie skończyła. Dlatego polecam serię dzieciom dopiero uczącym się czytać. Dla nich taka bardzo "okrojona" wersja Hani Humorek powinna okazać się strzałem w dziesiątkę.
 
Sardegna

# Nowości w mojej biblioteczce - luty


posted by Sardegna on

12 comments

Luty był dla mnie miesiącem bardzo pracowitym zawodowo, ale udało mi się dość dobrze zorganizować  blogowo i czytelniczo. Dzięki temu, że zaplanowałam kilka postów, mój blog nie świecił pustkami. Coś się u mnie działo, choć zdarzały się dni, że byłam zupełnie wyłączona ze spraw blogowych. W lutym wyjątkowo też udało mi się wziąć udział w dwóch spotkaniach autorskich (z Marcinem Melonem i Danutą Awolusi) oraz w dwóch spotkaniach blogerskich z ŚBKami. Co do przeczytanych książek, było ich 7 (w tym 4 książki zaliczone do wyzwania Z półki) i 3 nowości.

Co do książek, które przybyły do mnie w tym miesiącu, są to:


"Flower. Jak kwiat" Elizabeth Craft, Shea Olsen - od Wydawnictwa Literackiego
"Magik" Magdaleny Parys - zakup własny z Biedronki


"Niepiękna" Madeline Sheehan - od Czwartej Strony
"Załatw pogodę, ja zajmę się resztą" - od Wydawnictwa Literackiego
"Eksplozje" Janusza L. Wiśniewskiego - od Wielkiej Litery
"Właśnie dziś, właśnie teraz" Karoliny Wilczyńskiej od Czwartej Strony


"Umrzik w szranku" Marcina Melon - od Wydawnictwa Silessia Progress


"Atlas Miast" i "Wyznania zmyślonego przyjaciela" Michelle Cuevas - od Naszej Księgarni


Dwie książeczki z przygodami Hani Humorek - od Egmontu


"Rzeźnik drzew" Andrzeja Pilipiuka - wymiana
"Ojciec chrzestny" Mario Puzo - prezent od Agnieszki do mojej kolekcji GW


"Odnaleziony" Harlan Coben - prezent od Patryka
"Oz" i "Neverland" Maxime Chattama - zakupy własne w Księgarnia Victoria


"Spod zamarzniętych powiek" Adam Bielecki - od Agory

Zobaczymy, co przyniesie marzec, tym bardziej, że zapowiada się znowu pracowicie, a w takiej sytuacji na bloga nie starcza mi już tyle energii. Postaram się wyrobić, bo na moim stosie mam aktualnie 5 rozpoczętych książek, więc mam nadzieję, że uda mi się je dokończyć w tym miesiącu. Sporo tytułów czeka na opisanie, jeden audiobook jest na tapecie, mam też też w planie post o kolejnych spotkaniach autorskich, na których byłam. Trzymajcie kciuki, żeby udało mi się choć część planów zrealizować.

Sardegna

"Koszmar Morfeusza" K.N.Haner


posted by Sardegna on , , , ,

4 comments


Wydawnictwo: Editiored
Liczba stron: 392
Moja ocena : 3/6 

Moja dzisiejsza opinia nie będzie niestety pozytywna. Obawiam się, że pod adresem powyższej książki padnie wiele gorzkich słów, jednakże nie mogę napisać inaczej, nie byłabym wtedy szczera, ani ze sobą, ani ze swoimi czytelnikami. 

Z chęcią sięgnęłam po tę powieść, bowiem jest ona kontynuacją "Snów Morfeusza", pierwszej części trylogii, autorstwa K.N. Haner. Jako że tom pierwszy naprawdę mi się podobał (świadczy o tym ocena 5/6),  napisany był na fajnym poziomie, a oprócz scen erotycznych, był również interesujący fabularnie, z ciekawością zabrałam się za tom drugi. Chciałam poznać, jakąż to tajemnicę skrywał główny bohater, bo powiem szczerze, po zakończeniu "Snów..." nie miałam pojęcia, co ukrywa przed swoją kobietą i czym tak naprawdę się zajmuje.

Niestety tom drugi nie dał rady. Praktycznie już od pierwszej strony historia się nie klei. Wszystkie sytuacje, jakie rozgrywają się w życiu bohaterów, po dość emocjonującym zakończeniu tomu poprzedniego, są chaotyczne, zupełnie bezcelowe i momentami ze sobą nie powiązane.

Główna bohaterka Cassandra, w tej części, jest najbardziej irytującą postacią, z jaką kiedykolwiek miałam do czynienia. Przy niej Anastasia Steel to super inteligentna i samodzielna kobieta. Cassandra robi milion niepotrzebnych i niezrozumiałych rzeczy. Większość z nich do niczego nie prowadzi, albo wręcz przeciwnie prowadzi do sytuacji tak nieprawdopodobnych, że aż śmiesznych. 

Kontynuacja historii Cassandry i Adama vel Morfeusza jest totalnym chaosem. Owszem, dowiadujemy się, że to mafia stoi za dziwnymi zleceniami Morfeusza (to nie spojler, Empik oficjalnie nazywa tę historię "mafijną miłością"), i co kochanek ukrywa przed Cass. Jednakże o czym jest pozostałe 350 stron, trudno mi powiedzieć. Wszystko kręci się wokół tego, że niebezpieczeństwo grozi dziewczynie i jej kochankowi. Adam chce chronić ukochaną (choć w sumie nie wiadomo, czy coś do niej czuje, bo jakoś się specjalnie nie określa), ale średnio mu to wychodzi. Cass odważnie chce wziąć sprawy w swoje ręce, ale też nic z tego nie wychodzi, no może poza kilkoma absurdalnymi momentami, które chyba z założenia miały trzymać w napięciu. Kochankowie odwracają się od siebie (bo przecież jest niebezpiecznie), to znów się przyciągają (co tam niebezpieczeństwo!), kłócą się, godzą, po wszystkim oczywiście lądując w łóżku.

Sprawa z mafią nie posuwa się w tym tomie, ani o krok. Podobnie zresztą, jak relacja bohaterów. Cass kocha Adama/Morfeusza, ale nie odmawia innym, bo przecież ciągle jest niezaspokojona. Nie jest ważne, czy kolejnym kochankiem jest ochroniarz z firmy, koleżanka z pracy, czy może sam szef mafii. Kobieta jest w końcu pępkiem świata, najpiękniejszą z istot, ulegają jej wszyscy. Kto zatem jej zabroni? Adam pobity leży w szpitalu, co robi jego dziewczyna? Aby się odprężyć, idzie do fryzjera. Co robi tuż po kłótni z ukochanym facetem? Umawia się na seks z nieznajomym, ale kiedy sytuacja zaczyna się krystalizować, wycofuje się, płacząc. No tak. Przecież tak robią dorośli ludzie...

Kreacja bohaterki poraża infantylnością. Cass zatraca jakby zdolność logicznego myślenia. Bez pardonu igra z mafiozami (którzy swoją drogą, nie są jakoś szczególnie groźni, choć może powinni, skoro reprezentują seksbiznes), oczywiście przy tym, w ogóle się nie stresuje, bo jest przecież jest piękną seksowną kobietą, która swym urokiem może załatwić wszystko. 

Absurd goni absurd. Ja wszystko rozumiem, że to literatura lekka, łatwa i przyjemna, czytana głównie po to, by przeżyć jakieś emocje, związane z erotyką, ale litości! Nie można przez 300 stron przedzierać przez absurdy fabularne, aby przeczytać kilka pikantnych opisów.

Sceny erotyczne są na pewno bardziej urozmaicone niż w Greyu, więc jeżeli kogoś interesuje tylko ten aspekt powieści, może być zadowolony. Niestety ja i w tym wypadku znalazłam pewną nieścisłość: bohaterka ma okres, a dwa akapity później, podczas sytuacji intymnej, mężczyzna niczego nie zauważa. Jakby nigdy nic, zlizuje to i owo. Bez komentarza.
 
Wiele wątków w tej powieści nie ma sensu. Na przykład cały motyw pracy zawodowej bohaterki jest zupełnie oderwany od rzeczywistości. Cassandra pracuje w ekstra firmie, zajmującej się projektowaniem wnętrz. Faktycznie, jej facet jest tam szefem, ale to nie zwalnia jej z normalnego zachowania, takiego, jakie cechuje dorosłych ludzi będących w pracy. Cass, jak nastolatka, co chwilę spóźnia się do pracy, bo ... zaspała. Co drugi dzień bierze wolne na życzenie, bo ma kaca. Nikt oczywiście nie zwraca jej uwagi i nie dziwi się temu, mimo że dziewczyna pracuje w firmie od niedawna. Ja wszystko rozumiem. "Koszmar..." to nie powieść obyczajowa, ale po co w takim razie, aż tak rozwijać wątek zawodowy, skoro nie ma on większego sensu?

Kolejny przykład. Autorka skrupulatnie opisuje wiele domowych czynności Cass. Są one jednak przedstawione w taki sposób, jakby miały do czegoś prowadzić. Weźmy dość długi opis pieczenia babeczek, które czekają na ostygnięcie. Cass wychodzi z kuchni, napięcie rośnie, tak jakby ktoś miał zaraz wejść niepostrzeżenie do mieszkania i oznaką tego, że w nim był, miały być np. zjedzone babeczki. Bohaterka wraca do kuchni i nagle ... coś się dzieje! Cała scena do czegoś prowadzi, jakaś sytuacja wynika z innej. Niestety, skrupulatna charakterystyka kulinariów, tworzona z dużym napięciem sytuacyjnym, do niczego nie prowadzi.  To są oczywiście drobnostki, ale kiedy takie momenty powtarzają się w książce kilkakrotnie, robi się to już naprawdę męczące.

Oprócz tego wszystkiego, są jeszcze motywy zupełnie poważne, które absolutnie nie pasują do tej historii. Przyjaciel chory na białaczkę (wątek rozpoczęty w tomie pierwszym), ojciec w śpiączce (pojawił się na moment i znikł), czy skłócenie z rodziną przez fotomontaż zdjęć (nie wiadomo skąd i po co). Mam wrażenie, że Autorka chciała w drugim tomie zawrzeć wszystko to, czego nie dopowiedziała w części pierwszej. Jednak czasami, co za dużo, to niezdrowo, a w przypadku tej powieści prawdziwą okazałaby się reguła: mniej znaczy więcej.

Nie sądzę, abym sięgnęła po tom trzeci. Nie ciekawi mnie już, jaki finał wymyśliła Autorka dla związku Cass i Adama/Morfeusza. Szkoda, że historia z takim potencjałem musiała tak się potoczyć. Jeśli chcecie sięgnąć po "Koszmar..." to robicie to tylko na własną odpowiedzialność, bo ja nie polecam.

Sardegna

Planszówkowo #4 "Pędzące żółwie"


posted by Sardegna on ,

2 comments

Dzisiaj kolejna odsłona Planszówkowa, tym razem już #4. Gier planszowych jest u nas w domu całkiem sporo, będę je więc systematycznie prezentować na blogu, choć nie wiem, czy zdołam o każdej z nich napisać osobny post. W każdym razie, dzisiejsza gra jest jedną z naszych ulubionych. "Pędzące żółwie" wydane przez Wydawnictwo Egmont, autorstwa Reinera Kniza, z ilustracjami Rolfa Vogta, umieszczona w niewielkim pudełku, z kilkoma elementami, na pierwszy rzut oka zdają się niepozorne. W rzeczywistości jednak jest to emocjonująca gra rodzinna, która mimo tego, że ma bardzo proste zasady, niesie ze sobą wyśmienitą zabawę dla młodszych i starszych graczy.


Zanim "Pędzące Żółwie" trafiły na dobre do naszego domu, były już znane moim dzieciom. Miały one bowiem okazję rozgrywać kilka partyjek wyścigów do sałaty, w czasie wakacji, kiedy to grę na urlop przywieźli nasi znajomi. Dzieciaki były zachwycone, a i dorośli często włączali się w dziecięce rozgrywki. Tak po prawdzie zdarzały się sytuacje, że w jednej rundzie grała Ośmiolatka, Sześciolatek, Czterolatek oraz dwóch dorosłych, i dla wszystkich rozgrywka była równie emocjonująca, a przewaga dorosłych wcale nie była taka oczywista. 

"Pędzące Żółwie" to gra genialna w swojej prostocie. Składa się z niewielu elementów i ma bardzo proste zasady, dzięki którym grać mogą, tak jak napisałam powyżej, już dzieci czteroletnie. Gra przeznaczona jest dla 5 osób, ale można grać również w 4, 3 lub 2.

Gra składa się z:
  • planszy z polami, którymi żółwie pędzą do sałaty
  • 5 drewnianych figurek żółwi (czerwony, żółty, niebieski, fioletowy i zielony)
  • 5 tekturowych płytek z wizerunkami żółwi
  • 52 kart do gry



Gra rozpoczyna się od wylosowania przez graczy, płytek z wizerunkami żółwi. Każdy gracz odkrywa tylko sobie tekturkę, i dowiaduje się, jakim żółwiem będzie pędził do sałaty. Wszystkie figurki zwierzątek ustawia się na starcie. Kolejno, każdy gracz otrzymuje po 5 kart z talii. Każda karta ma wyrysowane odpowiednie symbole, które oznaczają dany ruch na planszy:

40 kart w kolorach żółwi ma oznaczenia:
+ przeskocz konkretnym żółwiem jedno pole do przodu
++ przeskocz konkretnym żółwiem dwa pola do przodu
– cofnij konkretnym żółwiem o jedno pole

12 kart z wielokolorowymi żółwiami z oznaczeniami:
↑ ↑  przeskocz ostatnim żółwiem na planszy o dwa pola do przodu (jeśli jest tam kilka żółwi, gracz wybiera tego, którym chce się poruszyć)
↑  przeskocz ostatnim żółwiem na planszy o jedno pole do przodu (jeśli jest tam kilka żółwi, gracz wybiera tego, którym chce się poruszyć)

Reszta kart z talii leży na stole, będzie służyć do uzupełniania 5 kart w rękach graczy.


Uczestnicy gry, po kolei wykładają dowolną kartę, przesuwając żółwia w odpowiednim kolorze po planszy i pobierają nową kartę ze stosu. Celem gry jest jak najszybsze doprowadzenie swojego żółwia do sałaty, ale należy tak sterować zwierzątkami, przesuwając jej po planszy, aby żółw, którego wylosowaliśmy znalazł się pierwszy na mecie, i był na szycie stosu, jeśli figurki stoją jeden na drugim. Wygrywa bowiem tylko ten, który znajduje się na samym wierzchu piramidy.


Uwaga:

Nie można zdradzać koloru swojego żółwia! Oczywiście chodzi tutaj o dzieci, bo im zdarza się komentowanie poruszania się żółwi po planszy, a przez to łatwo można wywnioskować jakiego koloru jest ich figurka. Należy więc przypominać dzieciom przed rozpoczęciem gry, żeby nie zdradzały koloru i nie komentowały gry. Rozgrywka jest wtedy o wiele ciekawsza.

Gra w "Pędzące Żółwie" jest bardzo dynamiczna i wzbudza wiele emocji. Moje dzieci opracowały już swoje strategie. Na przykład specjalnie wyjeżdżają nie swoimi żółwiami, żeby nie wzbudzać podejrzeń, którego żółwia mają i skłonić przeciwnika do przesunięcia jego figurki. Śmiechu i zdziwienia jest co nie miara, kiedy na koniec gry odkrywamy płytki z podobiznami żółwi i okazuje się, czyj kolor dotarł pierwszy na metę. 

Gra jest niewielka w swym rozmiarze, dlatego można łatwo zapakować ją na wakacje. Dzięki temu, że rozgrywka nigdy nie będzie powtarzalna, jest to naprawdę jedna z lepszych planszówek w naszym domowym zbiorze. Serdecznie polecam.

Sardegna