Relacja ze spotkania promocyjnego książki "Kukuczka"


posted by Sardegna on , , , , , ,

6 comments

26 września miałam okazję uczestniczyć w rewelacyjnym wydarzeniu. Było to mianowicie wyjątkowe spotkanie, z wyjątkowymi ludźmi w roli głównej, w Teatrze Śląskim w Katowicach. Tego dnia bowiem, miała miejsce premiera książki "Kukuczka", autorstwa dwóch znakomitych dziennikarzy: pana Dariusza Kortko (będącego również współautora biografii "Religa") oraz pana Marcina Pietraszewskiego

Miałam to szczęście, że przeczytałam książkę przed spotkaniem, więc należałam już do grupy czytelników, która mogła zabrać ze sobą egzemplarz do podpisu.


Sama książka, będąca biografią Jerzego Kukuczki, jak się można domyślać, okazała się wyjątkowa. Zresztą, taka literatura jest mi bardzo bliska, a czytelnicy zaglądający do Książek Sardegny, mogą to potwierdzić. Czytając ją przeżywałam wielkie emocje, podobnie, jak to ma zawsze miejsce, kiedy zapoznaję się z innymi książkami, dotyczącymi ludzi gór i zdobywania przez nich kolejnych ośmiotysięczników. Jednak ten konkretnie tytuł, okazał się dla mnie wyjątkowy, pod jeszcze innym względem, o którym postaram się napisać poniżej.


Wydawnictwo: Agora
Liczba stron: 400
Moja ocena : 6/6

Powiem szczerze, że historia Jerzego Kukuczki była mi znana dość pobieżnie. Wspinacz zginął w roku 1989, kiedy byłam jeszcze małym dzieckiem, nieświadomym tragedii, jaka rozegrała się na Lhotse. Ominęły mnie także wszelkie medialne doniesienia na ten temat. Oczywiście wiedziałam, że Kukuczka, jako drugi człowiek na świecie (tuż po Reinholdzie Messnerze), zdobył Koronę Himalajów i Karakorum i wszedł na wszystkie 14 ośmiotysięczników, ale to było właściwie na tyle. Trochę było mi wstyd z tego powodu, że o innych himalaistach widziałam czasami znacznie więcej, niż o naszym rodzimym wspinaczu, pochodzącym z Katowic.

Dlatego, ta książka stała się dla mnie kompendium wiedzy o Kukuczce. Pozwoliła mi poznać himalaistę od  bardzo osobistej strony. Dziennikarze nie poprzestali na opisywaniu jego dokonań, czy kolejnych wypraw, ale spróbowali scharakteryzować Jerzego, jako osobę. Dzięki tej książce mogłam "zerknąć" w życie osobiste i rodzinne Kukuczki, mogłam poznać bliskie mu osoby i przyjaciół. Mogłam dowiedzieć się, że był on niesamowicie silnym człowiekiem, i to nie tylko pod względem psychicznym, ale także fizycznym. Jego wytrzymałość w górach była zadziwiająca, co nieco kłóciło się z niepozorną posturą i niskim wzrostem. 

W książce sporo jest wspomnień bliskich osób Kukuczki, anegdot, emocji. Nie wszystko jest jednak zapisane w różowych barwach, a niektóre wspominki są bardzo gorzkie...

Książka jest opatrzona pięknymi zdjęciami, głównie pochodzącymi od przyjaciół i z archiwum rodzinnego. Zdjęć jest bardzo dużo, co stanowi, obok pięknego wydania Agory, kolejną atrakcję. Na uznanie zasługuje również olbrzymia praca Autorów, którzy ilością zgromadzonych materiałów, energią i staraniami, doprowadzili do tak niesamowitego efektu końcowego. 


Tak, jak pisałam na początku, spotkanie promujące książkę na Śląsku, miało miejsce w Teatrze Śląskim w Katowicach. Samo wydarzenie zostało podzielone na dwie części, a w pierwszej z nich, odbyła się rozmowa z Autorami, poprowadzona przez pana Kamila Durczoka i Roberta Talarczyk, dyrektora TŚ. Panowie rozmawiali na temat pracy nad książką, ogromem zebranych materiałów oraz obrazem postaci Jerzego Kukuczki, który wyłania się z tej biografii. 

Część druga spotkania była niesamowitą niespodzianką dla fanów gór i literatury górskiej, bowiem na scenę zostali zaproszeni goście, związani ściśle ze środowiskiem polskiego himalaizmu. Panowie Janusz Majer, Walenty Nendza i Ryszard Pawłowski, ostatni partner Jerzego Kukuczki. Wspinacze wspominali swoje wyprawy z Jerzym Kukuczką, wspólne sukcesy, anegdoty. Rozmowa zeszła także na temat kondycji współczesnego himalaizmu, i zmianach, jakie w nim zaszły na przestrzeni lat. 

Pojawienie się na scenie ludzi gór, było dla mnie osobiście olbrzymią niespodzianką. Nie przyszło mi nawet do głowy, że spotkanie z ludźmi, którzy znali osobiście Jerzego Kukuczkę, wywoła we mnie aż tyle emocji.  Oprócz wspinaczy, wśród zaproszonych gości znalazł się także Wojciech Kukuczka, młodszy syn himalaisty, który opowiedział o wspomnieniach związanych z ojcem, choć, jak sam przyznaje, jest ich bardzo niewiele 


Przepraszam za jakoś zdjęcia, ale moja komórka średnio wykonała swoje zadanie na olbrzymiej sali widowiskowej w TŚ. Dla zainteresowanych, od lewej stoją: Marcin Pietraszewski, Dariusz Kortko, Janusz Majer, Walenty Nendza, Wojciech Kukuczka, Ryszard Pawłowski, Robert Talarczyk i Kamil Durczok.

Zakończeniem tego wspaniałego wieczoru były autografy. Początkowo poprosiłam o wpis dwóch Autorów książki,


ale później, przyszło mi do głowy, że przecież podpisy himalaistów, związanych z Jerzym Kukuczką, będą w tej książce również cenną pamiątką. I tak oto mam:


Lektura o wyprawach książek wysokogórskich, zawsze jest dla mnie niesamowitym doświadczeniem. Ludzie, dla których pasją i największym celem w życiu, są wysokie góry, stanowią dla mnie niesamowitą inspirację. Moje wzorowanie się na wysokogórskich wspinaczach nie polega jednak na tym, by ich fizycznie naśladować, ale by czerpać z ich postawy siłę ducha i niezłomność. Dla mnie niesamowita jest ta walka z własnymi słabościami i siła wewnętrzna, która każe iść mimo, że ciało protestuje. 

Tak, jak pisałam już przy okazji innych książek związanych z górami, potrafię zrozumieć tą siłę przyciągania,  która woła wspinaczy na szczyt. Jestem w stanie zrozumieć gorączkę szczytową, pasję i energię, z jaką himalaiści oddają się wyprawom. A książka "Kukuczka" daje czytelnikowi te emocje. Jest warta każdej poświęconej jej minuty. Coś wspaniałego!

Sardegna

"Stacja Jagodno. Po nitce do szczęścia" Karolina Wilczyńska


posted by Sardegna on , , , ,

10 comments


Wydawnictwo: Czwarta Strona
Liczba stron: 320
Moja ocena : 5/6

Nareszcie i ja zawitałam do Jagodna po raz trzeci! Przeczytałam w prawdzie tą część serii, już jakiś czas temu, ale dopiero teraz dotarłam do notatek, które zrobiłam sobie po lekturze.

"Po nitce do szczęścia. Stacja Jagodno", autorstwa Karoliny Wilczyńskiej, czyli moja trzecia przygoda z malowniczą wioską, umiejscowioną gdzieś u podnóży Gór Świętokrzyskich, okazała się równie udana, co poprzednie dwie ("Zaplątana miłość", "Marzenia szyte na miarę"). 

Seria ta jest przykładem sympatycznej, mądrej, ciepłej opowieści rodzinnej, w której losy czterech pokoleń kobiet splatają się ze sobą. "Po nitce do szczęścia" to typowa kontynuacja opowieści, rozgrywającej się w dwóch poprzednich tomach. W sumie można czytać ją odrębnie, jednakże ja tego nie polecam, ponieważ historia nie będzie wtedy jakoś specjalnie wyjątkowa, a wątki będą pojawiały się urywały w najmniej spodziewanych momentach. 

Głównymi bohaterkami całej serii, rozgrywającej się w Jagodnie, są Tamara i jej córka Marysia. Ważną postacią jest także matka Tamary, Ewa i przyszywana babcia Róża. Każda z kobiet, od tej najmłodszej, do najstarszej, walczy ze swoimi problemami, bądź skrywa w jakiś sekret. Jak to w życiu każdej rodziny bywa, są wzloty i upadki, i nie inaczej będzie w przypadku tych bohaterek. 

Jako że większość tajemnic z życia babci Róży i Ewy jest już w sumie odkryta  i czytelnikowi znana, a kwestia życia osobistego Marysi została rozwiązana w tomie pierwszym, fabuła "Po nitce do szczęścia" opiera się bardziej na rozwinięciu wątków podocznych, które do tej pory były tylko uzupełnieniem i dodatkiem do fabuły głównej. Motywy i postacie, które były drugo, a nawet trzecioplanowe, mają w tomie trzecim swoje pięć minut, okazuje się bowiem, że ich rola w całej historii, ma jednak spore znaczenie. 

Wprowadzenie do powieści nowych osób, bądź rozwinięcie wątków początkowo mało istotnych, powoduje też, że akcja nabiera tempa i staje się na nowo interesująca. Dzięki temu, czytelnik nie czuje znużenia opowieścią, mimo że większość kart jest już dla niego odkryta.

Może mój opis wydaje się Wam chaotyczny i niczego nie wyjaśniający. I ja się z tym zgodzę. Nie mogę jednak inaczej opisać tego, co wydarzy się w tomie trzecim, bez zdradzania faktów i tajemnic z tomów poprzednich, a to przecież nie o to chodzi. Najważniejsza jest informacja, że bohaterkami serii Karoliny Wilczyńskiej są kobiety. Ich wzajemne relacje, plany, marzenia, sekrety, sposoby radzenia sobie z problemami. Ich miłości, przyjaźnie i codzienne życie. Po prostu ich splatające się losy.

Autorka, z wydawnictwem Czwarta Strona promują już tom czwarty: "Serce z bibuły". I w sumie, tak sobie myślę, że dobrze się stało, że jest to ostatni tom serii, bowiem historia wyraźnie zmierza już ku końcowi, i specjalne przedłużanie wątków nie wpłynęłoby korzystnie na całą sytuację. A tak, całość zgrabnie zamknie się w czterech, pięknie wydanych tomach, do których lektury, Was zachęcam.

Sardegna

"Slow burn. Kropla drąży skalę" K. Bromberg


posted by Sardegna on , , , , ,

5 comments


 Wydawnictwo: Editiored
Liczba stron: 400
Moja ocena : 4/6


"Slow burn. Kropla drąży skałę" to powieść będąca kontynuacją serii Driven, amerykańskiej autorki K. Bromberg. Choć może nie do końca jest to dalszy ciąg, bowiem trzy nowe powieści, które zostały wydane w Editiored po trylogii Driven ("Slow burn. Kropla drąży skałę", "Sweet ache. Krew gęstsza od wody" oraz "Hard beat. Taniec nad otchłanią") są właściwie opowieściami niezależnymi. 

Miałam okazję dowiedzieć się o tym, czytając "Hard beat. Taniec nad otchłanią", która teoretycznie jest częścią ostatnią, a praktycznie, z całością ma tyle wspólnego, że główny bohater "Tańca..."  jest bratem Rylee, kluczowej postaci trylogii Driven. I to właściwie by było na tyle kontynuacji. Jeśli chodzi o "Kroplę...", książka jest teoretycznie częścią czwartą, a wspólnym mianownikiem jest ponownie postać Rylee, bowiem Haddie Montgomery, główna bohaterka powieści, jest jej najlepszą przyjaciółką, a nowa historia zaczyna się praktycznie w dniu ślubu bohaterów Driven.

Fajnie, że można czytać nowe tomy niezależnie, bo jednak nie wszyscy mają możliwość i chęć zapoznania się z pierwszymi trzema częściami. Można więc traktować powieści jako niezwiązane ze sobą romanse i ja właśnie tak do nich podchodzę. 

"Kropla drąży skałę" jest w sumie bardzo podobna do "Tańca nad otchłanią". Chodzi mi oczywiście o ogólną formułę książek, bo są to romanse z rozbudowanym wątkiem erotycznym. Jednak poza bogatą relacją łóżkową bohaterów, powieści mają jeszcze fabułę obyczajową. W "Tańcu..." była to praca korespondentów wojennych (nie do końca podobał mi się ten wątek, pisałam o tym TUTAJ). W przypadku powyższej książki jest to skomplikowana sytuacja osobista Haddie. 

Kobieta, po śmierci swojej siostry, z którą miała bardzo bliskie relacje i łączyła ją wielka przyjaźń, nie potrafi dojść do siebie i nie umie odbudować swego życia po stracie. Chwilową ulgę w cierpieniu przynoszą jej spotkania z małą siostrzenicą, która szuka w Haddie zastępstwa mamy. Poza tym jednak, życiem bohaterki rządzi nieustanny lęk i poczucie nieuchronności śmierci i przemijania. Haddie postanawia więc w nic się nie angażować, nie wiązać z nikim na stałe, korzystać z życia i podchodzić do niego na luzie. Upiera się także przy swojej myśli, że siostra, która zbudowała szczęśliwy związek, swą śmiercią zniszczyła życie bliskich jej osób. Haddie chce żyć bez zobowiązań, więc na pierwszy ogień postanawia zabawić się z miłym facetem, poznanym na weselu Rylee.

Okazuje się jednak, że nie tak łatwo spotykać się z kimś i być z nim naprawdę blisko, bez zupełnego zaangażowania emocjonalnego. Beckett na szczęście jednak, nie należy do mężczyzn, którzy podejmują takie gry uczuciowe. Jest w stanie poczekać, aż Haddie zdeklaruje, czego tak naprawdę chce, ale jego cierpliwość też ma swoje granice. Relacja tych dwojga będzie pełna wzlotów i upadków, a do tego, w życie Haddie wkroczy coś, czego się od zawsze obawiała.

Wydaje mi się, że "Kropla drąży skałę" jest na nieco wyższym poziomie, niż "Taniec nad otchłanią". Owszem, obie książki to romanse ale przez wprowadzenie do fabuły bardzo poważnego wątku (nie chce go teraz zdradzać), powieść staje się bardzo emocjonalna i nabiera jakby nowego znaczenia. Choć nie lubię, kiedy w romansach wprowadza się tak poważne tematy, to jednak sposób, w jaki został on przedstawiony w powyższej książce, zrobił na mnie wrażenie i zagrał na emocjach. A o to chyba w tym wszystkim chodzi...

  Sardegna

# Nowości w mojej biblioteczce - wrzesień


posted by Sardegna on

16 comments

Czujecie powagę sytuacji? Dziś jest 16 października, a ja jakby nigdy nic wklejam post stosikowy z września. Po prostu dzieje się u mnie tak dużo rzeczy, że nie ogarniam. Wieczorem, kiedy mam do wyboru iść spać, bądź czytać lub pisać notatkę na bloga, wybieram spanie. Początek września nie był fortunny dla mnie i mojej rodziny, głównie pod względem zdrowotnym, przez to moje plany czytelnicze i blogowe uległy zmianie, ale mam nadzieję, że teraz idzie już tylko ku dobremu.

Wrzesień zaowocował wieloma nowymi książkami. Większość z nich pochodziła ze Śląskich Targów Książki, ale nie będę ich tutaj wymieniać, ani pokazywać, bowiem jest o nich osobny wpis (TUTAJ). Poza targowymi zdobyczami, w ubiegłym miesiącu przybyło do mnie 9 książek. Staram się, jak mogę, ograniczać, żeby nie robić sobie zaległości, ale na niektóre z poniższych tytułów musiałam się skusić:



"Zielone martensy" Joanny Jagiełło
"Fortuna i namiętność. Zemsta" Małgorzaty Gutowskiej - Adamczyk - od Naszej Księgarni


"Zanim" Katarzyny Zyskowskiej - Ignaciak - od Wydawnictwa mg
"Gdybyś mnie kochał" Grażyny Jeromin - Gałuszki oraz "Cienie nocy" to zakupy własne w promocji. Za obie książki nie zapłaciłam nawet 10 zł.


"Czarne światło" Marty Guzowskiej - od Wydawnictwa Burda Książki

Dostałam także trzy prezenty:
"Maski zła" Iwony Banach 
"Nebraskę" Zbigniewa Białas
i "Cecylkę Knedelek" dla Ośmiolatki


Teoretycznie mogłabym powiedzieć,że we wrześniu przybyło do mnie tylko 9 książek. Nie ma się jednak co oszukiwać, Targi Książki dołożyły swoje. Nie będę się skłaniała ku policzeniu wszystkich nowości wymiankowych i zakupów targowych, bo nie chciałabym się załamywać. Wolę żyć w nieświadomości!

Sardegna

"Black out" Marc Elsberg


posted by Sardegna on , , , , ,

8 comments


Wydawnictwo: W.A.B
Liczba stron: 784
Moja ocena : 5/6


"Black out" Marca Elsberga to jeden z moich największych wyrzutów sumienia. Książka miała premierę dwa lata temu i od tego czasu czekała na swoją kolej w moim stosie. Mam jednak coś na swoje usprawiedliwienie. Zaczęłam czytać "Black out", kiedy tylko się pojawił na rynku, ale akcja tej powieści rozkręcała się bardzo, bardzo wolno. Wydawać by się mogło, że katastroficzna wizja współczesnego końca świata pędzić będzie na złamanie karku. Okazało się jednak, że trzeba przebrnąć przez mało wartki początek, kiedy to fabuła powoli się rozkręca, a czytelnik bombardowany jest toną nowinek techniczno - technologicznych.

Pokonało mnie to, więc odłożyłam czarne, grube tomisko na półkę i sięgnęłam po nie dopiero tej wiosny. I rzeczywiście przeczytałam "Black out" w kwietniu, jednak dopiero teraz ogarnęłam się, żeby napisać swój komentarz. Faktycznie trzeba przyznać, że kiedy przejdzie się przez początek, później jest już dużo lepiej. Akcja zaczyna toczyć się dynamiczniej (w końcu całość historii rozgrywa się w przeciągu dwóch tygodni), a czytelnik jest już w stanie rozeznać się, kto jest kim i gdzie się znajduje, bowiem ilość postaci i miejsc w tej powieści również może przytłaczać.

Mam nieodparte wrażenie, że "Black out" to powieść bardziej męska niż kobieca. Mój mąż na przykład, przeczytał całość w trzy dni i był bardzo zadowolony. Zupełnie nie rozumiał moich uwag, co do mnogości technologi i informatycznych treści. Mnie osobiście przeszkadzał jeszcze wszechobecny wątek polityczny, który również nie jest moim ulubionym motywem w powieściach. To wszystko sprawiało, że szlo mi opornie, ale ostatecznie, kiedy już akcja skupiła się na ludziach w obliczu katastrofy, książka wciągnęła mnie strasznie.

Black out to moment, kiedy nastała ciemność. Na skutek jakiejś tajemniczej awarii systemu elektryczno elektronicznego, w kolejnych stolicach europejskich zaczyna brakować prądu. Początkowo nikt aż tak bardzo nie przejmuje się tym uszkodzeniem sieci, nastawiając się na chwilowa awarię. Kiedy jednak z czasem, żaden europejski specjalista nie jest w stanie określić, co jest tego przyczyną, panika sięgająca skali międzynarodowej, zaczyna być jak najbardziej namacalna. 

Prąd zostaje odcięty w kolejnych rejonach kontynentu, a jego brak zaczyna zagrażać zdrowiu i bezpieczeństwu ludności. Brakuje pożywienia, na ulicach piętrzą się góry odpadów, szpitale i punkty pomocy nie mogą działać prawidłowo, niemożliwe staje się korzystanie z toalet i kontaktowanie się z bliskimi. Ludzie zaczynają panikować i gromadzić się w punktach wydawania żywności i wody. W takich momentach w człowieku zaczynają odzywać się najgorsze instynkty. Przemoc i niebezpieczeństwo przejmuje miasto. 

O ile brak prądu w mieście jest jeszcze na początku do wytrzymania, brak energii, która chłodzi reaktory jądrowe w elektrowniach atomowych, staje się już problemem na skalę globalną. Specjaliści energetyczni stają na głowie, aby odkryć, co jest przyczyną awarii i naprawić system, ale nie są w stanie określić źródła problemu. Z pomocą przychodzi im włoski informatyk Piero Mazano, który niestety przez swoją hakerską przeszłość nie zostaje potraktowany poważnie. Mimo prób zainteresowania specjalistów prawdziwym powodem awarii, nie zostaję uznany za wiarygodnego, a nawet uznany zostaje za winnego tego informatycznego armagedonu. Rozpoczyna się walka z czasem i niewidzialnym wrogiem. Jak współczesna Europa poradzi sobie z taką cywilizacyjną katastrofą? 

Powieść jest bardzo realistyczna, bo właściwie taki scenariusz międzynarodowego ataku na urządzenia elektroniczne współczesnego świata, jest bardzo prawdopodobny. Mogłoby dojść do tego praktycznie w każdej chwili, i to naprawdę niepokoi. Powiem Wam, że kiedy byłam świeżo po lekturze "Black out", a w moim mieście na dwie godziny wyłączono prąd, czułam się autentycznie nieswojo, a ulga, jaką poczułam po zapaleniu światła była ogromna. Prąd i woda to coś dla nas zupełnie naturalnego i oczywistego. Jest to taką normą, że nie potrafimy wyobrazić sobie życia bez tych udoskonaleń. Bohaterowie książki Marka Elsberga byli identyczni, zupełnie nieprzygotowani do katastrofy, właściwie to nawet nieświadomi, że taka może nastąpić. Kiedy sytuacja zmusiła ich do funkcjonowania bez prądu, obudziły się w nich pierwotne instynkty przetrwania, zezwierzęcenie, a wszystko to zupełnie niezgodne z wartościami, które na co dzień wyznawali.

"Black out" to przejmująca książka, ale trudna technicznie w odbiorze. Będzie zatem idealna dla wymagających czytelników, dlatego też, tej grupie ją polecam

  Sardegna

2/2 Śląskie Targi Książki, czyli o tym, jak spędziłam ostatni weekend.


posted by Sardegna on

7 comments

Dzisiaj zapraszam na drugą i zarazem ostatnią relację ze Śląskich Targów Książki, które odbywały się 1-2 października (cześć pierwszą znajdziecie TUTAJ)

Sobota, jak to zwykle bywa na TK, była najbardziej emocjonująca i intensywna. Jako że byłam na hali targowej przed 10.00, pomagając w rozstawieniu naszego stosika ŚBKowej wymiany książkowej, mogłam przebiec po stoiskach, kiedy zionęły jeszcze pustkami. 


Natomiast już o 10:00 siedziałam w pierwszym rzędzie, na spotkaniu autorskim z panią Agnieszką Krawczyk, prowadzonym przez siostry blogerki: Prowincjonalną Nauczycielkę Monikę i Pannę Pollyannę Izę.


Nie na darmo spotkanie zostało nazwane Śniadaniem Literackim, ponieważ można było poczęstować się pyszną kawą i ciasteczkami. Rozmowa z z panią Agnieszką Krawczyk okazała się bardzo interesująca, a mnie udało mi się poznać Autorkę od nowej, obyczajowej strony, bo do tej pory znałam Ją tylko ze strony kryminalnej. Poza tym, pani Agnieszka umieściła mojego bloga w podziękowaniach, w swojej najnowszej książce "Przyjaciele i rywale", więc musiałam osobiście Autorkę uściskać i podziękować za to wyróżnienie. Zaopatrzyłam się we własny egzemplarz powieści i poprosiłam oczywiście o podpis. 


Kolejno udałam się na stoisko, gdzie swoje książki podpisywała pani Joanna Bator, i tym oto sposobem mam autograf w "Wyspie łza".
 

Przechodząc się po hali w oczekiwaniu na kolejne spotkania na stoiskach, skusiłam się na to i owo. Choć w sumie myślę, że jedna, nieplanowanie zakupiona książka za 10 zł (nie licząc powieści Agnieszki Krawczyk "Przyjaciele i rywale") się nie liczy. Zupełnie nie poddałam się tym wszystkim promocjom, które kusiły na poszczególnych stoiskach, a Publicat, Czarna Owca i Olesiejuk to już w ogóle było samo zło!


Poniżej zdjęcie moich zakupów targowych: "Ty jesteś moje imię" Katarzyny Zyskowskiej-Ignaciak, za cenę tak okazyjną, że musiałam książkę nabyć. 


Kolejne spotkanie, na które się udałam, miało miejsce na stoisku Wydawnictwa MG, gdzie udało mi się porozmawiać z panią Agnieszką Tomczyszyn. Rozmawiałyśmy o rewelacyjnej powieści dla młodzieży "Prawo pierwszych połączeń", o którym pisałam niedawno TUTAJ. Standardowo poprosiłam o wpis i zdjęcie:


Ustawiłam się też do kolejki po autograf pana Rafała Kosika, z którym udało mi się zamienić kilka słów o najnowszej części "Felixa, Neta i Niki":




Zawędrowałam także do Klubu Śląskiej Fantastyki, głównie po autograf Ani Kańtoch





Ostatnim autorem, do którego się wybrałam był Graham Masterton. Kolejka okazało się być jednak bardzo, bardzo długa, dlatego postanowiłam poczekać na sam jej koniec, i rzeczywiście udało mi się być przedostatnią osobą, której ten znakomity pisarz horrorów i thrillerów, podpisał książkę:


O godzinie 14.00 odbywał się także panel z udziałem zaproszonych pisarzy, pochodzących ze Śląska. Zaproszenie przyjęli Ania Kańtoch i Romuald Pawlak, a dyskusję prowadziły dziewczyny z naszej grupy: Agnieszka (Dowolnik) i Marta (...do ostatniej pestki...) 


Sobota minęła w bardzo miłej i energetycznej atmosferze. Wraz z przyjaciółmi z ŚBK spędziliśmy mile czas na stoisku, bądź przeprowadzaliśmy sobie pogawędki w oczekiwaniu na podpis ulubionego autora. Po zakończonych dyżurach udaliśmy się na spotkanie potargowe do knajpki o pięknej nazwie "Królestwo". Wprawdzie byliśmy w mocno okrojonym składzie, i żałuję, że nie udało się porozmawiać dłużej z blogerami przyjezdnym, ale rozumiem, bo w końcu mnie samej też często się zdarza z powodów osobistych nie dotrzeć na spotkania, choć bardzo bym chciała.



Od lewej stoją: Daniel, Kasia, Patryk, Ania, Ania, Marta. Na dole: Kasia, Aga i ja. 

Niedziela przebiegła już w spokojniejszej atmosferze. Skupiłam się raczej na książkach dziecięcych, bo na targi przybyła ze mną moja Ośmiolatka. Kręciłyśmy się po stoiskach z literaturą dziecięcą, zatrzymując się co chwilę i wzdychając z zachwytu.

W ogóle moje dzieci zaskoczyły mnie bardzo, bo przed TK naszykowały ponad 20 książek ze swojej biblioteczki, które uznały za zbyt dziecinne, bądź już przeczytane. Dlatego zabrałyśmy te wszystkie tomy na wymianę i rzeczywiście moja córka powybierała dla siebie i brata sporo ciekawostek:




Wśród książek wymienionych znalazła się nawet jedna autorstwa pana Dariusza Rekosz. Dlatego mogłyśmy podejść od razu po autograf do Autora:


Jednak największą atrakcją dla mojej Ośmiolatki okazało się stoisko Wytwórni, gdzie znaleźć można było książki z przestrzennymi ilustracjami. Przykładając odpowiedni filtr, elementy obrazków zaczynały się poruszać:



Zakupiłam dla mojego dziecka, widoczną na zdjęciu "Piżamoramę nowego Yorku", ale o tym tytule dokładnie napiszę w innymi poście. 

W niedzielę odbywało się także najważniejsze dla mnie spotkanie autorskie, z panią Beatą Sabała - Zielińską. Pierwotnie, wraz z dziennikarką na TK miała przybyć także pani Ewa Berbeka, niestety zatrzymały ją sprawy zdrowotne. Spotkanie z panią Zielińską było dla mnie wyjątkowe, bowiem opowiadała ona o sprawie tragedii na Broad Peak, która jest mi bardzo bliska. 


Na koniec targów udało mi się jeszcze zdobyć podpis pana Zbigniewa Białasa. W prawdzie książki jeszcze nie czytałam, ale na pewno zrobię to w przyszłości.


Kurczę no! Nie muszę chyba powtarzać, że uwielbiam targi! Za książki, promocje, Autorów, spotkania, rozmowy i autografy. Za możliwość spotkania znajomych blogerów, za rozmowy, śmiechy i wspólną pracę. Za nowe znajomości i utrwalanie starych. Po prostu za atmosferę. Do zobaczenia za dwa tygodnie w Krakowie!
Sardegna

1/2 Śląskie Targi Książki, czyli o tym, jak spędziłam ostatni weekend


posted by Sardegna on

8 comments

Zeszły weekend był wyjątkowy! Nie będzie dla nikogo zaskoczeniem, jeśli napiszę że to za sprawą drugiej edycji Śląskich Targów Książki. Katowice, 1 i 2 października, stały się miastem wypełnionym literaturą i muzyką. Tuż obok targowego Centrum Kongresowego, w Spodku, odbywał się cykl koncertów Rawa Blues Festival. Miasto tętniło więc muzyką i dobrą książką. To lubię! 

Jako że moja relacja będzie naprawdę rozwlekła, postanowiłam podzielić mój targowy wpis na dwie części. Dziś zapraszam na część pierwszą.


Druga edycja Śląskich Targów Książki była jeszcze bardziej udana niż pierwsza (pisałam o tym TUTAJ). W porównaniu z targami odbywającymi się 2,3,4 lata wcześniej w Spodku, Centrum Kongresowe wypada bardzo na plus. Przestronna hala, dużo miejsca do odpoczynku, szerokie przejścia między stoiskami, to w prawdzie tylko szczegóły, ale jakie ważne! Sporo wystawców, wielu pisarzy, nowy organizator. Wszystko bardzo pozytywnie. Katowice to wprawdzie nie targowy Kraków, ale faktycznie cala sprawa podąża w dobrym kierunku. Być może za rok, Śląsk dorówna targom krakowskim i nie trzeba będzie nigdzie jechać? (żartowałam, oczywiście, że trzeba będzie jechać!)

W tym roku udało mi się być na TK przez wszystkie 3 dni. W piątek przyjechałam po pracy, więc byłam tylko dwie ostatnie godziny. Za to całą sobotę i część niedzieli poświęciłam już na spokojne/ gorączkowe kręcenie się po hali. Piątek i większą część soboty, poświęciłam na dyżurowanie na stoisku wymiany książkowej, organizowanej przez nasza grupę Śląskich Blogerów Książkowych.



Na zdjęciu nasza koleżanka Ania i stoisko na samym początku wymiany, kiedy to jeszcze książki stały ułożone prosto, a tłum ludzi nie próbował zająć, jak najlepszego miejsca do dokonania wymiany. A tak poważnie, nasza akcja cieszyła się sporym zainteresowaniem, czego dowodem może być ilość wymienionych książek, gdyż w ciągu 3 dni było ich aż 1475! Nasze stoisko cieszyło się popularnością, a chętni tłoczący się przy stole czasami niemalże przekazywali sobie książki z rąk do rąk. najlepsze w wymianie jest jednak to, że książki dla jednym zupełnie nieważne i mało ciekawe, dla innych okazywały się prawdziwymi perełkami. Cudnie było obserwować błysk w oku wymieniających! Poniżej kilka zdjęć książek z naszego stosika:




Oczywiście przy okazji dyżurowania na stoisku, sama dokonałam paru wymian książek własnych:


"Pokój dla artysty" Maria Ulatowska
"Dziewczynka, która widziała zbyt wiele" Małgorzata Warda
"Jesień patriarchy" Garcia Marquez
"Ekspozycja" Remigiusz Mróz
"Atak rozpaczy" Artur Hajzer
"Lawenda w chodakach" Ewa Nowak


"Relikwiarz" D. Preston, L. Child
"Sześć Dominika" Anna Łacina
"Królowa żurawi", "Zasada trzech dni", "Klub Tenko"
"Zamknij oczy" Sophie McKenzie


"Krwawy południk" Cormac McCarthy
"Tylko cień" Karine Giebel
"Wspomnienia brudnego anioła" Henning Mankell
"Sprawa pechowca" Nadia Szagdaj i dwa tomy Huczmiranek Agaty Mańczyk

Ekhm... kilka sztuk to może nie do końca trafne słowo, ale na swoje usprawiedliwienie mam fakt, ze rzadko mi się udaje bywać na naszych wymianach blogowych, więc jak już się pojawiam, to zgromadzone egzemplarze wymieniam hurtowo.

Oprócz dyżurowania, w piątek udało mi się wziąć udział w panelu dyskusyjnym, prowadzonym przez nasze koleżanki z grupy ŚBKów, Ilonę Chylińską (Ostatni czytelnik) i Kingę Kasperek, która obecnie związana jest pracą z wydawnictwami. Dziewczyny rozmawiały o relacjach panujących pomiędzy blogerami a wydawcami, o możliwościach rozwoju bloga i ewentualnego zarobku. Uwagi Kingi, która z wydawnictwami jest związana już od wielu lat, dały mi wiele do myślenia. Zresztą, jak każdy panel dotyczący blogowania. Takie dyskusje są dla mnie bardzo istotne i zawsze z chęcią w nich uczestniczę.  


Sobota, jak zwykle, okazała się najbardziej intensywna, wypełniona spotkaniami autorskimi, zdobywaniem autografów i rozmowami z przyjaciółmi, ale o tym przeczytacie już w kolejnym wpisie, na który Was już dziś zapraszam.

  Sardegna