Wydawnictwo: Od deski do deski
Liczba stron: 191
Moja ocena : 6/6
Pamiętacie "Lilkę i spółkę" oraz "Lilkę i wielką aferę", dwie książki dla dzieci autorstwa Magdaleny Witkiewicz? Możliwe, że gdzieś Wam to po drodze umknęło, bo pisałam o nich dość dawno. Pierwszy wpis pojawił się na blogu w 2014 a drugi w 2016, więc faktycznie minęło sporo czasu, a skoro Magda kojarzy się głównie, jako pisarka powieści skierowanych do kobiet, kwestia iż jest też autorką świetnej serii dla dzieci mogła się zgubić w ferworze akcji.
Wracając jeszcze na moment do obu części "Lilki", czytałam je owego czasu moim dzieciom na głos, ale wiadomo, było to dość dawno, czas zrobił swoje, więc ich wspomnienia na ten temat zatarły się nieco w pamięci. Próbowałam przybliżyć im sylwetki bohaterów, żeby przed rozpoczęciem czytania "Mateusza" mogli wkręcić się w temat, ale zupełnie nie kojarzyli Lilki, Wiki ani Matewki. Z jednej strony okazało się to fajne, bo mogli zacząć przygodę z dzieciakami zupełnie od początku, z drugiej jednak, trochę żal, że historia, z którą praktycznie się wychowali, i która rosła razem z nimi, nie została z nimi na dłużej.
"Mateusz i zapomniany skarb" premierę miał w maju, ale tak się złożyło, że zaczęłam czytać tę historię moim dzieciakom tuż przed naszym
osobistym urlopem w Głuszy. Szykując się na wakacje mogli więc poczuć się prawie
tak, jak bohaterowie książki, którzy również przygotowywali się do urlopu
spędzanego, jak co roku w ukochanej Amalce, czyli małej wiosce na Kaszubach.
Zanim przejdę do konkretów, muszę jeszcze wspomnieć, że nie przypominam sobie, aby moje dzieci kiedykolwiek tak mocno zidentyfikowały się z lekturą. Słuchały zafascynowane, co chwilę wykrzykując: "Ta książka jest o nas Mamo! My mamy tak samo! U nas w domu jest identycznie!" Czy to nie jest najlepsza rekomendacja? Kiedy dzieciakom aż tak się podoba prezentowana historia? Dodatkowo, fajnie się też złożyło, że książkowym narratorem trzeciej części jest Matewka, a nie Lilka, jak to było do tej pory, bo przez to historia trafiła jeszcze dosadniej do mojego Młodego, który jednak rzadko, aż tak mocno emocjonuje się lekturą.
Lilka lat jedenaście i Matewka lat dziewięć, jak co roku jadą na wakacje do Amalki w odwiedziny do ciotki Franki. Wiktoria tym razem postanawia jechać na obóz językowy, zostawia więc młodsze rodzeństwo samym sobie, co oczywiście wiąże się z swobodą i wolnością, zostanie więc skrupulatnie przez nich wykorzystane. Dzieciaki spędzając w swoim ukochanym Miejscu na Ziemi już któreś z kolei wakacje, więc wiedzą, czego mogą się spodziewać i jakie atrakcje tam na nich czekają. I faktycznie. Każdy kolejny dzień spędzony na Kaszubach w otoczeniu bliskich i przyjaciół obfituje w co lepsze momenty. Ciotka Agata, mama Stasia i Antosia postanawia urodzić nowe dziecko, żeby tylko nie musieć spędzać wakacji w hałaśliwym towarzystwie, mama w wolnym czasie postanawia mówić do ryżu, z czego wychodzą niezłe hocki klocki i pewne niedomówienia. Matewka uczy się, co to jest równouprawnienie i jak rozpoznać chorobę cholerę. W domku coś brzęczy w ścianie i coś bulgocze w rurach. Dźwięki te, jak można się domyślać, spowodują niezłe zamieszanie i ból głowy mamy.
Największą atrakcją tegorocznych wakacji okazuje się jednak fakt, iż dzieci wchodzą w posiadanie pewnych informacji, mówiących, że na terenie działki w Amalce ukryty jest skarb. Takiej sensacji jeszcze nie było, stąd też emocje dzieciaków rosną z dnia na dzień. Postanawiają one utrzymać w tajemnicy przed dorosłymi kwestię poszukiwania skarbu i zająć się tym we własnym zakresie.
Szukanie zaginionego skarbu to jedno, ale odnalezienie go, to już zupełnie inna bajka. Co wyniknie z tych szalonych wakacji?
Historia szalonego rodzeństwa, które rośnie wraz z moimi pociechami, jest zabawna, sympatyczna, życiowa i trochę inspirowana prawdziwymi przeżyciami Autorki i jej rodziny. Sytuacje, powiedzonka opisane w książce na 100% mają miejsce praktycznie w każdej rodzinie. Podobnie wyglądają także relacje wśród rodzeństwa. Te analogie powodują, że dzieci bardzo utożsamiają się z tą opowieścią i lektura sprawia im olbrzymią radość. Kiedy dotarliśmy do końca, moje dzieciaki zażyczyły sobie ponownego przeczytania "Lilki i spółki" oraz "Lilki i wielkiej afery", bo przecież zapomniały już o czym te książki były, a koniecznie muszą przecież posłuchać o wcześniejszych przygodach bohaterów. Także szanowna Autorko, mamy postulat: pisz więcej książek dla dzieci, bo robisz to naprawdę dobrze!
Sardegna