Wydawnictwo: Beelive
Liczba stron: 106
Moja ocena : 5/6
Jeżeli macie ochotę pokazać swoim dzieciom książkę, która będzie niebanalnym, szalonym miksem historii fantastycznej z przygodową, mam coś dla Was! Będzie to opowieść z komiksową grafiką, bardzo pozytywnie zakręcona, ale też z treściwym przesłaniem. "Sylwia Sylwester" to książka inna, niż wszystkie, i zupełnie niepodobna do żadnej z tych, które do tej pory czytaliście swoim dzieciom. Zaciekawieni? To dobrze!
Książeczka jest niepozorna, raczej cienka, ale pełna treści. Choć może na początku się na to nie zapowiada, historia niesie bardzo pozytywne przesłanie, czyli ma w sobie to, co lubię najbardziej (i zwracam na to największą uwagę). Do tego, przygody Sylwii Sylwester mogą spodobać się miłośnikom komiksów, bowiem powstały przy współpracy pana Maćka Kura (autora "Lila i Puta" oraz kontynuacji "Kajka i Kokosza") oraz ilustratorki pani Ewy Kossowskiej, czyli twórców doskonale znanych w świecie komiksów.
Powiem Wam szczerze, że ta opowieść jest tak dziwna, że aż fajna! Nie wiem też, czy u dzieci jej treść wzbudzi większe zdziwienie, zaskoczenie, zaciekawienie, czy zainteresowanie, a może wszystko na raz. Na przykładzie moich dzieci mogę powiedzieć, że słuchały o przygodach bohaterki z pewną fascynacją, ale jednocześnie i z niepokojem, kręcąc co chwila głowami, z niedowierzaniem, czy aby na pewno ta historia ma sens.
Skąd się wzięło zatem to dziecięce zdziwienie? Ano stąd! Sylwia Sylwester jest cudodziejką (nie mylić z czarodziejką), zajmuje się czynieniem cudów i lubi wszystkie cudactwa. Ma bardzo dziwaczne imię, mieszka z koleżankami cudodziejkami w dworku na drzewie, chodzi tam do magicznej szkoły, w której uczy się niezbędnych umiejętności na takich lekcjach, jak: przyroda, język polski i matematyka. Najlepszymi koleżankami Sylwii są dziewczynki o zupełnie zwyczajnych imionach, takich jak: Śmieszynka, Termilka, Niezapominajka, Samowierzka, Speszka czy też Lucyferetka, mające przeróżne umiejętności. Jedna z nich potrafi na przykład rozmawiać z wiatrami, inna jest niesamowicie szybka, kolejna ma humor uzależniony od pogody, a jeszcze inna potrafi odczytywać mowę zwierząt.
Każda z przyjaciółek Sylwii ma
jakieś niesamowite zdolności, stąd też cudodziejka czuję się trochę od nich gorsza i wydaje jej się, że w niczym im nie dorównuje. Do tego dochodzi jeszcze dziwna sprawa, kiedy to Sylwia słyszy rozmowę starszych opiekunek o tym, że jedna z dziewczynek jest niecałopełnista. I choć bohaterka nie ma pojęcia, co to znaczy, denerwuje się tym określeniem, boi się bowiem, że to ona jest niecałopełnista, czyli jakaś wybrakowana i nie w pełni dobra, tak jak jej koleżanki. Sylwia postanawia przeprowadzić śledztwo i odkryć, kto jest niecałopełnisty. W swe poszukiwania wtajemnicza inne cudodziejki, z którymi, po drodze przeżywa wiele przygód. Nie zdradzę, jak kończy się to poszukiwanie niecałopełnistości, powiem tylko, że finał przyniesie pewien morał i to na nim powinniśmy się wraz z dziećmi skupić.
Jakież zatem treści można wynieść dla siebie? Przede wszystkim to, że każdy człowiek jest na swój sposób wyjątkowy, że warto myśleć o swoich mocnych stronach, skupiać się na rzeczach, w których jesteśmy dobrzy, a nie doszukiwać się w sobie wad. Taki fajny motyw przewodni powinien towarzyszyć dzieciakom od najmłodszych lat, podobnie, jak fakt, że zawsze warto być sobą i nie trzeba naśladować innych, żeby czuć się fajnie. Nie należy też bać się swojej "inności" i tego, w czym jesteśmy gorsi, bo to na pewno nie decyduje o naszej wartości.
Jeśli chodzi jeszcze o wrażenia z samej lektury, tak, jak pisałam na początku, moim dzieciom się podobało. Może były trochę w szoku, że cała historia jest aż tak zakręcona, ale kiedy już oswoiły się z nowymi nazwami, wkręciły w opowieść, a końcówka, czyli wyjaśnienie kto tak naprawdę jest niecałopełnisty, wzbudziła w nich naprawdę spore emocje.
Na koniec dodam tylko, że jako rodzic, mam jedną uwagę techniczną. Książka zawiera za dużo zbitego tekstu na jednej stronie, przez co całość staje się nieprzejrzysta dla czytelnika. Nie pomagają też wąskie marginesy i mała czcionka. Wszystko to powoduje, że czytanie jest dość ciężkie nawet dla dorosłego. Przyznam szczerze, że sama czułam zmęczenie przedzierając się przez taką ilość zbitego tekstu, a co dopiero młody czytelnik, który lubi jednak duży druk i ilustracje. Wiem z doświadczenia, że dzieci nie sięgną z chęcią po taką książkę, nawet, gdyby zapowiadała się super ciekawie (na przykład moja 11 letnia Córka, pierwsze co robi, to sprawdza druk, potem dopiero czyta opis z okładki). Gdyby technicznie bardziej dostosować tekst do preferencji młodego czytelnika, książka na pewno trafiłaby do większej grupy odbiorców.
Sardegna