"Mamy morderstwo w Mikołajkach" Marta Matyszczak


posted by Sardegna on , , , , , ,

2 comments


Wydawnictwo: Dolnośląskie 
Liczba stron: 302
Moja ocena : 4/6
 
 
Kiedy Marta Matyszczak, autorka genialnej serii "Kryminały pod psem" z kundelkiem Guciem w roli głównej, zapowiedziała swoją nową powieść, wszyscy wierni czytelnicy z wielkimi emocjami wypatrywali książki, zastanawiając się, o czym ona będzie. Z zapowiedzi autorki wynikało, że pisze kolejną komedię kryminalną, w nowej serii bohaterem ponownie będzie zwierzę, ale tym razem będzie to kotka o męsko brzmiącym imieniu Burbur, i tak, jak książkowy Gucio inspirowany autentycznym pupilem Marty, tak i powieściowa kocica ma swoją prawdziwą imienniczkę, która trafiła do domu autorki jakiś czas temu.

Nie ukrywam, że moją pierwszą myślą na wieść o tym, że nowa seria Marty ponownie będzie miała zwierzęcego narratora i utrzymana będzie w konwencji komedii kryminalnej było zdziwienie pomieszane z rozczarowaniem. Ale jak to? Znowu? Był pies, teraz jest kot? Jakoś mnie ta koncepcja nie przekonała, ale ponieważ kocham serię o Guciu i mam nadzieję, że Marta długo jeszcze będzie kontynuowała jego perypetie, postanowiłam sprawdzić, jak w historii kryminalnej znajdzie się Burbur.
 
"Mamy morderstwo w Mikołajkach" rozgrywa się na moich ukochanych Mazurach, wprawdzie w mieście mocno turystycznym, czyli miejscówce, którą zazwyczaj omijamy szerokim łukiem, co nie zmienia faktu, że Mikołajki dość dobrze znam czytając, mogłam więc odwiedzić wiele znajomych miejsc, a to zawsze sprawia mi wielką frajdę podczas lektury. Często zastanawiałam się też, jak żyje się w Mikołajkach miejscowym, kiedy przez ich miasto corocznie przewala się tabun turystów. Po lekturze "Mamy morderstwo..." trochę już na ten temat wiem, gdyż mikołajkowymi "lokalsami" są bohaterowie powieści, rodzina Ginterów, których codzienność w tym turystycznym przybytku nie jest łatwa. 
 
Rozalia i Paweł Ginterowie, wraz z nastoletnimi córkami, bliźniaczkami Hanną i Heleną mieszkają w centrum miasta, na Kajki, czyli ulicy równoległej do promenady. Rozalia prowadzi zakład weterynaryjny, Pawłem jest komisarzem lokalnej policji. Rodzina prowadzi sobie na pozór spokojne życie, ze swoimi wzlotami i upadkami, tak naprawdę jednak ma sporo problemów. Przede wszystkim syn Ginterów, Hubert uległ przed laty wypadkowi i jego rokowania na przyszłe lecenie nie są za dobre (wątek Huberta nie został w tej części zbyt rozbudowany, ale znając Martę, wiąże się z tym pewnie jakaś tajemnica, więc wszystko przed nami). Do tego, teściowa bohaterki, Jadwiga wściubia nos w nie swoje sprawy, śledzi synową i robi wszystko, aby rozbić małżeństwo syna. Rozalia też ma kilka rzeczy na sumieniu, które ukrywa przed swoimi bliskimi. Na przykład skrzętnie pomija fakt, iż potajemnie spotyka się z dawnym znajomym, który finansuje leczenie syna.  
 
Kiedy w centrum, na kładce łączącej dwa brzegi jeziora, zostają znalezione zwłoki wisielca samobójcy, całe miasto aż wrze od plotek. Denatem okazuje się być właściciel lokalnego hotelu, jednak pewne ślady mogą sugerować, że ktoś pomógł hotelarzowi zejść z tego świata. Ponieważ Rozalia w swoim zakładzie weterynaryjnym codziennie ma kontakt z wieloma mieszkańcami i turystami, dociera do niej cały ogrom informacji o potencjalnych wrogach zamordowanego. Jej pomysłów na wyjaśnienie zabójstwa nie słucha jednak Paweł, stojąc na pierwszej linii frontu, ma zgoła zupełnie inne spojrzenie na sprawę.

Rozalia nie będzie jednak miała okazji skupić się na szukaniu potencjalnego zabójcy hotelarza, gdyż los stawia przed nią inne, bardziej prywatne, wyzwania. Pewnego wieczoru znika bez śladu jej teściowa, a ona sama popada w sam środek afery, w której zupełnie nie chciałaby się znaleźć. Zmuszona do pewnych czynności musi okazać lojalność komuś, kogo nie chciałaby znać. Czy Rozalia i jej rodzina wyjdzie cało z tej opresji?
 
"Mamy morderstwo w Mikołajkach" formułą bardzo przypomina kryminały z Guciem w roli głównej, z tym, że zamiast kundelka, rzeczywistość komentuje kotka Burbur. Nie zajmuje się ona może prowadzeniem śledztwa, tak jak to robił Gucio, bardziej komentuje to, co widzi wokół, co często podpowiada czytelnikowi pewne fakty. Natomiast, co ważne, jej sposób narracji mocno różni się od tej, prezentowanej przez psa, co może okazać się niezłym szokiem dla czytelników serii o Szymonie Solańskim. Z jednej strony jest to dla mnie logiczne, kot to nie pies (kto ma kota, ten wie), może być bestią z piekielnym charakterkiem, więc spokojnie umiem sobie wyobrazić, że Burbur tak właśnie patrzy na świat i w tak bezczelny sposób komentuje rzeczywistość (tekst, że "Ojciec Chrzestny może mi kuwetę czyścić" rozwala system!), z drugiej jednak, słyszałam od innych czytelników, niezwiązanych z blogosferą, że kotka Burbur nie przypadła im do gustu i raczej nie sięgną po kolejne części.
 
Jeśli chodzi o mnie, to z jednej strony cieszę się, że Marta postanowiła wyjść trochę poza historię Gucia i stworzyć coś nowego, z drugiej jednak, ta nowa odsłona nie do końca okazała się być taką nową... Bardzo podobna forma powieści, zwierzęcy narrator, intryga kryminalna w stylu Solańskiego, jakieś tajemnice rodzinne, które będą pewnie sukcesywnie wychodzić na jaw. Zbyt dużo Gucia w Burburze i mnie to niestety nie przekonuje.
 
Podsumowując, może niekoniecznie zostanę fanką przygód Rozalii Ginter, ale z drugiej strony zakończenie, które serwuje czytelnikom autorka jest na tyle intrygujące, że człowiek ma ochotę dowiedzieć się, jak bohaterka poradzi sobie z tym problemem. 
  
Oczywiście nie żałuję czasu poświęconego na lekturę "Mamy morderstwo w Mikołajkach", bowiem jako wierna od lat czytelniczka Marty musiałam poznać inną odsłonę jej twórczości. Teraz jednak wiem, że seria o Guciuniu jest moim numerem jeden, więc z nieziemskimi emocjami i z jeszcze większą radością będę wyczekiwała kolejnych przygód kundelka detektywa. Mam nadzieję, że Marta pozwoli Guciowi jeszcze długo działać dalej!
 
Sardegna

2 komentarze:

  1. Ciekawy zabieg z pisaniem kryminału oczami zwierząt, nigdy czegoś takiego nie czytałam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. W podobnym klimacie czytałam jeszcze "Był sobie pies". Na blogu znalazłoby się pewnie więcej książek w takim stylu, jednak seria Marty Matyszczak jest dla mnie na pierwszym miejscu. Jak będziesz miała okazję, sięgnij!

    OdpowiedzUsuń