Wydawnictwo: Stara Szkoła
Liczba stron: 251
Moja ocena : 4/6
"Ostatnia arystokratka" Evžena Bočka to książka, która od dłuższego czasu pojawiała się na blogach. Zdania na jej temat były mocno skrajne. Od zachwytów czytelników zaśmiewających się do łez, do opinii mocno zachowawczych, wskazujących, że to jednak nie ten rodzaj humoru. Zbliżający się termin naszego kolejnego spotkania dyskusyjnego skłonił mnie do wybrania właśnie tej lektury. Po pierwsze, literatura czeska jest mi raczej obca, a chciałabym móc coś więcej na jej temat powiedzieć, po drugie miałam wielką ochotę sprawdzić, czy perypetie rodziny Kostków, którzy po latach wracają do swojego rodzinnego zubożałego majątku umiejscowionego na czeskich Morawach, faktycznie będą mnie śmieszyć.
Do tego, opisy okładkowe tylko zachęcały mnie do lektury mówiąc, że to jedna z najzabawniejszych książek w Czechach, a nawet wśród tych, powstałych w XXI wieku, stąd też moje oczekiwania, co do książki mocno wzrosły. Jak wiadomo, w moim przypadku takie wygórowane oczekiwania nie są zbyt pożądane, bo kiedy wrażenia są zgoła inne mam poczucie, że coś tu poszło mocno nie tak. Jak więc wypadła w moich oczach "Ostatnia arystokratka"? Raczej średnio. Dlaczego? Postaram się to w paru słowach wyjaśnić, ale najpierw o fabule.
Rodzina Kostków, Frank, Vivien i ich osiemnastoletnia córka Maria, mieszkają w Stanach Zjednoczonych nie mając pojęcia, że są z pochodzenia czeskimi arystokratami. Żyją sobie, jak typowa amerykańska rodzina, aż do momentu otrzymania informacji, jakoby rodzinna posiadłość rodu Kostków, XVIII wieczny zamek barokowy ponownie ma trafić w ręce spadkobierców. Jako że są jedynymi potomkami Kostków, z dnia na dzień podejmują decyzję o wyjeździe do Czech i podjęcia się roli, która wpisana jest w ich drzewo genealogiczne. To nic, że są zupełnie nieprzygotowani na to, co czeka ich w Europie, nie znają realiów życia w swej nowej ojczyźnie, czeska kultura, a tym bardziej styl bycia czeskiej arystokracji są im zupełnie obce, nie wiedzą również zbyt wiele o historii swojego rodu, pełni optymizmu ruszają z biletem w jedną stronę na Morawy.
Na miejscu czeka ich jednak niezłe rozczarowanie. Rodzinny majątek okazuje się być podupadłym zamkiem z trzyosobową służbą, na którym wiszą spore zadłużenia. Kostki postawieni więc przed faktem dokonanym próbują zrobić wszystko, aby utrzymać zamek, a nawet spróbować coś na nim zarobić. Różnymi sposobami starają się także zapewnić sobie odpowiednią pozycję w arystokratycznym, wprawdzie mocno przerzedzonym, ale jednak, środowisku.
I to perypetie rodziny Kostków, codzienność w zamku, kontakty ze służbą, próby zachowania arystokratycznej pozycji opisywane są w postaci dziennika przez Marię, córkę właścicieli. Dziewczyna komentuje poczynania swojej rodziny na zamku Kostka a także to, jak próbują poradzić sobie z nową sytuacją, począwszy od otrzymania jeszcze w Stanach informacji o spadku, poprzez przygotowania do podróży, przylotu do Czech, aż do zadomowienie się w nowym miejscu.
Kostki bardzo dużo energii wkładają w to, aby utrzymać swoją pozycję na wysokim poziomie, jednak próby powrotu do dawnej świetności zazwyczaj kończą się niezłą katastrofą. Osobowości
poszczególnych bohaterów, jak i ich służby, w połączeniu z chaosem, który
starają się ogarnąć daje mieszankę iście wybuchową, naładowaną humorem i
żartami sytuacyjnymi. Właściwie każdy z bohaterów jest na swój sposób wyjątkowy, ale też przerysowany i jednowymiarowy, co dodatkowo ma bawić czytelnika i dawać jednoznaczne skojarzenia. Frank - dusigrosz, którego jedyne myśli zaprzątają finanse zubożałego zamku i plan, jak odbudować jego świetność, Vivian ciągle rozdarta pomiędzy chęcią bycia hrabiną, a powrotem do Stanów Zjednoczonych, zupełnie nie rozumiejąca realiów, w jakich przyszło jej żyć, gospodyni, pani Cicha - mentalnie żyjąca w czasach świetności zamku, zafascynowana czeskimi symbolami, kasztelan Józef, wiecznie narzekający maruda, który nie cierpi turystów i nie chce widzieć ich na terenie posiadłości oraz ogrodnik o ksywie pan Spock, który
większość czasu poświęca na analizowanie własnego zdrowia. To jednak, czy bohaterowie tej książki i ich perypetie będą bawić czytelnika, czy nie, to już zupełnie inna sprawa...
Jestem przekonana, że "Ostatnia arystokratka" ma swoje grono wiernych czytelników, którzy pokładają się ze śmiechu czytając o kolejnych wydarzeniach z życia bohaterów. Mnie niestety ten humor nie porwał. Nie wiem, czy wynika to bardziej z faktu, iż nie jestem zbyt obeznana w literaturze czeskiej i samej kulturze tego kraju, stąd też pewne nawiązania i żarty zupełnie mnie nie bawiły, nie znałam bowiem ich szerszego kontekstu, czy bardziej problem leży tutaj w rodzaju prezentowanego humoru. Kiedy książka jest przeładowana gagami, mnie to niestety nie porywa, a tutaj "momentów" z założenia jest bardzo dużo. Skąd więc te peany pochwalne na okładce? Sądzę, że to kwestia lokalna. Czesi zapewne inaczej podchodzą do tej historii i jest ona dla nich bardziej zrozumiała, a przez to bardziej zabawna.
Oczywiście nie żałuję czasu poświęconego na lekturę "Ostatniej arystokratki", wiem już "czym to się je" i w razie dyskusji będę mogła się do książki odnieść. Czy sięgnę po kolejne tomy? Na ten moment nie, ale nie wykluczam możliwości doczytania ich kiedyś tam, w bliżej nieokreślonej przyszłości.
Sardegna
Nie znam, ciekawa jestem, czy by mnie ta książka bawiła, coś czuję że nie do końca;)
OdpowiedzUsuńWiesz, to sprawa indywidualna. Albo arystokratka to Twój humor, albo zupełnie nie te klimaty. Najlepiej sprawdzić samemu
UsuńHistoria wydaje się być ciekawa sama w sobie niekoniecznie jako komediowa. Może kiedyś sięgnę. Fajna recenzja lubię takie uczciwe i bez zbędnych och i ach😊
OdpowiedzUsuńSerdecznie witam Cię w Książkach Sardegny i bardzo dziękuję za tak miły komentarz. Zawsze staram się pisać, jak jest. Nie mogę inaczej bo to nieuczciwe wobec moich czytelików :) Mam nadzieję, że zagościsz u mnie na dłużej
UsuńCzytałam już tą książkę i mimo tego, że nie jest to jakaś ambitna historia, to w momencie, w którym ją czytałam potrzebowałam właśnie takiej opowieści.
OdpowiedzUsuń