To będzie banalny początek, ale tak szybko mija mi ostatnio dzień za dniem, że wydaje mi się, iż ledwo co wczoraj pisałam kwietniowy post tematyczny, związany z najstraszniejszą książką, jaką w życiu czytałam, a już przyszedł czas, aby zająć się nowym tematem, który wraz z ŚBKami zaplanowaliśmy. Majowy post dotyczyć ma dzieciństwa, a dokładnie tego, co małe ŚBKusie robiły w wolnym czasie, kiedy były małe.
Temat
trochę nawiązuje do deszczowej pogody, która ostatnio nas nie
rozpieszczała, ale także do zbliżającego się wielkimi krokami, Dnia
Dziecka. Stąd też zapraszam do przeczytania, czym 30 lat temu zajmowała
się mała Sardegna.
Jeśli chodzi o moje dzieciństwo, to było ono bardzo spokojne i szczęśliwe, a ja sama nie byłam jakimś dzieckiem przesadnie rozrywkowym, ani aktywnym, w odróżnieniu do mojej szalonej, o 5 lat młodszej siostry. Miałam swoje zainteresowania, swoje tematy, którymi lubiłam się zajmować i nie będzie to pewnie dla nikogo zaskoczeniem, jeśli powiem, że od najmłodszych lat uwielbiam czytać. Z opowiadań
rodziców wiem, że będąc maluchem, uwielbiam słuchać czytanych na głos książeczek i
pewnego dnia zaskoczyłam ich oboje, recytując z pamięci wierszyk "Dwa koguty"
nie mając wtedy nawet dwóch lat.
Nie pamiętam wprawdzie, jaka książka była moją pierwszą, samodzielnie przeczytaną, pamiętam natomiast tytuły mi bliskie, które stały na honorowym miejscu na mojej półce i czytane były wielokrotnie. Wśród nich na pewno znajdowały się: "Puc, Bursztyn i goście" Jana Grabowskiego, "Słoneczko" Marii Buyno - Arctowej, "kwadratowa" seria książeczek "Poczytaj mi Mamo!", a nieco później cała seria "Ani z Zielonego Wzgórza", "Mała księżniczka" i "Tajemniczy ogród" Frances Burnett oraz "Przez dziurkę od klucza" Krystyny Siesickiej. Wszystkie te książki przywędrowały ze mną do mojego "dorosłego domu, z czego Puca i Bursztyna już moim dzieciom przeczytałam na głos, a Ani podsunęłam "Małą księżniczkę" w tym ukochanym, starym, wysłużonym wydaniu. Historię Sary pokochała chyba tak mocno, jak ja kiedyś.
Oprócz książek miałam też inne zainteresowania, a ponieważ nie byłam dzieckiem zbyt usportowionym i nie miałam natury aktywnej, były one raczej stacjonarne. Od dziecka lubiłam gry planszowe i karciane, a ponieważ w latach 90-tych nie było zbyt wielkiego wyboru, rozgrywałam z siostrą niezliczone partyjki w Eurobiznes oraz w grę Domek, która zupełnie
nie przypominała dzisiejszej wersji gry, była raczej rozbudowaną opcją tradycyjnego Chińczyka. Uwielbiam też grać w
karty (zwłaszcza kiedy rodzice dawali się namówić na wspólne rozegranie partyjki Tysiąca czy Remika), układać puzzle, czy grać w szachy. Choć mój epizod szachowy był raczej krótki, bowiem moim pierwszym, i jak do tej pory jedynym, nauczycielem był Dziadek, który niestety bardzo wcześniej zmarł, nie zdążył więc nauczyć mnie bardziej rozbudowanej taktyki. Stąd też mój poziom zaawansowania gry w szachy do dzisiaj jest raczej podstawowy,
ale myślę, że na ówczesne czasy, jako dziecko pięcio - sześcioletnie, radziłam sobie całkiem nieźle.
Pamiętam także, kiedy w młodszych klasach szkoły podstawowej bardzo aktywnie uczestniczyłam w wszelkiego rodzaju kółkach teatralnych. Nie wiem skąd mi się to wtedy wzięło, bo dzisiaj staram się unikać występów publicznych i wolę raczej stać za kurtyną, jako organizator wydarzenia, niż osoba występująca, ale 30 lat temu byłam takim dzieckiem, które było wszędzie tam, gdzie trzeba było wystąpić. Bardzo lubiłam także spotykać się ze swoją najlepszą przyjaciółką. Spędzałyśmy wspólnie niezliczone godziny po szkole i nigdy nie narzekałyśmy na nudę. Zresztą nasza przyjaźń trwała bardzo długo, a nasze drogi rozeszły się dopiero na studiach.
Sardegna
Cześć. Dzieckiem będąc uwielbiałam przede wszystkim przyrodę i przygodę. Książki zawierały się w pojęciu "przygoda". Czytałam, gdy nie mogłam "latać" :-)
OdpowiedzUsuńPięknie powiedziane Jolu! pozdrawiam Cię serdecznie!
UsuńCiąg dalszy: pozostało mi to do dziś. Nigdy nie czytam, gdy żyję. Czyli... nie zabieram książek na wczasy, wypoczynek, do podróży. Wolę wówczas przeżycia w realu. Wolę patrzeć w okno pociągu, niż czytać, w morze, gdy jestem na plaży... Czytam wyłącznie wieczorami, popołudniami, gdy nie mam szans na przygodę lub "dzianie się" czegokolwiek. A na wczasach czytam przed zaśnięciem.
OdpowiedzUsuńRozumiem, to jest bardzo mądre podejście! Ja robię podobnie, choć na urlopie czytam zawsze bardzo dużo, to głównie w momentach, gdy jest spokojnie. Nie dla mnie opalanie, czy plażowanie, bo jak nad wodą, to tylko w wodzie :)
UsuńTeż za dzieciaka uczestniczyłam w kółkach teatralnych.
OdpowiedzUsuńWspominam to, jako bardzo przyjemne doświadczenie, choć dzisiaj z perspektywy czasu nie mam pojęcia, jak znajdowałam w sobie odwagę do tych wystąpień publicznych :)
UsuńDogadałybyśmy się również jako dzieci :) :)
OdpowiedzUsuńTak myślisz? Czyżbyś miała podobne zainteresowania w dzieciństwie?
UsuńJa pamiętam moją pierwszą samodzielnie wybraną ksiażkę w bibliotece publicznej. Były to "Z przygód krasnala Hałabały"- Lucyny Krzemienieckiej, a miałam siedem lat. I jaka byłam dumna, że mam odzielną kartę, a nie razem z mamą:) Lubiłam wtedy książki i grę w gumę czy klasy, później doszedł rower :)
OdpowiedzUsuńO, przygody Hałabały też miałam na swojej dziecięcej półce, pamiętam! No i skakanie w gumę! Uwielbiałam, ale jak byłam już trochę starsza, gdzieś około w 3 klasie
Usuń