Nasze weekendowe wyjścia do teatru stają się już chyba tradycją. Bardzo miłą, dodam, bowiem perspektywa wyjścia na zaplanowany spektakl, już parę dni wcześniej wzbudza w moich dzieciach sporo emocji. Danego dnia, już od rana zastanawiają się, jaka będzie forma przedstawienia, z jakimi piosenkami, aktorami się spotkają, no i najważniejsze pytanie: czy całość spodoba im się równie mocno, jak stojąca dotąd na podium, "Mała Syrena".
2 czerwca wybraliśmy się na „Malutką Czarownicę”, z którą sprawa ogólnie wyglądała tak, iż był to pierwszy spektakl, który rzucił się w oczy moim dzieciom, kiedy przeglądały afisz, zupełnie na początku naszej przygody z Teatrem Miejskim. Jednak wtedy, w zimie, przedstawienie nie było dostępne dla widzów, stąd też na jego obejrzenie dzieciaki musiały poczekać dobre pół roku.
Skąd się wzięło to ich zainteresowanie akurat tym, a nie innym spektaklem? Otóż, całkiem niedawno czytałam im oryginalną „Malutką czarownicę”, autorstwa niemieckiego pisarza Otfrieda Preusslera, która bardzo im się podobała. Książka, choć wiekowa, nawet po latach ma aktualny przekaz i trafia do odbiorców, co może wydawać się nieprawdopodobne w sytuacji, kiedy od premiery minęło dobrych kilkadziesiąt lat (w Polsce wydana została w 1960 roku).
Moje dzieci chciały osobiście sprawdzić, czy opowieść o malutkiej bohaterce w wersji teatralnej będzie równie fajna, jak ta w wersji książkowej, a ja bardzo się ucieszyłam z takiego ich entuzjazmu, nie ma bowiem nic bardziej cieszącego rodzica, niż fakt, że dzieci wykazują zainteresowanie literaturą i jej adaptacjami. Kiedy więc tylko "Malutka Czarownica" wróciła na afisz naszego ulubionego teatru, od razu zaplanowałam czerwcową wizytę.
Malutka Czarownica, choć ma już 127 lat, przez swoje koleżanki, wiekowe wiedźmy, nadal uważana jest za dziecko. Marzeniem Malutkiej jest wybrać się na coroczny bal czarownic na Blocksbergu, jednak przez swój młody wiek nie może się tam pojawić oficjalnie. Postanawia więc przechytrzyć starsze czarownice i mimo wszystko wybrać się na Górę Czarownic, aby w sekrecie obserwować tańce i harce swoich koleżanek, a może nawet przyłączyć się z boku do zabawy. Jednak podstęp szybko wychodzi na jaw, Malutka zostaje zdemaskowana, a czarownice postanawiają dać jej nauczkę, nakładając na nią zadanie, które przewiduje, że za rok o tej porze ma ona zdać egzamin na dobrą czarownicę. W przeciwnym razie czeka ją dotkliwa kara. Jeśli jednak uda jej się pomyślnie zdać egzamin na dobrą wiedźmę, Malutka zostanie zaproszona do grona starszych i będzie mogła bawić się na Blocksbergu.
Bohaterka postanawia za wszelką cenę zapracować na miano dobrej czarownicy. Wraz ze swoim przyjacielem, krukiem Abraksasem, cały rok intensywnie pracuje, pomaga słabszym, wstawia się za potrzebującymi, broni uciśnionych. Jednak czy postępowanie Malutkiej i to, co ona uważa za bycie dobrą czarownicą, na pewno spodoba się starszym?
"Malutka Czarownica" opiera się na konwencji teatru lalkowego i plastycznego, a taka forma jest zupełną nowością w przypadku moich dzieci i ich doświadczenia z dziecięcymi spektaklami. Widowisko zaskakuje mnogością rekwizytów, bogatą i tak "inną" od standardowej, scenografią, włączaniem elementów i postaci papierowych, dmuchanych struktur, czy konstrukcji z pudełek. Chyba w żadnej sztuce, którą do tej pory mieliśmy okazję obejrzeć w Teatrze Miejskim, nie było takiej różnorodności i rozbudowanej scenografii. Lalkę Malutkiej Czarownicy „wspomaga” aktorka wyglądająca identycznie, jak bohaterka. Podobnie sprawa wygląda z krukiem Abraksasem. Po prostu idealny dobór aktorów! Jeżeli do tego dodamy jeszcze dynamiczną akcję, szybko zmieniające się dekoracje, ekspresyjną rolę aktorów, energetyczne kompozycje muzyczne, otrzymamy świetne przedstawienie, nie tylko dla dzieci, które na długo zostaje w pamięci.
Spektakl trwa 60 minut, przeznaczony jest dla dzieci 5+, ale w odróżnieniu od "Chłopca z Gliwic", spokojnie nadaje się także dla starszych odbiorców.
"Malutka Czarownica"
Sardegna