Wydawnictwo: Novae Res
Liczba stron: 272
Moja ocena : 2/6
Mam naprawdę spory problem z tą powieścią, wystarczy spojrzeć tylko na ocenę. Bardzo rzadko wystawiam przeczytanym książkom tak niską notę. Myślę, że to dlatego, iż z czasem nauczyłam się sięgać głównie po takie, które naprawdę mnie interesują. Nie mam też jakiejś specjalnej ochoty na testowanie lektur i sprawdzanie, czy są dobre, czy złe. Jeżeli więc wystawiłam tak niską ocenę książce, na którą świadomie się zdecydowałam, to coś musiało pójść mocno nie tak...
I to nie jest tak, że nie lubię debiutów, albo uważam z zasady, że są one złe. Całkiem niedawno czytałam "Bliznę", świetny debiut, również wydany w Novae Res, a książka ta, mimo iż posiada pewne niedoskonałości i widać, że Autorka jest osobą początkującą w tej dziedzinie, to jednak jej pomysł, wykonanie i sam sens historii jest, jak najbardziej w porządku. W powyżej przytoczonej przeze mnie "Bliźnie" akcja toczy się dwutorowo: współcześnie i w czasie II WŚ. Jest rodzinna tajemnica, wspomnienia trudnej rzeczywistości wojennej, zbrodnia, miłość i tragedia. Wszystko to łączy się w jakiś sposób z główną bohaterką.
Czytając opis "Cienia przeszłości" zasugerowałam się, że będzie to trochę podobna historia. Tutaj również zapowiadała się zagadka rodzinna, związana z dokumentami genealogicznymi, część wydarzeń leżących u podstaw tego sekretu, miała rozgrywać się w latach 40 - tych XX wieku, pojawił się wątek morderstwa, malowniczy Dolny Śląsk i para bohaterów pragnących odkryć prawdę. Zabrzmiało całkiem nieźle, no nie? No właśnie, ale tak nie było, uwierzcie mi. Źle się stało, że postawiłam wszystko na zachęcający, okładkowy opis tej opowieści. Nie przewidziałam jednak tego, że na nic zda się ciekawy pomysł na fabułę, kiedy wykonanie będzie aż tak złe.
Adama Floriański jest zapalonym genealogiem, który przy okazji szukania informacji o
swoich przodkach, wplątuje się w groźną aferę. Na skutek przypadkowego spotkania z pewnym starszym panem w archiwum, wchodzi w posiadanie teczki pełnej tajemniczych dokumentów i zaszyfrowanego pendrive'a. Adam zwraca się o pomoc do swojej dawnej znajomej Anny, cenionej informatyczki, żeby pomogła mu rozwikłać komputerową częścią tej tajemnicy. Para bohaterów, krok po
kroku, próbuję dotrzeć do sedna sprawy i wyjaśnić, o co chodzi z genealogicznymi dokumentami. Jednak sprawą interesuje się jeszcze ktoś inny, a Adamowi i Annie zaczyna grozić realne niebezpieczeństwo.
I niby wszystko gra, ale kiedy kuleje wykonanie, najlepszy pomysł nie uratuje książki...
Myślę, że główny problem leży tutaj w warsztacie pisarskim Autora, nad którym musi on jeszcze sporo popracować. Fajnie, że pan Gołębiowski ma koncept na swoją książkę (i naprawdę nie jest on zły, co zresztą starałam się pokazać powyżej), jednak to nie wystarczy, żeby zbudować dobrą książkę. W tym przypadku zabrakło zarówno umiejętności wykreowania postaci, jak i zbudowania napięcia w tej przygodowo - kryminalnej fabule.
Przez to "toporne wykonanie" "Cień przeszłości" czyta się naprawdę źle. Trzeba przedzierać się przez przydługawe opisy sytuacyjne zwyczajnych czynności, jakie wykonują główni bohaterowie. A przedstawione są one w taki sposób, jakby miały zaważyć o losach świata. Jest ich w książce na prawdę bardzo, bardzo dużo. Śmiem twierdzić, że gdyby je usunąć, objętość książki zmniejszyłaby się spokojnie o połowę. Autor jakoś wyjątkowo wziął sobie na cel, aby przedstawić czytelnikowi wszystko, z najmniejszymi szczegółami, podając "na tacy" i nie zostawiając żadnego pola do popisu wyobraźni odbiorcy. W szczegółach poznamy życie codzienne bohaterów, otoczenie, mało istotne dla fabuły, trywialne przemyślenia bohatera, jak i sytuacje "groźne", które powinny z zasady trzymać w napięciu, w rezultacie jednak tylko nudzą.
I to nie tak, że jestem czepialska i specjalnie wyszukuję z treści fragmenty, żeby się do nich przyczepić. Zazwyczaj, kiedy książka ma takie nic nie wnoszące do fabuły momenty, czy inne niedociągnięcia, ale całość jest dla mnie interesująca i wciągająca, to nie zwracam na nie szczególnej uwagi. W tym wypadku jednak zdominowały one wszystko inne, psując mi nawet ochotę na rozwiązanie zagadki, która w tej historii jest przecież najistotniejsza.
I to nie tak, że jestem czepialska i specjalnie wyszukuję z treści fragmenty, żeby się do nich przyczepić. Zazwyczaj, kiedy książka ma takie nic nie wnoszące do fabuły momenty, czy inne niedociągnięcia, ale całość jest dla mnie interesująca i wciągająca, to nie zwracam na nie szczególnej uwagi. W tym wypadku jednak zdominowały one wszystko inne, psując mi nawet ochotę na rozwiązanie zagadki, która w tej historii jest przecież najistotniejsza.
I żeby nie być gołosłowną, mogę przytoczyć moment, kiedy bohater w archiwum zagląda non stop w dekolt sekretarki, komentując zupełnie nieistotne, dla akcji rzeczy z nim związane, sytuację, gdy para bohaterów jedzie na kawę do
McDonald'sa, a my dostajemy wnikliwy opis higieny restauracji i jakość podawanej w niej kawy. Dobrym przykładem jest też dość długa analiza podłączenia ładowarki do gniazdka, w sytuacji, kiedy są dwa (tak, gniazdka są dwa...). Moim "ulubionym" momentem jest sytuacja, kiedy Adam przychodzi do redakcji gazety, a tam pani
sekretarka częstując go kawą opowiada przy okazji historię mleka w kartonie. No naprawdę, jestem w stanie wiele wytrzymać, ale bez przesady...
Gdybym otwierała tę powieść na chybił - trafił, to praktycznie
każda jedna strona, na którą natrafię, zawierać będzie takie absurdalne, nic nie wnoszące do fabuły, opisy sytuacyjne. Co bohater zrobił po przebudzeniu, jak planuje dojechać samochodem w dane miejsce. Naprawdę nie mam pojęcia, czemu to wszystko ma służyć.
Myślę też, że poprawy wymaga kreacja bohaterów. Ci pozytywni, czyli Adam i Anna są postaciami bardzo nijakimi, o których czyta się zupełnie obojętnie. Ich przygody, zmagania z rozwikłaniem tajemnicy nie wzbudzają w czytelnikach żadnych uczuć. Natomiast postacie negatywne, czyli bandyci, którzy polują na dokumenty i starają się wyeliminować Adama z gry, są po prostu infantylni. Niby starają się być groźni, ale kiedy Autor opisuje szczegółowo ich przemyślenia, nadaje im ksywki lub wnikliwie opisuje to, co aktualnie robią, to nawet użycie wulgaryzmów w ich wykonaniu nie wzmacnia powagi sytuacji, ale sprawia, że stają się oni po prostu śmieszni.
Podobnie mogłabym napisać o samym zakończeniu. Z założenia akcja końcówki powieści miała toczyć się wartko, niemalże sensacyjnie i doprowadzić do oszałamiającego finału. Wyszło mizernie, mało ciekawie, nijako, momentami absurdalnie zabawnie.
Fragmenty, które powinny czytelnika ciekawić, czyli nawiązanie do przeszłości, opisy obozu koncentracyjnego w Gross-Rosen, czy samo wyjaśnienie znaczenia dokumentów, zostało opisane zbyt ogólnikowo i chaotycznie, w taki sposób, że ja na przykład nie jestem w stanie powiedzieć, jakąż to tajemnicę Dolnego Śląska skrywały dokumenty, o które toczyła się walka.
Fragmenty, które powinny czytelnika ciekawić, czyli nawiązanie do przeszłości, opisy obozu koncentracyjnego w Gross-Rosen, czy samo wyjaśnienie znaczenia dokumentów, zostało opisane zbyt ogólnikowo i chaotycznie, w taki sposób, że ja na przykład nie jestem w stanie powiedzieć, jakąż to tajemnicę Dolnego Śląska skrywały dokumenty, o które toczyła się walka.
Książki nie polecam. Jeżeli po nią sięgniecie, to robicie to tylko na własną odpowiedzialność.
Sardegna
hmmm sama nie wiem czy lektura dla mnie...
OdpowiedzUsuńNo cóż... moja opinia mówi wszystko o tej książce...
UsuńW sumie to sięgnę po tą książkę. Trochę nie lubię przydługich opisów. Blizna faktycznie była fajnym debiutem w Novae Res. Chyba nie zawsze można trafić na łatwy początek :)
OdpowiedzUsuńOczywiście, najlepiej samemu sprawdzić, czy dana książka się spodoba. Dla mnie "Cień przeszłości" nie był udany, ale na szczęście nie wszystkie debiuty takie są
Usuń