Wydawnictwo: Damidos
Liczba stron: 368
Moja ocena : 3/6
Mróz to Mróz. Mam do niego słabość i już! Ale tak poważnie, może faktycznie jestem w stosunku do Autora trochę bezkrytyczna, i wiele jestem w stanie mu wybaczyć, nawet w momencie kiedy niektóre jego powieści zupełnie do mnie nie przemawiają. Doskonale pamiętam ten moment, kiedy zostałam fanką Mroza. Było to tuż po przeczytaniu "Kasacji" i spotkaniu na WTK w 2015 roku, kiedy to kolejka po autograf nie oscylowała jeszcze w granicach kilkugodzinnego stania. Potem było już tylko lepiej. Autor ujął mnie kolejnymi tomami serii prawniczej
o Chyłce i Zordonie, a z każdą kolejną częścią zaskakiwał bardziej. Nawet teraz, kiedy jestem świeżo po lekturze najnowszego "Oskarżenia" nie mogę wyjść z podziwu, że kolejny raz dałam się tak zaskoczyć, a nowy tom podobał mi się jeszcze bardziej niż poprzednie, choć nie myślałam, że to w ogóle jest jeszcze możliwe.
Tak więc, odkąd wkręciłam się w serię z Chyłką, nabrałam ochoty na przeczytanie wszystkich powieści, które wyszły spod pióra Mroza. Wiem, że dużo jeszcze roboty przede mną, ale systematycznie gromadzę kolejne tytuły. Faktycznie, nie wszystkie jego książki przypadają mi do gustu jednakowo. Do słabszych na pewno zaliczę "Czarna Madonnę" i "Świt, który nie nadejdzie", a dziś niestety do tego grona dołączy także "Wieża milczenia".
Powieść ta trafiła do mnie po listopadowej wymianie książek na ŚTK, organizowanej przez Śląskich Blogerów Książkowych. Strasznie się ucieszyłam, kiedy zobaczyłam ją na stosie do wymiany, bo akurat brakowało mi tego tytułu w mrozowej kolekcji. Poza tym, jest to debiut pisarski Autora, więc w końcu mogłam zacząć przygodę literacką od początku i tym bardziej byłam ciekawa tej historii.
Niestety "Wieża milczenia" okazało się być najsłabszą powieścią, z tych które do tej pory czytałam. To debiut, więc rozumiem, że może być niedoskonały, jednak moje uwagi co do tej książki nie dotyczą jakichś błędów czy niedociągnięć, bo takich specjalnie nie zauważyłam. Chodzi mi bardziej o sam pomysł i klimat. Ta opowieść wydała mi się po prostu strasznie nudna. I o ile jeszcze część pierwsza, związana ze poszukiwaniem seryjnego zabójcy i śledztwem prowadzonym na terenie Stanów Zjednoczonych, choć nieco przydługa, miała dla mnie jeszcze jakiś sens i czytałam ją z pewnym zainteresowaniem, to już część druga, rozgrywająca się w Singapurze, byla dla mnie totalną porażką.
Część, która teoretycznie miała wyjaśnić wszystkie tajemnice i doprowadzić do zakończenia opowieści, wprowadziła tylko niepotrzebny chaos i totalny zamęt. Zamiast usystematyzować wydarzenia, dać jakiś sensowny koniec, wyjaśnić istotę problemu, o którym była mowa przez ostatnie 200 stron, wprowadziła tylko masy nowych postaci, nagłych i niepotrzebnych zwrotów akcji. Powiem więcej, część singapurska była dla mnie tak chaotyczna, tak nieprawdopodobna i tak odrębna od tej amerykańskiej, że nie jestem w stanie napisać o czym właściwie ona była. Gdyby nie mój zwyczaj doczytywania książki do końca, porzuciłabym "Wieżę milczenia" właśnie w tamtym momencie, jednak ostatecznie bałam się, że nie kończąc przegapię jakąś istotną scenę lub genialne zakończenie. Niestety w tym wypadku się tak nie stało.
Skoro już tak bardzo rozpisałam się na temat tego, co mi się w książce nie podobało, teraz napiszę parę słów o samej fabule, której początkowy zarys nie jest wcale taki zły. W Lansing w stanie Michigan dochodzi do zabójstwa zwyczajnej dziewczyny. Morderstwo wygląda na przypadkowe, jednak w taką wersję wydarzeń nie wierzy chłopak ofiary, Scott Winton, dość ekscentryczny, specyficzny, ale piekielnie inteligentny człowiek, który dosłownie "wprasza się" do śledztwa prowadzonego przez detektyw Evelyn Thomsen.
Po pierwszym, przychodzi czas na kolejne zabójstwa, pozornie nie mające ze sobą nic wspólnego. Inne narzędzia zbrodni, różne profile ofiar, jedno wygląda nawet na atak terrorystyczny, jednakże Scott ostatecznie zauważa pewne nieścisłości w tej sprawie i element łączący wszystkie morderstwa. Ślad prowadzi na drugi koniec świata, stąd też akcja przenosi się do Singapuru. Nie pytajcie mnie co się tam dzieje, bo jest tam wszystko, czego byście się spodziewali i zupełnie tego nie oczekiwali. Są Azjaci, uzbrojeni i niebezpieczni, jest międzynarodowa korporacja, jest porwanie, pobicie, strzelaniny, religijna sekta, guru jej wyznawców i walka o władzę. Wszystko, o czym bym nawet nie pomyślała w kontekście tej książki. Jest chaos i jeden wielki misz masz. I niestety nie podobało mi się to.
"Wieża milczenia" nie przypominała mi zupełnie tego Mroza, którego "znam" z serii prawniczej, ani powieści indywidualnych. No ale trudno, nie wszystkie książki Autora muszą mnie zachwycać. Nie zmienia to oczywiście faktu, że nadal będę próbowała uzupełnić kolekcję jego powieści, choć nie ukrywam, że żyłoby mi się o wiele lepiej, gdybym podarowała sobie lekturę "Wieży milczenia" i nigdy nie sięgnęła po ten debiut.
Sardegna
Jakimś cudem nie miałam okazji jej jeszcze czytać, ale mimo że to Mróz to teraz średnio mam ochotę na tę książkę
OdpowiedzUsuńAutor ma lepsze i gorsze książki (według mnie oczywiście), ta akurat niezbyt przypadła mi do gustu, więc nie będę namawiać :)
UsuńJa też nie miałam okazji przeczytać tej książki. Co do Chyłki i Zordona (bo wspominasz ich na początku), to nie wszystkie części jednakowo mi się podobały. Ostatnio czytałam INWIGILACJĘ i nie mogę powiedzieć, że mnie powaliła.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Wiecznie Zaczytana z W Molikowie
Faktycznie "Inwigilacja" chyba najmniej podobała mi się jeśli chodzi o sprawę kryminalną. Popchnęła natomiast relację Chyłki i Zordona na właściwe tory ... :)
UsuńMAm ją na półce...
OdpowiedzUsuńNiebawem się pewnie zabiorę...
Ciekawe, czy Ci się spodoba :)
Usuń