Liczba stron: 528
Moja ocena : 4/6
Czytałam już wiele powieści Remigiusza Mroza: całą serię o Chyłce i Zordonie (tom 1, 2, 3, 4, 5), "W cieniu prawa", czyli odrębną powieść, będącą kryminałem retro, a także najnowszy horror religijny "Czarną Madonnę". Mam jeszcze w planach serię Parabellum, (ciągle próbuję ją skompletować), "Behawiorystę", "Wotum nieufności", czy pięć tomów przygód komisarza Forsta. Przede mną jawił się jeszcze "Świt, który nie nadejdzie", będący również powieścią odrębną, czekający na mojej półce bardzo długo na swoją kolej, ale jakoś nie miałam ostatnio ochoty na retro kryminalną historię, stąd te moje ociąganie się z przeczytaniem. Ale od czego jest urlop? Mój służył nadrabianiu zaległości, zabrałam więc "Świt..." ze sobą na wakacje i powiem Wam, że to było świetne rozwiązanie.
W atmosferze ogólnego relaksu udało mi się przeczytać tę powieść w dwa dni. Mam wrażenie jednak, że w domu zajęło by mi to znacznie więcej czasu, a to za sprawą tego, że "Świt..." jest mocno przegadany. Przykro mi to mówić, ale niestety jest to chyba najsłabsza powieść Remigiusza Mroza, z tych, które do tej pory czytałam. Na wakacjach jednak nie zdążyłam się nią specjalnie znużyć, toteż ostateczną oceną książki jest czwórka.
Porównując powyższą powieść do książki "W cieniu prawa", która także jest retro kryminałem, mogę stwierdzić, że ta druga była zdecydowanie bardziej dynamiczna i rozbudowana, a jej fabułą można było obdzielić spokojnie ze dwie inne książki. W przypadku "Świtu, który nie nadejdzie" sprawa ma się zupełnie inaczej. Akcja toczy się leniwie, skupiając się praktycznie cały czas na sprawach półświatka przedwojennej Warszawy, na relacjach panujących w grupach przestępczych i wzajemnych w nich powiązaniach.
Rozumiem zamysł Autora, ponieważ chciał on pewnie dokładnie oddać klimat Warszawy z tamtego okresu i pokazać świat przestępczej stolicy. To udało mu się bardzo dobrze i jest na pewno sporym plusem całej tej historii, podobnie, jak wykreowanie charyzmatycznej postaci głównego bohatera, Ernesta Wilmańskiego, natomiast sama sprawa kryminalna, jak dla mnie, była nieco przekombinowana i jakoś nie porywała. Ostatecznie wolałam śledzić inne wątki, obserwować to, co dzieje się na drugim planie, niż podążać za główną akcją, która w pewnym momencie wymknęła mi się z pod kontroli.
W atmosferze ogólnego relaksu udało mi się przeczytać tę powieść w dwa dni. Mam wrażenie jednak, że w domu zajęło by mi to znacznie więcej czasu, a to za sprawą tego, że "Świt..." jest mocno przegadany. Przykro mi to mówić, ale niestety jest to chyba najsłabsza powieść Remigiusza Mroza, z tych, które do tej pory czytałam. Na wakacjach jednak nie zdążyłam się nią specjalnie znużyć, toteż ostateczną oceną książki jest czwórka.
Porównując powyższą powieść do książki "W cieniu prawa", która także jest retro kryminałem, mogę stwierdzić, że ta druga była zdecydowanie bardziej dynamiczna i rozbudowana, a jej fabułą można było obdzielić spokojnie ze dwie inne książki. W przypadku "Świtu, który nie nadejdzie" sprawa ma się zupełnie inaczej. Akcja toczy się leniwie, skupiając się praktycznie cały czas na sprawach półświatka przedwojennej Warszawy, na relacjach panujących w grupach przestępczych i wzajemnych w nich powiązaniach.
Rozumiem zamysł Autora, ponieważ chciał on pewnie dokładnie oddać klimat Warszawy z tamtego okresu i pokazać świat przestępczej stolicy. To udało mu się bardzo dobrze i jest na pewno sporym plusem całej tej historii, podobnie, jak wykreowanie charyzmatycznej postaci głównego bohatera, Ernesta Wilmańskiego, natomiast sama sprawa kryminalna, jak dla mnie, była nieco przekombinowana i jakoś nie porywała. Ostatecznie wolałam śledzić inne wątki, obserwować to, co dzieje się na drugim planie, niż podążać za główną akcją, która w pewnym momencie wymknęła mi się z pod kontroli.
Ernest Wilmański to człowiek bez przeszłości, który przyjeżdża do stolicy znikąd, i praktycznie od razu wpada w tarapaty. Staje w obronie nastoletniej dziewczyny, której oprawca okazuje się być członkiem warszawskiego gangu Banników. Grupa ta nigdy nie daruje zniewagi, a tym bardziej obcemu mężczyźnie, który jest nikim i w stolicy nic nie znaczy, dlatego Ernest od razu zostaje wzięty na banniczy celownik.
Kiedy ma już zostać wykonana na nim egzekucja, Wilmański wkręca się w łaski oprawców, wykorzystując swoje dawne znajomości i umiejętności, zostaje więc trochę przymusowo wciągnięty w świat grupy przestępczej. Współpraca z Bannikami okazuje się być niebezpieczną profesją, gdzie granica między wrogiem a przyjacielem, sprzymierzeńcem a zdrajcą, jest bardzo cienka. Ernestowi pomaga pewna kobieta, ale czy na pewno stoi po tej samej stronie barykady?
Tak, jak pisałam na początku, lektura "Świtu, który nie nadejdzie" mnie nie porwała, a o ostatecznej ocenie czwórkowej zaważył fakt postaci głównego bohatera oraz Any, dziewczyny, którą wziął pod opiekę (swoją drogą, szkoda, że jej wątek nie został jakoś bardziej rozbudowany, a jej postać nie miała większego wpływu na całą akcję). Bardzo podobało mi się, i w ogóle to jest chyba największy plus tej książki (oprócz tła przedwojennej Warszawy), zakończenie. Specyficzne, ale dzięki temu właśnie, najbardziej odpowiednie dla tej historii.
Czytając tę historię, miałam też chwilowe skojarzenia ze "Złym" Leopolda Tyrmanda. Mam tutaj na myśli głównie klimat miasta, bo niestety "złej" intrygi kryminalnej nic nie jest w stanie przebić. "Świt ..." na szczęście również ma swoje "momenty", dlatego nie żałuję czasu mu poświęconego, poza tym, książka ta pokazuje kolejną, nową twarz Autora. Więc choćby dlatego warto po nią sięgnąć.
Sardegna
Mnie się nawet ta książka podobała:)
OdpowiedzUsuńSkłamałabym, jakbym powiedziała, że była totalnie zła, bo tak nie jest. Jednak uważam, ze jest najsłabszą z książek Mroza, choć czytało mi się ją całkiem nieźle
UsuńPrzede mną Kasacja i mam nadzieje, że jednak mi się spodoba...
OdpowiedzUsuńO tak! "Kasacja" i seria z Chyłką jest świetna!
Usuń