Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Liczba stron: 256
Moja ocena : 6/6
Gdybym miała wybrać lekturę numer jeden dla dzieci, przeczytaną w ubiegłym roku byłyby to bezsprzecznie "Dzieci z Bullerbyn" Astrid Lindgren. Przyznam się szczerze, że będąc dzieckiem nie czytałam tej szkolnej lektury. Pamiętam, że omawialiśmy tylko jakieś jej fragmenty, które zupełnie zatarły mi się w pamięci. Książki nie zna także moja Ośmiolatka. Jak do tej pory, w jej klasie, lektura ta nie była planowana. Postanowiłam więc na własną rękę zapoznać moje dzieci z tą książką i przekonać się, czy rzeczywiście jest ona taka wyjątkowa, jak mówią wszyscy dookoła.
Jakiś czas temu czytałam dzieciakom "Lottę z ulicy Awanturników", "Dzieci z ulicy Awanturników", a także genialną "Pippi Pończoszankę" Astrid Lindgren. Wszystkie te historie bardzo im się podobały, zresztą do Pippi mają wielki sentyment i co chwilę proszą o włączenie słuchowiska "Pippi wchodzi na pokład", żeby ponownie posłuchać o przygodach tej szalonej bohaterki. "Dzieci z Bullerbyn" są napisane w bardzo podobny sposób, dlatego pomyślałam, że i ta kultowa lektura powinna sprawić im wielką radość.
I rzeczywiście, nie wiem, czy "Dzieci..." nie stały się właśnie ich ulubioną książką, zresztą według mnie to także jest wyjątkowa, bardzo zabawna i mądra historia, która powinna być obowiązkową lekturą dla każdego małego czytelnika.
W swej książce Astrid Lindgren opisuje przygody szóstki dzieci, mieszkających w szwedzkiej osadzie Bullerbyn. We wiosce tej stoją tylko trzy zagrody: północna, południowa i środkowa, ale to nie znaczy, że dzieciakom się nudzi! Choć na pozór mogłoby się wydawać, że w tak małej osadzie nie ma co robić, dzieciaki każdą codzienną sytuację potrafią przekształcić w niesamowitą przygodę. Rodzeństwo: Lisa, Bosse i Lasse, siostry: Anna i Britta oraz Ole są
najlepszymi przyjaciółmi i nigdy nie narzekają, że jest ich tylko szóstka. Nigdy się ze sobą nie nudzą, a każdy pomysł rodzący się w ich głowach, staje się początkiem wspaniałej i twórczej zabawy. Mimo niewielu zabawek (rodziny nie należą raczej do zamożnych), dzieci świetnie potrafią sobie zagospodarować czas,
bawią się na podwórku, w swoich pokojach na poddaszu, nad stawem czy w lesie. Nawet droga do szkoły może być niesamowitą przygodą, kiedy dziecięca wyobraźnia działa na pełnych obrotach.
Codzienność dzieci w Bullerbyn pełna jest ciekawych wydarzeń i prac domowych. Dziewczynki: Lisa,
Anna i Britta oraz chłopcy: Ole, Lasse
i Bosse są zabawnymi, inteligentnymi dzieciakami, mają dobre serce,
chętnie pomagają starszym i są dla siebie prawdziwymi przyjaciółmi, a
ich
perypetiami można by obdzielić całą gamę innych bohaterów literackich. Dzieci są chętne do wszystkiego. bez względu czy to pomoc w gospodarstwie domowym, udział w lokalnych uroczystościach, czy rodzinnych świętach. A świąt i zwyczajów jest w książce całkiem sporo. Można podejrzeć, jak w Szwecji obchodzi się święta Bożego Narodzenia, Święto Wiosny czy obrzędy Nowego Roku.
"Dzieci z Bullerbyn" trafiają w gusta czytelników, a spory udział ma w tym sposób narracji, czyli przedstawienie historii z perspektywy sześcioletniej Lisy. Pomysły dzieciaków
są zazwyczaj bardzo kreatywne i zabawne, a z komentarzem dziewczynki czyta się o nich z jeszcze większą przyjemnością.
Tom,
który prezentuję jest jest wydaniem zbiorczym, gdzie poza "właściwym" tytułem znajdują się jeszcze dwie księgi: "Więcej o dzieciach z Bullerbyn" i "Wesoło jest w Bullerbyn". Dzięki temu książka jest bardzo gruba, a rozdziałów wiele. Lektura zajęła nam sporo czasu, ale dzięki temu i
przyjemność z czytania była dłuższa. Moim dzieciom podobało się tak bardzo, że kiedy zakończyliśmy czytanie i przyszliśmy do innej
książeczki, byli oni bardzo zawiedzeni, że nowa opowieść nie jest tak fajna, jak "Dzieci..." i nie mogli się w nią wkręcić.
Jak widać, będzie to chyba najlepsza książka dziecięca minionego roku. Polecam ją
bardzo, i to nie tylko jako obowiązkową lekturę, ale także jako opowieść, czytaną dla
przyjemności. Historie z Bullerbyn były tak zajmujące, że kiedy wieczorem kończyłam czytać rozdział, Ośmiolatka prosiła o więcej. Wtedy korzystając z okazji, mówiłam: "Przeczytaj sobie kolejne rozdziały sama". I o dziwo, robiła to z wielką przyjemnością.
W ogóle zauważyłam, że moja córka coraz chętniej czyta samodzielnie i "po cichu" wybrane lektury. Bez przymusowego
odliczania czasu czytania, często też przy śniadaniu (czego absolutnie nie
będę jej zakazywać, bo sama też tak w dzieciństwie robiłam). Chętnie
czyta także wieczorem, przeciągając zgaszenie światła. I jest to wspaniałe uczucie, bo bałam
się jednak, że nie złapie bakcyla książkowego i nie będzie chciała czytać bez przymusu. Na szczęście myliłam się w tej kwestii.
Sardegna
Pierwsza lektura z wczesnych lat szkolnych jaka przychodzi mi na myśl. Cudo! :D
OdpowiedzUsuńPrawda, że cudna? Mnie niestety nie kojarzy się z własnym dzieciństwem, ale od teraz będę również ciepło o niej myśleć :)
UsuńUwielbiam tę książkę, mam do niej ogromny sentyment!
OdpowiedzUsuńJa też chyba będę miała ;)
UsuńNadal kocham Dzieci z Bullerbyn ;) I nikt mi tego nie odbierze.
OdpowiedzUsuńAbsolutnie rozumiem Twoją miłość! Gdybym czytała "Dzieci..." w dzieciństwie też pewnie miałaby, podobnie :)
UsuńCudownie, że zachęcasz dzieci do czytania! Mnie w dzieciństwie mama i dziadkowie czytali zawsze książki. Ale byłam pod tym względem "trudnym" dzieckiem, gdyż za każdym razem przeciągałam moment zgaszenia światła albo kilkukrotnie w ciągu dnia prosiłam o czytanie książki (zazwyczaj tej samej przez jakiś czas). Oczywiście nie zawsze akurat był na to czas, dlatego bardzo szybko (jeszcze w przedszkolu w wieku jakoś ponad 4 lat) nauczyłam się sama czytać. To w ogóle było dosyć ciekawe - bo najpierw nauczyłam się na pamięć niektórych bajek (choćby Koziołka Matołka), a potem dopasowywałam literki do tego tekstu, który miałam w głowie :) Pamiętam też jak przeczytałam samodzielnie i ze zrozumieniem pierwsze (nieznane wcześniej) słowo - było to w przedszkolu i skakałam z radości :)
OdpowiedzUsuńSuper było też to, że w szkole na godzinie wychowawczej w klasach I do III nasza nauczycielka czytała nam książki na głos. W pierwszej klasie był to Dr Dolittle, potem były też Muminki i właśnie "Dzieci z Bullerbyn".
Natomiast samą książkę uwielbiam. Czytałam ją tyle razy, że mój egzemplarz się rozpada :)
Dziękuję za miłe słowa :) I za tak długi komentarz - uwielbiam takie! Tez byłam "trudnym" dzieckiem jeśli chodzi o czytanie w dzieciństwie. Maltretowałam rodziców ciągle tymi samymi książeczkami i wierszykami i nawet mnie wiem kiedy nauczyłam się czytać. Po prostu samo przyszło. Własnym dzieciom, staramy się z mężem, od maleńkości czytać i pokazywać im, że książki i wszystko co z nimi związane jest super! W marketach stoisko z książkami jest obowiązkowe, w Matrasie nas już znają, podobnie jak na corocznym festynie książkowym w sąsiednim mieście. Ośmiolatka miała w prawdzie kryzys, w sensie lubiła ksiażki przeglądać, ale nie czytać samodzielnie, ale na szczęście jej chyba przeszło. Młody też chętnie obcuje z książkami i potrafi już z grubsza czytać, choć na razie bez zrozumienia tekstu, ale na to przyjdzie jeszcze pora :) pozdrawiam Cię serdecznie :)
UsuńUwielbiam tę książkę - to jedna z nielicznych lektur, do której mogę powracać niejednokrotnie.
OdpowiedzUsuńNasz egzemplarz był z biblioteki, więc musieliśmy oddać, a dzieciaki już zagadują, że fajne były te Dzieci z Bullerbyn, i kiedy jeszcze je im przeczytam. Być może więc i ja będę do książki wracać :)
Usuńłezka się kręci w oku jak się zaczyna wspominać radosne czytanie tej książki
OdpowiedzUsuńWyobrażam sobie, że musi to być fajne uczucie :) aż żałuje, że sama nie czytałam jej w dzieciństwie :)
Usuń"Dzieci z Bullerbyn" to była, jest i będzie książka kojarząca mi się z dzieciństwem i jako prezent bardzo chętnie ją daję :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się, idealnie nadaje się na prezent, zwłaszcza w tym cudnym, zbiorczym wydaniu
UsuńJestem już starą babą, ale kocham tę książkę. W taką pogodę jak teraz widzę Dzieci z Bullerbyn wracające w zadymie do domu, później ubierające drzewko dla ptaków. Cudowna, zabawna, klimatyczna książka.
OdpowiedzUsuńA wiesz, ze też ostatnio pomyślałam o tej śnieżycy w Bullerbyn, kiedy i u nas sypało? Zgadzam się, to cudna książka i aż żałuje, że dopiero teraz ją przeczytałam
UsuńCzytałam, jak byłam mała i kocham do dziś. Mam to stare wydanie, ale chyba i nowe sobie kupię, bo pięknie wydane.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Wydanie jest cudne, aż żałuję, że z biblioteki. też może kupię, namówiłaś mnie :)
UsuńJedna z moich ukochanych książek! A rozdział o kupowaniu kiełbasy - cudo!
OdpowiedzUsuńMłodszy ma jako lekturę styczniową - czytamy trochę razem, więcej on sam. Jest dobrze :))
Właśnie dziwię się, że książka nie jest jeszcze lekturą u mojej córki w klasie, ale może to dopiero w kl. 3? Rozdział o kiełbasie niezły, ale u nas największe emocje wzbudził ten o wodniku ;)
Usuń